Epilog.
Zza lekko uchylonych drzwi
delikatnie sączyła się jej ulubiona muzyka, subtelnie, niczym zapach dopiero
upieczonego ciasta, namawiała by wejść do środka. Zapiąłem miecz na plecach i
powróciłem do ludzkiej postaci. Niedomknięte drzwi jednoznacznie sugerowały
skierowane do mnie zaproszenie. Wszedłem więc, wdzięczny, że w końcu poznałem
lokalizację tego miejsca. Teraz przynajmniej byłem o nią spokojniejszy, bo
gdyby zniknęła, wiedziałem gdzie rozpocząć poszukiwania. Dziwną rzeczą
natomiast było to, że tym razem, wbrew wszelkim oczekiwaniom i przyzwyczajeniom
– nie zniknęła. Tej nocy, gdy znów o mało nie zginęła, przeszła przez portal,
zostawiając mnie i Neilę samych w tłumie ludzi, którzy pojawili się, gdy tylko
chwilę później puściły zabezpieczenia bariery. Dowiedziałem się wtedy, że na
czas całego zamieszania zostaliśmy przeniesieni do innego, specjalnie
stworzonego wymiaru. Okazało się też, że nikt tak naprawdę nie ucierpiał, co na
pewno zaowocowało uczuciem ulgi u mojej przyjaciółki. Dobrze mieć wieszczkę,
która przewiduje takie rzeczy. Kilka godzin po tym dziwnym zdarzeniu Adrelia
zadzwoniła do mnie i oznajmiwszy, że chce pobyć sama jakiś czas, rozłączyła
się. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielką ulgę sprawiła mi tym
krótkim telefonem. Jakiś czas później, zgodnie z obietnicą, pokazała mi swój
dom.
Zamknąłem
cicho drzwi, nie chcąc zburzyć harmonii tworzonej przez muzykę wędrującą
samopas między pokojami. Nie śmiałem zawołać Adrelii z tych samych, dziwnych
powodów. Powiodłem wzrokiem po korytarzu. Pomieszczenie niewiele zmieniło się
od czasu mojej ostatniej wizyty. Kwiaty w wazonie na stoliku po lewej
zastąpione zostały bukietem jesiennych, kolorowych liści. Obok wazonu, jak
zwykle, leżały rachunki i klucze. Na ścianie po prawej wisiało zdjęcie Adri na
czarnym motorze Kawasaki Ninja. Pamiętam, jak się śmiała z mojego zaskoczenia
tym faktem. Po cóż mógł być jej motor, skoro potrafiła się teleportować? Przez
śmiech powiedziała wtedy, że dla czystej przyjemności wiatru we włosach. Jak
zwykle zatrzymałem się przy imponującej kolekcji sztyletów, tuż przy zdjęciu.
Adri nie używała ich, ale wiedziałem, że przynajmniej raz na dwa tygodnie
starannie je polerowała i dbała by w każdym momencie nadawały się do użytku.
Trzeba było przyznać, że miała gust do ostrzy. Rozpiąłem kurtkę, bo zrobiło mi
się jakoś gorąco. Muzyka wciąż spacerowała wokół mnie, gdy dotarłem do końca
korytarza, mijając po drodze jeszcze kilka zdjęć w antyramach. Na ostatnim z
nich była Adri z Derianem na tle oświetlonej reflektorami piramidy nocą.
Poniżej w kącie stała wielka donica z jakimś zielonym kwiatem. Kadzidło wetknięte
w ziemię raczyło powietrze zapachem opium.
Ufając memu
nosowi, a raczej intuicji, skręciłem do kuchni i wyszedłem na taras. Nie
znalazłem jej na krześle przy stoliku ogrodowym, ale uchwyciłem ją niedaleko.
Siedziała na szczycie wzgórza, na którym położony był jej dom i wpatrywała się
w dal. Późnowrześniowy wiatr rozwiewał jej włosy. Nie podniosła głowy, więc
przysiadłem się obok. Już miałem się przywitać, kiedy mój wzrok padł na
okrwawiony opatrunek na jej prawej ręce.
-
Na bogów, Adri, kto ci to zrobił?! - zapytałem,
wpatrując się w bandaż. Nie byłem do końca pewien, ale miałem wrażenie, że
widzę krwawe ślady zębów.
-
Dakon – odparła spokojnie, nie zaszczyciwszy
mnie nawet spojrzeniem.
-
Dlaczego, do cholery!?
Nie rozumiałem i chyba nie chciałem rozumieć. Krew we mnie
zawrzała. Na wszystkich wyimaginowanych bogów, jak on śmiał?! Przecież
ugadaliśmy się z radą! Po całym zdarzeniu dobrowolnie stanęliśmy z Dakonem
przed Radą Starszych. Wyjaśniliśmy całą sytuację, a ja zrelacjonowałem przebieg
ostatniego ugryzienia przez Adrelię. Członkowie rady byli nad wyraz
zainteresowani, aczkolwiek nie do końca przekonani, jak zauważyłem. Niedługo
potem Neila powiadomiła mnie oficjalnie, że Daell, jeden z głównych prowodyrów
polowań na wilki, został postawiony w stan oskarżenia i poniesie konsekwencje
swoich czynów. Wiadomość przyjąłem z ulgą, a gdy przekazałem ją radzie,
nastąpiła ogólna poprawa nastrojów. Tym bardziej nie mogłem zrozumieć, dlaczego
Dakon ugryzł dhampirzycę.
-
Poprosiłam go o to – odrzekła.
-
Jak go dorwę to, eeee... co? - całkowicie zbiła
mnie z tropu – jak to?
-
Chciałam sprawdzić, czy to działa w obie strony.
-
W obie strony? - powtórzyłem za nią, zbyt
zdumiony, by zrozumieć od razu.
-
Tak – skinęła głową, nadal nie patrząc na mnie –
wtedy, gdy Jin... - zawahała się, ale na krótko – mało mnie nie zabił,
przekonałam się, że twoja krew nie działa na mnie jak narkotyk. Postanowiłam
przeprowadzić mały eksperyment. Wzięłam ze sobą Deriana i udaliśmy się do Rady
Wilków. Derian ugryzł jednego z ochotników, a wtedy okazało się, że to już w
ogóle nie działa w ten sposób. Wiedzieliśmy, że nie tylko ja nie szaleję po
wilczej krwi.
Skinąłem głową w milczeniu, zaczynałem rozumieć, ale nie
powiedziałem nic, chcąc by skończyła.
-
Potem poprosiłam Dakona, by wyświadczył mi
przysługę dla dobra nas wszystkich. Trochę się ociągał, ale w końcu przystał na
moją propozycję – wzruszyła ramionami jakby chodziło nie o wampirze mięso,
tylko zapalenie pierwszego papierosa w grupie nastolatków – Okazało się, że
miałam rację – rzekła z dumą w głosie – teraz nasze dwie rasy mogą żyć w
zgodzie.
Słuchałem w milczeniu, patrząc to na nią, to na obandażowane
ramię. Nie wpadłem na nic mądrzejszego, więc zapytałem.
-
Nie możesz uleczyć tej rany? Twoja wrócona moc
na to nie działa?
Nie wiedzieliśmy dlaczego, ale po wypowiedzeniu przeze mnie
życzenia, Adri odzyskała swoją moc oddaną za wskrzeszenie Jina. Zastanawiałem
się, czy to z powodu ponownej śmierci maga, czy to w ramach jakiegoś prezentu.
Po czasie doszedłem jednak do wniosku, że to nie ma większego znaczenia.
-
Nie – odparła – z jakiegoś powodu wampirza
regeneracja, ani magia nie działają na wilcze ugryzienia, ale nie martw się – w
końcu na mnie spojrzała i obdarzyła uśmiechem – zagoi się po czasie, jak u
zwykłego człowieka.
-
Po to mnie tu wezwałaś? - zapytałem.
-
Po części – rzekła, sięgając za siebie i
wyciągając butelkę naszego ulubionego Martini i dwa plastikowe kubki – ale
głównie dlatego, że jest co świętować.
-
Zakończenie nienawiści wampirzo - wilczej –
odgadłem.
-
Otóż to! - uśmiechnęła się promiennie, ukazując
kły.
Otworzyła butelkę i nalała nam solidnie do kubków. Przez
chwilę piliśmy w milczeniu. Adri patrzyła przed siebie na liście tańczące na
wietrze. Na jej twarzy zastygł wyraz zamyślenia. Na chwilę przymknęła oczy,
wiedziałem, że wsłuchuje się w jeden z ulubionych kawałków. Otulona nutami
wędrującej muzyki odezwała się nagle.
-
Kocham cię...
Oznajmiła to tak zwyczajnie, lecz jednocześnie jakby ze
strachem. Przy tym nawet na mnie nie spojrzała, przez co zacząłem się
zastanawiać, czy aby się nie przesłyszałem. Nie o to chodziło, że nic do niej
nie czułem. Adrelia jednak była dużo starsza, a ja niedawno byłem na randce z
Teitarą i … Jej spojrzenie zmroziło mnie. Odstawiła kubek na trawę i położyła
mi dłonie na ramionach.
-
… Onii-san – rzekła.
Z szybkością błyskawicy przeanalizowałem w głowie wszystkie
japońskie zwroty, jakie znałem, a nie było ich wiele. Onii-san oznaczał brata.
-
W...wilczy brat? - wydukałem.
-
Hai! - odparła po swojemu i obdarzyła mnie
uśmiechem – Jesteśmy rodziną Hakon. Nie z przodków, nie z krwi, nawet nie z
gatunku, ale jesteśmy rodziną. Kocham cię brat – przytuliła mnie ciepło.
I wtedy zorientowałem się, że i ja ją kocham. I to od samego
początku. Kubek z martini, który zdołałem jakoś odstawić na trawę, przewrócił
się, a przezroczysty płyn popłynął wzdłuż zbocza. Mało mnie to teraz
obchodziło.
-
Ja też cię kocham, siostrzyczko – powiedziałem.
END
…
wow, niezle :D
OdpowiedzUsuń