Prawo odpowiedniej ceny
(5)
Padało. Odziany był w
pożyczony od Korth'a ciemnozielony kaftan, wełniane spodnie i
skórzane, mocne buty. Nie uchroniło go to przed deszczem, który
nic sobie z tego nie robiąc, spływał po karku wpełzając pod
materiał ubrania. Co więcej, zdawało się, że osoba przez niego
obserwowana w ogóle nie zwraca uwagi na chłodnawe krople, które
dziwnym zrządzeniem losu omijały ją szerokim łukiem. Zapewne
jakaś magia, pomyślał zgryźliwie. Kobieta nie wyglądała
groźnie, ale ona przecież nigdy nie wyglądała groźnie. Ubrana
była w długą, ciemnoczerwoną szatę, za pasem której zauważył
różdżkę. Bezwiednie poklepał biedniejszą wersję swojej,
schowaną pod kaftanem. Co prawda nie miał zamiaru jej używać, ale
kto wie co się przyda w tym dziwnym świecie. Pewniej za to czuł
się dzięki ciężarowi żelaznego miecza na plecach, Patile
naostrzyła broń specjalnie dla niego. Miecz nadal był nieco za
lekki, ale przynajmniej teraz przyzwoicie ostry.
Gang ośmiolatków, jak
nazywał ich w duchu, którzy dali mu schronienie, strawę i broń,
nie pokwapił się, by pójść z nim. Rankiem patrzyli na niego,
jakby już kopali mu mogiłę, wszakże szedł na pewną śmierć.
Jedynie Korth odprowadził go na skraj lasu, pomagając przy tym
ominąć strażników. Ven raz jeszcze przypomniał sobie ostatnią
rozmowę z nim.
- Ja nie mogę wejść do
tego lasu z tobą chłopie - powiedział chłopak.
- Dlaczego nie?
Zielone oczy młodzieńca na
chwilę uciekły spod wzroku Ven'a, jakby się nad czymś
zastanawiał, coś wspominał, o czymś decydował. W końcu rozpiął
koszulę, po prawej stronie jego klatki piersiowej biegła paskudna,
rozchodząca się siecią blizna. Podwinął rękaw i oczom Ven'a
ukazała się kolejna, ciągnąca się przez zgięcie łokcia.
- Jeśli mnie zobaczy, od
razu zaatakuje, znamy się dość dobrze – rzekł Korth z
wyczuwalnym sarkazmem – ciebie nie zna, więc będziesz mógł ją
załatwić z zaskoczenia – poklepał go po ramieniu.
- Sadzę, że miecz i
różdżka na niewiele się przy niej zda.
- Pewne nie – Korth był
szczery do bólu – ale zaskoczenie zrobi swoje.
- Nie jestem skrytobójcą,
poza tym mówiłem ci, że muszę ją zabrać w pewne miejsce.
- Więc co zamierzasz
zrobić?
- Broń biorę dla
ochrony, ale nie zamierzam jej atakować.
- Obiecałeś, że
zginie! - chłopak zacisnął zęby i pięści.
- Zginie, dziś wieczór
będzie martwa, obiecuję.
Teraz siedział w krzakach,
obserwując magiczkę. Zbierała zioła do sporawej, skórzanej torby
przewieszonej przez ramię. Widocznie jeszcze go nie zauważyła, a
przynajmniej tego nie zdradzała. Ven patrzył na nią, nie mogąc
oderwać wzroku od czarnych, długich włosów, opadających kaskadą
na ramiona. W pierwszej chwili, gdy ją zobaczył, miał ochotę
podbiec, przytulić, wycałować, poczuć ciepło jej ciała, bicie
jej serca, bliskość jej osoby... I nagle do niego dotarło, że to
nie ona. Nie ważne jak bardzo podobna, to nie jego ukochana. Przed
nim znajdowała się zupełnie obca osoba, która przecież tylko
wygląda jak Luvia. Rozpacz obrodziła w nim na nowo, ponownie jego
myślami zawładnął dźwięk łamanych skrzydeł, jej pełne
przerażenia spojrzenie, jej z wolna cichnące serce... Zadrżał na
to wspomnienie. Spojrzał na nią ponownie i, ku własnemu
zaskoczeniu, w duchu podziękował losowi, że tutejsza Luvia jest
tak okrutna. Porywanie dzieci? Uśmiercanie ich? Być może robiła
na nich jakieś eksperymenty, wysysała moc. Może w pogoni za potęgą
omamiła króla i dzięki temu uzyskała prawo wyłapywania
bezbronnych niemowląt obdarzonych magicznym darem? Z początku nie
chciał tego przyznać, nawet przed samym sobą, ale prawda była
taka, że łatwiej będzie mu się rozprawić z tak okrutną kobietą.
Deszcz nadal siąpił, a ona podeszła do krzaka upstrzonego żółtymi
kwiatami i zaczęła zrywać ich płatki. Ven ze zdumieniem
spostrzegł, że między nią, a jego Luvią jest drobna różnica.
Przydługa grzywka magiczki mieniła się czerwienią, opadając jej
lekko na oczy za każdym razem, gdy się pochyliła. Uczepił się
tego szczegółu, za wszelką cenę próbując odwrócić własną
uwagę od tego, co musi jej zrobić. Miał nadzieję, że dzięki
temu będzie mu łatwiej...
- Wiem, że tam jesteś –
rozległ się jej głos, chociaż nie podniosła głowy znad
płatków, które zrywała – wyjdź.
Jej głos. Kiedy go usłyszał
serce załomotało mu w piersi. Spokojny, rzeczowy, pewny siebie, a
mimo to ciepły i pełen miłości głos jego ukochanej. Ileż to już
dni go nie słyszał? Luvia, jego ukocha... Potrząsnął głową i
wbił wzrok w czerwoną grzywkę, musiał się na tym skupić. Wahał
się przez chwilę, może wcale nie wiedziała, że tam jest? Był
pewien, że nie wydał żadnego dźwięku. Może tylko sprawdzała?
Zabawa z przypadkiem? Jak dziecięca gra, ktoś się chowa w
krzakach, a może za drzewem? Nie, przecież nie mogła go dostrzec,
był dobrze ukryty. Wstrzymał oddech, kiedy jej niebieskie oczy
zwróciły się w jego stronę.
- Długo zamierzasz się
jeszcze chować? - zapytała.
Zdał sobie sprawę, że go
nie widziała, jej spojrzenie nie zatrzymało się bezpośrednio na
nim, lecz krążyło w okolicach jego kryjówki. Nie było
wątpliwości, wiedziała, że tam jest, zatem ukrywanie się
straciło cały sens. Wstał i powoli, trzymając ręce w górze,
wyszedł z krzaków. Jej reakcja nieco go zdziwiła.
- Ty! - warknęła – do
stu udanych zaklęć, jakim cudem tu jesteś?! - chwyciła różczkę
i wycelowała w jego stronę.
- Oho, spokojnie, tak tu
się wita nieznajomych? - zapytał wciąż mając uniesione ręce.
- Nieznajomych?! -
krzyknęła – Ty jesteś Ven Ti La Sor! Zabiłam cię trzy lata
temu! - rzekła ze złością – A zatem to prawda, że jesteś
nekromantą, wróciłeś do żywych i zaprzedałeś duszę diabłu!
- Co?! - Ven aż opuścił
ręce ze zdziwienia - Że kim jestem?
- Zabiłam cię Ti La
Sor! - wrzasnęła – Konałeś na moich oczach, a teraz stoisz tu
przede mną. Po coś wracał?! Chcesz umrzeć po raz drugi?!
- Nie jestem... - zaczął,
lecz mu przerwała.
- Stopień drugi!
Machnęła w jego stronę
różdżką, coś wybuchło obok jego nogi, ze zdenerwowania
spudłowała. Odskoczył gwałtownie, wiedział, że miecz nie zda
się tu na nic, drżącą ręką wydobył zza pazuchy różdżkę,
jak tego diabelstwa się używa? Znów w niego wycelowała, uskoczył
przezornie i zaklął widząc, że tym razem trafiła gdzie chciała,
gdyby spóźnił się o pół sekundy pewnie miałby teraz wielką
dziurę w brzuchu.
- Posłuchaj, ja nie...
Ale ona nie chciała
słuchać, wycelowała znów. Zdał się na instynkt, odskakując
nacisnął jeden z kryształków, różdżka wystrzeliła pociskiem,
trafiając idealnie w ten lecący na niego, uff, uratowany. Luvia
zatrzymała się na chwilę, jakby zdziwiona kontratakiem, Ven
postanowił wykorzystać ten moment.
- Nie jestem żaden Ti La
Sor – powiedział – nazywam się Sora no Ven i …
- A więc nazwisko też
zmieniłeś – nie dała mu skończyć – To i tak nie ma
znaczenia. Jesteś niezrzeszonym i do tego nekromantą! - machnęła
różdżką – Stopień drugi!
Syknął, gdy małe,
nieprzyjemnie, wybuchowe zaklęcie trafiło go w ramię. Patrzył na
nią i nie mógł uwierzyć, że Luvia strzela do niego magicznymi
pociskami. Ta Luvia, którą znał za nic w świecie by go nie
skrzywdziła, prędzej skrzywdziłaby wszystkich na około, gdyby
ktokolwiek go dotknął. Ta Luvia, którą znał wierzyła, że każdą
sprawę można załatwić polubownie, że można porozmawiać. Ta,
którą znał nauczyła go, żeby najpierw pytać, a potem chwytać
za miecz. Ta, którą znał nigdy nie zaczęłaby walki z bezbronnym.
Ta, którą... tylko, że to nie była ta Luvia. Ven przełknął
głośno ślinę starając się opanować narastający w nim gniew.
Gniew skierowany na kobietę, która swoim zachowaniem bezcześci
pamięć jego ukochanej. Wyprostował się i upuścił różdżkę,
ramie piekło niemiłosiernie, niczym rana od oparzenia.
- Mylisz mnie z kimś –
powiedział zimno – ładnie to tak ciskać pociskami w obcych?
- Obcych? - prychnęła –
Nie pamiętasz za co cię ścigałam Ti La Sor?! - warknęła.
- Nie jestem... - ale
słowa były daremne.
- Spaliłeś prawie całą
akademię, ty idioto! Tam były dzieci, rozumiesz?! - krzyczała
unosząc znów różdżkę – Małe dzieci Ti La Sor! Zabiłeś
małe dzieci! - pasmo czarnych włosów opadło jej na oczy,
odgarnęła grzywkę pośpiesznym gestem – Stopień pierwszy!
Ziemia niedaleko niego
zatrzęsła się nieco, po czym wybrzuszyła się, przybierając
kształt pięści. Gliniany cios dosięgnął go, zanim zdołał
zareagować, uderzył plecami o pobliskie drzewo i osunął się na
ziemię lekko zamroczony. Potrząsnął głową starając się
odzyskać ostrość widzenia.
- Do cholery! - wrzasnął,
tracąc cierpliwość – ile razy mam powtarzać, że nie jestem
jakimś pieprzonym nekromantą! - podniósł się chwiejnie.
Spotykamy się pierwszy raz! Ciekawe, co by powiedziała Luvia
gdyby...
- Jak to, co bym
powiedziała? - żachnęła się – Że chronię swego króla i
państwo przed niezrzeszonymi, którzy sieją zniszczenie i chaos!
Czemu nie walczysz magu, czyżby zmartwychwstanie uczyniło cię
słabym? - zapytała zgryźliwie.
- Nie mam magii, gdyż
nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz – rzekł nad wyraz spokojnie
– poza tym mówię o innej Luvii... - odczekał stosowną pauzę –
o tobie z innego wymiaru.
- Innego co?
- Innego świata – Ven
przewrócił oczami.
- Nie ma czegoś takiego
– odrzekła – byśmy to dawno odkryli.
- Boście zacofani.
- Nie dość, że
zaprzedałeś duszę diabłu, to jeszcze szerzysz herezję! Stopień
pierwszy!
Pięść uderzyła go
ponownie, lecz tym razem Ven się nie podniósł. Siedział oparty o
drzewo niczym porzucona, szmaciana lalka, głowę miał spuszczoną.
Różdżka, którą dzierżył wcześniej, wypadła mu z ręki, ale
nie dbał o to. Ten cios był może i mocny, ale źle wymierzony, nie
chciała zrobić mu krzywdy, zaintrygował ją. Uśmiechnął się
pod nosem i podniósł głowę, ocierając krew z rozciętej wargi.
- Powiedz mi Luvia –
rzekł, a w jego oczach zagościły iskierki pewności siebie –
jak sądzisz, dlaczego tu jestem?
- Przybyłeś mnie zabić,
tak jak trzy lata temu – odparła bez wahania.
- Nie – pokręcił
głową – jestem tu, by zabrać cię do innego świata.
- Co...? - zawahała się
z różdżką na poły uniesioną.
- Przybyłem by przenieść
cię do innego świata.
- Po co? - zapytała
podejrzliwie.
- Ktoś bardzo potężny
chce się z tobą spotkać.
- No to niech sam sobie
do mnie przyjdzie – odrzekła – stopień pierwszy!
Gliniana pięść wzniosła
się nad powierzchnię ziemi, po czym zwinnie go ominęła i gdy już
myślał, że jednak nie miała zamiaru go uderzyć, nadeszła
ciemność.
Głowa bolała go
niemiłosiernie. Czuł się jakby pił ostatni tydzień, z tą
różnicą, że kac – morderca nie zostawia strupów z tyłu głowy.
Zamrugał, próbując przyzwyczaić oczy do panującego półmroku.
Zorientował się, że jest w jakimś lochu, przypięty kajdanami
zwisającymi z sufitu. Spojrzał w górę, pod samym sklepieniem
zauważył malutkie okienko, zbyt małe by mógł się w nim zmieścić
człowiek. Był środek dnia i piękna słoneczna pogoda. Zerknął
po sobie, nie zabrali mu ubrania, jedynie broń. Cudownie, jak ma
przekonać tę wiedźmę by z nim poszła, jeśli nawet nie będzie
mógł z nią porozmawiać? Szarpnął się w łańcuchach, tak na
próbę i od razu poczuł niemalże docierające do naczyń
krwionośnych kłucie w górnych kończynach – efekt zbyt długiego
wiszenia.
- O proszę, obudził się
nasz ptaszek, em – zawołał jeden ze strażników po drugiej
stronie krat.
- Kurwa, trzy dni spał,
nieźle musiała mu przywalić – zarechotał drugi.
Ten pierwszy otworzył celę
i podszedł do Ven'a. Na oko miał jakieś 40 lat, śmierdział
idiotą, tanim tytoniem i brakiem czystej wody, od co najmniej
tygodnia.
- Ładnie to tak napadać
panienkę Luvię? Em? - zapytał.
- Nikogo nie na...
Przerwał mu cios pięścią
prosto w szczękę. Ven skrzywił się, ale nic nie powiedział. Typ
wyraźnie był z rodzaju ludzi lubiących dodać nieco smaczku do
nudnej roboty.
- Do tego ponoć
wygadywałeś jakieś niestworzone herezje, em? - ciągnął.
Kolejny cios, tym razem nie
tak bolesny, gdyż spodziewany. Ven zastanawiał się w duchu jak
długo będą go bić dla przyjemności, zanim zaczną go bić dla
zdobycia informacji.
- I jeszcze do tego
jesteś pieprzonym... - strażnik znów się zamachnął.
- Dość.
Jej głos. Znów jej
cudowny, choć niemalże lodowaty głos. Ven spojrzał na nią kątem
obitego oka. Miała na sobie inną szatę niż ostatnio, zielono -
czarną, która dodawała jej powagi i uwydatniała figurę. Zerknął
na jej twarz, włosy i... oniemiał.
- Luvia...Luvia,
jesteś... - rzekł ochryple – tyle czasu cię szukałem...
Czarne włosy związane
miała niedbale na karku. Te jej cudowne, kruczoczarne włosy bez
cienia czerwieni na grzywce. Jego kochana, jego Luvia, wampirzyca, pełna
miłości, ciepła i poszanowania dla życia. Ta cudowna, tak
niezwykła, tak różna od innych czarownica. Jego Luvia... Tak długo
na nią czekał, tak bardzo tęsknił.
- Luvia, moja... -
zaczął.
Spojrzała na niego
zdumiona. Obok tej emocji malowało się też niedowierzanie i
jakby... odraza? Czy nie rozumiała, co do niej mówił? Ale przecież
jej włosy, niebieskie oczy, przecież powstrzymała strażnika...
- Szeregowy! - zwróciła
się do strażnika, nie zrywając wzroku z Ven'a – Naćpaliście
go czymś?
- N.. nie pani! –
gorączkowo zaprzeczył.
Ven zamrugał, jakby dopiero
teraz zrozumiał gdzie i w jakiej sytuacji się znajdował, spojrzał
na nią raz jeszcze. W pomieszczeniu co prawda panował półmrok,
ale odróżniłby czerń grzywki od jej braku. Poruszył się w
łańcuchach i zacisną zęby, gdy nieznośne mrowienie rozeszło się
po rękach.
- Co z twoją grzywką? -
zapytał Ven.
- A co ma być? - teraz
była definitywnie zdziwiona, o co mu chodziło?
- Dlaczego nie jest
czarna? - dopytywał się.
- Ach to... - rzekła
zbita nieco z tropu – bo nie pada, ona czernieje tylko jak pada.
Za dzieciaka bawiłam się pigmentami i alchemią i tak mi zostało,
a co to ma do rzeczy?
Ven posłał jej półzłośliwy
uśmiech, czyżby się zaciekawiła? Może jednak jeszcze ma szansę
z tego wybrnąć. Jeśli wierzyć strażnikom, spał trzy dni. Zatem
skoro go nie zabili, miał jeszcze jakąś wartość. Sądził, że
jego kartą atutową jest historia o innych światach, już wcześniej
widział u niej błysk zaciekawienia w oku.
- Ona ma całe czarne
włosy – powiedział dokładnie ważąc słowa.
- Ona? - zaciekawił się
strażnik.
- Milczeć! - skarciła
go Luvia, po czym zwróciła się do Ven'a – nawet w lochu
szerzysz swoje herezje Ti La Sor?
- Ja nie... - ale
zrezygnował jeszcze zanim mu przerwała, z tą kobietą nie dało
się rozmawiać.
Podeszła do niego tak
blisko, że poczuł zapach jej perfum. Pachniała inaczej, mieszanką
konwalii i kwitnącej jabłoni. Zbliżyła twarz do jego, tak, że
ich nosy niemal się stykały, błękitne oczy wpatrywały się w
niego przez chwilę.
- Niepotrzebnie wracałeś
Ven'ie Ti La Sor. – rzekła, odsuwając się – Niepotrzebnie, bo
jutro zawiśniesz, a ja dopilnuję, byś tym razem umarł naprawdę.
- Nie sądzisz, że bym
się bronił, gdybym był tym, za kogo mnie bierzesz?
- Znalazłam przy tobie
różdżkę – powiedziała, biorąc się pod boki – naładowaną.
Nie wiem, czemu się nie broniłeś. Może poszedłeś po rozum do
głowy i wiedziałeś, że nie wygrasz, więc liczyłeś na podstęp
- odparła najwyraźniej zadowolona ze swej dedukcji.
- Gdyby tak było nie
dałbym się złapać.
- Nie ma znaczenia –
odparła – jutro zawiśniesz.
Patrzyła na niego
niebieskimi oczyma, oczyma jego ukochanej. Przyglądała mu się tak
przez chwilę, jakby czekając na jego ripostę, ale nie doczekała
się. Odwróciła się więc by odejść.
- Czy w tym świecie
ludzie giną za samo istnienie? - zapytał z goryczą.
- Zginiesz za swoje
zbrodnie Ti La Sor – powiedziała nie odwracając się, po czym
odeszła.
Przez kilka najbliższych
godzin Ven w ciszy obserwował jak strażnicy po drugiej stronie jego
celi rżną w karty w najlepsze. Raz po raz starał się poruszać
nieco rękoma, by pobudzić w nich krążenie, jednocześnie nie
wydając zbytnio dużego hałasu, by nie zwracać na siebie uwagi.
Brak czucia przeszedł już na szczęście w spacerujące po
przegubach rąk mrówki, dużo pomógł fakt, że już nie wisiał
bezwładnie, a opierał się na własnych nogach. Zastanawiał się
jak powinien wybrnąć z tej sytuacji. Wołanie jej na pomoc nie
wchodziło w rachubę. Ona mu zwyczajnie nie wierzyła i raczej już
nie uwierzy. Będzie musiał zatem sprawę załatwić inaczej, a to
oznacza ostrzejsze argumenty i działanie wbrew jej woli, a
przynajmniej próby takiego działania. Westchnął. Nie chciał
tego, ale chyba najzwyczajniej w świecie będzie musiał ją
obezwładnić i porwać. Lecz pierw musi się stąd wydostać. Póki
co jedyny możliwy plan ucieczki mógł zaistnieć przy okazji
wyprowadzania go na szubienicę. Spojrzał na okienko pod sufitem.
Słońce chyliło się ku zachodowi, więc miał całą noc na
rozmyślanie i planowanie. Zgrzytnięcie odsuwanego krzesła po
drugiej stronie krat zwróciło jego uwagę.
- Idę się odlać, em –
rzekł jeden ze strażników.
Kiedy po kilku minutach miał
pewność, że zostali sami, drugi strażnik wstał powoli i otworzył
drzwi celi więźnia. Oho, teraz pewnie ten będzie się wyżywał za
to, że ojciec go sprał za dzieciaka na kwaśne jabłko, gdy spadł
z drzewa, pomyślał Ven. Gdy się zbliżył, okazało się, że jest
młodszy od kolegi, na oko dwudziestopięcioletni, pachniał też o
wiele lepiej. Jego kwadratowa szczęka i pokaźna postura idealnie
nadawała się do tej pracy. Ciemnozielone oczy przyglądały się
przez chwilę Ven'owi jakby coś oceniały, rozejrzał się dla
pewności, po czym odezwał się.
- Jestem po waszej
stronie – rzekł konspiracyjnym szeptem - Uwolnię cię teraz, a
ty dasz mi w pysk, zabierzesz nóż, swoją różdżkę z tamtego
stołu - wskazał za siebie – i uciekniesz, ale szybko i cicho, bo
będę musiał zawołać strażników, nie mogą mnie zdemaskować,
pojąłeś?
- Tak – Ven skinął
głową, a gdy został uwolniony i rozmasował nieco nadgarstki
zapytał – gdzie jest wyjście?
- Na prawo – odparł
tamten podając mu nóż – teraz wrzasnę, działaj szybko –
rzekł, po czym rozdarł się na całe gardło – Straż! Straż!
Więzień ucieka!
Ven uderzył go nieco
zdrętwiałą jeszcze pięścią, ale dość skutecznie i
wyskoczywszy z celi, porwał różdżkę ze stołu, po czym ruszył
we wskazanym kierunku. Na prawo faktycznie były schody prowadzące
do drzwi. Ven niewiele myśląc wybiegł nimi. Trafił chyba do
jakiegoś magazynu, bo wszędzie pełno było skrzynek i worków.
Usłyszawszy pośpieszne kroki w okutych butach, schował się za
skrzyniami. Przebiegający strażnik nawet nie zaszczycił go
spojrzeniem. Po chwili Ven dotarł do przeciwległych drzwi i
przeszedł przez nie. Znalazł się w korytarzu upstrzonym celami po
obu stronach, na jego końcu, tuż przy następnym wyjściu, stało
biurko. Siedzący przy nim, odziany w skórzaną zbroję strażnik w
krótkich, nastroszonych włosach i trzydniowym zaroście, zerwał
się na równe nogi. Dobywszy miecza, ruszył w stronę zbiegłego
więźnia. Ten nie myśląc wiele, rzucił sztyletem, lecz przeciwnik
zdołał się uchylić. Ven rozejrzał się szybko po pomieszczeniu i
dobył bicza, wiszącego na ścianie, akurat w momencie, gdy strażnik
miał go na wyciągnięcie klingi. Broń Ven'a owinęła się wokół
brzeszczotu nieprzyjaciela, rozbrajając go definitywnie. Skoczył z
pięściami na zbiegłego więźnia, ale poczęstowany kopniakiem
znalazł się na ziemi. Tymczasem Ven podniósł leżący miecz i nie
czekając na lepszą okazję przebił wciąż jeszcze leżącego
mężczyznę na wylot.
- Masz ją? - zapytała
postać w czerni.
Ven podskoczył, nie tyle ze
strachu, co z zaskoczenia.
- Jasna cholera aleś
mnie zaskoczyła! - spojrzał w złote oczy kobiety.
- Zabiłeś człowieka,
więc przyszłam, gdzie tu zaskoczenie? - zapytała rzeczowo.
- Eee... racja –
przyznał – i nie nie mam jej jeszcze, sprawy trochę się
pokomplikowały.
- Nie uszkodź jej za
bardzo – mówiła, jakby chodziło o towar ze sklepu, a nie o żywą
osobę – będziemy potrzebować jej ciała, to twojej Luvii się
nie nadaje i lepiej się pośpiesz.
- Dlaczego? Coś się
stało?
- Im dłużej jej dusza
przebywa poza ciałem, tym większe prawdopodobieństwo, że po
powrocie utraci część lub całość swej pamięci – wyjaśniła.
- Co?! - zawołał –
czemu mi tego nie powiedziałyście?!
- Nie pytałeś –
odparła, po czym znikła.
Ven zaklął w duchu, jak
niby miał się domyśleć, by zapytać o coś takiego?! Uzbrojony w
miecz pobiegł przed siebie, zbyt dużo czasu zmarnował wcześniej.
Teraz liczy się tylko to, by poszła z nim, nie ważne czy po
dobroci, czy też nie. Następny korytarz w jakim się znalazł nie
należał już do lochów. Wnioskować to można było po ciemnym
dywanie na kamiennej podłodze, jak również po wywieszonych na
ścianach tarczach i portretach królów, królowych, książąt i
księżniczek. Co jakiś czas po obu stronach widniały ciemne drzwi,
prowadzące zapewne do komnat. Ven ostrożnie zajrzał do jednej z
nich. Pokój był pusty, jeśli nie liczyć kilku mebli. Stało tam
wielkie zdobione łoże, drewniana komoda, wysokie lustro i skrzynia
w nogach łóżka, na podłodze znajdował się pięknie zrobiony
puchaty dywan. Nie było tam jednak żywej duszy. Już obracał się
by wyjść, gdy usłyszał znajomy głos.
- Królowa zasnęła,
możemy zaczynać.
Ven nie miał siły już się
dziwić. Wyglądało bowiem na to, że świat ten jest wprost
idealnie zamieszkały przez alternatywne wersje osób, które znał.
- Pozwól mi się tylko
przygotować i zaraz do ciebie dołączę, mój królu – odrzekła
Luvia.
Ven skryty w ciemności
uniósł brwi, królu? Ojciec Luvii byłby bardzo zdziwiony, gdyby
dowiedział się, że ma koronowaną alternatywną wersję, ba byłby
zdziwiony wiedząc, że w ogóle ma alternatywną wersję. Usłyszał
kroki, kiedy król wyszedł, odczekał jeszcze kilka minut i
upewniwszy się, że Luvia jest sama, ruszył do jej komnaty.
Znalazłem cię, pomyślał, chwytając mocniej rękojeść miecza.
Wciąga :) Pamiętasz, kiedyś wspominałem Ci, że nie czyta się wygodnie na kompie. Łokcie mnie bolą od podpierania się ponieważ oczy słabe, monitor mały a i stół nisko ustawiony (to taka ława na korbkę i ustawił bym wyżej ale jak już zacząłem czytać nie pomyślałem o tym) ale gdybym miał książkę, walnął bym się na mój skrajny narożnik i rozpoczął następny rozdział :) Jeszcze raz powtórzę, że gdybym Cię nie znał, gdybym nie wiedział że to dzieło Twą ręką pisane, na prawde myślał bym że to jakaś profesjonalna autorka naskrobała. Czekam na kolejną część :)
OdpowiedzUsuńNie przepadam za fantasy, ale podoba mi się styl, w jakim piszesz. Myślę, cyz by nie zrobić podobnie na swoim blogu literackim choć mam dylemat, bo z jednej strony łatwiej sobie dodawać tak po części opowiadania, a z drugiej... No jeślibym coś skończyła to chciałabym to wysłać na jakiś konkurs, a tu chyba nie ma opcji aby uczynić tekst niewidzialnym, podczas rozstrzygnięcia konkursu? ;P
OdpowiedzUsuńMyślę, że na czas konkursu możesz zamknąc bloga na przykład ;-)
UsuńI dziękuję za opinię, ale czytałaś całośc, czy tylko ten piąty rozdział?
5 czytałam, resztę pobieżnie aby wiedzieć o co chodzi ;)
Usuńmyślałam jeszcze o haśle... ew. na czas konkursu... jakby organizatorzy do źródła nie doszli to chyba by problemu nie było
No to własnie o to mi chodziło z "zamknięciem" Ja tutaj też całości "Podróżniczki" pokazywać nie zamierzam, całe "Prawo" a reszta tylko po dwa, trzy rozdziały, z OPK jedynie fragmenty ;)
UsuńPomysł że Luvia i Ven w tym świecie znali się i byli wrogami fajny, to że już kiedyś go zabiła - genialny i zaskakujący. Ciekawy motyw że śmierć się pojawiła tak nie spodziewanie, nie wpadłabym na to.
OdpowiedzUsuńDla mnie bomba!!!