Pierwsze opowiadanie ze zbioru opowiadań "Podróżniczka" (chyba, że po drodze odwidzi mi się tytuł :P), rozdział pierwszy.
Prawo odpowiedniej ceny (1)
- Nie chcę, żebyś to robiła.
- Przecież wiesz, że czasem to nie ode mnie zależy.
- Więc powinnaś być bardziej ostrożna – nie ustępował.
- Jestem ostrożna
- Ostrożnością nazywasz nadziewanie się na miecze?! - Ven nie wytrzymał
- Nie nadziewam się – jej spokojny głos nieco zbił go z tropu.
- W każdym razie obiecaj, że nie będziesz tego używać – zażądał już mniej gniewnie – robisz się wredna, gdy umierasz, a ta sprawa z magami też mi się nie podoba.
Luvia zaśmiała się. Fakt egzaminowanie młodych magów na zasadzie „zabij mnie to zdasz” mogło wyglądać dość makabrycznie. Zwłaszcza, że Ven miał rację – żądza mordu i krwi jaka nią władała po śmierci, sprawiała im nie lada kłopoty. Właściwie jak się zastanowić, Luvia nie miała pewności czym dokładnie był Łowca Śmierci. Pewnie nawet nie wiedziałaby o tej formie, gdyby nie trafiła na silniejszego przeciwnika. Facet był chyba nie mniej zdziwiony od niej, gdy po przebiciu jej klingą nie doczekał się spodziewanego efektu w postaci opadającego na ziemię bezwładnego, martwego ciała. Zamiast tego sam niebawem osunął się w kałużę własnej krwi, której źródłem stała się przecięta tętnica szyjna. Jej zdziwienie pogłębiło się jeszcze, gdy obudziła się kilka dni później na pustyni zakopana pod jakimś, wyszczerbionym przez wiatr kamieniem przypominającym wielki grzyb. Niewiele pamiętała wtedy, ponad żądzę zemsty na tym nieszczęśniku, który odważył się ją zaatakować. Wiedziała też, że ktoś został uśmiercony, lub właściwie kilku ktosiów, oraz to, że leciała gdzieś na czarnych, pierzastych skrzydłach kruka.
- Tak, wiem – rzekła pojednawczo – ale tylko przy mnie mogą sobie pozwolić na swobodę magiczną i prawdziwe sprawdzenie swojej siły.
- Ostatnio mało nie zabiłaś tego chłopaka, jego mistrza i mnie przy okazji – rzekł naburmuszony
- Heh, przepraszam, to moja wina, powinnam wziąć na arenę kogoś, kto zna zaklęcie zamknięcia. Nie sądziłam, że dzieciak będzie tak dobry.
Zaklęcie zamknięcia, jak się okazało, było bardzo istotną rzeczą. Składało się z pieczęci, odpowiednich znaków oraz wypowiedzianego słowa, które wieńczyło całość. Luvia w duchu cieszyła się, że jej ojciec ma takie znajomości wśród magów. Zaraz po przebudzeniu udała się do niego i opowiedziała o małej zaskakującej przygodzie, która ją spotkała, ten natychmiast posłał po najlepszego z ówczesnych czarowników. Badania trwały długo, będąc czasem nużące, a czasem wręcz nieznośnie bolesne. Pozwoliły im jednak dowiedzieć się, jak wywołać Łowcę Śmierci bez potrzeby umierania, co zresztą wyglądało nie mniej makabrycznie. Okazało się też, że skrzydlata forma, wywołana odpowiednią formułą i ukształtowaniem energii, nie zaślepiała Luvii ani odrobinę, pozostawiając ją przy naturalnie zdrowych zmysłach. Udało im się również opracować zaklęcie zamknięcia, pieczęć, która w jednej chwili potrafiła wyłączyć Łowcę Śmierci bez uszczerbku na niczyim zdrowiu. Ową pieczęć posiadały tylko osoby z jej ścisłego kręgu zaufania, chociaż przyjaciół miała wielu. Jedyną natomiast rzeczą jaką nie udało im się ustalić było pochodzenie Łowcy, który pojawił się dopiero po ponownych narodzinach. Nie wiedzieli zatem, czy to część jej czarowniczej, czy też wampirzej magii, a może obu? Ona sama zaś znalazła na to zadowalające zastosowanie, nic sobie nie robiąc z umierania.
- Fakt, to było głupotą z twojej strony – odparł Ven
- Dlatego teraz zrobię coś mądrego – rzekła z uśmiechem – i podaruję ci pieczęć – wyszczerzyła kły.
- Naprawdę?! - ucieszył się
Niewiele znał się na magii i nie fascynowała go tak jak Luvię. Właściwie miało być to pierwsze zaklęcie, którego by się nauczył. Ven był demonem wiatru, więc wszystko co potrafił, wiązało się ściśle z demoniczną mocą, a zatem, technicznie rzecz biorąc, nie była to magia jako taka. To zaklęcie jednak było magiczne bez dwóch zdań, ale Ven nie pałał miłością do magii, toteż jego radość spowodowana była zgoła czym innym. Cieszył się, że Luvia obdarzy go aż takim zaufaniem. Twarz mu się rozpromieniła na tę myśl, a czerwone oko zabłysło.
- Musisz jednak obiecać, że nie wykorzystasz tego przeciw mnie – zastrzegła
- No wiesz co? - odparł oburzony – przecież wiesz, że cię...
- Ciii... - położyła mu palec na ustach, więc zamilkł - ...wiem.
- Nie mógłbym ci zrobić krzywdy – powiedział po chwili milczenia.
- A ja bym wolała nie robić tobie, dlatego nauczę cię zaklęcia.
Siedziała okrakiem na ławce tuż przy sporawym stole ogrodowym, pogoda dopisywała, idealnie nadając się na piknik. Nieopodal znajdowało się wydzielone miejsce na ognisko. To była jej ulubiona część ich wspólnego ogrodu. Mieszkali razem od dwóch i pół roku i zdążyła już się zadomowić w jego rezydencji na tyle, że dom wyglądał bardziej na jej niż na jego, co go zresztą niezmiernie cieszyło. Ven uwielbiał spokój, który dzielili we dwoje. Nie bez znaczenia był też fakt, że budynek usytuowany był na odludziu, gdzieś pomiędzy lasami. Przeniesiony za pomocą jej magii, wydawał się zupełnie nie do znalezienia.
- Kinte sntai sanai – powiedziała przymykając oczy.
Uniosła rękę do ust i nacięła kłem palec. Wzięła jego prawą dłoń i w jej wnętrzu krwią narysowała krąg.
- Dangera, Hanta no shi sntai – mówiła dalej mimo jego niewyraźnego komentarza.
W kręgu narysowała trójkąt.
- Irigotei seite...
Przy wierzchołkach trójkąta dorysowała trzy nieznane mu runy, zabrała palec i położyła cała dłoń na jego dłoni, zobaczył nikłe światło, kiedy jej znak się aktywował i oba się złączyły, zaszczypało go w tym miejscu.
- Hanta no shi Tojiru!
Przez chwilę czuł, jakby ktoś by rył mu pieczęć ostrzem na skórze, wręcz wżynał się do kości, syknął mimowolnie. Wrażenie ustało po kilku sekundach, Luvia otworzyła czerwone już oczy, zabrała dłoń. Na jego własnej nie było śladu po rysowanym znaku, nie było śladu po jej krwi, mimo wszystko czuł w tym miejscu delikatne mrowienie, jakby przypomnienie, że coś tam zostało naznaczone.
- Podarowałam ci pieczęć zamknięcia – powiedziała łagodnie – teraz nauczę cię składania znaku.
Uniosła obie dłonie do góry, wyprostowane miała tylko palce wskazujące i środkowe. Złączyła opuszki czterech palców tworząc wierzchołki piramidy, wtedy wysunęła kciuki i połączyła je na dole tworząc figurę trójkąta.
- Pamiętaj – zastrzegła – ważna jest kolejność. Najpierw musisz złożyć te cztery na górze, potem dopełnić trójkąt o podstawę w przeciwnym razie nie zadziała. Dopiero jak złożysz znak, wypowiadasz zaklęcie. - pouczyła.
Ven zdawał sobie sprawę, że nie w znaku siła, lecz w pieczęci, piramida była ledwie dopełnieniem całości, sama w sobie niczego nie znaczyła. Zrobił jak mu pokazała, znak nie był trudny, obdarowała go ciepłym uśmiechem.
- Dobrze – rzekła – Zaklęcie brzmi Tojiru, a teraz jeszcze jedna rzecz do zapamiętania. W momencie wypowiadania zaklęcia musisz przewrócić piramidę do góry nogami, o tak.
- Rozumiem.
- Cieszę się – znów obdarowała go uśmiechem – teraz będziesz bezpieczny w mojej obecności – uradowała się.
Przyglądał jej się, jej uśmiechowi, czerwonym oczom, czarnym włosom. Uniósł dłoń do tej czerni i założył jej kosmyk za ucho, tak, jak zawsze to robił. Stało się to nawykiem do tego stopnia, że nawet nie zdawał sobie z tego czynu sprawy. Przekrzywiła lekko głowę, jak zawsze gdy dotykał jej włosów. Przywołał wspomnienie pierwszego dnia, gdy się spotkali. Był strażnikiem świętego portalu drzewa. Ona znalazłszy się tam zupełnie przypadkiem przed dłuższą chwilę przyglądała mu się z zaciekawieniem. Kiedy ją spostrzegł już wiedział, że coś jest nie tak. Czerwone oczy zdradzały przynależność do wampirzej rasy, ale było w niej coś innego, coś, co wyczulonemu zmysłowi Vena mówiło, iż dziewczyna nie pochodzi z tego świata. Jednak nie przeszła przez jedyny portal, przecież by ją zauważył! Mimo wszystko stanął wtedy do walki. Była intruzem, a on walczył z intruzami nic innego nie mogło się liczyć. Wtedy zaśmiała się, zupełnie nagle, tak ludzkim, niewinnym, dziewczęcym śmiechem, tak całkiem szczerze i już wiedział, że nie zdoła jej zaatakować. Usiedli na wzgórzu i zaczęli rozmawiać. To było dla niego tak nowe, wciąż miał się na baczności, ale ona nie zdradzała zamiaru ataku. Opowiedziała mu o tym kim jest, o swoim pochodzeniu, dwurasowości, że podróżuje od świata do świata wpisując przypadkowe współrzędne w swój portal, poznając nowe miejsca. Opowiedziała mu o niektórych z nich, a on słuchał jej urzeczony i wszystko naokoło przestało istnieć. Ven uśmiechnął się na to wspomnienie, teraz mieszkali razem już niemal trzy lata i był najszczęśliwszym demonem na świecie. Zbliżył się nieznacznie, by ją pocałować, wtedy spostrzegł, że zesztywniała.
- Luvia...? - zapytał niepewnie.
- On tu jest... - szepnęła tak cicho, że ledwie usłyszał
- Ale co? Kto? - nie zrozumiał.
Widział napięcie na jej twarzy. Musiała wyczuć kogoś swym wampirzym węchem. Kogoś, kto definitywnie nie był przyjacielem. Ściągnęła brwi i przymrużyła lekko oczy, to oznaczało, że to ktoś potężny, po trzech latach przygód nauczył się rozpoznawać mimikę jej twarzy. Kątem oka zauważył, że zacisnęła pięści, była gotowa na walkę.
- Uciekaj – powiedziała nagle.
- C..co?! Oszalałaś?! - zbulwersował się – Przez prawie trzy lata walczymy z wrogami ramię w ramię, a teraz każesz mi uciekać?!
- To nie byle jaki wróg – warknęła – to Skavir!
W tym słowie Ven wyczuł zarówno gniew, jak i … strach? Jeszcze nigdy nie widział, by tak się zachowywała. Czego się bała? Ona, nieustraszona podróżniczka? Ven wstał i sięgnął po miecz, który miał na plecach.
- Nie wiem kim jest Skavir – rzekł spokojnie – ale nie zostawię cię.
- Nie rozumiesz!- zerwała się – on jest bo...
- Znalazłem cię mała pijaweczko – rozległo się za nimi.
Luvia obróciła się gwałtownie, zza drzew wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna o srebrnych długich włosach. Odziany był w czerń, całe jego ciało owinięte było czarnymi bandażami, nawet przez twarz po skosie przewinięte były trzy paski całkowicie zasłaniając mu nos i kawałek ust, cudem tylko nie zakrywając obu czerwonych oczu. W dłoniach dzierżył dwa różnej długości miecze.
- Długo cię szukałem, potrafisz się sprytnie ukrywać – głos miał chrapliwy, wyprany z emocji.
Czarnowłosa wyciągnęła prawą dłoń w bok, po czym dobyła przywołany przez portal miecz. Skoczyła, bez ostrzenia, jakby wiedziała, że pertraktacje na nic się nie zdadzą, jakby przerabiała to już setki razy. Ven nigdy nie widział, by atakowała tak nagle. Trzymała broń oburącz nad głową, na twarzy malowała jej się wściekłość. Sparował cios, niemal leniwie, zrobił obrót i dostała kopniaka w brzuch. Siła ciosu odrzuciła ją, lecz nim upadła Ven chwycił ją w locie.
- W porządku? - zapytał z troską – kim on jest?
- Bogiem – odparł Skavir za nią.
- Mówiłam ci, żebyś uciekał – powiedziała do Ven'a, chwytając mocniej miecz - pokrzyzowałam mu plany, a teraz się mści, chce mnie, uciekaj!
Ven stanął przed nią, odgradzając ją od boga. Przyjrzał się uważnie przeciwnikowi, który chwycił mocniej krótszy miecz i szczerzył kły. Zaraz, kły? Co to było, bóg wampirów? Czerwone oczy, kły? Wyglądał jak wampir, ale jego energia była inna, Ven czuł to aż nad wyraz dobrze. Energia Skavir'a przytłaczała samym swym istnieniem. Więc taką energię mają bogowie... Demon uniósł rękę, by odgrodzić ukochaną od przeciwnika.
- Coś widzę, że ciekawy z ciebie bóg – rzekł – pokaż co potrafisz
- Powinieneś uciekać tak, jak ci pijaweczka radziła – uśmiechnął się szyderczo – teraz nie pozostanie mi nic innego jak cię zabić, zaczynaj.
- Nie jestem tak głupi, by zaczynać, nie znając siły przeciwnika.
- Fakt, głupi nie jesteś – odparł bóg – ale to nie zmienia faktu, że zginiesz.
Przymrużył oczy, jakaś siła chwyciła Ven'a, uniosła i uderzyła nim o drzewo. Korzystając z sytuacji, Luvia skoczyła w stronę przeciwnika. Z szybkością kobry chwycił ją w locie za szyję, miecz wypadł jej, gdy złapała oburącz przegub jego ręki, próbując się wyrwać.
- Ekh...Ehk.. - wydobyło się z niej.
Ven tymczasem odbił się stopami od drzewa i korzystając ze swej demonicznej mocy wbił się w przeciwnika z siłą pocisku. Cała trójka przeleciała dobre kilka metrów, Luvia jęknęła gdyż szarpnięcie zabolało ją tym mocniej, że nie została puszczona. Ven uderzył brodą o ziemię, dopiero teraz zorientował się, że Skavir, razem z wampirzycą znikł spod niego nim spotkali się z gruntem. Demon zauważył ich po drugiej stronie polany. Luvia nadal się szarpała, próbując złapać choć trochę powietrza, w końcu jednak zaniechała bezowocnych wysiłków i skierowała pozostałą energię na inny tor. Skupiła się i zaczęła zamrażać mu rękę, mając nadzieję, że w ten sposób jakoś się uwolni. Nic to jednak nie dało, gdyż zmienił się w czysty ogień, parząc ją przy okazji, tak aż wrzasnęła przeraźliwie.
- Luvia! - krzyknął Ven podnosząc się
- Koniec z tobą mała pijaweczko – rzekł Skavir – dość mi już napsułaś szyków.
Sięgnął po miecz, który podobnie jak on przybrał naturę ognia. Wiła się w jego uścisku, próbując się wyrwać, lecz on stał niewzruszenie, zamachnął się i wbił w nią ostrze. Sekundę później, wraz z klingą wrócił do względnie normalnej postaci. Wydobyła z siebie coś, jakby zduszone westchnienie i zawisła w jego. Ven zerwał się wściekły i przerażony, jednak zawahał się. Wiedział co się teraz stanie. Mimo że nienawidził na to patrzeć, wiedział, że nie ma się o co martwić, ponieważ za kilka sekund szala zwycięstwa przechyli się na stronę Czarnowłosej.
- Nie powinieneś był tego robić – rzekł głośno z wyraźnym lękiem
- Nie martw się, niedługo do niej dołączysz – odparł wampirzy bóg.
Rzucił nią, jak szmacianą lalką, bezwładną, bezbronna, martwą. Ruszył powoli w stronę Ven'a. Wyglądał na zawiedzionego. Widocznie zbyt łatwo udało mu się ją pokonać lecz to jeszcze nie koniec zabawy. Demon nie sprawiał wrażenia jakby chciał uciekać, kolejny błędny bohater sądzący, że może pokonać boga. Nikły uśmieszek zadowolenia przyozdobił oczy Skavir'a. Szedł powoli, napawając się chwilą. Ven cofnął się o krok, a jednak było w nim choć odrobinę rozsądku, a może to czysty strach? Nieważne i tak nie zdoła uciec, uwieńczy wieloletnie polowanie na tę krnąbrną wiedźmę, która pokrzyżowała tyle cudownych bożych planów. Zapłaciła za te czyny, a ten tu chłystek zapłaci za to, że znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.
- Żegnaj bogu – odezwał się Ven, cofając się znów.
Za plecami Skavir'a powstał Łowca Śmierci. Anioł o pierzastych, kruczoczarnych skrzydłach. Jej zbroja zachwycała pięknem wykonania. Czarne buty sięgające aż za kolana, spódniczka i napierśnik amazonki udekorowane były wypukłymi, pięknymi wzorami. Pas z klamrą w kształcie pierzastych skrzydeł był czerwony, podobnie jak karwasze, na rekach. Na prawej dłoni nosiła srebrną zdobioną rękawicę. Uniosła ją teraz, otworzyła czerwone oczy. Ven wzdrygnął się jak zawsze, kiedy to widział. Oczy te nie miały źrenic ni tęczówek, a także białek. Były czerwone niczym krew. Jednak Skavir się nie odwrócił. Jakby jej nie zauważył. Nie wyczuł? Jej energia była niemal tak przytłaczająca jak boska, nie możliwe, żeby tego nie wyczuł. Nadal niewzruszenie szedł w stronę Ven'a. Luvia przymrużyła oczy, coś zgrzytnęło i iskry posypały się za plecami Skavir'a, który wciąż szedł w stronę demona. Rękawica nie zadziałała, Ven wiedział co nieco o niej. Powinna z jej pomocą bez przeszkód unieść przeciwnika i nim rzucić, czy bóg był aż tak potężny?
- Skavir! - warknęła Luvia – teraz cię zabiję!
Chwyciła miecz, który leżał nieopodal. Skoczyła i machając wielkimi skrzydłami, nadleciała niczym zwiastun końca. Bezceremonialnie przebiła go klingą. Nawet się nie odwrócił, nawet się nie obronił, nic co wskazywałoby na jakąkolwiek magiczną tarczę nie zadziałało. Skavir zatrzymał się trzy metry od Ven'a.
- Mówiłem, że popełniasz błąd – rzekł demon z szyderczym uśmiechem.
Bóg przekrzywił głowę jakby uwaga Ven'a była nader interesująca i poruszała niecodzienny problem. Przyglądał się tak przez chwilę i nagle odwrócił się, uderzając ją w twarz. W locie machnęła skrzydłami i zawisła w powietrzu, gdyby nie to, na pewno uderzyłaby w drzewo. Skavir wyjął z siebie miecz i odrzucił go niedbale.
- Przecież wiesz, że na mnie to nie działa mała pijaweczko – powiedział – Próbowałaś już takich sztuczek.
Odwrócił się, to dobry moment. Ven skoczył. Nie sądził, by to przyniosło zamierzony efekt, nie po tym co widział przed chwilą. Jednak musiał spróbować. Zabić go, zranić, lub chociaż odwrócić uwagę. Przez te trzy lata znajomości z nią widział wielu jej wrogów, ale żaden nie dorastał do pięt temu bogu. Klinga miecza przecięła obandażowane plecy, Ven odskoczył natychmiast. Nie pociekła ani odrobina krwi, ale demon po raz kolejny został rzucony o drzewo. Nie uderzył w nie jednak, gdyż jakaś siła chwyciła go w locie. Czuł inną energię, kątem oka spojrzał na Luvie, wyciągała dłoń w rękawicy w jego stronę, postawiła go na ziemi jak najdalej od boga.
- Och moja droga, widzę, że się o niego troszczysz – zarechotał.
- Nic ci do tego – odwarknęła.
Wykrzyknęła zaklęcie i przykładając dłonie do ust zionęła czarnym ogniem. Nie przyniosło to spodziewanego efektu, podobnie jak deszcz czarnych igieł, czy cienie ostrzy rzucane w stronę boga. Nadal stał niewzruszony, jakby podziwiał całe widowisko gdzieś z daleka, a nie znajdował się w samym środku magicznych ataków.
- Skończyłaś się bawić, mała pijaweczko? - zapytał uprzejmie.
- Nie nazywaj mnie tak! - warknęła – Hyoen no kurai!
Dwa czarne ostrza pojawiły się w jej dłoniach, zaatakowała, zwinnie, szybko, z zaskoczenia. Ven wiedział, że kiedy Łowca Śmierci jest aktywny, Luvia dorównuje mu szybkością i zapewne przewyższa mocą, ale na Skavirze nie robiło to żadnego wrażenia. Bronił się niemal leniwie, a czasem nawet nie, ostrza trafiały go, nie czyniąc żadnej krzywdy. Wampirzyca znów odskoczyła, chwyciła miecz.
- Tak czy inaczej skończę twój żywot bogu – powiedziała zaciskając dłoń na rękojeści.
Ven chwycił miecz, jasna cholera, to nie było dobre rozwiązanie, ale nie mieli żadnego innego. Luvia uniosła się, machnęła wielkimi skrzydłami. Podleciała do Skavir'a zamachnęła się mieczem z lewej jakby chciała odciąć mu głowę. Uniósł rękę, ostrze zatrzymało się wbite w ciało do połowy, ale on nawet nie syknął. Luvia natychmiast odskoczyła, spodziewając się ataku drugą ręką. Nie myliła się, bóg uniósł drugą dłoń i skierował w jej stronę - z palców wystrzeliło pieć gałęzi lub coś, co na gałęzie wyglądało. Zasłoniła się skrzydłami. Trzask łamanych kości, krzyk przerażenia, szyderczy śmiech. Gałęzie przebiły się przez czarne skrzydła, przez skrzydła Łowcy Śmierci. Skrzydła, które potrafiły wytrzymać każdą broń, które były idealną tarczą zostały... podziurawione.
- Hyp... - wydobyło się z niej.
Gałęzie przebiły ciało na wylot, wydając przy tym mlaszczący odgłos. Łowca Śmierci zniknął, jakby wyłączony zaklęciem, którego dopiero co uczył się Ven, Luvia zawisła bezwładnie.
- L... Luvia... - Ven nie mógł uwierzyć.
- Och, to koniec sztuczek? - zmartwił się Skavir.
- L..Lu...
- Mógłbym ciebie też zabić – rzekł bóg do niego – ale twoje cierpienie jest o wiele ciekawsze – zarechotał.
Ven nie myślał długo. Ruszył ze swoją demoniczną szybkością, w biegu odciął gałęzie, mając nadzieję, że tym samym chociaż porani palce boga, chwycił ją i zaczął uciekać w stronę lasu, byle dalej, byle szybciej, byle gdziekolwiek.
- Nie umieraj, słyszysz! – dyszał biegnąc
Spowalniała go, ale nadal była to imponująca szybkość. Biegł nie zastanawiając się gdzie, byleby dalej od boga, dalej od domu, by nie naprowadzić go na ślad. Przez dłuższą chwilę nie odważył się odwrócić, ale wiedział, że bóg ich nie goni. Najwyraźniej znudził się zabawą lub uznał, że dopiął swojej zemsty. Po kilkunastu minutach Ven zatrzymał się gdzieś między drzewami, położył ją delikatnie oparłszy o drzewo.
- Nie umieraj, Luvia, wyjdziesz z tego – rzekł z paniką w głosie. - nie zostawiaj mnie teraz rozumiesz?! Bądź silna!
- V..Ve.. - chciała coś powiedzieć.
Spojrzał na nią. Korzeń, którzy miała wbity w ciało znikł, nie wiedzieć kiedy. Wielka dziura raziła tym bardziej, że widział przez nią ziemię na której położył ukochaną.
- Luvia nie zamykaj oczu, słyszysz!
Trzymała dłonie przy ranie, krew ciekła jej przez palce. Łapała łapczywie powietrze, jakby ktoś miał jej zamknąć dopływ tlenu.
- V...Ve..- zakrztusiła się krwią cieknącą z ust, dygotała.
- Dasz radę, kochana, silna jesteś! - powtarzał jej.
Przyłożył dłoń do rany, chcąc zatamować krwawienie, choć wiedział, że to nic nie da, ścisnęła jego rękę. Miała strach w oczach, jak jeszcze nigdy. Uczucie paniki w jego sercu narastało. Powinien sprowadzić pomoc, powinien wziąć ją znów na ręce i pobiec do najbliższej wioski, znaleźć lekarza, ale... bał się jej dotknąć, bał się sprawić jej większy ból, bał się, że ją... uśmierci.
- V...Ven... - jęknęła cicho, tak cicho, że ledwie usłyszał.
I wtedy powoli ucichła, przestała dygotać, jej oczy wpatrzone w niego zmatowiały, a uścisk stracił na sile.
- Luvia? Luvia, nie, odezwij się , słyszysz. Dam Ci krwi, to pomoże, Luvia – zakasał rękaw i zranił się szponem – Pij Luvia, pij słyszysz?
Ona nie żyje, nie żyje. Jego krew ciekła po jej twarzy. Nie wbiła kłów.
- Luvia, pij – błagał.
Nie doczekał się reakcji. Jest martwa. Jej serce już nie bije, krew nie płynie, nie żyje, nie żyje!
- Luviaaaaaaa! - krzyknął zrozpaczony.
Nie żyje... nie żyje... Uniósł twarz ku niebu i zawył przeciągle. Kilka minut zajęło mu nim zauważył postać w czerni stojąca nieopodal.
- Mam dla ciebie wiadomość – odezwała się.
***
wow!!! inne, oryginalne, wciągające! jestem pod wrażeniem. da się wyczuć lekką fascynacje grami komputerowymi, ciekawie przeplatającą się z rzeczywistością. pozdrawiam Luvie ;-)
OdpowiedzUsuńSuper... na prawde wciąga, bardzo profesjonalnie napisane. A sama końcówka doprowadziła mnie do gęsiej skórki, pełna emocji, wrażeń i uczuć, smutna... udało Ci się wywołać u mnie zaszklone oczy. A gdybyś opisała ich obojga jeszcze od czasu gdy się spotkali, kilka szczęśliwych chwil które razem przeżyli ukazując tak ich sympatie do siebie, ich miłość i przywiązanie, uzupełniła byś to wszystko i na sto procent powaliła mnie tym z nóg. Brawo :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie :)
OdpowiedzUsuńWciaga... czekam na nastepne czesci!
Ten kawałek najbardziej mnie zranił :< Ale...przygoda była przednia :>
OdpowiedzUsuń