4 maja 2012

Pogranicze światów

Jest to bardziej tekst ćwiczeniowo - językowy, aniżeli opowiadanie, ale mam nadzieję, że się spodoba :) 

- Pogranicze -


Czarnowłosy osobnik rozglądał się po sali, na próżno próbując objąć pomieszczenie wzrokiem. Miał wrażenie, że ściany przesuwając się wraz z ruchami jego głowy. Nie wiedział ilu tu jest ludzi, właściwie nie ludzi - to takie łagodne określenie. Lepszym byłoby: Istoty Zresztą... chyba nie było tu człowieka, nie w ściśle zdefiniowanym znaczeniu. Spojrzeć należy chociażby na osoby przy nim siedzące. Po jego prawicy siedziała czerwonowłosa pół krwi wampirzyca tytułująca się również wiedźmą, zaś po lewicy jej ojczulek wampir, który dobre pięć minut temu przez nią zaatakowany, nic sobie teraz z tego nie robił, popijając dziwny trunek z kielicha.
Żeby było śmiesznie ona również nie żywiła do niego żadnej urazy, ot taki sparing dla potrzymania formy. Osobnik znajdujący się między dwoma wampirami, byłby się czuł niezręcznie, gdyby nie fakt, że sam do rasy ludzkiej nie należał. Był on bowiem demonem i to nie byle jakim, gdyż żywiołem oddanym w jego władanie był wiatr, a zatem i szybkość. Zewnętrznie jednak nie przypominał demona, no może poza pewnymi szczegółami. Kiedy tylko chciał, mógł rozłożyć szerokie na trzy metry skrzydła, nadające mu dość imponujący wygląd, a służące oczywiście do latania. W tej chwili jednak skrzydła były niewidoczne, czego nie można było powiedzieć o czerwonym demonicznym oku, tak bardzo zwracającym uwagę przy rozmowie z nim. Oko to było ukazaniem mocy demona i jego przynależności do rasy. Dość wiedzieć, za żaden wampir nie dałby rady się na niego rzucić bez jego zgody, a już na pewno by nie zdążył. Dlatego właśnie ów demon czuł się tak swobodnie w towarzystwie czerwonowłosej i jej Ojca. Choć jednak przyznać musiał że owa swoboda tyczyła się niestety tylko tej pary. Miejsce w którym się znajdował nadal napawało go bowiem nieodpartym pragnieniem ucieczki, spowodowanym zbyt wielką różnorodnością ras, kształtów i profesji. A byli tu chyba wszyscy. Poczynając od urodziwych, mniej lub bardziej amazonek, poprzez magów wszelakiej specjalności, jak i znachorów, czarownic, wieszczki i wróżki. Miejsca tego nie omijały także elfy, krasnoludy, wojownicy i rycerze, jak również wampiry: te krwi pełnej, pół krwi oraz jej ćwierci. Wilkołaków oczywiście też zabraknąć nie sposób. A pojedyńczy przedstawiciel rasy różnił się od swojego brata lub siostry jakimiś drobnymi szczegółami. I tak połączeni krwią gatunku, wcale rodziną zwać się nie mogli, gdyż każdy z innego świata pochodził. Demon zawiesił wzrok na swej towarzyszce. A wiedzieć Wam trzeba moi mili, że nie lada to była bladolica. Oczka jej czerwone, gdy głodna, do koloru włosów pasujące niczym ta samą farbą malowane. Gdy najedzona, błękitem swego spojrzenia raczyła obecnych. Blada jej lica, niczym porcelana, przynosiła na myśl posąg bogini. Czerwonowłosa, a było jej na imię Villandra, nawet gdy się śmiała, cudownie była oswobodzona od wszelakich zmarszczek i niedoskonałości bladej twarzyczki. Twarz owa częścią ciała była niewielkiego. Głupim jednak był ten, który dał się zwieźć niepozornemu wyglądowi Villandry. Bez względu na to jak delikatnie wyglądała, nie lada silna była z niej dziewucha. Demon podejrzewał czasem, że wspomaga się czarami, chociaż sama wampirza siła była już niczego sobie. Dziewczyna, jeśli można ją tak potocznie nazwać, lubowała się bez pamięci w broni wszelakiej, byleby tylko jakieś ostrze posiadała. I tak w jej kolekcji znaleźć można było między innymi miecze, kostury ostrzem zakończone, sztylety, shurikeny, halabardy, dzidy i cała masę innych ostrych jak brzytwa z lubością pielęgnowanych broni. Bywała też niezwykle okrutna, jeśli ktokolwiek, chociażby małym palcem u nogi, a nie daj boże mieczem czy kijem, tknął przedstawiciela jej rodziny. Rodzinkę za to miała nieprzeciętną. Ojciec – wampir, co nie byłoby niczym dziwnym, gdyby nie fakt że z zupełnie innego świata pochodzący. Matka, o ile można się było zorientować, czarownictwem się zajmowała, jednak owego ojca na oczy widzieć nigdy nie mogła, gdyż Villandra narodziny ponowne przeżyła po śmierci już starej czarownicy. Brat Czerwonowłosej, jak to brat normalny, poza tym, że jest wilkołakiem, co zresztą uznawane jest za normalne przez jej ojca – wampira. Demon pierwej nie mógł tego pojąć, ponieważ skądinąd znane mu były stosunki wampirzo-wilcze, a raczej ich niechęć do siebie. Wyjaśnienie krwiopijczyni też na niewiele mu się zdało, gdyż słowa „wybiłam ojcu z głowy niechęć do wilka” nie potrafiły oddać całości sytuacji. Wilk zaś, jak to wilk, włochaty, lecz zasadę miał jedną. Nie chował urazy do nikogo, dopóki nie podniesiono przeciw niemu miecza. Na brzeszczot uniesiony jednak odpowiedź miał jedną, a właściwie dnie: idealnie widoczne po obu stronach jego ramion rękojeści potężnych mieczy. Siostra jego - Villandra znała tu chyba wszystkich. Poczynając od strażnika wejścia, którym okazał się człowiek zabójca. Strażnik robotę miał wdzięczną, gdyż nie musiał właściwie robić nic innego jak odbierać broń gościom zanim wpuścił ich na salę. Zwano go Arag, ale tylko czasami, gdyż czasami do głosu dochodził mag w nim mieszkający. Demon nadal nie mógł pojąc jak do tego doszło, że dwie duszę zamieszkiwały jedno ciało, ale Cordian, jak zwał się ów mag, naprawdę siedział w ciele zabójcy raz po raz nie pytany wyrywając się do głosu, czym niesamowicie irytował Czerwonowłosą. Właścicielem knajpy, baru, czy pubu, w zależności kto jak raczył to miejsce nazywać, był krasnolud. A miejsce to było naprawdę dziwne. Jak można się było spodziewać po tak licznej różnorodności istot. Przybytek znajdował się ponoć dokładnie na pograniczu wszystkich istniejących światów, co za tym idzie wejście tutaj miał każdy, o tyle o ile to wejście sobie znalazł, a nie była to rzecz łatwa. Dla każdego wejście owo było czym innym, gdzie indziej i kiedy indziej do tego stopnia, ze jak światy długie i szerokie nie było dwóch tych samych osób z tych samych uniwersów pochodzących, które weszłyby po raz pierwszy jednakową bramą. Głupim jednak był ten, kto wierzył, że z Pogranicza (gdyż tak nazywała się ta karczma) dostanie się do światów innych niż własny. Co prawda takie przypadki się zdarzały, ale tylko gdy miało się przewodnika w postaci mieszkańca świata do którego udać się chciało. Właściciel Pogranicza nosił wdzięczne imię Shrek. Nie było to jednak jego imię prawdziwe, lecz pseudonim nadany bodajże przez ojca Czerwonowłosej, gdyż minę potrafił zrobić niczym tytułowy Ogr z popularnego filmu. Co to jest film, tego demon nie wiedział, ale obiecał sobie wybrać się kiedyś do Etherni aby się przekonać. Shrek natomiast Shrekiem pozostał i nikomu to nie przeszkadzało. Najmniej jemu samemu zresztą. Nie był też zwyczajnym krasnoludem. Demon po namyśle doszedł do wniosku, że tu nikt nie jest zwyczajny. Wesoły i pulchny, nieprzerwanie stał za ladą i wycierał jakieś kufle, nie pobierał też opłat jako takich, mimo, że można było dostać u niego wszystko i to ze wszystkich niemal światów. Jak Czarnowłosy Demon się dowiedział, Shrek cennik wystawił w postaci jednostek energii, czego jednak nie bardzo było odczuć. Gdy ktoś rozrabiał natomiast, zmuszał właściciela przybytku do zmiany struktury własnego ciała w klekoczący dym (Demon widział to tylko raz i widzieć drugi już nie pragnął), by wyrzucić rozrabiakę za drzwi. Villandra natomiast uznawała krasnoluda za przyjaciela, a i on darzył ją nieskrywaną sympatią. Tak to już działał świat wokół niej. Albo ktoś ją bardzo lubił, albo próbował ją zabić. Innymi słowy nikt, kogo znała, nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Tak czy owak Demon postanowił bronić krwistookiej po wsze czasy, gdyż darzył ją uczuciem, jakiego wymowy nie powstydziłby się żaden szanujący się trubadur. Jedyny problem polegał na tym, że wampirzyca nie chciała być broniona. Wbiła sobie bowiem do tej czerwonej łepetyny, że z wszystkim i zawsze sama sobie poradzi, a każdego kogo bliżej poznała chronić chciała choćby i własnym życiem...

***
- Zaraz, chwilunie drogi panie, jakieś bujdy opowiadacie.
- Bujdy? A to dlaczego? - zdziwił się uprzejmie.
Siedzieli przy ognisku. Przygarbiony mężczyzna nazwany „drogim panem”, wcale na drogiego nie wyglądał. Nosił ciemny płaszcz, a twarz krył pod kapturem. W prawej dłoni dzierżył kij, którym raz po raz grzebał w węglach, jakby od niechcenia. Siedzący wokół niego chłopcy słuchali historii z otwartymi ustami, że mało muchy nie połknęli. Najstarszy z nich, wysoki i chudy jak tyczka, pryszczaty chłopak o marchewkowej fryzurze, odważnie przerwał zakapturzonemu. Dłoń uzbrojona w kij zatrzymała się.
- No pewnie że bujdy – odezwał się chłopak zupełnie niespeszony – jeszcze w wiedźmy, wampiry i wilkołaki to uwierzę. Krasnoludy i elfy też u nas nie pierwszyzna, ale demony? Demon ot tak po prostu między nimi siedzący?
- Demon wiatru – poprawił.
- A może być i chędożenia panie, ale bujdy opowiadacie. Demony są tylko w legendach. Pogranicze światów? Mówicie, że istnieje takie miejsce? I mało tego, że istnieją inne światy? Chybaście drogi panie na głowę upadli i się nieco potłukli.
- Och tak?
- Lepiej nie opowiadajcie takich rzeczy przy naszych kapłanach, bo jeszcze was powieszą za herezję, albo gorzej.
- No cóż, spróbować zawsze mogą – usłyszeli kobiecy głos.
Nie wiedzieli skąd się wzięła i kiedy do nich podeszła. Teraz stała nad opowiadającym, on ani drgnął, jakby się jej spodziewał. Położyła mu dłoń na ramieniu. Miała długie, czerwone włosy i niebieskie, głębokie oczy. Zakapturzony mężczyzna uniósł głowę. Wśród siedzących rozniosło się chóralne „och”, gdy zobaczyli jedno czerwone, a jedno zielone oko ich obserwujące.
- Spróbować zawsze mogą – powtórzył i uśmiechnął się paskudnie

3 komentarze:

  1. Ładne, miłe w czytaniu opowiadanie :) Twoje końcówki zawsze zaskakują, chociaż już od połowy tekstu odczuwałem, że to ten co opowiada jest owym demonem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i tu taka sama ocena jak wczesniej, czyli bez zmian :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie opowiedziana historia,zabawnie i blyskotliwie.
    MagdalenazWenus

    OdpowiedzUsuń