25 listopada 2012

Ostatni artefakt - cz 6 END

Zapraszam do ostatniej części tego opowiadania ;-) Liczę na Wasze opinie ;-) 

Ostatni Artefakt - cz 6


Ktoś jęknął i usłyszałem głuchy odgłos padającego ciała. W momencie, gdy Kirin zerwała się na nogi, chwytając kostur, dotarło do mnie, że to nie mnie chciała zabić tym sztyletem. Otrząsnąłem się z szoku i zerwałem, chwyciwszy miecz. Kirin wyminęła mnie, po drodze wyrywając nóż z gardła martwego mężczyzny w szacie. Obróciłem się i oniemiałem. W moją stronę szło kilku ludzi, wszyscy odziani w zbroje z herbem kropli krwi. Te stroje nadawały im irracjonalny wygląd identycznych żołnierskich klonów, gdyż hełmy zasłaniały im pół twarzy. Byli uzbrojeni w miecze i halabardy. Normalnie wojsko w służbie zakonu! Za nimi spostrzegłem trzech magów w szatach. Żołnierze natarli na nas, a Kirin wpadła między nich, uzbrojona w sztylety.

19 listopada 2012

Ostatni artefakt - cz5

Część piąta, zapraszam do czytania ;-) 
- Kto ci to zrobił? - zapytałem, gdy już ze mnie zeszła.
Musicie wiedzieć, że nigdy wcześniej, ani później mi się to nie zdarzyło. To był wybuch gniewu, jakiego, podczas dwudziestu dziewięciu lat istnienia, nie czułem. Nie szukam jednak dla siebie usprawiedliwienia, ono zwyczajnie nie istnieje. Zrobiłem coś bardzo złego. Mimo to, jakoś zdołałem ją przeprosić, a przynajmniej sprawić, by już nie chciała mnie zabić.

16 listopada 2012

Ostatni artefakt cz4

Część czwarta, zapraszam do czytania i liczę na Wasze opinie ;-) 

*Ostatni artefakt - 4*

Kirin siedziała po drugiej stronie ogniska, naprzeciw mnie. Nazwałem ją tak dziś rano, a ona przyjęła imię, nagradzając mnie milczącym skinieniem głowy. Zaśmiała się nawet, gdy oznajmiłem, że słowo to w starożytnym języku oznacza mała myszkę. Jej śmiech jednak ucichł dziwnie już po chwili i znów stała się milcząca.

Niewiele rozmawialiśmy w ciągu dnia. Miałem nadzieje, że natkniemy się na jakiś wóz, chociaż pocztowy, ale szczęście nie chciało nam sprzyjać. Szliśmy więc skrajem drogi. Ja – niosący coraz cięższe siodło i milcząca Kirin.

12 listopada 2012

Ostatni artefakt cz3

* Ostatni artefakt*

Część trzecia ;-) 


Goniły mnie miniatury magów, w krótkich szatach i maskach w kształcie psiego pyska. Wrzeszczeli bojowo, wpadając między spłoszonych członków karawany. Próbowałem walczyć, ale mój miecz, niczym w zmowie z najeźdźcami, nie potrafił trafić w cel. Skoczyłem za przewrócony wóz, kiedy niebieski pocisk magiczny przeleciał niedaleko mnie. Te przeklęte karły strzelały z kosturów! Nagle wpadła między nich postać w czerni, uzbrojona w sztylety. Wyskoczyłem zza wozu z mieczem w dłoni, kiedy magiczna niebieskość, dosłownie o włos mijając kobietę w czerni, zerwała jej kaptur. Zamarłem przerażony. Nie miała twarzy, a ledwie czaszkę. Proste zęby szczerzyły się w wiecznym makabrycznym uśmiechu, a oczodoły spowijała czerwień. Ktoś wbił we mnie ostrze, w momencie, gdy zorientowałem się, że stoję jak wryty. Mój wzrok powędrował w stronę mordercy. Miała poszarpaną ranę od szyi aż po brzuch. Martwe oczy spojrzały na wbity we mnie nóż, a okrwawione usta załkały, głosem Veli
- Pomóż...

10 listopada 2012

Ostatni artefakt - cz2

* Ostatni artefakt*
Część 2
Zapraszam do przeczytania części drugiej ;-) 


Martwi, wszyscy martwi, bez wyjątku. Nieżywi jak drewniane kłody, cała karawana - ludzie i ich dobytek - po prostu zniszczone, jakby nie byli warci nawet złamanego denna. Szlag by to trafił! Nie byłem najemnikiem, nie byłem żołnierzem, nie byłem nawet z nimi spokrewniony. Przyczepiłem się do tej karawany jakieś trzy miesiące temu, bo zwyczajnie nie miałem pomysłu na życie. A teraz oni wszyscy byli martwi.

8 listopada 2012

Ostatni artefakt - cz1

* Ostatni artefakt *

Moje najnowsze opowiadanie, wkrótce pojawią się kolejne części, zapraszam serdecznie do czytania ;-) 

1.

Błysk, trzask, spadło coś ciężkiego, ktoś krzyknął. Sięgnąłem po miecz, w tej samej chwili jednak koń zarżał i wierzgnął, a ja spadłem z siodła. Od turlałem się pośpiesznie, by nie dostać po twarzy podkutymi kopytami. W momencie znalazłem się pod wozem. Jasna cholera, a mówiłem Jarlo, że nie powinniśmy jechać nocą! Obóz byłby bezpieczniejszym rozwiązaniem, ale ten stary głupiec uparł się, że nie ma czasu do stracenia. Tak ważny interes przecież nie może uciec mu sprzed nosa. Poza tym, przecież nie będzie słuchał jakiegoś przybłędy, nawet jeżeli ten przybłęda jako jedyny nosi miecz i ma jakie takie doświadczenie w walce!

Coś znów błysnęło. Gdzieś niedaleko huknęło potężnie, aż zadzwoniło mi w uszach! Wóz przede mną stanął w płomieniach, usłyszałem wykrzykiwane zaklęcia. Na świętą parę, od kiedy magowie napadają kupców?! Musiałem wyczołgać się ze schronienia zanim i ono zamieni się w pochodnie. Chwyciłem miecz i już miałem się ruszyć, kiedy coś niebieskiego, w kształcie chyba kuli, mignęło mi przed oczami. Błysnęły czerwone ślepia i ostrza noży. Ki demon?!

30 września 2012

Prolog OPK

Prolog do mojej książki "Życzenie półkrwi" Mam nadzieję, że choć trochę zaciekawia ;-)

Prolog

Nigdy nie przypuszczałem, że to może się tak skończyć, ani nawet, że może się tak zacząć. Zerknąłem na nią i pochwyciłem spojrzenie jej niebieskich oczu. W tym błękicie zobaczyłem całe lata. Widziałem doliny pełne kwiatów, zamarznięte jeziora, wysokie góry. Przez chwile czułem się, jakbyśmy oboje stali na takiej górze, na szczycie świata, a poza nami nie było nic. Te oczy były jedyną rzeczą, która pozwoliła oderwać wzrok od intensywnie czerwonych włosów, teraz rozwianych przez późnowieczorny wiatr, który jakby chciał przypomnieć o swoim istnieniu.

11 września 2012

Z pamiętnika wampirzycy

Zabawy z czasów fascynacji podręcznikiem do gry fabularnej:  Wampir Maskarada (T. Pratchett)
10 Letni staroć, troszkę odkurzony i odrobinę poprawiony. Zapraszam do czytania ;-) 

Z pamiętnika wampirzycy.

Leżałam w łożu, przykryta kocem. Gabriel siedział na brzegu mebla i głaskał mnie po włosach. Jego twarz wyrażała niezadowolenie, ale w jego oczach krył się strach o mnie. Tak mi się przynajmniej zdawało. Odszedł na chwilkę, lecz szybko wrócił niosąc w dłoni kieliszek wina. Początkowo sądziłam ze to dla mnie, jednak on wypił wino i odstawił naczynie.
- Vill, złamałaś obietnice – powiedział surowo, jak nauczyciel karcący ucznia za zrobienie czegoś złego.
- Powiedz mi, miałam stać i czekać aż mnie zabije?! On zaczął, więc ja musiałam skończyć! – byłam zła, ze muszę się mu tłumaczyć. Tak, prawda, złamałam obietnice. Niestety z przyczyn ode mnie nie zależnych. – Wiem, że obietnica wampira jest święta, ale nie zrobiłam tego specjalnie, on zaatakował, co miałam robić?

3 sierpnia 2012

Prawo odpowiedniej ceny (6)

Część 6, ostatnia ;-) 
Prawo odpowiedniej ceny (6)

       Jej czarne włosy, zaplecione teraz w warkocz, opadały na lekko przygarbione plecy. Luvia szperała w szufladzie komody, a Ven obserwował ją w milczeniu. Spędzili tak już dobrą minutę lub dwie. Ona zdawała się nie wiedzieć o jego obecności, zastanawiał się, czy po prostu się z nim bawi, czy naprawdę go nie wyczuła. Wydawała się całkowicie zaabsorbowana tym, czego szukała, więc po kolejnej minucie Ven odezwał się.
  • Widzisz Luvia, gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to już dawno.

27 lipca 2012

Prawo odpowiedniej ceny (5)

Prawo odpowiedniej ceny (5)

     Padało. Odziany był w pożyczony od Korth'a ciemnozielony kaftan, wełniane spodnie i skórzane, mocne buty. Nie uchroniło go to przed deszczem, który nic sobie z tego nie robiąc, spływał po karku wpełzając pod materiał ubrania. Co więcej, zdawało się, że osoba przez niego obserwowana w ogóle nie zwraca uwagi na chłodnawe krople, które dziwnym zrządzeniem losu omijały ją szerokim łukiem. Zapewne jakaś magia, pomyślał zgryźliwie. Kobieta nie wyglądała groźnie, ale ona przecież nigdy nie wyglądała groźnie. Ubrana była w długą, ciemnoczerwoną szatę, za pasem której zauważył różdżkę. Bezwiednie poklepał biedniejszą wersję swojej, schowaną pod kaftanem. Co prawda nie miał zamiaru jej używać, ale kto wie co się przyda w tym dziwnym świecie. Pewniej za to czuł się dzięki ciężarowi żelaznego miecza na plecach, Patile naostrzyła broń specjalnie dla niego. Miecz nadal był nieco za lekki, ale przynajmniej teraz przyzwoicie ostry.

19 lipca 2012

Prawo odpowiedniej ceny (4)

Raz jeszcze przepraszam za kropki, ale chyba nie tak źle się czyta ^ ^ 
Rozdział czwarty, zapraszam ;-)
Prawo odpowiedniej ceny (4)

To była stal, był tego pewien, czuł jej chłód na szyi... Zrobiony był z niej lekko już wyszczerbiony sztylet, którego kościana rękojeść spoczywała w dłoni Korth'a. Ven raz jeszcze przeanalizował niedawne minuty. Zabawne jak taka odrobina czasu może sprawić, że jego życie znalazło się na ostrzu noża, i to dosłownie. W pierwszej chwili, gdy go zobaczył, nie mógł uwierzyć, że oto przed nim stoi brat Luvii. Jak się potem okazało nie to napełniło go największym zdumieniem.
  • Korth? - zapytał wtedy szeptem, bo nie był w stanie wydobyć z siebie nic głośniejszego.
Chłopak przygarbił się nieco, obrzucił pomieszczenie szybkim spojrzeniem, czy aby nikt na niego nie patrzy, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia z gospody.
  • Korth, Korth, bracie, gdzie jest Luvia!? - zawołał.
Zapytany nie odezwał się, wyszedł z karczmy, a Ven pobiegł za nim, czując, że tamten chce porozmawiać bez świadków. Przeszli w milczeniu kilka ulic, aż w końcu skręcili w jeden z węższych zaułków. Gdy tylko się w nim znaleźli, Ven zabrał głos.
  • Korth, co się dzieje, czemu nic nie mówisz?
Młodzian odwrócił się gwałtownie, chwycił go za koszulę i przycisnąwszy do ściany, przystawił do gardła nóż.
  • Zawrzyj gębę, idioto! - syknął – jesteś od Setha?

9 lipca 2012

Prawo odpowiedniej ceny (3)

Prawo odpowiedniej ceny (3)

Nie słyszał jej kroków, ani jej oddechu, co dziwne nie słyszał nawet własnego. Albo był martwy, albo to miejsce było poza egzystencją dźwięków. Nie wiedział kiedy tu weszli, jak długo już szli, a nawet jak się tu znalazł. Kiedy się zjawiła, powiedziała, że go poprowadzi, więc ruszył za nią i nagle zorientował się, że tu jest lub raczej dotarło do niego, że jakiś czas tu przebywa. Obejrzał się, ale widok był taki sam jak przed nim. Podążali niezbyt szeroką ścieżką wysypaną czarnym żwirem. Ścieżka ta po obu stronach miała rozmieszczone, co pół metra świeczniki w kształcie ludzkich czaszek. Na myśl przynosiło mu to mroczne świątynie dawnej magii, ale to coś innego zwróciło jego uwagę. Świece wewnątrz płonęły, co nie było niczym niezwykłym, niezwykłe natomiast było to, że ogień ów był czarny, a mimo to dawał światło lub też brak ciemności. Za linią czaszek widniał las, równie czarny jak reszta tego, co widział. Rozpoznawał jednak tylko najbliższe drzewa, bardziej przypominały dziecięce rysunki, aniżeli prawdziwość przyrody. Były jakieś takie płaskie i nie miały liści. Potrafił dostrzec tylko kilka, te niedaleko niego. Reszta wydawała się bezkresną ścianą czerni, która była tu wszak dominującym kolorem. Zupełnie jakby ktoś malujący ten obraz nie miał innych farb. Spojrzał po sobie. On tu nie pasował, jego skóra była dość ciemna, niemal brązowa, jedno oko miał zielone, drugie natomiast raziło krwistą czerwienią. Skórzana zbroja jaką nosił też emanowała kolorystyką na tle tej czerni, podobnie jak miecz na plecach. W tej, za którą szedł, nie widział żadnych kolorów, przynajmniej dopóki się nie obróciła. Wiedziiał, że złote oczy na pewno zmąciłyby stałość tego miejsca. Strasznie długo to trwa, pomyślał.
- Kilka sekund – odparła nie zatrzymując się.
Przystanął nagle zaskoczony, a ona odwróciła się do niego. Miał racje, jej złote oczy i biel włosów wystających spod kaptura mąciły całą tę czerń, sprawiając niemalże, że przestawała istnieć. Otworzył usta by o to zapytać, ale myśl była szybsza.
- Tak, słyszę tutaj twoje myśli – odrzekła.
Ruszyła znów przed siebie.
- I gdyby mnie to obchodziło, przeprosiłabym za brak dobrego wystroju – zaśmiała się.
Mówiła o kilku sekundach, a jemu zdawało się, że spędził tu już ponad godzinę, a może dwie lub dzień. Doszedł do wniosku, że czas działa tu inaczej.
- Nie – powiedziała rzeczowo – tutaj w ogóle nie działa czas.
Przez chwilę jego myśli okrążyły ten temat, spojrzał na prawą rękę. Zegarek, który dostał od ojca Luvii został w posiadłości, ale miał wrażenie, że gdyby go miał, wskazówki zatrzymałyby się.
- Nie – rzekła zupełnie nagle – wskazówki biegłyby dalej żyjąc własnym życiem, podobnie jak twoje serce bije w swoim rytmie, nawet jeśli nie ma tu czasu. A potem musiałbyś po prostu go nastawić, bo po powrocie na pewno nie pokazywałby właściwej godziny.
- Uhm – mruknął, nie lubił, gdy ktoś mu grzebie w głowie.
- Przykro mi – jednak w jej tonie nie było skruchy – to nie ode mnie zależy, ale niedługo będziemy na miejscu i już nie będę cię słyszeć – wyjaśniła.
Nieokreślony czas później dotarli do rozwidlenia dróg, a ona bezzwłocznie skierowała się na prawo. Kiedy zapytał ją dokąd prowadzi druga odnoga, odrzekła, że tamtędy przechodzą dusze. Pomyślał o Luvii, czy ona też poszła tą drogą?
- Luvia jest tam, gdzie powinna teraz być – odpowiedziała na niezadane pytanie – Nie martw się, niedługo będziemy na miejscu.
Dzięki bogom, pomyślał, na co ona zaśmiała się znów dźwięcznie. Miała rację, po jakiejś godzinie marszu, czy też po czasie, którego tu nie spędzili, dotarli do zmiany w krajobrazie. Była subtelna, lecz od razu zauważalna. Wszakże trudno przeoczyć wiszące w powietrzu drzwi na końcu żwirowej ścieżki. Wejście, co było chyba najbardziej zadziwiające, odznaczało się nieskazitelną niemal, choć jednocześnie nie rażącą bielą. Kolor ten wyróżniał się nie tylko kontrastem, lecz najbardziej swoją trójwymiarowością, w porównaniu do płaskości reszty krajobrazu. Na drewnie wyryte były obrazy czaszek, kości i kos, a także symbole, których znaczenia nie znał. Klamka natomiast była chyba ze srebra. Lekko skrzyła się w czerni powietrza. Śmierć otworzyła drzwi i wpuściła go do środka. Znaleźli się w niewielkim korytarzyku. Tu również nie było żadnych kolorów poza czernią, ale przynajmniej ogień w ściennych lichtarzach był normalny. Otworzyła kolejne drzwi i weszli do sporego pokoju. Przed nim stał stół za którym zasiadały jakieś postacie. Wszystkie wyglądały jednakowo – miały ciemne szaty z kapturami pod którymi zamiast twarzy widział coś, co mógłby jedynie nazwać zorzą polarną na nocnym niebie. Śmierć wyminęła go i usiadła na najbliższym fotelu, obdarzyła go spojrzeniem złotych oczu.
- K... kim jesteście? - zapytał spoglądając na postacie bez oblicza.
Przez chwilę zapomniał gdzie się znajduje. To co widział pod kapturami, ten bezkres wszechświata, zafascynował go do tego stopnia, że poczuł iż pragnie się w nim zatopić. Na wieczność, która jest niczym w porównaniu z tym bezkresem. Na zawsze, które przecież nie istnieje, jako że nie istnieje tutaj czas. Zapragnął spędzić ten nieistniejący czas na odkrywaniu bezgraniczności tego, co było pod kapturami.
- Jesteśmy śmierciami wszystkich światów – powielony głos rozszedł się echem po pomieszczeniu.
- Jesteś inna niż one, są takie jednakowe– stwierdził z trudem odrywając wzrok od wszechświata pod kapturami.
- Nie są – odparła śmierć spokojnie – ale ty tego nie możesz zobaczyć.
- Dlaczego?
- My śmierci przyjmujemy taki kształt, jaki skrycie wyobrażają sobie umierający – wyjaśniła – one należą do innych światów. Ty jesteś osobnikiem wierzącym w jedną śmierć, taką, jaką widzisz tutaj – wskazała na siebie – dla ciebie, one są jedynie dodatkiem, tłem.
- A gdybym podszedł bliżej? - zawahał się.
- Potrafiłbyś skupić wzrok tylko na jednej z nich naraz, a każda na którą być spojrzał, wyglądałaby tak – znów wskazała na siebie.
- Ale dlaczego, przecież należą do innych światów.
- Nie jesteśmy tym, czym nas widzicie śmiertelnicy – odezwał się powielony głos bezkresności – ale wy nie jesteście w stanie zobaczyć nas takimi jakimi naprawdę istniejemy.
- Więc gdybym zobaczył którąś z was w innym świecie wyglądałybyście tak jak moja eee... - zamilkł nie wiedząc, czy wolno mu użyć takich słów.
- Jak śmierć z twojego wyobrażenia – odpowiedziało bezkresne echo.
- Przybyłeś tu jednak w określonym celu – odezwała się białowłosa.
- No tak. Chcę, byście pomogły mi wskrzesić Luvię – odparł.
- Czyli...? - rzekł powielony głos zachęcająco.
Ven wyprostował się i przybrał oficjalną pozę. Co zresztą nie za bardzo mu wyszło, gdyż włosy miał rozczochrane, cienie pod oczami szpeciły jego twarz, a na skórzanej zbroi zostały jeszcze ślady krwi niedawnego przeciwnika. Nie miał pojęcia na ile powinien zajmować się w tym przypadku etykietą, ale to chyba nie mogło zaszkodzić. Poza tym, jak sądził, one dokładnie wiedziały co chce powiedzieć. Po prostu wymagały by to właśnie powiedział, dla zachowania porządku, czy też obrzędu, lub dopełnienia rytuału. W pomieszczeniu rozlała się gęsta atmosfera wyczekiwania - jakby zapalony lont, prowadzący do kulminacji występu, zbyt wolno się spalał. Jakby wszyscy zawiesili na tym loncie spojrzenie, sprawiając, że ze stresu palił się jeszcze wolniej. Demon ukłonił się z szacunkiem. Jeśli miał prosić o coś tak ważnego, musiał im pokazać, że naprawdę mu zależy.
- Ja, Sora no Ven pragnę skorzystać z prawa odpowiedniej ceny – rzekł w końcu.
- Czy wiesz na czym to polega? - zapytała Śmierć.
- Pojęcia nie mam – rzekł rozkładając ręce i na wszelki wypadek dodał – o pani.
- Prawo odpowiedniej ceny nie może zostać cofnięte – bezkres głosu znów wypełnił pomieszczenie.
- Czytałem o tym – przytaknął.
- Jeśli powołasz się na nie po wysłuchaniu owej ceny – dokończyły szepty wszechświatów.
- Jaka jest wasza cena?
W chwili w której to powiedział, pożałował pytania. Głęboko w jego sercu rozpalił się ognik strachu, który narastał z każdą nieistniejącą tu sekundą. Co, jeśli zechcą w zamian jego życie? Nie bał się umierać, nie chodziło o to, za Luvię oddałby i sto żyć, gdyby je miał. Panicznie natomiast obawiał się spędzenia wieczności po śmierci, bez możliwości ujrzenia ukochanej, przytulenia jej, pocałowania. Przywołał jej obraz w głowie, ale jak na złość jedyne co zobaczył, to gałęzie przebijające jej skrzydła. Wspomnienie dźwięku łamanych kości i cichego uciekającego z jej płuc powietrza wypełniło na chwilę jego głowę. Skrzywił się na ten widok, serce mu załomotało z tłumionego gniewu i rozpaczliwej bezradności.
- Oddasz nam swoją demoniczną moc. – rzekła bezkresność pod kapturami, wyrywając go z niechcianych wizji.
Ven milczał. Moc go nie obchodziła, a jedyne czego się w związku z tym obawiał, to brak możliwości chronienia ukochanej. Czym byłby przy niej, wampirzej czarownicy, bez swojego demonizmu? Zwykłym człowiekiem, którego to ona musiałaby ochraniać na każdym niemal kroku. Byłby kimś takim jak... Elizabeth. Przez chwilę rozważał możliwość poproszenia ją o przemianę. Gdyby została jego wampirzą matką, miałby niemal tyle samo siły i nadal mógłby ją ochraniać. Jednak myśli jego w końcu wskoczyły na właściwe tory. Moc. Tylko moc? Czy to było, aż tak łatwe?
- To wszystko? - zapytał.
- To wszystko czego żądamy – odparła Śmierć.
- Ale będziesz musiał zrobić coś jeszcze, żeby ją odzyskać. Coś, co nie zawiera się w cenie, lecz w samym prawie – dodało echo spod kapturów.
- O co chodzi? - Ven aż zadrżał.
- Zostaniesz zesłany do innego świata – zaczęła złotooka.
- A twoje zadanie polegać będzie na odnalezieniu Luvii, jej alternatywnej wersji – rzekła bezkresność.
- Istnieje jej alternatywna wersja?! - zdziwił się.
- Więcej niż jedna, choć mniej, niż można byłoby się spodziewać – Śmierć wydawała się zawiedziona.
- Twoja Luvia zneutralizowała już większość nich.
- Jak to? - nie zrozumiał.
- O ile nam wiadomo – zaczęła Śmierć – twoja Luvia jest jedyną z nich podróżującą po światach. Kiedy w jakimś świecie pojawią się dwie alternatywne jednostki, ta silniejsza neutralizuje słabszą, a świat sam z siebie nakłada resztę na nowy tor istnienia.
- Czy tam, gdzie się udam, jest alternatywna wersja mnie? - zapytał.
Obawiał się trochę, że bez swojej mocy, może okazać się za słaby. Jeśli zostanie zneutralizowany, nie zdoła uratować swojej wampirzycy. Odgonił jednak tę myśl. Nawet jeśli spotka własnego siebie, bez względu na to jakich środków będzie musiał użyć, pokona go.
- Nie zdołaliśmy zlokalizować alternatywnej jednostki. – odpowiedziano mu.
- Więc albo nie ma tam drugiego mnie, albo nie możecie go znaleźć. – zauważył.
- Raczej to pierwsze – odparła Śmierć – Bez względu na to skupić się musisz na odnalezieniu jej.
- I co potem? - coś czuł, że odpowiedź mu się nie spodoba.
- Musisz przyprowadzić ją tu – odpowiedziano mu.
- Takim samym sposobem jak sam się tu dostałeś – dodała Śmierć.
- I pozbawić ją życia – wszechświat spod kapturów kontynuował – by możliwa była zamiana dusz.
- Wiedziałem, że jest w tym jakiś haczyk – odrzekł zgryźliwie.
- Czy nadal powołujesz się na prawo odpowiedniej ceny? - zapytała Śmierć bez ogródek.
- Zapewne moc zabierzecie mi przed wypełnieniem zadania? - był tego pewien.
- Owszem – odpowiedziano mu.
Znów milczał dłuższą chwilę. Ta druga Luvia, najprawdopodobniej wygląda tak samo. Czy widząc ją, będzie w stanie pozbawić ją życia? Czy naprawdę musi to zrobić, czy może sprawdzają jego determinację? Bez względu na to pozostawał kolejny problem. Musiał przekonać ją by przyszła z nim tutaj. Raczej nie sądził, że się poświęci, więc musiał wymyślić wiarygodną bajeczkę. To wszystko było cholernie pokręcone, ale jeśli takie były wymogi, to nie miał wyboru.
- Będzie to trudne – odparł – ale zgadzam się. Znając wasze żądanie, powołuję się na prawo odpowiedniej ceny! - rzekł z mocą.
- W takim razie bywaj młody wojowniku – Śmierć uniosła blady palec w jego stronę.
Później pomyślał, że był to jakiś rodzaj błyskawicy, dziwnym zbiegiem okoliczności tylko jarzyła się krwistą czerwienią. Ciemność nastała nagle, jakby ktoś zgasił jedyną palącą się w pokoju świecę. Co dziwne nie poczuł bólu jakiego się spodziewał, nie poczuł zupełnie nic.

Nie wiedział ile spał, przez zasłonę nieświadomości w końcu przedarł się krzyk mew i zapach ryb. Doszła do niego przerażająca świadomość własnej niemocy i czyjś donośny krzyk.
- Szybciej jełopy! Nie będziemy tu ładować do wieczora!
Ven zorientował się, że leży gdzieś między ładunkiem i jeśli szybko się nie podniesie, gdy go znajdą, gotowi są uznać, że chce ich okraść. Wstał gwałtownie, trochę zbyt gwałtownie, bo zakręciło mu się w głowie, oparł się o jedną ze skrzyń, by nie stracić równowagi. Własna niemoc przygniatała go, ale inna rzecz, ta, która go nie przygniatała, przyprawiała go o lekkie przerażenie. Nie czuł znajomego ciężaru swojego miecza na plecach. Spojrzał po sobie, nie miał też swojej skórzanej zbroi, ani butów w których cholewie powinien znajdować się sztylet. Cudownie, zabrały mu moc, broń, odzienie i wszystkie pieniądze jakie miał przy sobie. Czyż to nie ironia losu? Wylądował bogowie wiedzą gdzie, bogowie wiedzą kiedy i nie miał bladego pojęcia jak znaleźć tutejszą Luvię. Sądząc po zapachu znajdował się w porcie, a patrząc w niebo wywnioskował, że jest gdzieś około czwartej po południu.
- Panie kapitanie, powinniśmy wyrobić się za jakieś trzy godziny! – odkrzyknął ktoś.
- Ruszać się, ruszać, bo nie dostaniecie kolacji!
O dziwo głos wypowiadający te słowa ubarwiony był dobrodusznym tonem. Ven przyjrzał się mężczyźnie nazwanym kapitanem. Był to rosły facet o okrągłej przyjaznej twarzy i równie okrągłym brzuchu. Miał na sobie wielkie, niezawiązane, czarne buty, ciemno zielone, marynarskie spodnie i brudny, chyba oryginalnie biały podkoszulek. Co dziwne, nie miał opaski na oku, kapelusza, haka zamiast dłoni, czy drewnianej nogi. Na jego ramieniu trudno byłoby się doszukać papugi. Nie był zatem typowym kapitanem z książek, ani tym bardziej piratem. Łódź przycumowana niedaleko za jego plecami, wydawała się tak zwyczajna, że aż nie na miejscu. Żagle były zwinięte, ale na burcie nie dało się zauważyć żadnej nazwy, czy godła. Nie była to barka rybacka, raczej miała przeznaczenie handlowo transportowe. Młodzi, silni mężczyźni co chwilę wnosili na pokład jakieś skrzynie. Były już teraz demon uznał, że kapitanowi dobrze z oczu patrzy, więc może zasięgnąć informacji. W końcu gdzieś trzeba zacząć. Mimo wszystko trochę niepewnie czuł się bez broni i mocy. Idąc w stronę mężczyzny pomyślał ponownie o Elizabeth. Prawdę mówiąc był pełen podziwu dla jej odwagi i determinacji, jakby spojrzeć na to z tej strony, była dla niego poniekąd wzorem do naśladowania.
- Przepraszam bardzo – odezwał się Ven, zbliżywszy się na odległość, która pozwoliła mu nie podnosić głosu.
- Tak? - tamten podniósł oczy znad jakiejś listy.
- Jestem nietutejszy, a poszukuję pewnej damy, czy mógłby mi pan udzielić informacji?
Niebieskie, inteligentne oczy przyjrzały się pytającemu, władającemu językiem zamożnych, chociaż na takiego nie wyglądał.
- To zależy kogo poszukujesz mój chłopcze.
- Nie wiem nawet czy jest w tym mieście, prawdę mówiąc, zupełnie nie wiem gdzie ja jestem – Ven westchnął – poszukuję Luvii, ma czarne włosy, czy może słyszał pan o niej? - zapytał z nadzieją.
- Czy słyszałem? - okrągła twarz stała się jeszcze okrąglejsza od wesołego uśmiechu. - Panienka Luvia jest chyba najbardziej znaną osobą w królestwie.
- Więc wie pan gdzie ona jest?
- Mój drogi chłopcze, o ile się nie mylę, po zostaniu doradczynią króla, zamieszkała na stałe w stolicy.
- Daleko stąd?
- Miesiąc czasu z dobrymi końmi lub trzy dni morzem – odparł kapitan, a widząc minę Ven'a, dodał – zmierzamy właśnie tam, więc jeśli chcesz się zabrać pomóż przy załadunku.
- Nie mam żadnych... - zaczął.
- Wiem, widzę – odparł biorąc się pod boki – Teris! Pokaż chłopakowi gdzie są nasze skrzynki, pomoże przy załadunku!
Niski, łysawy facet koło trzydziestki podbiegł na zawołanie.
- Teris jeste – powiedział podając mu rękę.
- Sora – odparł bez wahania Ven.
Nie wiedział, czy jego alternatywna dusza jest tu tak samo znana jak Luvia, wolał nie ryzykować. Poprowadzono go do miejsca, niedaleko którego się obudził. Szięki pomocy Ven'a uwinęli się pół godziny wcześniej, na co zadowolony kapitan poklepał wszystkich wchodzących na pokład po plecach i obiecał porządną strawę. Trzy dni podróży minęły powoli i nudno, Ven trzymał się na uboczu. Nie chciał być zapamiętany w żaden sposób, dlatego konsekwentnie odmawiał alkoholu i proponowanych gier karcianych. Z wdzięcznością natomiast przyjmował posiłki i pomagał przy pracach pokładowych. Kapitan obserwował go skrycie. Sora, jak przedstawił się ten czarnowłosy chłopak, wyglądał albo na uciekiniera, albo na człowieka, który właśnie wszystko stracił. Szukał doradczyni króla, ale czego ktoś taki jak on mógł od niej chcieć? Jedno było pewne. Jego ubiór i brak pieniędzy nie pasowały do tego jak się wysławiał, a wysławiał się jak szlachcic. Mimo to kapitan nie pytał, nie był typem wścibskiego plotkarza i prawdę mówiąc ta cała sprawa śmierdziała mu na milę. W związku z tym uznał, że nie powinien się mieszać, a im mniej wie, tym lepiej dla niego. Mimo wszystko Sora nie wyglądał mu na przestępcę, raczej na kogoś bardzo zagubionego. Trzeciego dnia pod wieczór dopłynęli w końcu do portu. Ku swemu zdziwieniu Ven dostał mieszek ze złotymi monetami, gdy już skończyli rozładunek towaru. Kapitan wyjaśnił, że to zapłata za jego pracę.
- Dziękuje – odparł nadal zaskoczony Ven – Gdzie powinienem się teraz skierować?
- Nie wiem, mój drogi chłopcze, powinieneś dalej zasięgnąć języka, na pewno ktoś będzie wiedział gdzie jej szukać.
- Dziękuję, jeszcze raz bardzo dziękuję! - po czym uścisnął mu rękę i odszedł między ludzi.
Kapitan pokiwał tylko głową, obserwując znikającego w tłumie młodego człowieka. Coś czuł, że ów obcy, prędzej czy później, wpakuje się w kłopoty. Świeżo opłacony Ven przeciskał się między tłumem ludzi spieszących w sobie znanym kierunku i celu. Mijali go marynarze, wokół których unosił się odór rybny, kupcy, zbyt biedni by pozwolić sobie na obstawę, ale zbyt bogaci by tego nie pokazać, dziewki starsze i młodsze, z koszami owoców i warzyw idące do domu lub na targ. Mężczyźni niosący skrzynie na statki, lub też owe statki rozładowujący. Nie wiedział dokąd powinien się udać, ani z kim rozmawiać. Mógł co prawda zacząć wypytywać, poczynając od mężczyzny, który właśnie nieudolnie próbował ukraść mu sakiewkę. Chwycił rzezimieszka za nadgarstek, zdziwiony własną, bądź co bądź ludzką, szybkością.
- Puszczę cię teraz, a ty pójdziesz sobie i zapomnimy o sprawie, gra? - wysyczał mu niemal w twarz.
Złodziejaszek, najwyraźniej nieprzyzwyczajony do bycia nakrytym, pokiwał tylko głową z lekkim przestrachem. Parę kroków od nich przeszło dwóch strażników miejskich, na co Ven zareagował błyskawicznie ściskając niedoszłego złodzieja i klepiąc go po plecach, rzekł.
- Dzięki, do zobaczenia stary druhu!
Strażnicy nie zwrócili na niego większej uwagi. Czarnowłosy puścił zaskoczonego człowieka, po czym rzuciwszy mu znaczące spojrzenie ruszył w dalszą drogę. Nie chciał rzucać się w oczy, nie wiadomo czy straży by się spodobało, iż ktoś wypytuje o doradczynię króla. W końcu stanął przed gospodą – zwyczajowym rynkiem informacji. Z tego co dowiedział się na statku, Elinberg był stolicą królestwa Denn, co za tym idzie największym i najbardziej zaludnionym miastem. Widać to było zresztą w porcie, człowiek dosłownie nie mógł zrobić kroku, żeby nie musieć kogoś przepraszać za szturchnięcie czy zmiażdżenie stopy. Gospoda z zewnątrz też prezentowała się obiecująco. „Pod zatopionym statkiem”, cóż za wdzięczna nazwa. Wszedł raźnym krokiem, przybierając pozę pewnego siebie człowieka, który stara się wyglądać absolutnie nie obco. Tak jak się spodziewał tawerna była pełna wszelakiego ludu. Główna sala była dość obszerna, ale zauważył wejścia do kolejnych, mniejszych. Za długim, drewnianym kontuarem stał chudy, niesamowicie wysoki mężczyzna w poplamionym fartuchu, z przewieszoną przez pas szmatką. Miał nieco szczurzą twarz, ale o dziwo dość przyjazną. Jego kędzierzawe, ciemne włosy były nieco rozczochrane, a spojrzenie zmęczone, choć czujne. Ven skierował się od razu do niego. Któż może więcej wiedzieć w takim miejscu aniżeli jego właściciel i najlepszy słuchacz zarazem?
- Przepraszam bardzo... - zaczął Ven.
Człowiek o szczurzej twarzy podniósł na niego oczy i wyszczerzył niekompletne uzębienie.
- A witamy, witamy "Pod zatopionym statkiem”, co podać?
- Potrzebuję informacji – Ven nachylił się nad barem.
- Jak wszyscy – karczmarz znów wyszczerzył to co zostało z jego zębów, ale ściszył głos.
- Niech mi pan powie, dobry człowieku – zaczął Ven – ile będzie mnie kosztowała informacja na temat aktualnego pobytu Luvii, doradczyni króla?
- Luvia, ach... - karczmarz podrapał się po brodzie, prostując się na pełną wysokość.
W tym momencie ktoś położył Ven'owi dłoń na ramieniu.
- Chodź. - powiedział osobnik za nim.
Były demon obejrzał się powoli. Ten, który go zaczepił miał na sobie pelerynę z kapturem, jego twarz była skryta. Jednak głos wydawał się znajomy.
- Kim jesteś? - zapytał czarnowłosy.
Osobnik lekko uniósł głowę ukazując swe oblicze. To był... Ven oniemiał. Nigdy by się nie spodziewał, że zobaczy go tutaj. Młody, około osiemnastoletni chłopak, z brązowymi związanymi zwykle w kucyk włosami i przenikliwymi zielonymi oczami. Tak, wszystkie wątpliwości zniknęły, gdy tylko Ven zobaczył te oczy! Przed nim stał Korth - brat Luvii.

3 lipca 2012

Prawo odpowiedniej ceny (2)

Rozdział 2 ;-) 
Prawo odpowiedniej ceny (2)



Ona nie żyje, nie żyje! Wpadł do pomieszczenia pełnego książek. Nie żyje, jest martwa! Naokoło niego na każdej możliwej ścianie stały półki z literaturą. Nie żyje, w jej ciele nie ma duszy! Zabrał się do przeszukiwania pierwszej z brzegu półki. Nie żyje, jej serce jest nieruchome! Czemu tu u licha jest tyle książek! Jak miał znaleźć tą jedną?! Jest martwa, martwa! Skorupa bez świadomości! Potknął się o mały stosik leżący na podłodze, padł na twarz. Te matowe oczy... Podniósł się na kolana. Te nieruchome usta... Przycisnął do piersi jakiś tom, bogowie, jakby chciał ją teraz przytulić, objąć, usłyszeć bicie jej serca. Przymknął oczy, ponownie zobaczył boże gałęzie. Usłyszał łamane kości skrzydeł, dźwięk przebijanego ciała, zadrżał. Przecież to nie możliwe, ale ona umarła, umarła tym razem naprawdę. Zadrżał ponownie. Jej oczy, które straciły blask. Ven skulił się na podłodze. Stracił ją, stracił swoją ukochaną.

28 czerwca 2012

Prawo odpowiedniej ceny (1)

Pierwsze opowiadanie ze zbioru opowiadań "Podróżniczka" (chyba, że po drodze odwidzi mi się tytuł :P),  rozdział pierwszy.


Prawo odpowiedniej ceny (1)

- Nie chcę, żebyś to robiła.
- Przecież wiesz, że czasem to nie ode mnie zależy.
- Więc powinnaś być bardziej ostrożna – nie ustępował.
- Jestem ostrożna
- Ostrożnością nazywasz nadziewanie się na miecze?! - Ven nie wytrzymał

23 czerwca 2012

Yumi (6)


Część 6, ostatnia
(przeredagowana, dzięki nieocenionej pomocy Xzmenki mojej kochanej ;-) )

- Yumi -
 6.
Oczekiwana fala bólu nie nadeszła, poczuł natomiast nad sobą jakiś cień. Powoli otworzył oczy. Pierwsze co zobaczył, to czarne, błoniaste, rozpostarte skrzydła. Usłyszał przeraźliwy dźwięk łamanych kości i wycie: tym razem głos należał do mężczyzny. Mimo piekącego bólu przeczołgał się nieco dalej by zobaczyć dokładnie całą scenę. Blondyni stali jak wryci. Tym, który krzyczał, był zabójca Yumi. Na jego pięści spoczywała drobna dłoń. Skrzydlata dziewczyna miała spuszczoną głowę, płowe, niemal białe włosy, opadając luźno, zakrywały jej twarz. Miała na sobie bordową bluzkę odsłaniającą pępek i czarne długie spodnie uwieńczone pasem z klamrą w postaci rogatej czaszki. Rudzielec wrzeszczał nieprzerwanie, w końcu blada dłoń rozwarła się puszczając swoją ofiarę, ten natychmiast cofnął się o kilka kroków, trzymając złamaną pięść we wnętrzu zdrowej dłoni.

21 czerwca 2012

Yumi (5)

Rozdział piąty :) 
- Yumi -

5.
Nie mógł uwierzyć, że naprawdę wypowiedziała to zaklęcie. Uniósł wysoko brwi, zauważył, że trzech oprychów również wygląda na zdumionych. Yumi stała przed nimi z zamkniętymi oczyma. Przez sekundę, która zdawała się trwać cała wieczność, w zaułku obok klubu panowała niczym niezmącona cisza. Nic się nie stało. Dziewczyna zamrugała oczami, jakby dopiero teraz zorientowała się gdzie jest.
- Czyżbyś naoglądała się za dużo Naruto? - rudy zwrócił się niej uśmiechając się ironicznie.
Obaj blondyni już zanosili się śmiechem. Otworzyła lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz zamiast tego odwróciła się gwałtownie do Marka i chwyciła go za ramiona. 
- Aki, uciekaj! - wyszeptała mu w twarz

19 czerwca 2012

Yumi (4)


Część 4 :)

-Yumi -
4.
Było cicho i spokojnie. Deszcz przestał padać i ubyło trochę chmur. Gdzieniegdzie pokazywały się gwiazdy na czarnych kawałkach nieba i Marek zauważył nawet sierp księżyca. Po kilku sekundach, gdy jego oczy przyzwyczaiły się do mroku spojrzał na swoją towarzyszkę. To zabawne jaką silną miała osobowość. Nawet w myślach nazywał ją Yumi, bo tego właśnie wymagała. Zawsze mu powtarzała, że nie lubi swojego imienia więc niech się nawet nie waży go używać i faktycznie, dla niego zawsze była jest i będzie Yumi. Poczuł że puściła jego dłoń.
- No, to teraz mi powiedz w którą stronę pójdziemy. Ja się nie znam na tych twoich Katowicach. - rzekła jakby zupełnie nie dostrzegała tego że stoi w środku nocy w jakimś zaułku w obcym dla niej mieście z, jakby nie było, obcym dla siebie facetem. 
- Eee..... w lewo – powiedział bez entuzjazmu.
Usilnie próbował nie dopuścić do siebie myśli, że może jednak odpuścili, że może jednak oboje dotrą do jego domu bezpiecznie. Nawet jej nie zapytał czy zatrzymała się w jakimś hotelu, choć nie widział by miała bagaż, ale skoro uparła się go odprowadzić, to zawsze mógł jej pokazać gdzie mieszka. Oboje skierowali się w tę stronę. Było mu dziwnie zimno w dłoń która jeszcze przed chwilą trzymała dziewczyna. Włożył ręce do kieszeni kurtki i spojrzał w stronę ciemnowłosej, by lepiej jej się przyjrzeć. Teraz dopiero zauważył, że przez jej ciemne , związane niedbale w koński ogon,włosy prześwitywały pasma ni to brązu, ni to bordo. Nie malowała się, na jej twarzy nie było śladu nawet odrobiny tuszu do rzęs. Wziął głęboki wdech, pachniała świeżymi różami, zupełnie jakby była nimi obwieszona, choć zapach nie był drażniący, jednak na długo pozostawał w pamięci. Na sobie miała zwykłe jeansy i jakąś czarną kurtkę przeciwdeszczową. Nie miała torebki, zupełnie nic ze sobą nie nosiła. Doszedł do wniosku, że na pewno musi być zameldowana w jakimś hotelu. Przecież nie przyjechała tutaj bez bagażu. Już miał ją o to zagaić, gdy nagle stanął jak wryty, instynktownie schował ją za sobą.
- No, w końcu się pojawiłeś – powiedział wysoki blondyn ostrzyżony na jeża. 

16 czerwca 2012

Yumi (3)

Część trzecia ;-) 

- Yumi -
3.

- Dobrze Ci poszło – usłyszał po prawej kobiecy głos. 
- D...dzięki – odparł. 
- Wszystko w porządku Marek? - zapytała z troską w głosie kładąc mu dłoń na ramieniu.
Wzdrygnął się na dźwięk swojego imienia i jej ciepłego dotyku. Czuł to nawet przez bluzę. Spojrzał na nią badawczo. Była to ta sama zielonooka, ciemnowłosa dziewczyna którą wtedy zauważył w tłumie.
- Czy my się znamy? - zapytał trochę niepewnie. 

14 czerwca 2012

Yumi (2)

Część druga opowiadania ;-) 

- Yumi -
2.
         Padało. Jak na przystało na marzec, pogoda płatała figle. Już myślało się, że lato ma zamiar nadejść, a przynajmniej porządna wiosna, to już na drugi dzień niebo zasnute było ciężkimi szarymi chmurami nie zwiastującymi niestety nic dobrego. Od rana zastanawiał się, czy w końcu te szare ciężary luną kaskadą wody na mieszkańców Katowic. Zawsze uważał, że deszcz oczyszcza miasto, ale w dni tak chłodne jak ten wolałby, żeby już miasto było brudne. Co prawda miał na sobie kurtkę, ale krótko ścięte włosy odsłaniały kark i teraz deszcz wbijał w niego zimne igiełki jakby się nad nim znęcał. Marek skulił się próbując unikać lodowatych kropli i przyśpieszył kroku. Szedł rozglądając się nerwowo na wszystkie strony, czy aby nie czają się gdzieś w jakimś zaułku.

12 czerwca 2012

Yumi (1)


To będzie trochu dłuższe, zapraszam na część pierwszą ;-) 
-Yumi-


1.

24.03.2010 , 11:23
Od Aki-kun <aki01@net.net>
Do Yumi-chan <yumii@net.net>

Hej Yumi!

Co u Ciebie słychać? Tak dawno się nie odzywałem, bo miałem kilka spraw na głowie. Naprawdę brakuje mi mailowania z Tobą, bardzo Cie lubię. Mam nadzieję, że przez moją „nieobecność” Nie urwie się kontakt między nami. Bardzo bym tego nie chciał.

Muszę Ci powiedzieć (Tobie, bo nie mam komu. Mam nadzieję, że Tobie mogę zaufać), że ostatnio zostałem napadnięty, przez czterech facetów. Powiedzieli, że mam zrezygnować z bitwy Freestyle i oddać pojedynek walkowerem inaczej mnie zabiją... tak powiedzieli...

4 czerwca 2012

Narodziny

Gdy tylko go minęła, poczuła na sobie jego spojrzenie. Nie było to typowe, lubieżne spojrzenie pijanego obwiesia, który ma ochotę na za wysokie dla siebie progi. Długowłosy, oparty o mur, młody mężczyzna z papierosem w ustach niczym szczególnym nie różnił się od pozostałych osób w okolicy - ludzi szwendających się to tu, to tam, odbywających swój maraton między klubami, mieszczącymi się po obu stronach ulicy. Jednak jego spojrzenie wbite w jej plecy niemal paliło.

            Wiedziała, kim jest ów długowłosy. Skręciła za róg, nie oglądając się za siebie. Tak jak przewidywała, nieznajomy ruszył za nią w pewnej odległości, jakby dla zachowania pozorów. Nie miała jednak wątpliwości, iż i on domyślił się, z kim ma do czynienia. Skręciła ponownie i tutaj zrobiło się puściej. Chodź pijawko, pomyślała, już ja ci pokażę, że lepiej nie żerować na czarownicy. Nadal za nią szedł, gdy skręciła po raz trzeci. Tu ulica była zupełnie opustoszała.

            Kobieta weszła w dość szeroki, lecz ciemny zaułek. Gdy tylko znalazł się w odpowiednim zasięgu, nałożyła niewidzialną barierę na wyjście, sprawiając jednocześnie, że oboje znaleźli się w pułapce, jak i to, że nikt z zewnątrz niczego nie zobaczy. 

            Blondyn obrócił głowę w stronę magicznego muru. Wykorzystała ten moment, zdejmując błyskawicznie bransoletkę z ręki i rzucając w niego długim, magicznie wspomaganym łańcuchem, jarzącym się niebieskością. Broń zakończona była głową węża, który rozdziawił kły, chcąc wbić się w ofiarę. Długowłosy jednak zdołał się uchylić. Psia mać, pomyślała, szybki jest! Przyciągnęła łańcuch do siebie i skupiła wzrok na przeciwniku.  W ciemnych spodniach, lakierowanych butach i bordowej koszuli wyglądał jak puzzel nie pasujący do obrazka tanich i licznych w tej okolicy klubów. Miała wrażenie, że gdy spojrzy na jego rękę, doszuka się na przegubie złotego zegarka. Nie zaryzykowała jednak spuszczenia wzroku z jego czerwonych już oczu. Miał długie, do samego pasa, jasne włosy, pewnie w dzień połyskiwały złotem, ale tego nie dane będzie nikomu stwierdzić, gdyż te istoty nie chodzą za dnia. Lekki, swobodny uśmiech wypełzł na jego twarz, gdy mu się tak przyglądała. Rzuciła łańcuchem ponownie, znów się uchylił, podobnie jak następne dwa razy.
-        Zjeżdżaj – wycedziła.

            Za trzecim razem sięgnął do tyłu i dobywszy ukrytego za paskiem spodni sztyletu o falującym ostrzu, wcelował go w jedno z ogniw łańcucha i pociągnął. Nie spodziewała się tego. Nie sądziła zresztą, że nieznajomy ma ze sobą broń, a już na pewno nie była przygotowana na sztylet, raczej na pistolet. Nie utrzymała jednak łańcucha i już po chwili bransoletka, tracąc swoje magiczne właściwości, znalazła się na ziemi. Czarownica cofnęła się i przywołała  nad dłonie ogniste dyski, rzuciła w niego kilka, ale on wyminął wszystkie. Był niewiarygodnie szybki, szybszy niż jej myśli, w jednej chwili znalazł się przy niej, poczuła jego chłodną dłoń na ramieniu.
-        Jaka groźna – rzekł aksamitnie, z nutką rozbawienia w głosie.
Uśmiech ozdobiony ostrymi kłami napawał ją niemal paniką. Wyrwała się z impetem i skoczyła na ścianę, a odbiwszy się od niej, skoczyła na drugą. Pomagając sobie magią, pokonała tak trzy piętra, aż znalazła się na dachu niższego z budynków.

            Ruszył za nią bez najmniejszego problemu. Nie oglądała się. Budynek był długi, więc miała więcej miejsca na rozbieg. Pognała przed siebie, czując na karku jego oddech. Biegła, nie słysząc jego kroków, ale ciągle miała wrażenie, że jest kilka centymetrów za nią. Nagle obróciła się, wysapała jakieś zaklęcie zdyszanym głosem. Z rozczapierzonych palców wyrzuciła kilkanaście ostrych lodowych igieł, nie patrząc nawet czy goniący wciąż znajdował się za nią. Myliła się, nie było go tam. Czyżby jednak nie wskoczył za nią na dach? Wciąż trzymając rękę w gotowości rozglądała się, nasłuchując najmniejszego dźwięku, jaki może wydać ukrywający się przeciwnik. Nie słyszała jednak nic poza własnym oddechem, który powoli się już uspokajał.
-        Zwinna z ciebie mała kotka – szepnął jej do ucha.

            Zamarła. Jakim cudem znalazł się za nią? Jakim, do cholery, cudem podszedł tak blisko niezauważony? Przygryzła wargę. Nie doceniła go, a istot nocy nie powinno się nie doceniać. Obróciła się, błyskawicznie zadając cios ostrymi lodowymi szponami, które wyrosły jej z paznokci. Zablokował cios, bez większego problemy. Jego czerwone oczy spojrzały głęboko w błękit jej własnych. Na chwilę zamarł, jakby się nad czymś zastanawiał, wykorzystała ten moment, wyrwała się i minąwszy go, zaczęła uciekać. Nie krzyknął za nią tak, jak się spodziewała. Jeśli natomiast ruszył w pościg, to znów nie wydawał żadnego dźwięku. Przeklęte wampiry, pomyślała, człowiek nawet nie jest w stanie się zorientować czy za nim gonią, czy już się znudziły. Przyszło jej do głowy, że będąc tak szybkim - dawno mógłby ją wyminąć i schwytać, nie zrobił tego jednak, co oznaczało, że zwyczajnie się nią bawił. Gniew rozgorzał w niej dodając sił, przyspieszyła. Wyminęła kilka anten zaczepionych na dachu, a widząc już krawędź, przyspieszyła jeszcze bardziej, chcąc nabrać jak największego rozpędu.

            Zdawało jej się, że długowłosy wciąż jest przy niej zaledwie na wyciągnięcie ręki, nie miała jednak odwagi się obejrzeć. Dobiegła do krawędzi i odbiła się najmocniej jak umiała, wyciągając  ręce przed siebie.

            Już w momencie skoku zrozumiała, że źle wymierzyła, kolejny budynek był za daleko.  Dlaczego u licha nie pomyślała by przy odbiciu wzmocnić skok magią?! Miałaby wtedy jakieś szanse, a teraz spadnie i w najlepszym wypadku połamie sobie wszystkie kości.
-        Uch.. - wydobyło się z jej płuc.

            Uderzyła klatką piersiową o ścianę budynku, łapiąc się jednak palcami krawędzi dachu. Musisz się podnieść, skarciła się w duchu, nie wiś jak jakaś kukła, podciągnij się, bo spadniesz! Za sobą usłyszała kroki, a potem odbicie. Zobaczyła jak nieznajomy przelatuje nad nią swobodnie, jakby grawitacja nie miała na niego wpływu, ręce trzymał w kieszeniach spodni i już po chwili wylądował miękko na dachu. Odwrócił się do niej, kucnął i wyciągnął w jej stronę rękę.
-        Spieprzaj! - wycedziła.
Nie powiedział nic, uśmiechnął się tylko pobłażliwie i bezceremonialnie chwycił ją za przegub, pomagając wejść na dach.
-        Niezły pojedynek czarownico – powiedział z uznaniem – Jestem Derian.
-        A...Adrelia – odparła zmieszana, zakładając kosmyk czerwonych włosów za ucho.
-        Masz piękne imię Adrelio... i włosy.

            Nadal trzymał ją za rękę, a ona zamiast się wyrwać i walczyć albo uciekać, stała oszołomiona jego spojrzeniem, tonem głosu i łagodnością. Stwierdziła nawet, że jest w istocie piękny. Długie, blond włosy opadały łagodnie na ramiona. Jego lekko podłużna twarz, ozdobiona jednodniowym zarostem, miała wyraz cudownie ciepłego rozbawienia. Może wcale nie był taki groźny. Może wcale nie chciał z niej pić? Patrzyła na jego piękne, krwistoczerwone oczy, dochodząc do wniosku, że przecież niekoniecznie musi być zły.

            Rozwarła lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz on pociągnął ją do siebie i okręcając jak w tańcu, sprawił, że teraz stała tyłem do niego. Nim zdążyła zareagować, jedną ręką zasłonił jej usta, odchylając jednocześnie głowę, drugą natomiast oplótł wokół jej łokci, uniemożliwiając ruch. Cały urok znikł, gdy tylko przestał patrzeć jej w oczy. Szarpnęła się wściekła na siebie za nieostrożność.

            Wbił kły. Zapragnęła krzyknąć, wyrazić tym krzykiem cały żal do świata, złość i nagły strach, który ją teraz dopadł. Chciała krzyknąć, głośno błagając kogokolwiek o pomoc. Chciała krzyknąć... ale nie mogła. Żelazny uścisk jego rąk nie pozwalał jej na żadną reakcję. Niechciane, niekontrolowane łzy popłynęły jej z oczu. Wędrujące chmury odsłoniły krwawy sierp księżyca, a ona nabrała pewności, że umrze.

-        Musisz umrzeć, zanim się narodzisz – słowa przebiły się przez gęstą zasłonę bólu.

            W tej jednej chwili, jeszcze zanim całkowita ciemność zapanowała nad nią, znienawidziła nieznajomego tak bardzo, jak nikogo nigdy dotąd.

            Jej nienawiść wzrosła jeszcze, kiedy zabiła człowieka zaspokajając pierwszy głód.


^*^*^*^

27 maja 2012

Bestia

Ośmioletni staroć, odkurzony i odświeżony :D
Edit: staroć poprawiony z pomocą kochanej Xymenki ;-)

- Bestia -


 Dobrze, że są jeszcze odtwarzacze mp3”, pomyślała Marta, nakładając słuchawki i włączając Nightwish. Siedziała na lekcji fizyki w ostatniej ławce i niemiłosiernie się nudziła. Nauczyciel tłumaczył coś zawzięcie, wypisując na tablicy coraz to nowe wzory. Marta rozejrzała się po klasie. Jeśli nie liczyć kilku rodzynków, wszyscy mieli wyraz twarzy podobny do niej: znudzenie, rutyna. Dziewczyna przymknęła oczy i ułożyła się na ławce. Wiedziała, że nie będzie jej widać, chłopcy siedzący przed nią grali w szkolnej reprezentacji koszykówki.
***
Przebudził ją jakiś odgłos. Otworzyła oczy, lecz jedyne, co zobaczyła, to ciemność. Po chwili jednak, gdy jej oczy przyzwyczaiły się do braku światła, z mroku zaczęły wyłaniać się kontury mebli. Podniosła głowę, nie minęło kilka sekund, a już widziała zupełnie dobrze. Próbując całkiem się podnieść, poczuła ostry ból w plecach. Powaliło ją z powrotem, jęknęła cicho.
- Jak się czujesz, pani? – usłyszała głos.
Spojrzała w stronę skąd dobiegał i ... jej czy rozszerzyły się z przerażenia. Osobnik, bo nie mogła nazwać go człowiekiem, stojący przed nią wyglądał przerażająco. Był wysoki, miał na sobie ciemnozielone jeansy i nic poza tym. Jego ciało pokryte było czymś na kształt włosów, od czubka głowy po palce stóp, które wyglądały jak tylne łapy wilka, klatkę piersiową, całkowicie ludzką, pokrywały... włosy? Nie! Słowo, które cisnęło się na usta, wprawiło ją w jeszcze większe odrętwienie spowodowane strachem. Sierść! To była wilcza sierść! Zakryła dłonią usta, by nie mógł wydostać się z nich krzyk. Jego twarz, choć ludzka i mało owłosiona, miała w sobie coś z niedźwiedzia. Jego piwne oczy świdrowały ją uważnym spojrzeniem. U pasa miał przytwierdzony miecz, zdobiony w jakieś nieznane jej runy.
- Pani...? – powiedział z niepokojem.
Zrobił krok w jej stronę, bezwiednie kładąc dłoń na rękojeści miecza. Oczy Marty rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy ujrzała jego dłonie. Były nienaturalnie zakrzywione, długie paznokcie przechodziły w szpony niczym ptasie pazury. Dziewczyna cofnęła się.
- Pani...? – powtórzył, robiąc jeszcze jeden krok w stronę łoża, na którym siedziała.
Cofnęła się jeszcze bardziej, co spowodowało upadek wywołujący kolejną falę bólu w plecach. Podniosła się natychmiast, krzywiąc się lekko. Jakby speszona, okryła się kołdrą, którą pociągnęła za sobą. Cofnęła się jeszcze o krok, lecz napotkała zimną, kamienną ścianę. Chciała wtulić się w kamień, wchłonąć, zniknąć. Na twarzy stwora malowało się zmartwienie.
- Pani, nie poznajesz mnie..? - zapytał z rozpaczą, robiąc kolejny nieznaczny krok – To ja, twoja bestyjka.
Starał się wyglądać jak najłagodniej, uśmiechnął się ciepło, próbując ją uspokoić, oswoić jak płochliwe zwierzę. Nie miał pojęcia, co się z nią działo. Czyżby straciła pamięć po ostatniej walce z Evą? Wyciągnął dłoń w jej kierunku, ale ona z przerażeniem odsunęła się. Z przerażeniem i z ... obrzydzeniem? Nie mógł w to uwierzyć.
- Zostaw mnie! – krzyknęła ze strachem.
Wyminęła go zręcznie, puszczając przy tym kołdrę i uciekła na drugi koniec komnaty. Skuliła się w kącie, szlochając.
- Jane...? – Bestia mówił do niej łagodnie, nie dając za wygraną. Począł zbliżać się powoli.
Dziewczyna jeszcze bardziej się skuliła. On podszedł i przytulił ją, zadrżała ze strachu.
- Jane... – powiedział powoli – Już dobrze, jestem przy tobie – zaczął głaskać ją po włosach.
- Nie zabijaj mnie, proszę... – błagała.
Zaśmiał się szczerze rozbawiony, co wywołało u niej jeszcze większe przerażenie, zaczęła dygotać. Zobaczywszy to, przytulił ją czule, głaszcząc uspokajająco, aż przestała płakać.
- No już dobrze – wyszeptał.
Dziewczyna pozwoliła mu się podnieść. Poprowadził ją do lustra i poprosił, by usiadła przed toaletką uczyniła to. Na toaletce stały jakieś flakoniki z perfumami, leżał fantazyjny grzebień, upstrzony wzorami kwiatów, szczotka i ozdobne spinki. Rzeczą, która zwróciła natychmiast jej uwagę, był srebrny krucyfiks z diamentowym oczkiem. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Bestia wziął szczotkę i począł delikatnie czesać jej pół długie włosy. Spojrzała w lustro i jej oczy znów zalśniły przerażeniem, wyglądała tak inaczej. Jej oczy, podobnie jak włosy, lśniły szkarłatem. Szkarłatem specyficznym jak kolor... krwi, to było jedyne skojarzenie, jakie przyszło jej do głowy. Twarz była blada, pociągła, ładniejsza i bardziej kobieca, usta pełne, czerwone soczyście, a nos delikatny, prawie idealny. Przyglądała się sobie przez chwilę z mieszaniną zafascynowania i zdziwienia. Patrząc na siebie była tak zaaferowana, że prawie zapomniała, gdzie się znajduje. Uniosła wzrok, spoglądając na lustrzane odbicie Bestii. Wyglądał jakby trochę bardziej łagodnie, jak gdyby jego sierść była rzadsza.
- Kim jesteś...? – zapytała ostrożnie, unosząc twarz i patrząc mu w oczy.
Zaprzestał czesania i spojrzał na nią ze zmartwieniem. Uśmiechnął się ciepło.
- Nie pamiętasz mnie, Jane? – zapytał ze smutkiem.
Klęknął obok niej i położył jej dłoń na kolanie. Zesztywniała i cofnęła się nieznacznie.
- Zawsze nazywałaś mnie Wolf-em albo bestyjką. – uśmiechnął się, wspominając, zupełnie nie zauważywszy jej gestu.
- Wolf... – powtórzyła cicho, jakby zamyślona.
Nadal czuła strach, Bestia wydawał się nie mieć zamiaru ją skrzywdzić, mimo wszystko bała się go, nie chciała, by ją dotykał. I jeszcze to imię: Jane. Nie wiedziała kim jest Jane i dlaczego on tak ją nazywa. Być może wyglądała jak Jane, ale z pewnością nią nie była. Wszystko było tutaj dziwne. Postanowiła na razie nie poruszać tego tematu, obawiała się, że to może go rozwścieczyć, a ostatnie czego chciała, to rozwścieczona bestia w nieznanym miejscu. Będzie zatem Jane, jeśli on tego chce. Przynajmniej dopóki nie zorientuje się, co tu się dzieje. Rozejrzała się po komnacie. Obok toaletki stała wielka, stara, rzeźbiona szafa z ciemnego drewna, dalej dwa regały ksiąg, mały stolik, fotel i lampka. Jane wstała, Bestia cofnął się, obserwując ją. Podeszła do stolika, na którym leżała otwarta gruba księga. Spojrzała na karty księgi: „Zaklęcie odnowy” - głosił tytuł na górze strony. Uniosła brwi w zdziwieniu, ale nie powiedziała ani słowa, Spojrzała dalej. Na środku komnaty stał wielki rzeźbiony stół. Po prawej stronie drzwi był kominek i kanapa w ciemnobrązowym kolorze, łóżko, także rzeźbione. To wszystko sprawiało wrażenie mroczności, a zarazem w jakiś sposób czuła, że zna te przedmioty. Dotknęła rzeźbionej głowy demona przy oparciu krzesła. Spojrzała na Wolf’a.
- Kim jestem? – zapytała ostrożnie
Podszedł do niej bez słowa i poprowadził do lustra.
- Otwórz usta – polecił
Posłusznie wykonała polecenie. Ujrzawszy ostre kły cofnęła się zakrywając dłonią wargi, jakby to miało sprawić, że znikną -nie znikły. Dotknęła delikatnie kła - prawdziwy...
- W ogóle ich nie czuję... – powiedziała do Bestii
- Kiedy jesteś spokojna i najedzona, twoje kły są w stanie „uśpienia” – wyjaśnił – ale spróbowałbym cię zdenerwować...- dodał z uśmiechem.
Uśmiechnęła się również, choć niepewnie. Znów zbliżyła się do lustra, dokładnie oglądając swoje kły, nadal nie bardzo wierząc w to, co się tu dzieje. Znów uśmiechnęła się niepewnie.
- Kwiatuszku... ? – usłyszała jego głos.
Dotknął jej ramion, pochylił się i złożył pocałunek na jej szyi. Zesztywniała, po czym odsunęła się gwałtownie.
- Jane...? – zapytał, nie rozumiejąc.
Spojrzała na niego przenikliwie.
- Nie – powiedziała stanowczo.
- Nie?! – zapytał, a jego oczy zalśniły gniewem.
Marta cofnęła się o krok. Pomyślała, że może „tamta Jane” pozwalała mu się dotykać, ale ona nie pozwoli. Była stanowcza, nie chciała tego i bez względu na to, jak bardzo się go wciąż bała, nie miała zamiaru pozwolić się dotykać!
- Nie?! – powtórzył zmienionym już głosem.
Jego ciało zaczęło się zmieniać, rozrastać. Szpony się wydłużyły i wyostrzyły. Oczy, niegdyś piwne,teraz zmieniły kolor. Błyszczały wściekle szkarłatem. Jego twarz już nie była łagodna, zaczęła się zmieniać i przybrała postać niedźwiedziego pyska. Warknął przenikliwie. Dziewczyna cofnęła się wystraszona - a więc tak wyglądał, gdy był rozwścieczony. Szczerze powiedziawszy to nie był zbyt pozytywny widok. Nagle poczuła gniew, wielki, niepohamowany gniew. To właśnie złość zaczęła nad nią teraz panować i przysłoniła jej racjonalne myślenie. W tej chwili poczuła swoje kły - było tak jak mówił Wolf. Paznokcie, tak schludne do tej pory, nagle zrobiły się niebezpiecznie szponiaste. Jej oczy zalśniły wściekłością. Rozejrzała się w poszukiwaniu broni. Spostrzegła nóż lezący na stole - ruszyła w tym kierunku, ale on był szybszy.
- Chodź tu, suczko, przetrzepię ci tyłeczek – krzyknął złośliwie.
Doskoczył do niej i uderzył pięścią, rozcinając jej łuk brwiowy. Upadła z jękiem. Krew zalała jej oczy, przez chwilę nic nie widziała. Poczuła rdzawy smak w ustach, smak swojej własnej krwi. To spotęgowało jej gniew. Podniosła się gwałtownie i chwyciła nóż. Jednak i tym razem on był szybszy. Uderzył ją ponownie rozcinając jej wargę, śmiejąc się przy tym opętańczo. Przeturlała się obok i podniosła niezgrabnie. Bestia odwrócił się gwałtownie. Wbiła mu nóż w szyje - zawarczał.
- Suka! – krzyknął wciekły, chwytając ją i wyrzucając przez okno.
***
Ocknęła się w samą porę, podniosła się gwałtownie i odskoczyła. W drzewie tuż obok jej twarzy utknął sztylet. Krzyknęła z przerażenia. Już widziała jego mroczną postać, zmierzającą w jej kierunku. Wyciągnęła nóż z drzewa.
- Odejdź...- powiedziała powoli, lecz groźnie
Wolf jednak szedł w jej stronę niewzruszenie, dyszący, zły.
- Odejdź! – powtórzyła, krzycząc.
Wciąż szedł, trzymając w jednej dłoni jakiś łańcuch, w drugiej miecz.
- Odejdź!! – krzyknęła z całych sił.
To, co stało się potem, było dla niej wielkim zaskoczeniem. W momencie, gdy kończyła wykrzykiwać słowo, jakaś nieznana jej siła odrzuciła Bestię. Jego ciało uderzyło o drzewo, a Jane otworzyła usta ze zdziwienia. Jednak o ten ułamek sekundy za późno zorientowała się, że w jej stronę leci łańcuch. Owinął się magicznie wokół jej szyi i począł ciągnąć ją w stronę wroga. Wyrywała się ile sił, tracąc jednak oddech z każdym centymetrem. Kiedy znalazła się już dość blisko, Bestia w swym opętaniu wbił w nią miecz.
- Ach... – jęknęła, krzywiąc się z bólu.
Nagle wszystkie siły ją opuściły, obraz zaczął się rozmywać. Usłyszała jeszcze wściekły ryk Bestii zanim zapadła w ciemność, osuwając się martwa na ziemię. Jej ciało padło bezwładnie. Nie zważając na to, Bestia chwycił ją za włosy i cisnął twarzą w błoto.
- Nażryj się! – krzyknął obłąkańczo.
Przyciskał jej twarz do ziemi, chcąc ją udusić.
***
Poczuła się lekko, bezpiecznie. Cały strach, gniew - wszystko gdzieś uciekło, unosiła się. W około niej pływały w powietrzu błękitne światełka, jakby dusze zmarłych. Widziała poczynania Bestii. Wyżywał się na jej martwym ciele, wciąż wykrzykując swój obłąkany monolog. Teraz dopiero zrozumiała pewne rzeczy. Zapragnęła wrócić, uratować go, ocalić od obłędu.
- Dość – powiedziała szeptem.
***.
Wolf nadstawił uszu, przez chwilę trwał w bezruchu, nasłuchując. Wzruszył ramionami, spojrzał na ciało wampirzycy i ... jego brwi uniosły się w zdumieniu - jej ciała tam nie było.
- Dość... - ponownie bezcielesny szept, tym razem bliżej.
- Pokonam wszystkich, którzy ze mnie zakpili! – krzyknął w noc.
- Nie... – znów szept.
Jane pojawiła się znienacka obok niego, zrobiła obrót, skoczyła i kopnęła go, powalając na ziemię. Dopadła go i bezceremonialnie wbiła kły w jego szyje, pijąc zachłannie, pragnąc pozbawić go sił. Krzyczał wściekle i wyrywał się, lecz ona nie przestawała, chcąc doprowadzić go do utraty przytomności. Piła, aż zaczął słabnąc. Ostatkiem sił pociągnął ją za włosy. Krzyknęła, lecz wyrwała się zręcznie i znów wbiła kły w jego szyje. Wokoło czuć było magię, słychać było jej dyszenie i cichy dźwięk pitej krwi.
***
Szarpnął się. Zawarczał groźnie, gdy zorientował się, że jest przywiązany do łóżka. Rozejrzał się po komnacie, Jane siedziała w fotelu, czytając księgę zaklęć. Zdawała się nie zauważać jego przebudzenia, przewracała karty księgi powoli, czytając uważnie. W półmroku, jaki panował w pomieszczeniu, Bestia nie widział dokładnie jej twarzy pochylonej nad księgą.
- Uwolnij mnie – zawarczał groźnie.
- Nie – powiedziała spokojnie, nawet nie podnosząc wzroku znad księgi.
Wiedziała, że był zbyt słaby, by móc wyrwać się z łańcuchów, studiowała uważnie słowa zaklęcia. Skupiła się nad tym całkowicie, przez chwilę nawet nie słysząc jego wrzasków i gróźb.
- Nie mam zamiaru cię opuścić – powiedziała, wstając.
Dopiero teraz zobaczył jej twarz w świetle świec. Blizna na łuku brwiowym była bardzo widoczna, podobnie jak rozcięte usta. Mimo dużej ilości jego krwi, którą wypiła, wyglądała na zmęczoną. Zauważył krucyfiks z diamentowym oczkiem, który teraz miała na szyi. Podeszła powoli do niego, spojrzała, lecz bez wyższości. W jej oczach był raczej...smutek? Szarpnął się ponownie, jego oczy płonęły gniewem.
- Wypuść mnie! – krzyknął.
Patrzyła spokojnie na jego próby uwolnienia się. Warczał i rzucał się wściekle, lecz nadal był zbyt słaby, by wyrwać się z łańcuchów. Zdjęła krucyfiks z szyi. Trzymając go w dłoni przymknęła oczy, lekko rozchyliła usta. W około zdawało się czuć magię. Krucyfiks uniósł się lekko nad jego ciałem, zabłyszczał delikatnie, Jane zaczęła formować zaklęcie. Bestia krzyknął jak oparzony. Ona delikatnie uniosła dłoń, trzymając ją kilka milimetrów nad jego czołem, drugą - nad sercem, Wolf rzucał się jak w amoku. Krucyfiks nadal lewitował nad jego ciałem, a ona mówiła dalej w nieznanym języku. Mówiąc, podnosiła ton głosu, mroczne słowa płynęły z jej ust, w około unosiła się magia. Zamilkła na chwilę. Cisza. Bestia oddychał głęboko.
- Zostaniesz! – krzyknęła nagle
- Puść mnie! – wrzeszczał wściekle.
- Zostaniesz! – jeszcze głośniejszy krzyk.
- Nie!!! – darł się ile sił.
- ZOSTANIESZ! – krzyknęła z mocą.
Dotknęła jego skóry.
Jasność...
***
Rozbudził ją jakiś dźwięk. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest w szkole. Baterie w mp3 już dawno się wyczerpały. Uczniowie zaczęli się pakować. Wstała powoli, lekko oszołomiona tak wyraźnym snem. Poczuła, że zaciska na czymś palce. Rozwarła je - w dłoni trzymała diamentowy krucyfiks...


17 maja 2012

Nic już nie jest ważne

Cztery lata temu napisane.
- Nic już nie jest ważne -
***
Po raz kolejny siedział na tym swoim brązowym fotelu, siedział i szydził z niej. Dlaczego? Nie potrafiła zrozumieć, nie odzywała się do niego, lecz on mimo to jej dokuczał. Czym mu zawiniła? Nienawidziła go! Nienawidziła go tak bardzo! Co mówił? Nie wiedziała, nie docierały do niej słowa, tylko ten jego ton, te oczy tak bezczelnie wpatrzone w nią. Siedział tam oświetlany blaskiem świec. Ha! W tym przeklętym domu nawet prądu nie było! Boże jaki on był pusty, nic nie rozumiał, nigdy nic nie zrozumie. Patrzyła tak na niego głęboko, bezwstydnie wpatrując się w jego szydercze oczy. Przez myśl przeszło jej, że jest dziwnie cicho. Dorota się nie odzywała, a Daniel również umilkł. Ale w końcu co ją to obchodziło, Adam po niej jeździł z góry na dół, a jeśli Daniel nie miał tyle odwagi by sprzeciwić się kumplowi, to jego sprawa! Sama z tego wybrnie! Nikt bezkarnie nie będzie z niej szydził! Nie będzie jej poniżał ani wyzywał! Nagle niewiele myśląc podniosła się, złapała nóż, który leżał na ławie, pozostawiony przez Daniela po kolacji. Podskoczyła do niego, ciach! Ha! Z jego gardła potężnie trysnęła krew, jak z fontanny. W jednej chwili Agata cała była we krwi. Śmiała się opętańczo. O tak! Ten cholerny gnojek został wreszcie ukarany! Ha Ha! Gdzieś w oddali usłyszała krzyk Doroty, Daniel stał jak wryty. Ha i kto się śmieje ostatni?! Patrzyła jak twarz Adama robi się powoli coraz bardziej blada...

12 maja 2012

Potęga wyobraźni

Opowiadanie wymagało takich poprawek, że aż prawie napisałam je od nowa ^ ^

- Potęga Wyobraźni -

Nie sądziła, że ten, którego tak lubiła, jest w stanie doprowadzić ją do takiej ostateczności. W zasadzie nie myślała, że ktokolwiek jest w stanie. Zupełnie nie miała pojęcia, że w ogóle jest do tego zdolna. Uśmiechnęła się krzywo na wspomnienie tych wszystkich „zaufanych” ludzi, którym zdradziła swoją tajemnicę. Wspomnienie tego, co jej mówili, rozbawienie w oczach, ukradkowe chichoty, nieszczere zapewnienia, że wszystko z nią w porządku. Te dziwne spojrzenia, kiedy na głos wypowiadała ich myśli, zaprzeczając że nie nadaje się przecież do domu bez klamek. Przecież wcale nie pomyśleli, że jest wariatką, prawda?

7 maja 2012

Pojedynek

Ło matulo! Jakie to stare! Chyba ma z osiem lat (jak zresztą wszystkie do tej pory zamieszczone ^ ^ )


 - Pojedynek - 

- Wyzywam cię na pojedynek – szepnęła mu do ucha, na przerwie
W pierwszej chwili popatrzył na nią ze zdumieniem. Jakby nie za bardzo wiedział, o co chodzi. Ten wyraz twarzy trwał tylko kilka sekund, by zaraz zmienić się w zaskoczenie. W pewnym momencie miała wrażenie, że chłopak ją wyśmieje, Lecz chyba spostrzegł, iż nie jest to żart, nie uśmiechała się. Patrzyła na niego przenikliwie. Czekała na reakcję, słowo, gest. Rozejrzał się wokoło, sprawdzając czy nikt nie słuchał ich rozmowy. W gwarze dużej pauzy nikt jednak nie zwracał na nich uwagi.
- Nie wygrasz ze mną – powiedział patrząc jej w oczy.
- To się okaże – rzekła wyzywająco.

6 maja 2012

Las Cieni


- Las Cieni  -
- Witaj piękna – postać w czerni wyłoniła się z mroku.
- Witaj – delikatny kobiecy głos, ani trochę nie speszony.
- Chciałbym, byś udała się ze mną w mrok – jego głos był pełen ciemności
- Gdzie?
- Pewien człowiek musi zostać ukarany, chcę byś przy tym była – uśmiechnął się ciepło
Dopiero teraz zerknęła na niego i natychmiast została uderzona jego świdrującym spojrzeniem, czerwone oczy przeszywały ją na wylot. Zmierzyła go wzrokiem, jego ubranie było nieskazitelne, idealne i czarne tak bardzo, że niemalże ciemniejsze od nocnego nieba. Na ramiona swobodnie narzucił płaszcz, lecz nie zapiął go, noc była ciepła, chociaż dla niego to i tak nie miało znaczenia. Zza paska wystawała nieznacznie rękojeść noża. Jej wzrok powędrował od rękojeści do jego twarzy. Blond włosy związane miał w koński ogon. On również nie przestawał jej obserwować. Miała na sobie typowy strój japońskiej kapłanki. Czerwone szerokie spodnie dawały swobodę ruchów, a biała bluzka z szerokimi rękawami nie ustępowała dolnej części garderoby w funkcjonalności. Za pasem miała swoją zdobioną katanę, z którą niemal nigdy się nie rozstawała. Czarne, proste, długie włosy opadały jej na plecy. Wyglądała jakby dopiero wyszła ze świątyni. Efekt psuły nieco szkarłatne oczy.
- Więc chodźmy – uśmiechnęła się lecz bez wesołości – ojcze...

4 maja 2012

Pogranicze światów

Jest to bardziej tekst ćwiczeniowo - językowy, aniżeli opowiadanie, ale mam nadzieję, że się spodoba :) 

- Pogranicze -


Czarnowłosy osobnik rozglądał się po sali, na próżno próbując objąć pomieszczenie wzrokiem. Miał wrażenie, że ściany przesuwając się wraz z ruchami jego głowy. Nie wiedział ilu tu jest ludzi, właściwie nie ludzi - to takie łagodne określenie. Lepszym byłoby: Istoty Zresztą... chyba nie było tu człowieka, nie w ściśle zdefiniowanym znaczeniu. Spojrzeć należy chociażby na osoby przy nim siedzące. Po jego prawicy siedziała czerwonowłosa pół krwi wampirzyca tytułująca się również wiedźmą, zaś po lewicy jej ojczulek wampir, który dobre pięć minut temu przez nią zaatakowany, nic sobie teraz z tego nie robił, popijając dziwny trunek z kielicha.

2 maja 2012

Wieżowiec

Opowiadanie napisane spory kawał czasu temu. Poproszono mnie, bym je tu wstawiła.

- Wieżowiec -


***
Wiatr dudnił z siłą większą, niż można się było spodziewać spoglądając na budynek z dołu. Dach zaraz nad trzydziestym piętrem wieżowca był królestwem wichru i przenikliwego jak na tę porę roku zimna. Pokryty był smołą, a gdzieniegdzie umocowano anteny. Wyłonił się z jedynych drzwi, niczym złodziej, lub skrytobójca, cicho, bezszelestnie. Spojrzał na zegarek, który dostał od niej, parę minut po dwudziestej trzeciej. Zamknął za sobą drzwi, delikatnie, jakby z lękiem, zrobił kilka kroków. Przystanął nagle, jak gdyby poczuł, że jego zamiar został odkryty i ktoś zaraz się tu zjawi, by mu przeszkodzić.. Nasłuchiwał przez chwilę, lecz nie usłyszał nic poza żałosnym wyciem wiatru. Wsłuchiwał się w ten dźwięk próbując wychwycić głos swej ukochanej. Ten dźwięk, który przywodził na myśl płaczące matki, widzące jak ich dzieci umierają, matki bezbronne, nie potrafiące nic poradzić, otoczone żalem i bezsilnością. Zrobił jeszcze parę kroków. Przystanął ponownie, wpatrując się w ciemność. Pragnął zobaczyć jej twarz, z całych sił chciał spojrzeć w jej oczy na tym czarnym niebie. Nic, tylko czerń.

30 kwietnia 2012

Snake


 Kawa była już zimna i do tego nieprzyzwoicie słodka, kiedy wzięła kolejny łyk. Nie znosiła takiej, ale mając taką pracę raczej nie ma czasu, by dopić cokolwiek, gdy jest jeszcze ciepłe. Ludzie przewijali się przez jej pokój bez ustanku. Każdy miał jakąś sprawę, każdy coś chciał. Już miała ich dość. Upiła kolejny łyk, czekając aż klientka złoży podpisy w odpowiednich miejscach. Spojrzała na zegarek, piętnasta. Jeszcze tylko pół godziny i będzie wolna. Wzięła urlop od jutra. Miała kilka rzeczy do załatwienia, rzeczy, które nie mogły dłużej czekać.
  • Czy może mi pani coś powiedzieć na temat tej oferty? – głos młodej kobiety wyrwał ją z zamyślenia.
Spojrzała na schludnie ubraną petentkę, książkowy przykład bezrobotnej studentki. Długie blond włosy, związane miała w kucyk, niebieskie oczy spoglądały zza prostokątnych oprawek okularów, które nadawały jej twarzy wyraz wiecznego zamyślenia. Ubrana była w czarne spodnie na kant i dopasowaną marynarkę. Prezentowała się nadzwyczaj korzystnie jako świeżo upieczona pani licencjat, co można było z łatwością wyczytać z karty z danymi. Zbyt młoda, by mieć doświadczenie, zbyt stara, by go nie mieć i na tym właśnie polegał problem jej zatrudnienia.
  • Proszę pani, to jest oferta otwarta, nie mogę powiedzieć nic ponadto, co jest napisane na ogłoszeniach przy wejściu, gdyż nie dysponujemy żadnymi więcej informacjami na ten temat.
Młoda kobieta popatrzyła chwilę, po czym lekko zmieszana wstała i rzuciwszy „dziękuję”, wyszła. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo i również wstała, by zobaczyć, czy są jeszcze jacyś klienci. Nie było nikogo, za to koleżanki wracały już z przerwy. Dziś miały tylu petentów, że nawet śniadania nie było kiedy zjeść. Spojrzała ponownie na zegarek. Piętnaście minut do końca. Uznała, że może sobie darować przerwę, zje w pociągu, tylko skoczy do domu po bagaże. Nie miała ich zresztą dużo, a i tak najważniejsza była szkatułka z ciemnego drewna.
  • Kiedy wracasz? - po raz kolejny ktoś wyrwał ją z zamyślenia.
  • Powinnam być w przyszły poniedziałek – uśmiechnęła się do Gosi.
  • Jesteś blada, Nati – zauważyła Magda.
  • Może lekko podziębiona – skłamała. – Nie martwcie się i nie zgińcie tu beze mnie – zaśmiała się.

***
Mosiądzowa tabliczka informacyjna przy pokoju Komisji Dyscyplinarnej lśniła lekko w świetle słońca, wpadającego przez korytarzowe okno. Mężczyzna stał przed drzwiami dłuższą chwilę, wpatrując się w czarny napis na pozłacanym tle, jakby chciał wyczytać z niego coś więcej. Nie odzywali się do niego przeszło parę miesięcy, sądził już nawet, że o nim zapomniano. O tym jak bardzo się mylił, przekonał się dziś rano, otwierając skrzynkę e-mailową. Znów go potrzebowali i miał wrażenie, że wiedział, czego chcą. Minęło trochę czasu, ale czas dla Firmy nie ma znaczenia. Nie czekając dłużej, nacisnął na mosiądzową, zdobioną klamkę wielkich, dwuskrzydłowych drzwi.
  • Myślimy, że nadszedł czas, by doprowadzić tę sprawę do końca – powiedział bez wstępów jeden z obecnych.
Pomieszczenie nie było przesadnie wielkie, ale też i niemałe. Po obu stronach stały po trzy meble z jasnego drewna, z wyglądu bardziej przypominające szkolne ławy, aniżeli biurka, za które z pewnością miały uchodzić. Naprzeciwko drzwi natomiast, znajdowało się wielkie, drogie z wyglądu biurko, za którym zasiadała kobieta o kasztanowych włosach. Nie podniosła oczu znad papierów, w których coś pisała, ale skinęła lekko głową, by głos po prawej kontynuował.
  • Chcielibyśmy, żeby eksterminował pan nasz problem.
  • Kolejne złamanie regulaminu? - zapytał mężczyzna, trochę nazbyt zuchwale.
  • Sprawa powinna się zakończyć – padła odpowiedź.
  • Rozumiem – odparł – oczywiście.
***
Express z Wrocławia do Krakowa sunął po torach usypiająco. Wyłożyła się na niewygodnych siedzeniach w przedziale pierwszej klasy. W słuchawkach leciała jej ulubiona muzyka. Zamknęła oczy, była sama. Pogrążyła się w swojej wyobraźni i wspomnieniach. Bezwiednie dotknęła krucyfiksu, jaki miała na szyi. Cóż za ironia losu, istota taka jak ona... Nie pamiętała swoich rodziców. Z akt Firmy wynikało, że matka zmarła przy porodzie, a ojciec oddał ją, gdy tylko jej zdolności zaczęły się ujawniać. Ponoć był cały roztrzęsiony, bo przy końcu nie wiedział, czy wariuje, czy naprawdę widzi dwie córki, czy też może jest na coś chory. Sama Natalia była wtedy ledwie dwuletnim szkrabem i nie miała pojęcia, co to jest Sirr i czym jest klonowanie. Nigdy też nie podjęła prób odnalezienia biologicznej rodziny. Nie potrzebowała ich, Firma wychowała ją, nauczyła korzystać z talentu oraz innych niezbędnych rzeczy, by być dobrą agentką. Ale ona była inna. Nie chciała ślepo służyć celowi, pragnęła stworzyć sobie dom, jakiego nigdy nie miała. Mimo że niczego jej nie brakowało, czuła w sercu pustkę. Chciała mieć własne życie, chciała mieć rodzinę i wtedy, jak na zawołanie, zjawił się on. Przeszedł ją dreszcz, kiedy zaczęła wspominać to wszystko, co miało miejsce. Wydawało jej się kiedyś, że może być szczęśliwa, że może żyć jak zwykły człowiek, że może kochać i być kochaną. Rozważała nawet odejście z Firmy. Jednak los sobie z niej zakpił. A może nie los... Teraz, gdy wracała w to miejsce, wracały również wspomnienia. Gdyby w przedziale był ktoś jeszcze powiedziałby, że uśmiech, który pojawił się na jej twarzy, był najbardziej upiornym uśmiechem jaki można sobie wyobrazić. Nigdy nie czuła prawdziwej nienawiści. Nigdy, aż do tamtego momentu. Wspomniała kilka słów, które wypowiedział, słów, jakimi omamił człowieka, którego kochała. Snake... Nienawidziła go z całego serca! Znów wróciła myślami do telefonu, jaki otrzymała z dowództwa. Kiedy usłyszała jego imię, krew w niej zawrzała. Przez dłuższą chwilę milczała, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Po czym rzuciła zwykłe „Zrobię to”, jakby miała w ogóle jakiś wybór, i odłożyła słuchawkę. Była niesamowicie podekscytowana. Nie należała do istot mściwych i gdyby nie dostała takiego rozkazu, Snake nadal żyłby sobie spokojnie. Lecz jednak los nie był tak okrutny, jak jej się zdawało. Uśmiechnęła się ponownie swym upiornym uśmiechem, po czym otworzyła oczy instynktownie czując, że zbliża się do celu. Pociąg zatrzymał się jakieś 3 minuty później. Wysiadła w Katowicach i od razu skierowała się na przystanek autobusowy. Zielonkawa J'otka odjeżdżała ze stanowiska nr pięć, za czterdzieści minut będzie na miejscu. Serce biło jej jak oszalałe. Siedząc tuż za kierowcą, doskonale słyszała radio i wiadomości w nim nadawane. Spikerka mówiła o młodej kobiecie zamordowanej na obrzeżach miasta, w dziwnych okolicznościach.
  • Rzecznik rejonowej policji w Katowicach nie jest w stanie udzielić nam bliższych informacji odnośnie dziwnych okoliczności morderstwa, zapewnia jednak, iż wydział śledczy podejmie wszelkie kroki, by odnaleźć zabójcę. To już trzecie morderstwo w tym półroczu, czyżbyśmy...
Natalia dalej nie słuchała. Rozważała w głowie różne możliwości. Dziwne okoliczności jednoznacznie wskazywały na Sirra. Możliwe, iż zabójcą była właśnie taka istota, a to oznaczało, że Firma może mieć dla niej kolejne zlecenie. Chyba, żeby sprawcą był właśnie Snake - to oszczędzi kolejnych morderstw. Jeśli natomiast martwa dziewczyna była Sirrką, wskazywać to mogło na robotę Firmy, aczkolwiek Natalia nie sądziła, że niedaleko mógł być kolejny łowca. Teraz jednak ma do wykonania zadanie i tylko to się liczyło.

***
Oto i znienawidzone przez nią miasto. Stała na przystanku, na tak dobrze znanym jej osiedlu i rozglądała się. Zerknęła na znajome wieżowce po drugiej stronie ulicy. Przez pół roku nic się nie zmieniło, miejsce to nadal czuć było złem. Wiedziała to od początku, jednak nic nie mogła zrobić bez zlecenia Firmy. Teraz miała pozwolenie. Zniszczy choć cząstkę tego zła. Ruszyła powoli w stronę motelu. Nie chciała zatrzymywać się u znajomych, wolała ich w to nie mieszać. Niektórych z nich naprawdę lubiła. Szła powoli, rozmyślając. Widząc Snake’a po raz pierwszy, wiedziała, że coś jest nie tak. Nie mogła tylko zrozumieć, co. Wydawał się normalnym chłopakiem, wyglądał nawet dość dziecinnie jak na te lata, które miał. Jego ciemne, przydługie włosy i pokaźna sylwetka kontrastowały z pełną niewinności twarzą. Brązowe oczy, osadzone nieco zbyt głęboko, były pełne nieśmiałości. Teraz wiedziała, że to tylko pozory, choć dla jej ukochanego Snake zawsze był tym, który miał rację. Był jak kamyk w bucie, z początku lekko denerwujący, by w końcu stać się diabelnie uciążliwy i doprowadzać do szału. Stanęła przez budynkiem motelu i dokładnie go obejrzała. Nie zwróciła nawet uwagi, kiedy pierwsze krople deszczu zaczęły spływać jej po twarzy i włosach. Zawsze zresztą lubiła deszcz, przymknęła na chwilę oczy, by poddać się oczyszczającemu prysznicowi i zapachowi mokrych ulic.
  • Jestem tu zameldowana – rzekła, podchodząc do recepcji.
Przedsionek motelu był mały, ale przytulny. Po przeciwnej ścianie od biurka recepcjonistki stały dwie wygodne kanapy i mały telewizor, a tablica na ścianie ozdobiona była ulotkami – informacjami dla turystów. Chociaż szczerze powiedziawszy, Nati nie miała pojęcia, co właściwie można byłoby robić w tym mieście.
  • Pani...?
  • Ragner, Natalia Ragner.
Brązowowłosa kobieta po czterdziestce sprawdziła w swoim dzienniku rezerwacji i podała dziewczynie klucz do pokoju 403. Uśmiechnęła się przy tym lekko żółtymi od tytoniu zębami.
  • Życzy pani sobie czegoś? - zapytała uprzejmie.
  • Nie dziękuję, chcę odpocząć, miałam ciężką podróż.
Gdy znalazła się w pokoju, usiadła na łóżku, otworzyła skrzyneczkę. Dotknęła dłonią ostrzy i zamknęła oczy, delektując się ich kształtem. Przez chwilę siedziała tak wchłaniając ciszę pokoju. Gdyby nie to, że noże zrobione były z odpowiednich materiałów, mogłyby już zardzewieć od nie używania, pomyślała. Po zakończeniu nieszczęśliwego romansu miała wrażenie, że Firma podchodzi do niej z dystansem. Zlecenia stały się rzadsze, zupełnie, jakby nie mieli ochoty już jej obarczać pracą. Aby przeżyć, musiała znaleźć sobie coś dorywczego, stąd ta praca w urzędzie. Sirr, czy nie, musiała jeść. Jej myśli wróciły do wiadomości usłyszanych w radiu. Sirry były istotami posiadającymi pewne zdolności nadprzyrodzone. Zdolności te były tak zróżnicowane i przypadkowe, jak numery totolotka. Sama Natalia była Sirrem, ale niektórzy uważali, że ludzie powinni im służyć, że są lepsi od innych. Takimi właśnie zajmowała się Firma. Ogień zwalczaj ogniem. Żaden normalny człowiek nie dałby rady Sirrowi, który panuje nad swoimi zdolnościami. Co dziwne, mimo ostatnio nasilających się ataków, ludzie jeszcze nie dowiedzieli się o istnieniu innych istot. Nadal żyją w błogim przekonaniu, że są najmądrzejszym i najsilniejszym gatunkiem na ziemi. Natalia podejrzewała, że Firma macza palce w tuszowaniu tych spraw. W końcu po co siać panikę? Jej rozważania przerwał dzwonek telefonu.
  • Dotarłaś?
  • Tak.
  • Świetnie.
Połączenie zostało przerwane. Wstała, starannie zamknęła szkatułkę i poszła wziąć ciepły prysznic. Strumień wody relaksował jej smukłe ciało. Zamknęła oczy i przywołała w pamięci obraz Snake’a . Zęby zazgrzytały jej ze złości. Zacisnęła prawą pięść, oparłszy ją o kafelki.
  • Jutro zginiesz – wycedziła, choć nikt nie mógł jej usłyszeć.
***

Deszcz padał delikatnie, jakby niepewnie, lecz nie przeszkadzało jej to - to była jej pogoda. O tej porze roku, wieczór bardzo szybko przeistaczał się w noc. Spokojnym, lecz czujnym krokiem szła po jakże znajomym jej i jakże znienawidzonym osiedlu. Usłyszała trzepot skrzydeł, kilka kruków przeleciało jej nad głową. Spojrzała przed siebie, jej oczy doskonale przystosowały się do ciemności. Wiedziała, że gdzieś tutaj go spotka. Mimo iż był tym, kim był, miał swoje ludzkie przyzwyczajenia. Zrobiła kilka kroków w stronę osiedlowego baru i stanęła jak wryta, zobaczywszy go. Obok szedł jej niedawny ukochany, ukryła się czym prędzej. Przeszli niedaleko niej bez podejrzeń, że ktoś ich obserwuje. Nie wydając najmniejszego dźwięku, ruszyła za nimi. Po paru krokach młody, rudy mężczyzna odbił do swojej klatki, Snake natomiast skręcił w zupełnie inną stronę niż się spodziewała. Podążała za nim, aż znalazł się na wałach. Przystanął tak nagle, że speszona o mało nie ujawniła swojej obecności.
  • Nie musisz się skradać, wiem że tu jesteś. – powiedział, nie odwracając się.
W milczeniu wyszła z ukrycia, obrócił się, a jego wzrok spoczął na niej. Obejrzał ją dokładnie. Miała na sobie czarny strój i ciche czarne buty, dzięki którym poruszała się jak kot. Nic więcej nie był w stanie dojrzeć, ale czy przyszłaby nieuzbrojona? Szczerze w to wątpił. Patrzyła na niego w milczeniu. Oto stał przed nią, nienawidziła go tak bardzo, a mimo to nie ruszyła się z miejsca. Wiedziała, że ma zadanie, lecz nadal stała i patrzyła mu w oczy. Był wyższy od niej, ale czy to miało znaczenie?
  • A więc Firma mnie znalazła – powiedział jakby do siebie.
Nadal nic nie powiedziała. Zastanawiała się, czy ją poznał... Nie było jej tu pół roku, ale czy aż tak się zmieniła? Chociaż on mógł w ciemności widzieć gorzej niż ona. Jego zdolności były słabo opisane w dokumentach, które dostała, pewnie Firma wolała się go pozbyć niż obserwować. Może faktycznie był odpowiedzialny za śmierć tamtej dziewczyny. A może to prezent? Może ktoś dowiedział się, jak bardzo Natalia go nienawidzi i pozwolił jej na zemstę pod przykrywką zlecenia? Spojrzała na niego raz jeszcze prosto w oczy.
  • I przysłali akurat ciebie, doprawdy – zaśmiał się cicho.
  • Jesteś gnidą. – wycedziła przez zęby.
Wyszeptała zaklęcie, którego nie mógł usłyszeć, zaklęcie, którego nauczyła ją Firma, jej oczy zasnuły się nieprzeniknioną czernią. Cofnęła się, nie wydając żadnego dźwięku, w dłoniach zabłysły jej dwa sztylety, o falowanym , lekko zakrzywionym ku górze ostrzu. Jego ciało nagle zaczęło się zmieniać stało się większe, był bardziej zgarbiony, paznokcie przekształciły się w szpony, a oczy przybrały kolor wściekłej czerwieni. Białe kły zabłysły w blasku księżyca. Na plecach ujawnił się, skrywany dotąd zaklęciem, miecz. A więc to była jego prawdziwa forma. Snake – bestia, ni to wampir, ni to wilkołak, ni to niedźwiedź, a jednocześnie łączył cechy tych wszystkich istot. Tak przynajmniej napisane było w raporcie. Jakie sztuczki chował jeszcze w rękawie?
  • Niestety, mam dla ciebie złą wiadomość. Ty będziesz jedyną, która straci tu życie.
Skoczył nagle, nawet nie wiedziała kiedy. Zaatakował mieczem znad głowy, przed którym z ledwością udało jej się uskoczyć. Był dobry, cholera był naprawdę dobry i mimo masy dość szybki, ale nie pozwoli mu wygrać. Firma nie tolerowała przegranych, poza tym to stało się zbyt osobiste. Krzyknął coś w mrocznym języku, jakaś siła odrzuciła ją na kilka metrów. To ją zdenerwowało, skoczyła ku niemu z okrzykiem wściekłości. Jej sztylety napotkały klingę jego miecza. Snake był silny, górował nad nią siłą fizyczną. Odskoczyła tak nagle, że mało się nie wywrócił, zdołał jednak utrzymać równowagę. Rzucił w nią kilkoma sztyletami, jeden głęboko rozciął jej policzek, zanim zdążyła zareagować, poczuła uderzenie w łuk brwiowy. Krew zalewała jej oczy, Nati zatoczyła się, upadła na jedno kolano, a przeciwnik wykorzystując jej osłabienie, chwycił miecz i przystawił jej ostrze do gardła. Stał, delektując się chwilą zwycięstwa. Uniosła głowę, w jej oczach wciąż mieniła się nieprzenikniona, nienawidząca czerń. Zaśmiał się szyderczo, co pozwoliło jej zareagować. Gwałtownie odchyliła się do tylu, nogą wykopując mu miecz z ręki, który zrobił obrót w powietrzu..Natalia podniosła się, otarła pośpiesznie krew i zaatakowała, uderzając go pięścią w brzuch. Zgiął się wpół i splunął krwią. Chwyciła sztylety, by zakończyć tę walkę, lecz w tej samej chwili on krzyknął znów to zaklęcie i siła telekinezy odrzuciła ją o kilka metrów. Podniosła się z wściekłością.
  • Nie wygrasz! – wycedziła.
W jednej chwili pojawił się za nią, chwycił ją odchylając szyję, zatopił kły, krzyknęła. Jego dłoń niechcący dotknęła platynowego krucyfiksu, a w powietrzu dał się poczuć swąd palonej skóry. Odskoczył gwałtownie.
  • Ty dziwko! – ryknął wściekle.
Obróciła się w jego stronę szybko. Rzucił nóż, lecz nie zdążyła uskoczyć. Stała tak przez chwilę, jakby niepomna tego, co się stało, po czym upadła na kolana Cienka stróżka krwi popłynęła z rany na czole. Jej spojrzenie było pełne zaskoczenia, kiedy osuwała się na ziemię. Podszedł do niej i wbił w nią miecz, splunąwszy z pogardą. Odwrócił się i już zamierzał odejść, gdy usłyszał śmiech. Najpierw cichy, potem nieco głośniejszy, kobiecy śmiech pełen rozbawienia. Bardzo powoli odwrócił się znów. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą leżało jej ciało, nie było nic poza słabymi śladami krwi i jego mieczem wbitym w ziemię. A więc klon? Słyszał o tym, ale nie sądził, że akurat ona...
  • Myślałeś, że tak łatwo mnie zabić? – wyszeptała mu do ucha.
Więc to naprawdę był klon, ale kiedy ona.... ? Zanim zdążył spojrzeć w tę stronę, stała już gdzie indziej. Patrzyła na niego z mieszaniną rozbawienia i pogardy. Zauważył w jej ręku sztylet, inny niż tamte poprzednie. Platynowe ostrze, był tego pewien, od takiej ilości kruszcu bolała go głowa. Ale jak? Skoro ona też... Nie dane mu było długo się zastanawiać. Skoczyła do niego bez ostrzeżenia. Uniósł ręce, by się obronić, nie uchroniło go to jednak przed ciosem w twarz. Cofnął się chwiejnie. Kopnęła go z półobrotu, zatoczył i upadł. Dłońmi szukał swojego miecza, nie zdążył, już była przy nim. Przyłożyła mu klingę do gardła. Znów dało się czuć swąd spalonej skóry, zawył z bólu i wściekłości.
  • Ty... – nie zdążył, kiedy jednym pewnym pociągnięciem poderżnęła mu gardło.
Zacharczał, plując krwią. Mimowolnie chwycił się za szyję, starając się zatamować krwawienie. Patrzyła na niego bez cienia współczucia, jak umierał, robiąc się coraz bladszy. Wycharczał coś jeszcze, ale nie usłyszała. Kiedy osunął się na ziemię, z kieszeni wyjęła telefon komórkowy i wybrała numer. Usłyszała sygnał wybierania.
  • Uch... - wydobyło się z jej gardła, zobaczyła przed sobą okrwawione ostrze włóczni, które wyszło z jej ciała.
Telefon wypadł z jej ręki. Jak mogła być tak nieostrożna, jak mogła nie zauważyć, nie usłyszeć...? Martwy Snake leżał przed nią, więc był to ktoś inny... Krew pociekła jej z ust, gdy zaczęła dusić się własnym oddechem, upadła.
  • Halo? - dało się słyszeć z leżącego telefonu.
Ktoś podniósł go do ucha. Słyszała jego głos jak przez mgłę, ale dobrze go przecież znała. Głosu ukochanego nigdy się nie zapomina...
  • Tak – powiedział – zadanie wykonane.
>>*<<