30 listopada 2015

Życzenie Półkrwi - Epilog

Epilog.

Zza lekko uchylonych drzwi delikatnie sączyła się jej ulubiona muzyka, subtelnie, niczym zapach dopiero upieczonego ciasta, namawiała by wejść do środka. Zapiąłem miecz na plecach i powróciłem do ludzkiej postaci. Niedomknięte drzwi jednoznacznie sugerowały skierowane do mnie zaproszenie. Wszedłem więc, wdzięczny, że w końcu poznałem lokalizację tego miejsca. Teraz przynajmniej byłem o nią spokojniejszy, bo gdyby zniknęła, wiedziałem gdzie rozpocząć poszukiwania. Dziwną rzeczą natomiast było to, że tym razem, wbrew wszelkim oczekiwaniom i przyzwyczajeniom – nie zniknęła. Tej nocy, gdy znów o mało nie zginęła, przeszła przez portal, zostawiając mnie i Neilę samych w tłumie ludzi, którzy pojawili się, gdy tylko chwilę później puściły zabezpieczenia bariery. Dowiedziałem się wtedy, że na czas całego zamieszania zostaliśmy przeniesieni do innego, specjalnie stworzonego wymiaru. Okazało się też, że nikt tak naprawdę nie ucierpiał, co na pewno zaowocowało uczuciem ulgi u mojej przyjaciółki. Dobrze mieć wieszczkę, która przewiduje takie rzeczy. Kilka godzin po tym dziwnym zdarzeniu Adrelia zadzwoniła do mnie i oznajmiwszy, że chce pobyć sama jakiś czas, rozłączyła się. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielką ulgę sprawiła mi tym krótkim telefonem. Jakiś czas później, zgodnie z obietnicą, pokazała mi swój dom.

            Zamknąłem cicho drzwi, nie chcąc zburzyć harmonii tworzonej przez muzykę wędrującą samopas między pokojami. Nie śmiałem zawołać Adrelii z tych samych, dziwnych powodów. Powiodłem wzrokiem po korytarzu. Pomieszczenie niewiele zmieniło się od czasu mojej ostatniej wizyty. Kwiaty w wazonie na stoliku po lewej zastąpione zostały bukietem jesiennych, kolorowych liści. Obok wazonu, jak zwykle, leżały rachunki i klucze. Na ścianie po prawej wisiało zdjęcie Adri na czarnym motorze Kawasaki Ninja. Pamiętam, jak się śmiała z mojego zaskoczenia tym faktem. Po cóż mógł być jej motor, skoro potrafiła się teleportować? Przez śmiech powiedziała wtedy, że dla czystej przyjemności wiatru we włosach. Jak zwykle zatrzymałem się przy imponującej kolekcji sztyletów, tuż przy zdjęciu. Adri nie używała ich, ale wiedziałem, że przynajmniej raz na dwa tygodnie starannie je polerowała i dbała by w każdym momencie nadawały się do użytku. Trzeba było przyznać, że miała gust do ostrzy. Rozpiąłem kurtkę, bo zrobiło mi się jakoś gorąco. Muzyka wciąż spacerowała wokół mnie, gdy dotarłem do końca korytarza, mijając po drodze jeszcze kilka zdjęć w antyramach. Na ostatnim z nich była Adri z Derianem na tle oświetlonej reflektorami piramidy nocą. Poniżej w kącie stała wielka donica z jakimś zielonym kwiatem. Kadzidło wetknięte w ziemię raczyło powietrze zapachem opium.

            Ufając memu nosowi, a raczej intuicji, skręciłem do kuchni i wyszedłem na taras. Nie znalazłem jej na krześle przy stoliku ogrodowym, ale uchwyciłem ją niedaleko. Siedziała na szczycie wzgórza, na którym położony był jej dom i wpatrywała się w dal. Późnowrześniowy wiatr rozwiewał jej włosy. Nie podniosła głowy, więc przysiadłem się obok. Już miałem się przywitać, kiedy mój wzrok padł na okrwawiony opatrunek na jej prawej ręce.
-        Na bogów, Adri, kto ci to zrobił?! - zapytałem, wpatrując się w bandaż. Nie byłem do końca pewien, ale miałem wrażenie, że widzę krwawe ślady zębów.
-        Dakon – odparła spokojnie, nie zaszczyciwszy mnie nawet spojrzeniem.
-        Dlaczego, do cholery!?
Nie rozumiałem i chyba nie chciałem rozumieć. Krew we mnie zawrzała. Na wszystkich wyimaginowanych bogów, jak on śmiał?! Przecież ugadaliśmy się z radą! Po całym zdarzeniu dobrowolnie stanęliśmy z Dakonem przed Radą Starszych. Wyjaśniliśmy całą sytuację, a ja zrelacjonowałem przebieg ostatniego ugryzienia przez Adrelię. Członkowie rady byli nad wyraz zainteresowani, aczkolwiek nie do końca przekonani, jak zauważyłem. Niedługo potem Neila powiadomiła mnie oficjalnie, że Daell, jeden z głównych prowodyrów polowań na wilki, został postawiony w stan oskarżenia i poniesie konsekwencje swoich czynów. Wiadomość przyjąłem z ulgą, a gdy przekazałem ją radzie, nastąpiła ogólna poprawa nastrojów. Tym bardziej nie mogłem zrozumieć, dlaczego Dakon ugryzł dhampirzycę.
-        Poprosiłam go o to – odrzekła.
-        Jak go dorwę to, eeee... co? - całkowicie zbiła mnie z tropu – jak to?
-        Chciałam sprawdzić, czy to działa w obie strony.
-        W obie strony? - powtórzyłem za nią, zbyt zdumiony, by zrozumieć od razu.
-        Tak – skinęła głową, nadal nie patrząc na mnie – wtedy, gdy Jin... - zawahała się, ale na krótko – mało mnie nie zabił, przekonałam się, że twoja krew nie działa na mnie jak narkotyk. Postanowiłam przeprowadzić mały eksperyment. Wzięłam ze sobą Deriana i udaliśmy się do Rady Wilków. Derian ugryzł jednego z ochotników, a wtedy okazało się, że to już w ogóle nie działa w ten sposób. Wiedzieliśmy, że nie tylko ja nie szaleję po wilczej krwi.
Skinąłem głową w milczeniu, zaczynałem rozumieć, ale nie powiedziałem nic, chcąc by skończyła.
-        Potem poprosiłam Dakona, by wyświadczył mi przysługę dla dobra nas wszystkich. Trochę się ociągał, ale w końcu przystał na moją propozycję – wzruszyła ramionami jakby chodziło nie o wampirze mięso, tylko zapalenie pierwszego papierosa w grupie nastolatków – Okazało się, że miałam rację – rzekła z dumą w głosie – teraz nasze dwie rasy mogą żyć w zgodzie.
Słuchałem w milczeniu, patrząc to na nią, to na obandażowane ramię. Nie wpadłem na nic mądrzejszego, więc zapytałem.
-        Nie możesz uleczyć tej rany? Twoja wrócona moc na to nie działa?
Nie wiedzieliśmy dlaczego, ale po wypowiedzeniu przeze mnie życzenia, Adri odzyskała swoją moc oddaną za wskrzeszenie Jina. Zastanawiałem się, czy to z powodu ponownej śmierci maga, czy to w ramach jakiegoś prezentu. Po czasie doszedłem jednak do wniosku, że to nie ma większego znaczenia.
-        Nie – odparła – z jakiegoś powodu wampirza regeneracja, ani magia nie działają na wilcze ugryzienia, ale nie martw się – w końcu na mnie spojrzała i obdarzyła uśmiechem – zagoi się po czasie, jak u zwykłego człowieka.
-        Po to mnie tu wezwałaś? - zapytałem.
-        Po części – rzekła, sięgając za siebie i wyciągając butelkę naszego ulubionego Martini i dwa plastikowe kubki – ale głównie dlatego, że jest co świętować.
-        Zakończenie nienawiści wampirzo - wilczej – odgadłem.
-        Otóż to! - uśmiechnęła się promiennie, ukazując kły.
Otworzyła butelkę i nalała nam solidnie do kubków. Przez chwilę piliśmy w milczeniu. Adri patrzyła przed siebie na liście tańczące na wietrze. Na jej twarzy zastygł wyraz zamyślenia. Na chwilę przymknęła oczy, wiedziałem, że wsłuchuje się w jeden z ulubionych kawałków. Otulona nutami wędrującej muzyki odezwała się nagle.
-        Kocham cię...
Oznajmiła to tak zwyczajnie, lecz jednocześnie jakby ze strachem. Przy tym nawet na mnie nie spojrzała, przez co zacząłem się zastanawiać, czy aby się nie przesłyszałem. Nie o to chodziło, że nic do niej nie czułem. Adrelia jednak była dużo starsza, a ja niedawno byłem na randce z Teitarą i … Jej spojrzenie zmroziło mnie. Odstawiła kubek na trawę i położyła mi dłonie na ramionach.
-        … Onii-san – rzekła.
Z szybkością błyskawicy przeanalizowałem w głowie wszystkie japońskie zwroty, jakie znałem, a nie było ich wiele. Onii-san oznaczał brata.
-        W...wilczy brat? - wydukałem.
-        Hai! - odparła po swojemu i obdarzyła mnie uśmiechem – Jesteśmy rodziną Hakon. Nie z przodków, nie z krwi, nawet nie z gatunku, ale jesteśmy rodziną. Kocham cię brat – przytuliła mnie ciepło.
I wtedy zorientowałem się, że i ja ją kocham. I to od samego początku. Kubek z martini, który zdołałem jakoś odstawić na trawę, przewrócił się, a przezroczysty płyn popłynął wzdłuż zbocza. Mało mnie to teraz obchodziło.
-        Ja też cię kocham, siostrzyczko – powiedziałem.


END

1 komentarz: