Rozdział 2 ;-)
Prawo odpowiedniej ceny (2)
Ona nie żyje, nie żyje! Wpadł do pomieszczenia pełnego książek. Nie żyje, jest martwa! Naokoło niego na każdej możliwej ścianie stały półki z literaturą. Nie żyje, w jej ciele nie ma duszy! Zabrał się do przeszukiwania pierwszej z brzegu półki. Nie żyje, jej serce jest nieruchome! Czemu tu u licha jest tyle książek! Jak miał znaleźć tą jedną?! Jest martwa, martwa! Skorupa bez świadomości! Potknął się o mały stosik leżący na podłodze, padł na twarz. Te matowe oczy... Podniósł się na kolana. Te nieruchome usta... Przycisnął do piersi jakiś tom, bogowie, jakby chciał ją teraz przytulić, objąć, usłyszeć bicie jej serca. Przymknął oczy, ponownie zobaczył boże gałęzie. Usłyszał łamane kości skrzydeł, dźwięk przebijanego ciała, zadrżał. Przecież to nie możliwe, ale ona umarła, umarła tym razem naprawdę. Zadrżał ponownie. Jej oczy, które straciły blask. Ven skulił się na podłodze. Stracił ją, stracił swoją ukochaną.
- Luvia... - jęknął.
Kątem oka spojrzał na tytuł książki. To nie ta, oczywiście, że nie ta, jakże mógłby ją znaleźć tak szybko? Mimo to przytulał tom do piersi, bo to była jedna z jej rzeczy. Należała do niej, pachniała nią. Tulił książkę do siebie, pragnąc zastygnąć tak na wieki, by nie czuć więcej bólu, który rozdzierał mu serce. Narastający krzyk otrzeźwił jego zmysły. Zerwał się na równe nogi, zostawiając tomiszcze na podłodze. Wybiegł z biblioteki i skierował się w stronę dźwięku. Nawet nie musiał słuchać, wiedział, kto i dlaczego krzyczał, a także gdzie znajduje się ta osoba. Drzwi do pokoju Luvii były otwarte na oścież, mimo, że zamknął je za sobą. Wbiegł i niemal w locie pochwycił drobną brązowowłosą dziewczynę. Wtulił ją w swój tors.
- Nie patrz, nie patrz na nią – rzekł pośpiesznie.
Dziewczyna płakała i krzyczała na przemian, teraz szlochała stłumionym przez jego uścisk płaczem. Na łóżku leżało ciało Czarnowłosej, z krwistą dziurą w samym środku brzucha. Matowe, czerwone jeszcze oczy nadal nie były zamknięte i patrzyły w dal ze strachem w niewidzącym spojrzeniu. Martwe usta były lekko rozchylone, jakby chciała złapać ostatni oddech, wypowiedzieć ostatnie słowo. Blada skóra, jeszcze bledsza niż zazwyczaj, nadawała jej upiornego wyrazu. Ven zacisnął powieki. W ramionach trzymał drobną kobietkę o szlachetnym serduszku i ciepłym uśmiechu, która tak wiele lat spędziła z nim dbając o dom i jego samego. Jedyną zaufaną mu poza Luvią osobę na całym świecie lub też nawet na światach. Swoją wierną służkę Elizabeth.
- Panienka Luvia... - jęknęła.
- Nie patrz na nią – odrzekł.
- Ale ona...
- Nie patrz, proszę.
- Jest martwa! Ma wielką …
- Nie patrz! - krzyknął.
Zlękła się, przez chwilę stała się jeszcze mniejsza, jakby chciała popaść w niewidzialność. W ciągu całego czasu, jaki u niego spędziła ani razu na nią nie krzyknął. Przez myśl mu przebiegło, że może jego obwinia za śmierć wampirzycy? Był przecież cały we krwi. Co prawda do niedawna nie było to niczym nowym, jednak teraz chyba każdy domyśliłby się czyja to krew. Spróbowała podnieść na niego oczy, ale nie pozwolił jej na to. Delikatnie zaczął wyprowadzać ją z pokoju, mimo jej protestów i płaczu. Szarpała się, nie wiedząc czy chciała tam wrócić, czy uciec jak najdalej.
- Czy ona naprawdę...? - odważyła się zapytać.
Nie odpowiedział przez dłuższą chwilę. Czy ona naprawdę umarła? Tak, umarła, ale mógł ją jeszcze uratować. Mógł jeszcze coś zrobić, mógł ją jeszcze odzyskać. Milczał, musiał znaleźć tę cholerną książkę. Zorientował się, że Elizabeth coś mówiła jednocześnie starając się wyswobodzić z jego uścisku, byli już poza pokojem, którego drzwi zamknął bezwiednie.
- Hmm? - mruknął
- Możemy coś zrobić, prawda? - zapytała – niech pan powie, że możemy, to nie może tak być, ona nie mogła, to po prostu...
Znów zaniosła się płaczem, przytulił ją do siebie, tym razem delikatniej. Nie powinna się go bać, a on nie powinien podnosić głosu, głaskał ją po włosach. W końcu chwycił ją za ramiona, tak nagle że mało nie krzyknęła.
- Elizabeth – rzekł poważnie – musisz mi pomóc.
- T...tak proszę pana – odparła.
- Chodź – pociągnął ją za rękę.
Weszli do biblioteki, tom, który wcześniej tulił do piersi leżał tam gdzie go porzucił, wyglądając diabelnie oskarżycielsko. Podszedł do książki, podniósł ją i jeszcze raz przeczytał tytuł, jakby miał nadzieję, że magicznie się on zmieni i to co trzyma w rękach okaże się tym, czego szuka. Tytuł pozostał jednak ten sam, czyli nieprawidłowy. Ven rozejrzał się po bibliotece. Było to sporawe pomieszczenie w kształcie lekko spłaszczonego heksagonu. Pięć z sześciu ścian zajmowały wysokie po sam sufit półki pełne zwojów, pergaminów i książek wszelkiej maści, dat oraz języków. Znajdowały się nawet nad drzwiami i były o tak różnorodnej tematyce, że spędziwszy tu dwadzieścia lat, zapewne nie dałby rady wszystkich zgłębić. Całą szósta ścianę zaś zajmowało wielkie trzyczęściowe wysokie okno, dające w dzień idealne światło na cały pokój. Na środku biblioteki znajdował się wygodny skórzany fotel z wysokim zdobionym oparciem, mały stoliczek oraz stojąca lampa. Było to najnowsze z pomieszczeń, które zaadoptowała w jego rezydencji i też chyba przez nią najbardziej lubiane, bo przesiadywała tu godzinami. Na stoliku, niedaleko małego stosu książek, zauważył jej okulary. Nie potrzebowała ich, ale lubiła je nosić, zwłaszcza, gdy czytała, mawiała, że wygląda w nich mądrze. Mawiała... Nie, pokręcił głową, zacisnął pięści, będzie znowu mawiać. Muszą tylko znaleźć tę książkę. Tę jedną ważną książkę i znajdzie ją, choćby miał przekopać całą bibliotekę! Spojrzał na Elizabeth, tę drobną, zawsze uśmiechniętą i miłą, brązowowłosą kobietkę. Jego czerwone oko zabłysło, na co dziewczyna zlękła się nieco. Zmusił się do uśmiechu. Elizabeth była tylko człowiekiem, pracowała dla demona, który zakochał się w pół wampirze. Jakąż odwagę musiała mieć w sobie ta dziewczyna, by to wszystko wytrzymywać, ileż dobroci serca, by nie osądzać istot takich jak Luvia, by nie osądzać jego samego, który co noc, jako strażnik, zabijał nieproszonych gości? Ileż wierności było w jej serduszku, że mogła być tak bliską przyjaciółką i przejawiać troskę o istoty nadprzyrodzone bardziej, aniżeli o siebie samą, będącą wśród tych istot? Ileż siły miała, by się ich nie bać? Kiedy pierwszy raz zobaczyła Luvię, nie drgnęła jej nawet powieka, mimo, że tamta spoglądała na nią krwistoczerwonymi oczyma. Ven był pełen podziwu, jak łatwo służka potrafiła przekonać się do wampirzycy, która przecież była wielokrotnie niebezpieczniejsza od niego samego. Wampirzycy, która żywiła się ludzką krwią, a Elizabeth była przecież tylko człowiekiem. Cieszył się jednak, bo w niedługim czasie zostały przyjaciółkami i przebywanie obok siebie było dla nich tak naturalne, jak oddychanie. Tak, Elizabeth była silną kobietą. Teraz jednak potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek. Musieli bowiem znaleźć tę książkę, a co dwie głowy to nie jedna. Rozejrzał się raz jeszcze. Pojęcia nie miał w jakim porządku są poukładane, a w jakimś były na pewno, Luvia lubiła... lubi porządek. Elizabeth również się rozglądała, no tak, nie powiedział jej czego szukają.
- Posłuchaj – rzekł – Kostucha powiedziała...
- Kostucha?! - twarz dziewczyny wyrażała autentyczne zdziwienie.
- T.. tak, przyszła po Luvię, przecież to śmierć, to naturalne.
- J..jak wyglądała?
Ven przypomniał sobie postać w czarnej szacie. Była niska, a pod kapturem widział idealne rysy twarzy - wąskie usta, lekko zadarty nos i parę złotych oczu. Kosmyk białych włosów wystawał spod materiału, co niesamowicie kontrastowało z czernią jej ubioru. Wyglądała właściwie tak, jak ją sobie wyobrażał. Młoda, piękna dziewczyna trzymająca zdobioną kosę.
- Słuchaj, to teraz nieważne – odparł – ważne, co powiedziała. Wpierw mówiła coś chyba do Luvii, bo usłyszałem „nie mogę mu tego powiedzieć, sformułuj to inaczej”, a potem kazała znaleźć książkę, która nosi tytuł „Wandera be selshi”.
- Co to takiego?
- „Śmierci wszystkich światów”, mówiła, że to właśnie znaczy tytuł, nie wiem nawet, co to za język, ale wiem, że jest gdzieś w tej bibliotece.
- Co jest w tej książce, jak ona nam pomoże?
- Pojęcia nie mam, ale jak ją znajdziemy to na pewno czegoś się dowiemy.
Nie czekali dłużej, zaczęli przeszukiwać bibliotekę. Po niedługim czasie zorientowali się, że tomiszcza poukładane są kategoriami światów. Była tam półka z Etherni, skąd jak Ven przypuszczał pochodził ojciec Luvii. Ethernia była dziwnym światem, tak różnym od znanych mu miejsc i zachowań, posiadającym bardzo potężnych magów. Ven był zdumiony, gdy mu powiedziano, że niektórzy ludzie potrafią widzieć innych nie będąc nawet w tym samym pomieszczeniu, ba nawet w tym samym kraju! Chociaż to ponoć już jakaś inna magia, nazywała się chyba wizja te... jakaś wizja w każdym razie. W niektórych pomieszczeniach znajdowały się obrazy pokazujące mężczyzn i kobiety, a także dzieci i zwierzęta. Były takie, które swą nieruchomością przypominały malarstwo, tylko jakieś takie śliskie, ale najbardziej zdumiewały te wydające dźwięki, na których ludzie się ruszali, czasem wręcz sprawiając wrażenie, że wiedzą, iż są obserwowani. Kiedy tam był, kobieta z takiego obrazu powiedziała do niego, że powinien coś od niej kupić, co na pewno przyda mu się w kuchni. Podziękował grzecznie, na co zebrani przy ówczesnej kolacji wybuchnęli śmiechem. Wytłumaczono mu wtedy, że kobieta nie zwracała się bezpośrednio do niego i co najlepsze jej w ogóle tam nie było, bo to co widział było nag... nagrane, chociaż nie miał pojęcia na jakim instrumencie. I chyba wszyscy na Etherni potrafili komunikować się między sobą na odległość! Chociaż nie była to zwykła telepatia, jaką znał, używali do tego jakichś dziwnych magicznych instrumentów. Niektóre nosili w kieszeniach, inne były przywiązane sznurkami do ścian. Ich karoce natomiast nie posiadały zaprzęgu koni i poruszały się za pomocą magicznego płynu zwanego dieslem, jak wyjaśnił ojciec Luvii. Były też księgi magiczne z Luig, gdzie, jak pamiętał Luvia zaopatrywała się w składniki alchemiczne, a także nimi handlowała od czasu do czasu. Odwiedził ten świat tylko raz i od razu rozpoznał, że opanowany jest w dużej mierze przez czarownice wszelkich ras. Właściwie to chyba powinno nazwać się je wróżkami, bo były nieskazitelnej, niemal wampirzej urody. Nawet trolowe wiedźmy uznawane były za piękności i Ven musiał przyznać, że nie była to fałszywa opinia. Kolejna półka załadowana była pergaminami i starymi księgami z Allaris. Ven wybitnie nie lubił tego miejsca, chociaż musiał przyznać słuszność Luvii, która argumentowała jego niechęć niemożliwością poznania całego świata od razu. On jednak nie kwapił się tam wybierać. Wystarczyło mu, że kilkakrotnie zupełnie niechcący wmieszał się w coś, co z grubsza można było nazwać flirtowaniem między bóstwami. On był grubiańskim, znudzonym nieśmiertelnością idiotą, ze spaczonym poczuciem humoru. Ona zaś pajęczą nimfomanką, która wzięłaby chyba każdego mężczyznę, jakiego złapałaby w sieć. Charytatywna praca posłańca między tym dwojgiem na zawsze obrzydziła mu wizyty w Allaris. Poza tym miał wrażenie, że większość wrogów Luvii właśnie stamtąd pochodzi, co dokładało tylko niekorzystnej opinii o tym świecie. Były też inne światy, o których nie miał najmniejszego pojęcia, ale wiedział, że Luvia je odwiedza. Większość ksiąg napisana była w obcym dla niego języku. Już zaczynał się bać, że gdzieś przeoczy tę najważniejszą, ale przecież Kostucha podała mu oryginalny tytuł. Tylko z którego świata była ta księga? Zobaczył, że Elizabeth weszła na drabinkę i przeszukiwała górne półki, co chwilę jednak kręciła głową z niezadowoleniem. Ven natomiast skupił się na niższych partiach wszystkich światów, dostając już niemal zawrotów głowy od obcych słów i tytułów, a także gdzieniegdzie znaków, których nie potrafił rozpoznać.
- Nic z tego nie rozumiem – odezwała się Elizabeth przejeżdżając dłonią po brzegach ksiąg – to jakieś dziwne słowa.
- Wiem... ale szukaj, musimy znaleźć tę księgę.
Skinęła tylko głową i wróciła do przeglądania. Co jakiś czas wyciągała którąś pozycję i wertowała ją, jakby spodziewała się tam znaleźć jakąś wskazówkę.
- Czy emmm.... Kostucha – wypowiedziała to słowo jakimś dziwnym tonem, jakby z nabożnym przestrachem – wspomniała jak będzie wyglądać ta księga? Może chociaż mniej więcej grubość? Albo szczególne znaki?
- Niestety nie – Ven pokręcił głową – powiedziała tylko „Śmierci wszystkich światów, znajdź tę księgę” - zacytował.
Dziewczyna westchnęła. Minęło kolejne pół godziny ciszy, przerywanej jedynie poprzez szelest kartek, które przewracała Elizabeth i ciche przekleństwa rzucane przez Ven'a, gdy kolejna wzięta ze stosiku książka, okazała się nie tą.
- Dwoi mi się w oczach – rzekła Elizabeth – połowa z tego jest napisana obcymi znakami, nie tylko w obcym języku. Jak pan myśli, ile zajmie nam szukanie tej właściwej?
- Nie mam pojęcia, ale będziemy szukać, aż znajdziemy.
Był coraz bardziej zagniewany i zniecierpliwiony. Oni tu szukają jakiejś głupiej książki, a dusza Luvii gubi się gdzieś w świecie innych dusz i bogowie wiedzą, czy potem zostanie odnaleziona. Tak naprawdę nie miał pojęcia, co dzieje się po śmierci i dokąd udaje się duch martwej osoby. Kostucha też nie była w stanie udzielić mu wyjaśnień, chociaż to ona powinna być najlepiej poinformowana. Niestety jedyne, co powiedziała, to to, że jest tylko przewodnikiem. Przychodzi po dusze i przeprowadza je na drugą stronę, a co się z nimi dalej dzieje to już nie jej rzecz, ani obowiązek. Przez głowę przeleciało mu absurdalne pytanie: jak znajdzie Luvię tam, po drugiej stronie. Czy sam będzie musiał umrzeć? A może Kostucha nie przeprowadziła jej, tylko trzyma w czymś w rodzaju poczekalni? Co do cholery zawiera w sobie ta księga, że jest aż tak ważna? Miał ochotę rzucić jakąś książką, rozpieprzyć całą to bibliotekę! Gniew i bezsilność pogłębiały się, przywalił pięścią w podłogę.
- Może zaparzę herbaty? - zaproponowała Elizabeth starając się ukryć lęk – filiżanka dobrze panu zrobi.
- T...tak, zaparz, dziękuję...
Dziewczyna ostrożnie zeszła z drabinki. Ledwie zauważalnie dygotała, idąc do drzwi, ktoś inny by nie zauważył, ale Ven miał demoniczne oko. Skarcił się w duchu, że tak ją przestraszył. To wszystko przez to uczucie bezsilności, nienawidził tak się czuć! Warknął pod nosem cicho, na co ona uskoczyła, a raczej uskoczyłaby, gdyby nie potknęła się o stosik książek niedaleko wygodnego, skórzanego fotela.
- Elizabeth! - Ven zerwał się na równe nogi i podbiegając do niej zapytał – Nic ci nie jest?
- Panie... - powiedziała podnosząc się na kolana i trzymając coś w dłoni – znalazłam!
Drżącymi, tym razem chyba z ekscytacji, rękoma podała mu małą czarną, niezbyt grubą księgę w skórzanej oprawie. Na okładce widniał złotymi ozdobnymi literami wyszyty napis „Wandera be selshi”, na grzbiecie zaś przyklejona była niezgrabnie kartka z charakterystycznym zawijanym pismem Luvii, „Śmierci wszystkich światów”. Ven zamarł, po ponad dwóch godzinach bezowocnych poszukiwań znalazła się tak przypadkowo. Mógłby to uznać za przeznaczenie, gdyby nie to, że głęboko wierzył, iż każdy jest kowalem swego losu, a owo przeznaczenie zapisane w gwiazdach to bujda jakich mało. Usiadł po turecku tam gdzie stał i ostrożnie, niemalże z nabożnym namaszczeniem otworzył tomik. Nie bardzo wiedział, czego się spodziewać. Uruchomienia jakiegoś zaklęcia? Zapadni, ukrytego pokoju z urządzeniem do wskrzeszania zmarłych? Teleportu do krainy dusz? Może wiadomości, kolejnej wskazówki? Zamiast tego wszystkiego, znalazł zapisane ozdobnym pismem stronice, które nic nie wyjaśniały. Język był dla niego niezrozumiały, a gdzieniegdzie litery, czy też raczej runy, wręcz niemożliwe do odczytania. Kiedy jednak przeglądał strony, z książki wypadła złożona kartka. Odłożył tomik i podniósł znalezisko. Rozwijając papier, spostrzegł, że nie była to jedna kartka, ale cały ich plik. Pierwsza strona do połowy zapisana była runami, podobnymi do tych w księdze, rozpoznał bezbłędnie pismo Luvii, to były jej notatki. Niżej widniały inne runy, zupełnie niepodobne do tych z tomiku. Na drugiej stronie znalazł resztę tych samych run, a potem już normalne litery, jednak użyte słowa były mu nieznane. Wszystko to było poprzekreślane, jakby nieprawidłowe. Na kolejnej stronicy widniał rysunek monety z jakąś zakapturzoną postacią na rewersie, a niżej rozpoznawalne już słowa.
- „Kiedy kochanków szczęście zemrze zbyt nagle, zawżdy kostucha pomóc nie potrafi na prawo zapłaty... - przeczytał na głos Ven.
- A dalej? - zapytała służka.
- Dalej tekst się urywa, zresztą i tak jest przekreślony, jak te poprzednie.
Znów zobaczył jakieś nieznane runy, jeszcze insze niż te poprzednie, po czym na trzeciej stronie zauważył coś, co przykuło jego uwagę.
- „Prawo odpowiedniej ceny” - przeczytał - „może się na nie powołać każdy, o ile słowa zostaną wypowiedziane w domu śmierci. Aby się tam dostać trzeba ją/go przywołać, poprzez uśmiercenie osoby żywej. Kiedy kosiarz się pojawi, nie może odmówić żądaniu odwiedzenia go/jej w jego/jej domostwie”
- Prawo odpowiedniej ceny... - zastanowiła się Elizabeth.
- Niżej stoi jeszcze „Na prawo odpowiedniej ceny można powołać się jednokrotnie i nie może zostać ono cofnięte, dopóki nie zostanie wypełnione”, to napisała drukowanymi literami, widać ważne - skomentował
- Skoro będzie wypełnione to i tak nie zostanie cofnięte – zauważyła Elizabeth.
- Nie mam pojęcia – odparł – kto wie do czego są zdolne moce innych światów.
Pokiwała głową patrząc na niego uważnie, w dłoniach trzymała książkę, którą odrzucił. Znaleźli tomiszcze, znaleźli wskazówkę, ale co teraz? Czy naprawdę muszą się udać do domu śmierci? Czy nie ma innego sposobu i co ich tam czeka? Nagle Ven podniósł się gwałtownie, wiedział, co musiał zrobić i wiedział, że zrobi to sam.
- Elizabeth, wychodzę – rzekł.
- Ale panie... - nie dokończyła, bo zostawił ją samą - … jesteś cały we krwi... - powiedziała już do siebie.
Nie było sensu go zatrzymywać. Kiedy sobie coś postanowił po prostu ruszał przed siebie i nawet wołami nie dałoby się go zawrócić. Wybiegł z rezydencji i pognał na wprost jak strzała, po kilku minutach jednak rozłożył skrzydła i wzleciał w górę. Nie chciał przez nieuwagę przywalić w jakieś drzewo lub budynek. Kierował się na środkowy kontynent w poszukiwaniu pewnej osoby. Nie było istotne, kto to będzie. Musiał być to ktoś zły do szpiku kości, to było jedyne kryterium. Kiedy był jeszcze strażnikiem zabijał bez wahania. Każdy, kto przechodził do jego uniwersum uznawany był za intruza, wroga, najeźdźcę. Bóg świata nakazywał tępić przybyszy, którzy nie wycofali się po jednokrotnym ostrzeżeniu. Ile istnień zginęło z ręki Ven'a, tego nawet on sam nie wiedział, nie liczył. Robił to, co mu nakazano, nie znając innego rozwiązania. Jakie były jego ofiary? Jaki miały cel? Czy przybyły tam przypadkowo, czy z premedytacją? Czy naprawdę chciały najechać to miejsce, czy tylko pozwiedzać, obadać, poznać istoty go zamieszkujące? Nic się nie liczyło. Zabić wrogów świata, zgładzić wrogów boga – to jedyne, co potrafił. Wtedy zjawiła się ona. Ta, która samym swym jestestwem emanowała czymś niespotykanym. Ta, która nauczyła go, że miecz to nie rozwiązanie, że nie zawsze musi odbierać życie i przede wszystkim, że istnieje coś takiego jak miłość, która wybacza. Ona nauczyła go jak wybaczać, jak żyć i szanować inne istnienia, nauczyła go tego, czego nie potrafił pokazać mu jego bóg – miłosierdzia. Obdarowała go ciepłem swego istnienia, miękkością swojej duszy. Dzięki niej, nie odebrał życia od prawie trzech lat... Teraz znów będzie musiał zabić, jednak nie był już bezmyślną maszyną bez emocji. Zabije po raz kolejny, zabije dla niej, ale nie będzie to nikt przypadkowy. Ta osoba musi zasługiwać na śmierć, inaczej ona nigdy mu nie wybaczy. Zacisnął pięści i machnął skrzydłami silniej, by zwiększyć prędkość. Pod nim rozpościerało się miasto, wypatrzył jakąś gospodę i wylądował nieopodal w wąskiej uliczce. Niemal niezmienną zasadą wszechświata było, że w każdej oberży przynajmniej jedna trzecia klientów ma coś na sumieniu, a połowa z nich czyny większe niż te podchodzące pod najniższy paragraf. Ven wiedział, że takich ludzi łatwo sprowokować, wpadł więc do knajpki z impetem otwierając drzwi wejściowe.
- Dobra, który z was... - umilkł.
Jednakowe pancerze, hełmy, każdy z nich miał miecz przy pasie. Cholera jasna, straż miejska! Spojrzeli na niego, on zerknął po sobie. Sam wyglądał jakby niejedno miał na sumieniu, jego koszula cała była w zakrzepłej krwi, spodnie nieco porwane, włosy rozczochrane, a oko jarzyło się czerwienią. Usłyszał zgrzyt po lewej, ktoś podniósł się z krzesła. Niewiele myśląc zatrzasną drzwi i pobiegł, po drodze pozbywając się koszuli. Może i strażnicy mieli swoje za uszami, ale nie miał ochoty dociekać, który z nich zasługiwałby na śmierć. Natrętna myśl kołacząca mu się w głowie szeptała, że nie powinien wybrzydzać, że liczy się czas. Krzyk, dochodzący z którejś z niedalekich uliczek rzucił tę myśl gdzieś w głąb ciemności. Ven wpadł w zaułek z impetem pocisku, o mało co przywalając w ścianę. Jego oczom ukazał się rosły mężczyzna w podartym bezrękawniku, grożący drobnej, płowowłosej kobiecie nożem. Wyszczerzył do Vena nierówne, pożółkłe zęby.
- Tylko mi nie mów koleżko, że zamierzasz odstawiać tu bohatera – powiedział ochryple.
- Nie – odparł Ven spokojnie.
- To spływaj.
- Raczej nie – Ven już zaciskał pięści.
Mężczyzna odsunął się od kobiety, która korzystając z sytuacji wyminęła go i zaczęła uciekać. Obiegła Ven'a szerokim łukiem i pognała ku wolności.
- Widzę, że ci się nudzi, koleżko – rzekł napastnik.
- Mam ważną sprawę do załatwienia – odparł Ven całkiem szczerze.
- Rozumiem, że tą sprawą jest twoja własna śmierć? - przerzucił sztylet do drugiej ręki.
- Śmierć, owszem, a ty właśnie wygrałeś bilet w jedną stronę do jej rezydencji.
- Prosisz się o sztych między oczy, koleżko! Powiedz mi, założyłeś się z kolegami, że wyjdziesz żywy ze starcia ze mną, czy robisz to, żeby jakaś kurewka ci dała?
- Chcę zabić najohydniejszego goryla – rzekł – i pasujesz do opisu – uśmiech, jakim go obdarzył, mógłby zarysować diament.
- No dalej, spróbuj szczęścia koleżko! - drab zarechotał.
Ven nie czekał, myśl o niemarnowaniu czasu znów załomotała w jego głowie, poza tym był pewien, że strażnicy go szukają. Zaatakował nim przeciwnik skończył się śmiać, jedyne co tamten zobaczył to ostrze miecza tuż przed swoją twarzą. Sekundę później zabulgotał padając na kolana z przebitym na wylot gardłem, Ven wyciągnął klingę i otarł ją o nieruchomiejące ciało.
- Chcę wejść do twego domu – powiedział nie podnosząc głowy.
Postać w czerni skinęła przyzwalająco głową.
łał...
OdpowiedzUsuńPoczątek jak przewidywałaś... a cała reszta bardzo wciąga. Czasem mam tak, że jak jakaś książka mi się spodoba, to czytam ze sto stronic (od zależności wielkości stron oraz liter) i przestaję dopiero wtedy, gdy już mnie oczy bolą albo w momencie, gdy można już przestać czyli mniej ciekawy tego, co na drugiej stronie. Dwa rozdziały przeczytałem i szkoda, że nie moge dziś poczytać dalej. Z niecierpliwością czekam na rozdział numer trzy
Mnie też się ten 2 baardzo podobał ;)Tak jak Ci pisałam wcześniej nie wiem czy 2 i 3 to nie są czasem najlepsze części :)
OdpowiedzUsuńv:)
to już pewne, zostałam twoją fanką ;-)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie? Profeska :) Wspaniałe opowiadanie, wspaniała historia...czego chcieć więcej? tak..WIĘCEJ! to jedyne czego chce :D
OdpowiedzUsuń