27 lipca 2012

Prawo odpowiedniej ceny (5)

Prawo odpowiedniej ceny (5)

     Padało. Odziany był w pożyczony od Korth'a ciemnozielony kaftan, wełniane spodnie i skórzane, mocne buty. Nie uchroniło go to przed deszczem, który nic sobie z tego nie robiąc, spływał po karku wpełzając pod materiał ubrania. Co więcej, zdawało się, że osoba przez niego obserwowana w ogóle nie zwraca uwagi na chłodnawe krople, które dziwnym zrządzeniem losu omijały ją szerokim łukiem. Zapewne jakaś magia, pomyślał zgryźliwie. Kobieta nie wyglądała groźnie, ale ona przecież nigdy nie wyglądała groźnie. Ubrana była w długą, ciemnoczerwoną szatę, za pasem której zauważył różdżkę. Bezwiednie poklepał biedniejszą wersję swojej, schowaną pod kaftanem. Co prawda nie miał zamiaru jej używać, ale kto wie co się przyda w tym dziwnym świecie. Pewniej za to czuł się dzięki ciężarowi żelaznego miecza na plecach, Patile naostrzyła broń specjalnie dla niego. Miecz nadal był nieco za lekki, ale przynajmniej teraz przyzwoicie ostry.


     Gang ośmiolatków, jak nazywał ich w duchu, którzy dali mu schronienie, strawę i broń, nie pokwapił się, by pójść z nim. Rankiem patrzyli na niego, jakby już kopali mu mogiłę, wszakże szedł na pewną śmierć. Jedynie Korth odprowadził go na skraj lasu, pomagając przy tym ominąć strażników. Ven raz jeszcze przypomniał sobie ostatnią rozmowę z nim.
- Ja nie mogę wejść do tego lasu z tobą chłopie - powiedział chłopak.
- Dlaczego nie?
Zielone oczy młodzieńca na chwilę uciekły spod wzroku Ven'a, jakby się nad czymś zastanawiał, coś wspominał, o czymś decydował. W końcu rozpiął koszulę, po prawej stronie jego klatki piersiowej biegła paskudna, rozchodząca się siecią blizna. Podwinął rękaw i oczom Ven'a ukazała się kolejna, ciągnąca się przez zgięcie łokcia.
- Jeśli mnie zobaczy, od razu zaatakuje, znamy się dość dobrze – rzekł Korth z wyczuwalnym sarkazmem – ciebie nie zna, więc będziesz mógł ją załatwić z zaskoczenia – poklepał go po ramieniu.
- Sadzę, że miecz i różdżka na niewiele się przy niej zda.
- Pewne nie – Korth był szczery do bólu – ale zaskoczenie zrobi swoje.
- Nie jestem skrytobójcą, poza tym mówiłem ci, że muszę ją zabrać w pewne miejsce.
- Więc co zamierzasz zrobić?
- Broń biorę dla ochrony, ale nie zamierzam jej atakować.
- Obiecałeś, że zginie! - chłopak zacisnął zęby i pięści.
- Zginie, dziś wieczór będzie martwa, obiecuję.

      Teraz siedział w krzakach, obserwując magiczkę. Zbierała zioła do sporawej, skórzanej torby przewieszonej przez ramię. Widocznie jeszcze go nie zauważyła, a przynajmniej tego nie zdradzała. Ven patrzył na nią, nie mogąc oderwać wzroku od czarnych, długich włosów, opadających kaskadą na ramiona. W pierwszej chwili, gdy ją zobaczył, miał ochotę podbiec, przytulić, wycałować, poczuć ciepło jej ciała, bicie jej serca, bliskość jej osoby... I nagle do niego dotarło, że to nie ona. Nie ważne jak bardzo podobna, to nie jego ukochana. Przed nim znajdowała się zupełnie obca osoba, która przecież tylko wygląda jak Luvia. Rozpacz obrodziła w nim na nowo, ponownie jego myślami zawładnął dźwięk łamanych skrzydeł, jej pełne przerażenia spojrzenie, jej z wolna cichnące serce... Zadrżał na to wspomnienie. Spojrzał na nią ponownie i, ku własnemu zaskoczeniu, w duchu podziękował losowi, że tutejsza Luvia jest tak okrutna. Porywanie dzieci? Uśmiercanie ich? Być może robiła na nich jakieś eksperymenty, wysysała moc. Może w pogoni za potęgą omamiła króla i dzięki temu uzyskała prawo wyłapywania bezbronnych niemowląt obdarzonych magicznym darem? Z początku nie chciał tego przyznać, nawet przed samym sobą, ale prawda była taka, że łatwiej będzie mu się rozprawić z tak okrutną kobietą. Deszcz nadal siąpił, a ona podeszła do krzaka upstrzonego żółtymi kwiatami i zaczęła zrywać ich płatki. Ven ze zdumieniem spostrzegł, że między nią, a jego Luvią jest drobna różnica. Przydługa grzywka magiczki mieniła się czerwienią, opadając jej lekko na oczy za każdym razem, gdy się pochyliła. Uczepił się tego szczegółu, za wszelką cenę próbując odwrócić własną uwagę od tego, co musi jej zrobić. Miał nadzieję, że dzięki temu będzie mu łatwiej...
- Wiem, że tam jesteś – rozległ się jej głos, chociaż nie podniosła głowy znad płatków, które zrywała – wyjdź.
Jej głos. Kiedy go usłyszał serce załomotało mu w piersi. Spokojny, rzeczowy, pewny siebie, a mimo to ciepły i pełen miłości głos jego ukochanej. Ileż to już dni go nie słyszał? Luvia, jego ukocha... Potrząsnął głową i wbił wzrok w czerwoną grzywkę, musiał się na tym skupić. Wahał się przez chwilę, może wcale nie wiedziała, że tam jest? Był pewien, że nie wydał żadnego dźwięku. Może tylko sprawdzała? Zabawa z przypadkiem? Jak dziecięca gra, ktoś się chowa w krzakach, a może za drzewem? Nie, przecież nie mogła go dostrzec, był dobrze ukryty. Wstrzymał oddech, kiedy jej niebieskie oczy zwróciły się w jego stronę.
- Długo zamierzasz się jeszcze chować? - zapytała.
Zdał sobie sprawę, że go nie widziała, jej spojrzenie nie zatrzymało się bezpośrednio na nim, lecz krążyło w okolicach jego kryjówki. Nie było wątpliwości, wiedziała, że tam jest, zatem ukrywanie się straciło cały sens. Wstał i powoli, trzymając ręce w górze, wyszedł z krzaków. Jej reakcja nieco go zdziwiła.
- Ty! - warknęła – do stu udanych zaklęć, jakim cudem tu jesteś?! - chwyciła różczkę i wycelowała w jego stronę.
- Oho, spokojnie, tak tu się wita nieznajomych? - zapytał wciąż mając uniesione ręce.
- Nieznajomych?! - krzyknęła – Ty jesteś Ven Ti La Sor! Zabiłam cię trzy lata temu! - rzekła ze złością – A zatem to prawda, że jesteś nekromantą, wróciłeś do żywych i zaprzedałeś duszę diabłu!
- Co?! - Ven aż opuścił ręce ze zdziwienia - Że kim jestem?
- Zabiłam cię Ti La Sor! - wrzasnęła – Konałeś na moich oczach, a teraz stoisz tu przede mną. Po coś wracał?! Chcesz umrzeć po raz drugi?!
- Nie jestem... - zaczął, lecz mu przerwała.
- Stopień drugi!
Machnęła w jego stronę różdżką, coś wybuchło obok jego nogi, ze zdenerwowania spudłowała. Odskoczył gwałtownie, wiedział, że miecz nie zda się tu na nic, drżącą ręką wydobył zza pazuchy różdżkę, jak tego diabelstwa się używa? Znów w niego wycelowała, uskoczył przezornie i zaklął widząc, że tym razem trafiła gdzie chciała, gdyby spóźnił się o pół sekundy pewnie miałby teraz wielką dziurę w brzuchu.
- Posłuchaj, ja nie...
Ale ona nie chciała słuchać, wycelowała znów. Zdał się na instynkt, odskakując nacisnął jeden z kryształków, różdżka wystrzeliła pociskiem, trafiając idealnie w ten lecący na niego, uff, uratowany. Luvia zatrzymała się na chwilę, jakby zdziwiona kontratakiem, Ven postanowił wykorzystać ten moment.
- Nie jestem żaden Ti La Sor – powiedział – nazywam się Sora no Ven i …
- A więc nazwisko też zmieniłeś – nie dała mu skończyć – To i tak nie ma znaczenia. Jesteś niezrzeszonym i do tego nekromantą! - machnęła różdżką – Stopień drugi!
Syknął, gdy małe, nieprzyjemnie, wybuchowe zaklęcie trafiło go w ramię. Patrzył na nią i nie mógł uwierzyć, że Luvia strzela do niego magicznymi pociskami. Ta Luvia, którą znał za nic w świecie by go nie skrzywdziła, prędzej skrzywdziłaby wszystkich na około, gdyby ktokolwiek go dotknął. Ta Luvia, którą znał wierzyła, że każdą sprawę można załatwić polubownie, że można porozmawiać. Ta, którą znał nauczyła go, żeby najpierw pytać, a potem chwytać za miecz. Ta, którą znał nigdy nie zaczęłaby walki z bezbronnym. Ta, którą... tylko, że to nie była ta Luvia. Ven przełknął głośno ślinę starając się opanować narastający w nim gniew. Gniew skierowany na kobietę, która swoim zachowaniem bezcześci pamięć jego ukochanej. Wyprostował się i upuścił różdżkę, ramie piekło niemiłosiernie, niczym rana od oparzenia.
- Mylisz mnie z kimś – powiedział zimno – ładnie to tak ciskać pociskami w obcych?
- Obcych? - prychnęła – Nie pamiętasz za co cię ścigałam Ti La Sor?! - warknęła.
- Nie jestem... - ale słowa były daremne.
- Spaliłeś prawie całą akademię, ty idioto! Tam były dzieci, rozumiesz?! - krzyczała unosząc znów różdżkę – Małe dzieci Ti La Sor! Zabiłeś małe dzieci! - pasmo czarnych włosów opadło jej na oczy, odgarnęła grzywkę pośpiesznym gestem – Stopień pierwszy!
Ziemia niedaleko niego zatrzęsła się nieco, po czym wybrzuszyła się, przybierając kształt pięści. Gliniany cios dosięgnął go, zanim zdołał zareagować, uderzył plecami o pobliskie drzewo i osunął się na ziemię lekko zamroczony. Potrząsnął głową starając się odzyskać ostrość widzenia.
- Do cholery! - wrzasnął, tracąc cierpliwość – ile razy mam powtarzać, że nie jestem jakimś pieprzonym nekromantą! - podniósł się chwiejnie. Spotykamy się pierwszy raz! Ciekawe, co by powiedziała Luvia gdyby...
- Jak to, co bym powiedziała? - żachnęła się – Że chronię swego króla i państwo przed niezrzeszonymi, którzy sieją zniszczenie i chaos! Czemu nie walczysz magu, czyżby zmartwychwstanie uczyniło cię słabym? - zapytała zgryźliwie.
- Nie mam magii, gdyż nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz – rzekł nad wyraz spokojnie – poza tym mówię o innej Luvii... - odczekał stosowną pauzę – o tobie z innego wymiaru.
- Innego co?
- Innego świata – Ven przewrócił oczami.
- Nie ma czegoś takiego – odrzekła – byśmy to dawno odkryli.
- Boście zacofani.
- Nie dość, że zaprzedałeś duszę diabłu, to jeszcze szerzysz herezję! Stopień pierwszy!
Pięść uderzyła go ponownie, lecz tym razem Ven się nie podniósł. Siedział oparty o drzewo niczym porzucona, szmaciana lalka, głowę miał spuszczoną. Różdżka, którą dzierżył wcześniej, wypadła mu z ręki, ale nie dbał o to. Ten cios był może i mocny, ale źle wymierzony, nie chciała zrobić mu krzywdy, zaintrygował ją. Uśmiechnął się pod nosem i podniósł głowę, ocierając krew z rozciętej wargi.
- Powiedz mi Luvia – rzekł, a w jego oczach zagościły iskierki pewności siebie – jak sądzisz, dlaczego tu jestem?
- Przybyłeś mnie zabić, tak jak trzy lata temu – odparła bez wahania.
- Nie – pokręcił głową – jestem tu, by zabrać cię do innego świata.
- Co...? - zawahała się z różdżką na poły uniesioną.
- Przybyłem by przenieść cię do innego świata.
- Po co? - zapytała podejrzliwie.
- Ktoś bardzo potężny chce się z tobą spotkać.
- No to niech sam sobie do mnie przyjdzie – odrzekła – stopień pierwszy!
Gliniana pięść wzniosła się nad powierzchnię ziemi, po czym zwinnie go ominęła i gdy już myślał, że jednak nie miała zamiaru go uderzyć, nadeszła ciemność.

      Głowa bolała go niemiłosiernie. Czuł się jakby pił ostatni tydzień, z tą różnicą, że kac – morderca nie zostawia strupów z tyłu głowy. Zamrugał, próbując przyzwyczaić oczy do panującego półmroku. Zorientował się, że jest w jakimś lochu, przypięty kajdanami zwisającymi z sufitu. Spojrzał w górę, pod samym sklepieniem zauważył malutkie okienko, zbyt małe by mógł się w nim zmieścić człowiek. Był środek dnia i piękna słoneczna pogoda. Zerknął po sobie, nie zabrali mu ubrania, jedynie broń. Cudownie, jak ma przekonać tę wiedźmę by z nim poszła, jeśli nawet nie będzie mógł z nią porozmawiać? Szarpnął się w łańcuchach, tak na próbę i od razu poczuł niemalże docierające do naczyń krwionośnych kłucie w górnych kończynach – efekt zbyt długiego wiszenia.
- O proszę, obudził się nasz ptaszek, em – zawołał jeden ze strażników po drugiej stronie krat.
- Kurwa, trzy dni spał, nieźle musiała mu przywalić – zarechotał drugi.
Ten pierwszy otworzył celę i podszedł do Ven'a. Na oko miał jakieś 40 lat, śmierdział idiotą, tanim tytoniem i brakiem czystej wody, od co najmniej tygodnia.
- Ładnie to tak napadać panienkę Luvię? Em? - zapytał.
- Nikogo nie na...
Przerwał mu cios pięścią prosto w szczękę. Ven skrzywił się, ale nic nie powiedział. Typ wyraźnie był z rodzaju ludzi lubiących dodać nieco smaczku do nudnej roboty.
- Do tego ponoć wygadywałeś jakieś niestworzone herezje, em? - ciągnął.
Kolejny cios, tym razem nie tak bolesny, gdyż spodziewany. Ven zastanawiał się w duchu jak długo będą go bić dla przyjemności, zanim zaczną go bić dla zdobycia informacji.
- I jeszcze do tego jesteś pieprzonym... - strażnik znów się zamachnął.
- Dość.
Jej głos. Znów jej cudowny, choć niemalże lodowaty głos. Ven spojrzał na nią kątem obitego oka. Miała na sobie inną szatę niż ostatnio, zielono - czarną, która dodawała jej powagi i uwydatniała figurę. Zerknął na jej twarz, włosy i... oniemiał.
- Luvia...Luvia, jesteś... - rzekł ochryple – tyle czasu cię szukałem...
Czarne włosy związane miała niedbale na karku. Te jej cudowne, kruczoczarne włosy bez cienia czerwieni na grzywce. Jego kochana, jego Luvia, wampirzyca, pełna miłości, ciepła i poszanowania dla życia. Ta cudowna, tak niezwykła, tak różna od innych czarownica. Jego Luvia... Tak długo na nią czekał, tak bardzo tęsknił.
- Luvia, moja... - zaczął.
Spojrzała na niego zdumiona. Obok tej emocji malowało się też niedowierzanie i jakby... odraza? Czy nie rozumiała, co do niej mówił? Ale przecież jej włosy, niebieskie oczy, przecież powstrzymała strażnika...
- Szeregowy! - zwróciła się do strażnika, nie zrywając wzroku z Ven'a – Naćpaliście go czymś?
- N.. nie pani! – gorączkowo zaprzeczył.
Ven zamrugał, jakby dopiero teraz zrozumiał gdzie i w jakiej sytuacji się znajdował, spojrzał na nią raz jeszcze. W pomieszczeniu co prawda panował półmrok, ale odróżniłby czerń grzywki od jej braku. Poruszył się w łańcuchach i zacisną zęby, gdy nieznośne mrowienie rozeszło się po rękach.
- Co z twoją grzywką? - zapytał Ven.
- A co ma być? - teraz była definitywnie zdziwiona, o co mu chodziło?
- Dlaczego nie jest czarna? - dopytywał się.
- Ach to... - rzekła zbita nieco z tropu – bo nie pada, ona czernieje tylko jak pada. Za dzieciaka bawiłam się pigmentami i alchemią i tak mi zostało, a co to ma do rzeczy?
Ven posłał jej półzłośliwy uśmiech, czyżby się zaciekawiła? Może jednak jeszcze ma szansę z tego wybrnąć. Jeśli wierzyć strażnikom, spał trzy dni. Zatem skoro go nie zabili, miał jeszcze jakąś wartość. Sądził, że jego kartą atutową jest historia o innych światach, już wcześniej widział u niej błysk zaciekawienia w oku.
- Ona ma całe czarne włosy – powiedział dokładnie ważąc słowa.
- Ona? - zaciekawił się strażnik.
- Milczeć! - skarciła go Luvia, po czym zwróciła się do Ven'a – nawet w lochu szerzysz swoje herezje Ti La Sor?
- Ja nie... - ale zrezygnował jeszcze zanim mu przerwała, z tą kobietą nie dało się rozmawiać.
Podeszła do niego tak blisko, że poczuł zapach jej perfum. Pachniała inaczej, mieszanką konwalii i kwitnącej jabłoni. Zbliżyła twarz do jego, tak, że ich nosy niemal się stykały, błękitne oczy wpatrywały się w niego przez chwilę.
- Niepotrzebnie wracałeś Ven'ie Ti La Sor. – rzekła, odsuwając się – Niepotrzebnie, bo jutro zawiśniesz, a ja dopilnuję, byś tym razem umarł naprawdę.
- Nie sądzisz, że bym się bronił, gdybym był tym, za kogo mnie bierzesz?
- Znalazłam przy tobie różdżkę – powiedziała, biorąc się pod boki – naładowaną. Nie wiem, czemu się nie broniłeś. Może poszedłeś po rozum do głowy i wiedziałeś, że nie wygrasz, więc liczyłeś na podstęp - odparła najwyraźniej zadowolona ze swej dedukcji.
- Gdyby tak było nie dałbym się złapać.
- Nie ma znaczenia – odparła – jutro zawiśniesz.
Patrzyła na niego niebieskimi oczyma, oczyma jego ukochanej. Przyglądała mu się tak przez chwilę, jakby czekając na jego ripostę, ale nie doczekała się. Odwróciła się więc by odejść.
- Czy w tym świecie ludzie giną za samo istnienie? - zapytał z goryczą.
- Zginiesz za swoje zbrodnie Ti La Sor – powiedziała nie odwracając się, po czym odeszła.
Przez kilka najbliższych godzin Ven w ciszy obserwował jak strażnicy po drugiej stronie jego celi rżną w karty w najlepsze. Raz po raz starał się poruszać nieco rękoma, by pobudzić w nich krążenie, jednocześnie nie wydając zbytnio dużego hałasu, by nie zwracać na siebie uwagi. Brak czucia przeszedł już na szczęście w spacerujące po przegubach rąk mrówki, dużo pomógł fakt, że już nie wisiał bezwładnie, a opierał się na własnych nogach. Zastanawiał się jak powinien wybrnąć z tej sytuacji. Wołanie jej na pomoc nie wchodziło w rachubę. Ona mu zwyczajnie nie wierzyła i raczej już nie uwierzy. Będzie musiał zatem sprawę załatwić inaczej, a to oznacza ostrzejsze argumenty i działanie wbrew jej woli, a przynajmniej próby takiego działania. Westchnął. Nie chciał tego, ale chyba najzwyczajniej w świecie będzie musiał ją obezwładnić i porwać. Lecz pierw musi się stąd wydostać. Póki co jedyny możliwy plan ucieczki mógł zaistnieć przy okazji wyprowadzania go na szubienicę. Spojrzał na okienko pod sufitem. Słońce chyliło się ku zachodowi, więc miał całą noc na rozmyślanie i planowanie. Zgrzytnięcie odsuwanego krzesła po drugiej stronie krat zwróciło jego uwagę.
- Idę się odlać, em – rzekł jeden ze strażników.
Kiedy po kilku minutach miał pewność, że zostali sami, drugi strażnik wstał powoli i otworzył drzwi celi więźnia. Oho, teraz pewnie ten będzie się wyżywał za to, że ojciec go sprał za dzieciaka na kwaśne jabłko, gdy spadł z drzewa, pomyślał Ven. Gdy się zbliżył, okazało się, że jest młodszy od kolegi, na oko dwudziestopięcioletni, pachniał też o wiele lepiej. Jego kwadratowa szczęka i pokaźna postura idealnie nadawała się do tej pracy. Ciemnozielone oczy przyglądały się przez chwilę Ven'owi jakby coś oceniały, rozejrzał się dla pewności, po czym odezwał się.
- Jestem po waszej stronie – rzekł konspiracyjnym szeptem - Uwolnię cię teraz, a ty dasz mi w pysk, zabierzesz nóż, swoją różdżkę z tamtego stołu - wskazał za siebie – i uciekniesz, ale szybko i cicho, bo będę musiał zawołać strażników, nie mogą mnie zdemaskować, pojąłeś?
- Tak – Ven skinął głową, a gdy został uwolniony i rozmasował nieco nadgarstki zapytał – gdzie jest wyjście?
- Na prawo – odparł tamten podając mu nóż – teraz wrzasnę, działaj szybko – rzekł, po czym rozdarł się na całe gardło – Straż! Straż! Więzień ucieka!
Ven uderzył go nieco zdrętwiałą jeszcze pięścią, ale dość skutecznie i wyskoczywszy z celi, porwał różdżkę ze stołu, po czym ruszył we wskazanym kierunku. Na prawo faktycznie były schody prowadzące do drzwi. Ven niewiele myśląc wybiegł nimi. Trafił chyba do jakiegoś magazynu, bo wszędzie pełno było skrzynek i worków. Usłyszawszy pośpieszne kroki w okutych butach, schował się za skrzyniami. Przebiegający strażnik nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. Po chwili Ven dotarł do przeciwległych drzwi i przeszedł przez nie. Znalazł się w korytarzu upstrzonym celami po obu stronach, na jego końcu, tuż przy następnym wyjściu, stało biurko. Siedzący przy nim, odziany w skórzaną zbroję strażnik w krótkich, nastroszonych włosach i trzydniowym zaroście, zerwał się na równe nogi. Dobywszy miecza, ruszył w stronę zbiegłego więźnia. Ten nie myśląc wiele, rzucił sztyletem, lecz przeciwnik zdołał się uchylić. Ven rozejrzał się szybko po pomieszczeniu i dobył bicza, wiszącego na ścianie, akurat w momencie, gdy strażnik miał go na wyciągnięcie klingi. Broń Ven'a owinęła się wokół brzeszczotu nieprzyjaciela, rozbrajając go definitywnie. Skoczył z pięściami na zbiegłego więźnia, ale poczęstowany kopniakiem znalazł się na ziemi. Tymczasem Ven podniósł leżący miecz i nie czekając na lepszą okazję przebił wciąż jeszcze leżącego mężczyznę na wylot.
- Masz ją? - zapytała postać w czerni.
Ven podskoczył, nie tyle ze strachu, co z zaskoczenia.
- Jasna cholera aleś mnie zaskoczyła! - spojrzał w złote oczy kobiety.
- Zabiłeś człowieka, więc przyszłam, gdzie tu zaskoczenie? - zapytała rzeczowo.
- Eee... racja – przyznał – i nie nie mam jej jeszcze, sprawy trochę się pokomplikowały.
- Nie uszkodź jej za bardzo – mówiła, jakby chodziło o towar ze sklepu, a nie o żywą osobę – będziemy potrzebować jej ciała, to twojej Luvii się nie nadaje i lepiej się pośpiesz.
- Dlaczego? Coś się stało?
- Im dłużej jej dusza przebywa poza ciałem, tym większe prawdopodobieństwo, że po powrocie utraci część lub całość swej pamięci – wyjaśniła.
- Co?! - zawołał – czemu mi tego nie powiedziałyście?!
- Nie pytałeś – odparła, po czym znikła.
Ven zaklął w duchu, jak niby miał się domyśleć, by zapytać o coś takiego?! Uzbrojony w miecz pobiegł przed siebie, zbyt dużo czasu zmarnował wcześniej. Teraz liczy się tylko to, by poszła z nim, nie ważne czy po dobroci, czy też nie. Następny korytarz w jakim się znalazł nie należał już do lochów. Wnioskować to można było po ciemnym dywanie na kamiennej podłodze, jak również po wywieszonych na ścianach tarczach i portretach królów, królowych, książąt i księżniczek. Co jakiś czas po obu stronach widniały ciemne drzwi, prowadzące zapewne do komnat. Ven ostrożnie zajrzał do jednej z nich. Pokój był pusty, jeśli nie liczyć kilku mebli. Stało tam wielkie zdobione łoże, drewniana komoda, wysokie lustro i skrzynia w nogach łóżka, na podłodze znajdował się pięknie zrobiony puchaty dywan. Nie było tam jednak żywej duszy. Już obracał się by wyjść, gdy usłyszał znajomy głos.
- Królowa zasnęła, możemy zaczynać.
Ven nie miał siły już się dziwić. Wyglądało bowiem na to, że świat ten jest wprost idealnie zamieszkały przez alternatywne wersje osób, które znał.
- Pozwól mi się tylko przygotować i zaraz do ciebie dołączę, mój królu – odrzekła Luvia.
Ven skryty w ciemności uniósł brwi, królu? Ojciec Luvii byłby bardzo zdziwiony, gdyby dowiedział się, że ma koronowaną alternatywną wersję, ba byłby zdziwiony wiedząc, że w ogóle ma alternatywną wersję. Usłyszał kroki, kiedy król wyszedł, odczekał jeszcze kilka minut i upewniwszy się, że Luvia jest sama, ruszył do jej komnaty. Znalazłem cię, pomyślał, chwytając mocniej rękojeść miecza.

6 komentarzy:

  1. Wciąga :) Pamiętasz, kiedyś wspominałem Ci, że nie czyta się wygodnie na kompie. Łokcie mnie bolą od podpierania się ponieważ oczy słabe, monitor mały a i stół nisko ustawiony (to taka ława na korbkę i ustawił bym wyżej ale jak już zacząłem czytać nie pomyślałem o tym) ale gdybym miał książkę, walnął bym się na mój skrajny narożnik i rozpoczął następny rozdział :) Jeszcze raz powtórzę, że gdybym Cię nie znał, gdybym nie wiedział że to dzieło Twą ręką pisane, na prawde myślał bym że to jakaś profesjonalna autorka naskrobała. Czekam na kolejną część :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przepadam za fantasy, ale podoba mi się styl, w jakim piszesz. Myślę, cyz by nie zrobić podobnie na swoim blogu literackim choć mam dylemat, bo z jednej strony łatwiej sobie dodawać tak po części opowiadania, a z drugiej... No jeślibym coś skończyła to chciałabym to wysłać na jakiś konkurs, a tu chyba nie ma opcji aby uczynić tekst niewidzialnym, podczas rozstrzygnięcia konkursu? ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że na czas konkursu możesz zamknąc bloga na przykład ;-)
      I dziękuję za opinię, ale czytałaś całośc, czy tylko ten piąty rozdział?

      Usuń
    2. 5 czytałam, resztę pobieżnie aby wiedzieć o co chodzi ;)

      myślałam jeszcze o haśle... ew. na czas konkursu... jakby organizatorzy do źródła nie doszli to chyba by problemu nie było

      Usuń
    3. No to własnie o to mi chodziło z "zamknięciem" Ja tutaj też całości "Podróżniczki" pokazywać nie zamierzam, całe "Prawo" a reszta tylko po dwa, trzy rozdziały, z OPK jedynie fragmenty ;)

      Usuń
  3. Pomysł że Luvia i Ven w tym świecie znali się i byli wrogami fajny, to że już kiedyś go zabiła - genialny i zaskakujący. Ciekawy motyw że śmierć się pojawiła tak nie spodziewanie, nie wpadłabym na to.
    Dla mnie bomba!!!

    OdpowiedzUsuń