Raz jeszcze przepraszam za kropki, ale chyba nie tak źle się czyta ^ ^
Rozdział czwarty, zapraszam ;-)
Prawo odpowiedniej ceny
(4)
To była stal, był tego
pewien, czuł jej chłód na szyi... Zrobiony był z niej lekko już
wyszczerbiony sztylet, którego kościana rękojeść spoczywała w
dłoni Korth'a. Ven raz jeszcze przeanalizował niedawne minuty.
Zabawne jak taka odrobina czasu może sprawić, że jego życie
znalazło się na ostrzu noża, i to dosłownie. W pierwszej chwili,
gdy go zobaczył, nie mógł uwierzyć, że oto przed nim stoi brat
Luvii. Jak się potem okazało nie to napełniło go największym
zdumieniem.
- Korth? - zapytał wtedy szeptem, bo nie był w stanie wydobyć z siebie nic głośniejszego.
Chłopak przygarbił się
nieco, obrzucił pomieszczenie szybkim spojrzeniem, czy aby nikt na
niego nie patrzy, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył do
wyjścia z gospody.
- Korth, Korth, bracie, gdzie jest Luvia!? - zawołał.
Zapytany nie odezwał się,
wyszedł z karczmy, a Ven pobiegł za nim, czując, że tamten chce
porozmawiać bez świadków. Przeszli w milczeniu kilka ulic, aż w
końcu skręcili w jeden z węższych zaułków. Gdy tylko się w nim
znaleźli, Ven zabrał głos.
- Korth, co się dzieje, czemu nic nie mówisz?
Młodzian odwrócił się
gwałtownie, chwycił go za koszulę i przycisnąwszy do ściany,
przystawił do gardła nóż.
- Kogo? - zapytał Ven, zupełnie nie rozumiejąc – dlaczego grozisz własnemu niemalże bratu? Głodny jesteś czy co?
- Jakiemu bratu? O czym ty kurwa bredzisz?! Pierwszy raz cię widzę na oczy. - przycisnął nóż mocniej – Pytałem czy jesteś od Seth'a. Gadaj człowieku!
- Nie znam żadnego Seth'a – bronił się Ven.
- Skoro nie jesteś od Seth'a to czemu szukasz tej suki? I skąd u licha wiesz kim jestem?! - warknął tamten – odpowiadaj!
Kiedy się odwracał, kaptur
spadł mu z głowy, więc Ven mógł przyjrzeć mu się dokładniej.
Nadal nie miał wątpliwości, to był Korth, bez dwóch zdań.
- Nie powinieneś się tak wyrażać o siostrze – powiedział Ven, siląc się na spokój.
Chłopak zmrużył oczy, nie
podobała mu się ta sytuacja, bardzo mu się nie podobała.
- Jakiej siostrze, co ty pieprzysz? - warknął znów - Najpierw robisz z nas rodzinę, to ci jestem skłonny wybaczyć, ale że chcesz mnie przybracić do tej przeklętej magiczki, to już przechodzi ludzkie pojęcie!
Magiczki? Luvia władała
magią, to fakt, ale zwykle wszyscy określali ją mianem wampirzycy,
albo wampirzej wiedźmy, nie pamiętał, żeby ktokolwiek nazwał ją
magiczką. Przyjrzał się oprawcy jeszcze uważniej. I wtedy Ven
zrozumiał. Zrozumiał, dlaczego Korth, go nie poznaje, zrozumiał
dlaczego w wyglądzie chłopaka od początku mu coś nie pasowało,
zrozumiał, co tu się właściwie dzieje i... uspokoił się.
Korth'owi brakowało blizny na lewym policzku, to nie był brat
Luvii, nie ten, którego znał Ven. Nie ten, którego uratowała z
wampirzej obławy, gdy był jeszcze szczeniakiem. Nie ten, za którego
oddałaby życie, bo kochała go jak rodzonego brata, mimo, że nie
było między nimi więzów krwi. Nie, to nie był Korth, jakiego
znał były demon. To była jego alternatywna wersja, do tego wersja,
która z jakiegoś powodu nienawidziła Luvii - tutejszej Luvii,
poprawił się po chwili namysłu. Spostrzegł, że zielone oczy
chłopaka wpatrują się w niego nieufnie, szarpnął Ven'em
nieznacznie w geście zniecierpliwienia.
- Nie znam żadnego Seth'a – odezwał się w końcu Ven. - Ale mogę rozwiązać twój problem z, jak to określiłeś, przeklętą magiczką.
- Zabijesz ją? - dopytywał się chłopak.
- Wilku, ręczę ci, że po wszystkim będzie martwa.
- Wilku?
Ven zastanowił się przez
chwilę. Fakt, że Korth'owi brakowało blizny nie znaczył, że
dzieciak nie jest wilkiem, a może znaczył? Nie szkodziło zapytać,
tym bardziej, że nóż został odsunięty nieco.
- Nie jesteś wilkołakiem? - zapytał Ven.
- Co to wilkołakiem? - odparł pytaniem Korth.
- Czyli nie jesteś – uciął.
- Ale czym?! - Korth odstąpił o krok widocznie zaabsorbowany.
- Wilkołak to takie połączenie wilka z człowiekiem.
Zielone oczy wzniosły się
ku górze, jakby ich właściciel starał się wywołać obraz w
oknie wyobraźni, po chwili spojrzał na Ven'a i uśmiechnął się
głupkowato.
- Takie coś nie istnieje. – powiedział i machnął ręką niedbale.
- Uwierz mi, znam miejsca, w których istnieje. – odparł Ven.
- Jak świat długi i szeroki nie słyszałem o czymś takim. - Korth zabrał nóż, założył kaptur i ruszył przed siebie.
- Ja jestem z innego wymiaru. – rzekł Ven poważnie, idąc obok niego.
- Innego wymiaru? - chłopak przystanął – to jakiś nowy stopień magii?
- Wiesz o istnieniu innych światów, prawda?
Korth spojrzał na niego
tępo, najwyraźniej nie wiedział. Vena ogarnęło zdumienie, zawsze
przecież myślał, że mieszkańcy światów wiedzą o innych
uniwersach.
- Istnieje setki tysięcy innych światów, w innych wymiarach – kontynuował Ven – i można się do nich przenosić za pomocą magii – wyjaśnił.
- Chyba za mocno uderzyłem cię o tą ścianę – powiedział chłopak, wzruszając ramionami.
Były demon uznał, że nie
ma co tłumaczyć, gdyż Korth, najwyraźniej wcale, a wcale mu nie
wierzy. Zastanowił się przez chwilę do jakiego świata trafił.
Był przecież w kilku, wiedział, że mogą się diametralnie
różnić. Będzie musiał się dowiedzieć, gdy nadarzy się okazja.
- A jak ty się w ogóle nazywasz? - zapytał Korth.
Ven zawahał się. Wprawdzie
chłopak go nie znał, przynajmniej nie z widzenia, ale może słyszał
o jego alternatywnej wersji. Za nic w świecie nie chciałby być
uznany za kogoś, kim nie jest. Sam pobyt tutaj był już
wystarczająco dziwny.
- Sora – przedstawił się.
- A zatem Sora, skąd znasz moje imię? - zapytał Korth.
Przeszli spory kawałek
ulicy, skręcając kilkakrotnie, teraz zatrzymali się przed jakimś
barakiem, czy też magazynem. Ven zastanowił się, wiedział już,
że Korth nie wierzy w teorię wielowymiarowości światów, zatem
upieranie się przy tym może przynieść kłopoty. Trzeba podać mu
jakieś w miarę logiczne i realne wyjaśnienie.
- A to jednemu psu, Burek? - zapytał Ven z roztargnieniem – przypominasz mi kogoś kogo znam.
Korth spojrzał na niego,
podejrzliwie zmrużywszy oczy. Widać było, że trawi to
wytłumaczenie, bardzo powoli i dokładnie. W końcu wyraz skupienia
zniknął z jego twarzy, zastąpiony wesołym uśmiechem.
- Tego Korth'a z innego... jak to nazwałeś? - zastanowił się – wywaru?
- Wymiaru – skorygował łagodnie.
- Tak, właśnie.
- Owszem – odparł szczerze, widocznie alternatywny Korth miał przebłyski rozumu.
Tamten zaśmiał się krótko
i poklepał Ven'a po ramieniu.
- Tak naprawdę mało mnie obchodzi, kim jesteś, skąd mnie znasz i z jakiego wywaru, czy też wymiaru przybyłeś. Jedyne, co mnie interesuje, to, jak możesz się nam przydać, chodź. - po czym poprowadził go do magazynu.
Pomieszczenie było sporawe
i, jak można się było spodziewać, zawalone wszelakimi skrzyniami
i workami. Najwięcej uwagi przyciągał podłużny stół,
usytuowany na niemalże samym środku. Na stole znajdowało się
kilka świec, oraz mniej, lub bardziej oczyszczonych już z jedzenia
talerzy, kilka kufli i dzbanków. Do Ven'a doleciał zapach
pieczonego mięsa i ryb, oraz taniego piwa i równie taniego tytoniu.
Przy stole siedzieli jacyś ludzie. Jeden z nich, wysoki drab z
kręconymi czarnymi włosami, odwrócił się w stronę przybyszów i
rzekł, równie potężnym głosem.
- Hej Korth, kogoś że przyprowadził, do jego maci, to ten zabójca od Seth'a?
- Nie – odparł Korth – ale to jest Sora i chyba nam pomoże – wskazał na Ven'a.
- Sora, hę? - typ przyjrzał mu się podejrzliwie – a cóż to za człek, do jego maci, nie widzę u niego broni!
Podeszli do stołu. Poza
typem w kręconych włosach, siedział tam jeszcze szeroki w barach
człowiek z długim blond warkoczem, dwóch pogrążonych w grze
karcianej wyrostków, zdecydowanie bliźniaków i chudy mężczyzna w
okularach. Ten ostatni przyglądał się Ven'owi dziwnie.
- Różdżki też przy nim nie widać – odezwał się blond warkocz, miał wielkie niebieskie oczy, które teraz równie uważnie, co okularnik, obserwowały przybysza.
- No... bo nie mam – odparł Ven.
- Skoro nie jesteś człowiekiem Seth'a, to po co szukasz tej wiedźmy? - krzaczaste blond brwi uniosły się nad niebieskimi oczami.
- Muszę ją zabić – Ven wysilił się na twardość głosu. - Pierwej zaprowadziwszy w odpowiednie miejsce.
- Więc mamy z grubsza ten sam cel – dodał Korth, po czym przysiadł się i nalał sobie piwa z antałka. - Tak czy siak, magiczkę będziemy mieli z głowy.
- Chcesz ją zatem porwać i zabić – podsumował warkocz, na plecach miał dwa miecze – Tak całkiem bezbronny? - zapytał.
- Fakt, nie mam broni.
- Zdajesz sobie sprawę, jaka ona jest potężna? – zapytał ten w kręconych włosach – do jego maci, toż to ona zna wszystkie pięć stopni magii!
- Arzin! - rozdarł się Korth, widocznie do kogoś za wieżami ze skrzyń – nie masz tam gdzieś na zbyciu jakiego brzeszczotu?! Sora wygląda jak ten kołek bez broni!
Gdzieś z zakamarków
pamięci byłego demona powoli, choć z uporem maniaka, zaczęło
wygrzebywać się jakieś wspomnienie. Imię drążyło w mózgu
niczym robak próbujący wygryźć sobie drogę na powierzchnię.
- To naprawdę.. - zaczął Ven.
- Arzin! - wydarł się ponownie Korth – miecz!
Ludzka pamięć nie była
tak dobra, jak demoniczna, ale Ven jakimś cudem sobie przypomniał.
Dopisał imię do twarzy i profesji. Arzin był zabójcą, w którego
ciele przebywał jakiś jaszczurzy mag. Ven poznał go kilka miesięcy
temu i od razu poczuł, że nie zrodzi się między nimi sympatia.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – odezwał się spokojnie właściciel warkocza.
- Zaraz! - rozległo się zza skrzyń, i jeszcze – kobieto, weź ten, nie, nie ten, tamten ci pokazuje, podaj mi to.
- Myślę, że jakoś bym sobie poradził – odparł Ven.
- Mogę dać mu to – odezwał się nieco drżącym głosem okularnik.
Wyciągnął spod stołu
niedużą różdżkę ozdobioną trzema małymi, czerwonymi
klejnotami.
- Jest na poziomie niestety pierwszego stopnia i ma tylko trzy możliwości użycia, a skoro nie jesteś magiem, to nie możesz jej naładować, ale zawsze może się przydać... to znaczy tak sądzę... - spuścił wzrok.
- Niezrzeszeni są tacy płochliwi – zaśmiał się warkocz.
- Siadaj Sora – rzekł Korth, nalewając sobie już drugi kufel – napij się z nami, a Arzin zaraz ci znajdzie jakieś żelastwo.
- Niezrzeszeni? - zainteresował się Ven, przysiadając się.
- Magowie, którzy odeszli z uniwersytetu, odrzucając swoje tytuły i przywileje – wyjaśnił blondyn.
- Dlaczego odszedłeś? - zapytał Ven okularnika.
- Do jego maci powód to nasz Zimir ma przedni nie ma co!
Facet w kręconych włosach
klasnął wielką dłonią o kolano, aż grający młodzieńcy na
chwilę podnieśli na nich oczy. Rychło jednak stracili
zainteresowanie, zapewne znając „przednie” powody Zemir'a. Mag
skulił się nieco, a Ven'owi wydało się, że na jego twarz
wypłynęło coś na kształt rumieńca.
- Nasza doradczyni królewska, do jego maci – zaczął wielkolud – wyobraź sobie Sora, nie dała wiary prawdziwie szczerym uczuciom miłosnym tego oto tutaj, do jego maci, Zemir'a. Mało tego, zrobiła z niego pośmiewisko, odmawiając mu zalotów przy sporawej grupie, do jego maci, zrzeszonych, ponoć śmiało się z niego pół uniwersytetu.
- A zatem zemsta – podsumował Ven beznamiętnie.
Patrzył na tego
niepozornego, chudego okularnika o podłużnej twarzy i
przestraszonych oczach. Miał narzuconą pelerynę, ale spod niej
wystawało nieco materiału, który bezbłędnie pozwalał sądzić,
iż mag ma na sobie szatę. Ven nie musiał się bardzo wysilać, by
domyślić się, że Zemir czuje się tu, delikatnie mówiąc,
niezręcznie i nie na miejscu. Poza tym był zbyt przestraszony, by
naprawdę pragnąć jej śmierci, Ven sądził raczej, że mag po
prostu ukrywa się dopóki plotki nie ucichną.
- Scaro – zwrócił się Korth do mężczyzny w kręconych włosach – tak na dobrą sprawę, to ja jej się wcale nie dziwię, patrz jaki on wystraszony, jak mysz przy kocie! - zarechotał, na co mag obrzucił go nieufnym spojrzeniem.
- Czym są stopnie magii? - były demon zmienił temat.
- Gdzieś ty się, do jego maci, wychował?! - zapytał typ z kręconymi włosami. - Girv – tu zwrócił się do blondyna – on jest jakiś, do jego maci, niedorobiony – zaśmiał się.
- Nie niedorobiony – wziął Ven'a w obronę Korth - tylko z innego wywaru.
- Wymiaru – sprostował Ven odruchowo.
- Właśnie, wymiaru – poprawił się Korth, nalewając sobie czwarty już chyba kufel – znaczy z innego świata zupełnie, mówię wam chłopaki, chyba za mocno go walnąłem – zarechotał.
Kompania zaskrzeczała
czymś, co miało być zbiorowym śmiechem, nawet chłopaki przy
kartach się przyłączyli, chociaż nie mieli pojęcia. z czego się
śmieją. Jedynymi, którzy się nie śmiali był sam zainteresowany
i Girv, który przyglądał mu się w milczeniu, tym dziwnym
spojrzeniem człowieka, który wie, że coś wie, ale jeszcze nie
jest pewny co. W salwie śmiechu, jaka opanowała zebranych, zza
skrzyń wyłoniła się czarnowłosa kobieta o piwnych oczach. Ubrana
była skąpo. Jej wysokie, skórzane buty sięgały niemal do ud,
ciemnozielona tunika ledwie zakrywała te uda od drugiej strony, a
sznurowanie na klatce piersiowej uwidaczniało piersi zamiast je
skrywać. Przy pasie miała krótki sztylecik, a na rękach skórzane
karwasze. Kręcone włosy związała niedbale na karku. Piwne oczy
przesunęły się po Ven'ie z ciekawością, ten zamarł na jej
widok.
- To jest … - zaczął Girv.
- Pati, wiem – odparł Ven odruchowo.
- A skąd ty, do jego maci, wiesz jak nazywamy naszą Patile? - zapytał zdziwiony Scaro.
- Mówiłem wam – odezwał się Korth – inny wywar!
- Wymiar – tym razem chłopaka poprawił Girv.
- A mnie się widzi – odezwał się znów Scaro – że to, do jego maci, sztuczka jakaś jest, z rodzaju tych jarmarcznych!
- Moje imię też znał – pochwalił się Korth.
- A pewnie w kartach wywróżał, jak te, do jego maci , kobity na straganach!
Kompania jak jeden mąż
ryknęła śmiechem, ubawiona najwyraźniej przednie. Ven zerknął
na Scaro, ale nie odpowiedział. Patile poznał w Etherni, a ta tutaj
była alternatywną wersją narzeczonej ojca Luvii.
- Nie jestem magiem – zaprotestował w końcu.
- Do kart nie trzeba być magiem – rzekł Girv.
- Ani babą! - dorzucił Scaro.
- Do tego też nie trzeba być magiem – wtrącił nieśmiało Zemir, wskazując na wciąż leżącą na stole różdżkę.
- Dajcie że chłopu odetchnąć – wtrąciła Patile – przecie widać, że nie ma pojęcia o czym wy durnie gadacie! - wzięła się pod boki - Korth! - zmierzyła chłopaka wzrokiem.
- Oż jasna cholera, Patile! - krzyknął ze złością, starając się wytrzeć wylane na spodnie piwo – musisz mnie tak straszyć?!
- Ja cię straszę? - zapytała dziewczyna z przekąsem – Sam się straszysz, bo masz coś na sumieniu!
Dziewczyna podeszła do
Ven'a i podała mu miecz. Nie była to zbyt misterna robota, ostrze
było wyszczerbione, a sama broń słabo wyważona, dla niego
osobiście trochę za lekka. Przyglądał się broni, a ona
kontynuowała.
- Przyznaj się, mocno walnąłeś naszego gościa w głowę?
- Ja go tylko popchnąłem – bronił się – lekko – dodał z naciskiem – jeśli się uderzył, to sam – uniósł ręce w obronnym geście.
- Lekko jasne, tak lekko, że Sora teraz nie wie nic o podstawach magii panującej na świecie i do tego wydaje mu się, że pochodzi z innego i to się nazywa lekko?! - zawołała, Korth aż się skulił.
- Starczy Patile – poprosił Ven łagodnie, widząc, że alternatywna wersja wilka jest w opałach – nie uderzył mocno, ale opowiedzcie o tych stopniach magii – poprosił.
- Jest pięć stopni magii – zaczął Zemir – tworzenie, niszczenie, zmiana, leczenie i karma.
- No dobra, te cztery jako tako rozumiem, a karma?
- Magowie, którzy opanowali karmę mogą używać czterech poprzednich stopni na obszarze, bez tego inne stopnie są używane tylko pojedynczo.
- A Luvia? - chciał wiedzieć Ven.
- Luvia potrafi władać wszystkimi pięcioma stopniami magii, przez co jest bardzo niebezpieczna.
- Skoro chcesz jej śmierci, dlaczego jej nie zabiłeś?
- Ja? - Zemir zawahał się – ja jestem ledwie magiem trzeciego stopnia, zgniotłaby mnie w mgnieniu oka – znów zrobił się jakiś mały.
- Rozumiem – Ven pokiwał głową jak psychoanalityk – A wy? - rozejrzał się po zebranych – próbowaliście?
- Arzin próbował – odezwał się Korth głucho – teraz ma zmiażdżone obie nogi i złamany lewy nadgarstek.
- I dlatego potrzebny wam zabójca – podsumował Ven po dłuższej ciszy – jak niby mam ją zabić tym – wskazał na miecz – i niedorobioną różdżką?
Zemir spojrzał na niego z
gniewem, najwyraźniej była to jego osobista „niedorobiona”
różdżka. Patile też nie obdarzyła go uśmiechem, widział w jej
oczach, że obraził jedną z ich najlepszych broni. To zgromadzenie
zbójeckich idiotów porywało się na magiczkę piątego stopnia bez
uzbrojenia i zaplecza wojennego. Oni nie mieli pojęcia jak sobie
poradzić z tym, czego chcieli dokonać, nie różnili się przez to
zbytnio od podwórkowej bandy ośmiolatków.
- Słuchaj Sora – rzekł Girv – ty chcesz ją zabić i my chcemy ją zabić. - zrobił pauzę – My nie mamy środków, a ty nie masz informacji. Mnie się widzi, że możemy tu ubić niezły interes. My ci powiemy, co wiemy o miejscu, gdzie przebywa magiczka, a ty sobie tylko znanym sposobem ją ukatrupisz. Bo mniemam, że masz jakiś sposób albo jesteś idiotą porywającym się z motyką na słońce, ale na takiego mi nie wyglądasz.
- Co ona wam takiego zrobiła? - zapytał Ven.
- Ty naprawdę nie wiesz, co tu się dzieje, co? - zapytała niemal łagodnie Patile, przysiadając się do nich.
Ven spojrzał na Korth'a,
jakby czekając na kolejny błyskotliwy komentarz o innym wymiarze,
ale nie doczekał się.
- Nie – odparł po chwili.
- Kiedy rodzi się dziecko – zaczęła Patile – które zaczyna przejawiać zdolności magiczne... - westchnęła – wiesz, jak wokół dzieciątka zaczynają unosić się przedmioty, albo kamienie same się ustawiają, lub coś się zapala i tego typu rzeczy...
- Wtedy nie wiadomo skąd zjawia się ona – wtrącił Girv – doradczyni króla.
- Ta cholerna, do jego maci, magiczka – dorzucił Scaro – porywa dzieci i to w świetle prawa! Nikt nie może się przed nią ukryć. Nie wiemy jak znajduje te dzieci, ale je znajduje, zawsze. Potem zabiera je do budynku szkoły.
- Zabrała moją małą siostrzyczkę – wtrąciła cicho Patile – a potem dostałam tylko list, że dziecko umarło w nieszczęśliwym wypadku. - dziewczyna zadrżała, Scaro objął ją wielkim ramieniem.
- Wiele dzieci tak ginie. – dodał Girv.
- Nie wiemy, do jego maci, co oni tam robią z tymi dzieciaczkami, ale robią coś niedobrego!
- Zatem gdzie ona jest? - zapytał Ven.
- W zamku, do jego maci, a gdzie może być?
- Po tym jak król mianował ją doradczynią, zamieszkała w pałacu. – dodał Girv.
- I pewnie chędoży się z nim po komnatach! – zarechotał Korth, starając się na nowo wprowadzić utraconą przed paroma minutami atmosferę.
- Nim też można byłoby się zająć – dodała Patile – podnosi podatki do niewyobrażalnych sum! Okrada własny kraj.
- Chcecie dołożyć do planów królobójstwo? - Ven skrzywił się z niesmakiem.
Co prawda potrzebował
ofiary by wrócić, ale w jego planie nie było miejsca na mordowanie
monarchy, a już na pewno nie przy niej. Jeśli wszystko miało
zadziałać, nie może stracić jej zaufania, przynajmniej dopóki
nie wypełni misji.
- Jeśli wejdzie ci pod miecz, do jego maci, nie wahaj się – rzekł Scaro – inaczej pewnikiem stracisz głowę!
- To nie będzie takie proste – dodał Girv – do zamku się nie dostaniesz, to królewski pałac, a nie jakiś podrzędny dworek, jest dobrze pilnowany.
- Wszystko zależy od tego, jak bardzo tego chcecie – odparł Ven.
- Mamy już plan – Girv spojrzał mu w oczy – jutro wiedźma będzie w lasku nieopodal zamku. Zbierać będzie jakieś zioła, czy coś. Robi to raz na miesiąc, a to idealna okazja by ją wyeliminować.
- Nie martw się – Korth klepnął Ven'a po ramieniu – króla raczej nie obaczysz, magiczka zwykle sama chodzi po kwiatki.
- Bez eskorty? - zdziwił się były demon.
- Eskorta jest oczywiście, ale na około, do samego lasu nie mają wstępu, ponoć jaśnie pani nie lubi, jak ktoś jej przeszkadza – rzekł jeden z chłopaków grających w karty, dobitnie akcentując „jaśnie panią”.
- Rozumiem. Kiedy wypada to jej zbieractwo?
- Jutro rano. – Korth wyszczerzył zęby.
- A zatem jutro rano magiczka przestanie być waszym problemem – Ven poklepał rękojeść miecza.
no i co ja mogę napisać?
OdpowiedzUsuńz niecierpliwością czekam na rozdział 5 ;-)
podoba mi się że w tym wymiarze Luvia jest po ciemnej stronie mocy, to dodaje smaczku tej historii
Jak zawsze super :)
OdpowiedzUsuńJa bym temu gościu za ten "do jego maci" juz dawno przyfansolił solidnym lewym sierpowym ^^ ale jeśli ma taki nawyk denerwujący... dodaje mu właasnej osobowości :) A no ciekawe co ta tutejsza Luvia za dziwactwa tam wyprawia ale jakoś wątpię, że jest zła. Dowiem się w przyszłości, czekam na kolejny rozdział :)
PS. Jak zawsze wciąga i łatwo sobie wyobrazić miejsca, w których znajduje się Ven :)