Miał jakieś piętnaście lat, kiedy pierwszy raz usłyszał
głos w głowie. Przez długi okres czasu wydawało mu się, że to wytwór jego
wyobraźni. Potem bał się, że jest chory, jakiś rodzaj schizofrenii? Głos mówił
o zagładzie królowych i króla, o zdobyciu trzech tronów. O władzy nad nocnymi
łowcami. Czasem zanikał na wiele tygodni, nawet miesięcy, jakby znudzony
brakiem rezultatów. Chłód odchodził i w końcu miał własna głowę dla siebie.
Jednak on wracał, wciąż i wciąż, nieprzerwanie. Skończywszy siedemnaście lat pragnął
jedynie dostań na to jakieś tabletki. Pragnął znów być normalny, chciał żyć,
znaleźć dziewczynę, skończyć szkołę. Chciał istnieć, nie budząc się po nocach z
okrzykiem gniewu dudniącym mu w głowie.
Przerażenie wkradło się w niego wraz z chłodem pewnego
mroźnego wieczoru. Kiedy jego ciało zostało obdarte z jego woli. Głos już nie
był tylko głosem, był władcą marionetki. Władca robił rzeczy, na które on – Aron
nie miał najmniejszej ochoty. Dotykał jego dłońmi, chodził jego nogami, mówił
jego ustami. W chwilach, kiedy władcy nie było, pogrążał się w myślach o
samobójstwie. Wybierał wieżowce, noże, tabletki. Potem decydował się na pójście
do lekarza, ale strach zawsze go paraliżował. Kiedy nabierał nadziei, że
najgorsze minęło, Władca wracał z nowymi słowami do wypowiedzenia, czynami do
wykonania.
Teraz, wbrew swojej woli, oddany pod widzimisię Władcy
stał na dachu niewysokiego budynku, wyczekując gniewnie „spóźniającej się,
upartej suki, którą przepieprzy porządnie, by nauczyć posłuszeństwa” Krył się w
najciemniejszym zakamarku swego umysłu, jak nauczył się to robić, gdy
przychodził chłód. Krył się, obserwując starając się wmówić sobie, że to wcale
nie on. Nie jego ruchy, nie jego myśli, nie jego słowa.
Nagle ją spostrzegł, mimo, że wyglądała, jakby stała tam
od zawsze. Miała na sobie zbroję z rodzaju tych ukazywanych na obrazach
fantasy, więcej odkrywających niż chroniących. Zbroja była finezyjna i piękna,
wysokie, srebrne buty, spódniczka która zamiast materiału miała metalowe płatki
wokół, napierśnik, będący metalicznym gorsetem, rozpuszczone czerwone włosy
upstrzone z boku srebrną spinką w kształcie dwóch skrzyżowanych mieczy i
skrzydła. Nie miała naramienników, za to nadgarstki zdobiły srebrne karwasze. Włosy
powiewały na wietrze delikatnie, jakby umówiły się w żywiołem na mały pokaz
tańca. Białe pierzaste skrzydła wyrastały z jej pleców tworząc wokół niej
nieprzejednany blask, który raził swym zachwytem. Ale jej oczy. Jej oczy były najgorsze. Nie
miały tęczówek, ni źrenic, a całość ich spowijała czerń nieprzejednanego
wszechświata. Kiedy Aron w nie spojrzał, zapadł się niemal natychmiast. Ledwie
zdążył się opanować i znów skrzyć w swoim małym kąciku przetrwania. Władca
zagwizdał w jego umyśle z uznaniem. Otaksował ją wzrokiem i zalał wyobrażeniami
dzikiego seksu ze skrzydlata kobietą.
- Widzę, że jednak wykazałaś się odrobiną zdrowego
rozsądku – ton głosu Arona był pełen chłodnej satysfakcji.
- Słabo widzisz – odparła zwielokrotnionym, niemal
demonicznym głosem – powinieneś sprawić sobie okulary.
„Głupia suka, jeszcze się stawia” Usłyszał nie swoją
myśl.
- Po co zatem przyszłaś, Villandro, skoro nie po to by
mnie wysłuchać?
- Och, bardzo chętnie cię wysłucham – powiedziała –
widzę, że nie możesz się doczekać, by mi to wyjawić.
- Dasz mi trzy trony Villandro – stwierdził, jakby to już
się stało. - Wykorzystasz to, czym teraz jesteś, by unicestwić obie królowe i
króla.
- A jeśli nie?
- Wtedy będę kontynuował to, co zacząłem. Jak zdążyłaś
zauważyć, jestem w stanie wymyśleć wiele przeróżnych sposobów na pozbawianie
cię bliskich.
Skrzydlata kobieta, zwana Villandra patrzyła na niego tym
bezkresem czerni w oczach. Niczego nie dało się wyczytać z tego spojrzenia.
- Czy zdajesz sobie sprawę co to takiego? – zapytała,
wskazując na siebie.
- Archanielica Zagłady, dokładnie to co tobie w tej
chwili potrzebne do…
- Sporo o mnie wiesz – przerwała mu – ja o tobie również.
Wiem kim jesteś Wędrowcze – rzekła – wiem kim byłeś, wiem, gdzie leżą resztki
twoich kości. Wiem czego chcesz, wiem jak działasz i jaka jest twoja słabość.
Nie kłopocz się grożeniem moim ludziom. W tej postaci nie mam uczuć. Nie będę
ich chronić. Archanieliza Zagłady nie ma w sobie nic z człowieka – powiedziała
chłodno.
Bezkres czerni jej oczu wodził obietnicą możliwości
zatopienia się w zapomnieniu. Chciał tam spojrzeć, chciał się zatopić,
odpłynąć, na chwilę przestać istnieć, ale ten, którego nazwała Wędrowcem, mu
nie pozwolił. Przeniósł wzrok na jej skrzydła i zaśmiał się drwiąco.
- Możesz mówić co chcesz, Villandro, ale nie wierzę, że
wyzbyłaś się swojej żałosnej troski o wszystko co żywe – powiedział.
- Chcesz się przekonać Wędrowcze?
- Po co zatem przyszłaś? – chciał wiedzieć.
- Przyszłam cię unicestwić.
W jednej chwili powietrze stało się tak ciężkie, że ciało
Arona upadło na dach, jakby niewidzialna ręka przycisnęła je do podłoża.
Wrażenie było tak silne, że Wędrowiec zaklął szpetnie, próbując się podnieść.
Ale ani Aron, ani Wędrowiec nie mieli
teraz możliwości unieść obolałego ciała z podłogi. Wrażenie ciężkości ustało
jednak tak samo nagle jak się pojawiło. Jakby nigdy go nie było. Czy to była
jej moc? Czy potrafiła ją kryć do stopnia zerowej wyczuwalności? Aron zadrżał w
swym zakamarku umysłu. Ten mały pokaz sprawił, że zaczął bać się skrzydlatej
kobiety bardziej niż Władcy. Powoli wstał.
Wędrowiec ponownie zaśmiał się ochryple, pełen
rozbawienia.
- Podobno tyle o mnie wiesz – rzekł - a nie masz pojęcia,
że mnie nie można zabić? – zapytał z rozbawieniem – żadne mentalne sztuczki na
mnie nie zadziałają.
- Oczywiście, że nie – odparła, skrzydła delikatnie się
poruszyły, jakby wzięły oddech – nie jesteś mentalistą Wędrowcze. Nie
przenosisz umysłu, lecz całą duszę.
Chłopak poczuł, jak Władca zesztywniał. Pytanie zrodziło
się w przestrzeni umysłu i dotarło do kącika przetrwania, pełne trwogi. Po raz
pierwszy od trzech lat, chłopak czuł strach Władcy. Nie wiedzieć czemu
spodobało mu się to uczucie.
- Proszę bardzo, zabij tego chłopaczka – ręce Arona
wskazały na niego samego, w głosie była drwina – skoro wiesz czym jestem, wiesz
również, że przeskoczę, a wtedy już mnie nie znajdziesz, póki sam do ciebie nie
przyjdę, a przyjdę , Villandro, obiecuje ci solennie – głos stał się zimny.
- A ja ci obiecuje, że nigdzie stąd nie pójdziesz –
powiedziała zwielokrotnionym głosem bez emocji.
Aron poczuł, że jestestwo Władcy rozciąga się, jak w
chwilach, gdy go opuszczał. Chłód stawał się bardziej znośny i mniej jakby
istotny, kiedy jeszcze będący Władca w połowie już nie był, szukając zapewne
innego nosiciela. Ulga zdołała zalać Arona, tylko po to by zaraz czmychnąć
śmiertelnie przerażona, kiedy Władca ponownie w całości znalazł się w nim.
- Jakim kurwa cudem założyłaś taką barierę?! – warknęły
usta Arona.
- Och, czyżby ktoś się zaczął denerwować? –
zwielokrotniony głos miał w sobie wyraźną tym razem drwinę – Przyszłam cię
unicestwić Wędrowcze i tego właśnie zamierzam dokonać.
Przez drobna, pełną satysfakcji chwilę Aron czuł panikę w
jestestwie Władcy, czy też raczej Wędrowca, jak go nazywała. Jego jestestwo
znów rozciągnęło się, jakby chciał spróbować jeszcze raz, czy aby go nie
oszukała. A potem oblała go zimna
kalkulacja i Wędrowiec uśmiechnął się wrednie ustami Arona.
- Bywasz taka nierozważna Villandro – powiedział.
Wtedy Aron poczuł, jak chłód wyskakuje z niego, jak na
sprężynie. Ciało przewróciło się, jakby ktoś puścił sterujące lalką niteczki.
Zalała go fala wolności, ale takiej nie zwykłej, nie tej na chwilę. Dotarło do
niego, choć nie miał pojęcia skąd to wie, że to jest wolność stała. Nabrał
pewności, że Władca już nie wróci, że jego ciało należy już tylko do niego. Podniósł wzrok na nieruchomo stojącą
Archanielicę Zagłady. Czyżby? O Boże, jeśli Wędrowiec wskoczył w nią i przejął
jej potęgę, to będzie koniec świata! Aron niepewnie podniósł się na nogi.
- P…proszę pani…? – zapytał niepewnie.
Minęła cała wieczność, a może tylko kilka sekund nim
zwróciła twarz w jego stronę.
- Nie bój się Aronie – powiedziała zwielokrotnionym
głosem – to nie jest twój czas.
Chwilę później już jej nie było, jak gdyby nigdy tam nie
stała.
***
- A żeby to… gdzie ona się podziała? – zapytała samą
siebie Archanielica Zagłady – Ej, nie widziałeś może czerwonej iskry duszy
przelatującej tędy? Sprawdzam już chyba setny świat.
Granatowy królik wielkości krowy podniósł na nią zielone,
paciorkowate oczy i poruszył wielkimi wąsiskami.
- Tak też myślałam – odparła i zniknęła, jakby jej tam
nigdy nie było.
***
Gabriel siedział przy laptopie Vill i już pisał wiadomość
do Sakury, że lada chwila Vill wróci cała i zdrowa. Wyczuł obecność za sobą,
mimo, że nie odezwała się słowem.
- Vill? – zapytał, obracając się, lustrując jej białe
skrzydła i bezdenność oczu.
- Uciekła mi, Gabrielu – odparła Archanielica Zagłady –
spuściłam z niej wzrok dosłownie na chwilę a ona mi zwiała.
Gabriel przez chwilę siedział osłupiały.
- Ale.. ale mówiłaś, że wróci, że to bezpieczne, że.. –
umilkł.
- Bo wróci – uniosła dłoń w uspokajającym geście – jak
tylko ją znajdę. Zajrzyj do znajomych światów. Jej iskra duszy jest czerwona.
Jeśli ją zobaczysz, zawołaj.
I już jej nie było, jakby nigdy jej nie było.
***
- O nie tak szybko moja droga! – krzyknęła Archanielica
Zagłady za przelatującą obok niej czerwoną iskrą.
Właśnie znalazła się w jakieś wiosce kotopodobnych
stworzeń o z grubsza humanoidalnych kształtach, chodzących na tylnych łapach.
Już miała zapytać sympatycznie wyglądającego drwala o pięknym rudym
umaszczeniu, kiedy iskierka, jak gdyby nigdy nic, mignęła jej przed oczami.
- O nie, żadnego upajania się wolnością, wracaj
natychmiast! Gabrielu!
Sięgnęła po nią gwałtownie i chwyciła czerwony prąd w
dłonie. Zaraz obok skrzydlatej kobiety o
czerwonych włosach otworzył się portal i wyszedł z niego skrzydlaty mężczyzna w
czerni. Rzucił okiem na kotopodobnego drwala, który przyglądał im się ciekawie,
lecz bez strachu. Potem odnalazł wzrokiem Archanielicę Zagłady.
- No właź że! -
mocowała się z iskrą duszy na próżno próbując ją wepchać w swoje ciało.
Gdyby nie powaga
sytuacji Gabriel skłonny byłby się nawet uśmiechnąć. Miast tego jednak podszedł
z drugiej strony i z całych sił pomógł wepchnąć iskrę w ciało Archanielicy.
Krzyknęła, gdy przeszedł ją czerwony prąd, upadła na ziemię, co chwilę drgając
lekko. Tu i ówdzie można było zauważyć czerwone iskierki skaczące to po dłoni,
to po policzku, kolanie czy udzie. Skrzydła zniknęły a zbroja została
zastąpiona zwykłymi czerwonymi spodniami i czarnym golfem. Srebrny krzyż Ankh
zajaśniał w promieniach odbijanego słońca.
- Daj jej chwile, musi się dopasować do nowego kształtu.
– powiedziała blond Pani stojąca nie wiedzieć jak długo obok Gabriela.
- Wszystko z nią w porządku? – zapytał z troską.
- Kiedy się obudzi, może być w lekkim szoku, może tez
mieć zaniki pamięci, bo zbyt długo przebywała poza ciałem. Zalecam dużo ciepła
i cierpliwości – rzekła, kiedy ciało przestało drgać.
- Czy on.. – Gabriel spojrzał na Panią – jest martwy?
- Nie powiedziałabym – odparła, a widząc jego minę dodała
– martwi mają swoje miejsce, on jest już nie istniejący.
Gabriel wziął Vill na ręce i otworzył portal.
- Powiadomię kogo trzeba – rzekł – dziękuję Pani – dodał.
- Wisicie mi zgrzewkę browaru – odparła z uśmiechem, a on
przeszedł przez portal.
W domu napisał wiadomości do David’a, Neili i całej reszty zainteresowanych. Chwile
później opadł ciężko na brzeg łóżka w którym leżała. Czekał aż się obudzi.
Wiedział, że się obudzi, zawsze się budziła.
~~*~~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz