Skądeś wygrzebałam ;-)
Zabójczyni, część 1
Strzała świsnęła jej koło ucha. Popędziła wierzchowca. Nie
śmiała się oglądać, nie musiała zresztą. Ze słuchu zorientowała się, że obaj
nadal ją gonią. Poza tym, pędzenie na koniu przez las nie sprzyjało zerkaniu za
siebie. Pochyliła się, bardziej tuląc do grzywy zwierzęcia. Zaklęła
siarczyście, przecież jeszcze kilka minut temu spacerowała po mieście. Któż
zresztą mógł przypuszczać, że gildia jednak wynajmie zabójców i to tak szybko.
Kiedy zobaczyła ich wtedy w karczmie, od razu wyczuła, że coś jest nie tak.
Zbyt mocno starali się na nią nie patrzeć. Za to nagminnie zerkali na siebie,
mimo że siedzieli na dwóch różnych końcach sali. Współpracowali? A może byli
wynajęci osobno i tylko przypadkiem się spotkali? Po sposobie w jaki siedzieli
– zbyt sztywno i nerwowo – poznała, że nie byli członkami gildii. Jaki był
sens, by gildia zabójców zatrudniała
najemników. Czy była aż tak dobra? Czy pokonałaby własnych pobratymców? A może
bali się, że zbyt szybko ich zdemaskuje? Znała przecież wszystkie sekrety
kamuflażu. Możliwe też, że zwyczajnie nie chcieli, by rozeszło się po ludziach,
że jedna z nich zdradziła. Nie było na co czekać, odwróciła się gwałtownie i
wybiegła z pomieszczenia, słysząc za sobą głuchy odgłos dwóch padających
krzeseł i czyjeś słuszne bluzgi, na czym świat stoi.
Zdrajca,
pomyślała z goryczą, o milimetr unikając kolejnej strzały. Zdradziła gildię, bo
miała czelność odmówić wykonania zadania i odejść. Zaklęła szpetnie, gdy grot przeleciał
między jej rozwianymi od pędu,
kasztanowymi włosami, cudem tylko się weń nie wplątując. Musi koniecznie zrobić
coś z tym cholernym elfem, zadziwiająco dobrze strzelał w siodle. Ten drugi,
opancerzony w zbroję z wielkim dwuręcznym mieczem na plecach, nie stanowi dla
niej zagrożenia, póki jej nie dogoni. Dzięki temu żelastwu, jego koń szybciej
się zmęczy i możliwe, że rycerzyk odpadnie w przedbiegach. Nie należało się nim
przejmować. Powinna zająć się elfem, wtedy będzie miała większe szanse
ucieczki. Skręciła gwałtownie, ponownie unikając grotu. Przeklęty niech będzie
elf z łukiem! Diabelnie szybko naciągał cięciwę! Odchyliła się, by nie dostać w
twarz gałęzią i mało nie spadła z siodła. Strzała przeleciała nad głową
zwierzęcia, które zarżało w panice i pognało jeszcze szybciej. Sięgnęła do uda
i chwyciła dwa noże do rzucania. Były wygodne i dobrze wyważone, gildia miała
sprzęt najwyższej jakości. Posłała oba za siebie, mając nadzieję, że jednak
trafi łucznika. Nie miała z nim szans w otwartej walce, musiała go zdjąć zanim
ją trafi albo jej wierzchowiec straci
siły. Usłyszała żałosne rżenie i kilka paskudnych przekleństw, stłumionych
przez metalowy hełm. Sekundę później jej uszu dobiegł łomot i trzask.
Najpewniej rycerz wraz z koniem zwalili się na ziemię. Miała nadzieję, że może
elf zatrzyma się, by pomóc towarzyszowi, ale ten nawet nie zwolnił. Czyli
jednak byli dla siebie konkurencją.
-
Szlag by cię, elfie – zaklęła pod nosem.
Przynajmniej pozbyła się jednego z goniących. Rycerzyk
pewnikiem przeżył, z dźwięków wywnioskowała, że trafiła konia, ale w tym całym
żelastwie były jeździec nie zdoła jej dogonić na nogach. Nagle poczuła ból w
łydce. Szaropióra strzała wystawała jej z nogi. Tego już było za wiele! Delaila
obróciła gwałtownie konia, modląc się do wszystkich bogów, by zwierzę nie
przewróciło się, ciągnąc ją za sobą. Sięgnęła po ostatni z gildyjnych noży.
Obróciła się w stronę elfa, był blisko. Rzuciła w momencie, gdy wypuszczał
strzałę. Nim poczuła ból, zdążyła jeszcze zauważyć, że spadł z konia.
Ciekawe...
OdpowiedzUsuń