Sala była obszerna. Keteira Viro
odnosiła wręcz wrażenie, że pomieszczenie jest większe od jej całego skromnego
mieszkania. I chłodniejsze. I mroczniejsze, bardziej królewskie, mistyczne, bardziej
puste, przesadniejsze i zdecydowanie starsze. W ogóle, co to za pomysł, żeby
się spotykać w zamku? Nie mogli do tego wynająć jakiegoś normalnego biura, albo
restauracji? Do komnaty wszedł wysoki, smukły mężczyzna o długich, związanych
luźno w kucyk na boku, włosach. We fraku i białej falbaniastej koszuli Edenir
wyglądał bardziej na lokaja aniżeli jednego z królewskiej trójki. Keteria
westchnęła w duchu. Cokolwiek by na siebie nie ubrał i tak uważała go za
największe ciacho wśród wampirów. Oni tu wszyscy byli piękni, jak zwykle
zresztą. Siedząca po jej lewicy Azjatka ze swymi długimi, czarnymi jak noc
włosami i orientalną urodą przebijała wszystkie, ludzkie, modelki świata. Nawet
milcząca Fiola, blond nastolatka o smutnych oczach, swym skromnym i niepozornym
pięknem zachwycała wszystkich. Jak to wampiry, pomyślała Kateira.
-
Jeszcze tylko wilki i możemy zaczynać – odezwała
się Azjatka – nie wyśniłaś przypadkiem, czy się spóźnią, Kett?
-
A mogłabyś do mnie nie mówić Kett? - zapytała
naburmuszona Keteira – czuję się jakbym wciąż miała trzynaście lat.
-
Bo się zachowujesz, jakbyś tyle miała, poza tym
to takie słodkie, Kett – wampirzyca wyszczerzyła kły w uśmiechu.
Keteria, która miała już lat
dwadzieścia dziewięć i to od jakichś ośmiu, a przynajmniej od ośmiu wszystkim
powtarzała, że tyle ma, mimo że nie dała się namówić na ponowne narodziny, nie
zwróciła większej uwagi na igły w ustach przyjaciółki. Wiedziała, że gdzie jak
gdzie, ale w towarzystwie wampirzej rodziny królewskiej mogła czuć się
bezpieczna. Wiedziała to zresztą od czasu, kiedy zaczęła śnić, a jeszcze zanim
spotkała na swojej drodze Neilę. Była bowiem wróżką, wieszczką, jasnowidzącą,
wiedzącą, śniącą i jakkolwiek można jeszcze nazwać fakt, że od trzynastego roku
życia w snach widziała obrazy przyszłości. Mimo to, jak na złość, nigdy nie
wyśniła numerów loterii, toteż nadal mieszkała w swojej skromnej kawalerce. I
chociaż Neila nie raz proponowała jej przeprowadzkę, ta wolała zostać u siebie,
odnajdując tam normalność, której deficyt odczuwała odkąd skończyła trzynaście
lat.
-
Będą za chwilę – odparła.
Rzeczywiście,
nie minęło pięć minut, a na salę wkroczyły wilki. Chodziły na tylnych łapach,
ale wyglądały tak samo wilczo, jak gdyby chodziły na czterech. Było ich troje.
Wilczyca miała sierść czarną jak smoła, a na głowie zaplecione dwa krótkie
warkocze za uszami. Młodszy wilk o sierści kasztanowej, ubrany ledwie w
przepaskę biodrową prezentował siłę mięśni nagich przedramion. Stary, całkiem
szary wilk poruszał się wolno, a odziany był w szatę, która na myśl przynosiła
Keteirii stroje szamanów dawnych plemion. Zgodnie z umową zarówno wampiry, jak
i wilki były bez broni, jeśli oczywiście nie liczyć kłów i pazurów. Po wymianie
grzeczności goście usiedli po prawej stronie stołu, którego szczyt zajmowała,
niezadowolona z tego faktu, Keteira.
-
Kiedy wyszła ta sprawa z Ariin'em – odezwał się
młodszy wilkołak, imieniem Gabriel – myślałem, że już po naszej czerwonowłosej
i całym tym życzeniu.
-
Co to w ogóle za legenda z tą niewrażliwością? -
zapytał Edenir.
-
Na mnie nie patrz – broniła się Keteira, jakby
faktycznie było się przed czym bronić – ja nic nie wiem, mnie się nic nie
śniło.
-
To bujda na resorach – wtrąciła Neila, a Fiola
pokiwała głową, co można było uznać niemal za szczyt jej uczestnictwa w
konwersacji.
-
Sądzę, że to sprawka tych, którzy chcą
przywrócić dawne czasy – dodała Irve, wilczyca.
-
Ta, otwarte polowania i wyniszczanie ras, teraz
to nawet nie dałoby się ukryć przed ludźmi. Wojna rozgorzałaby na nowo i to
byłby koniec, nie dzięki – rzekł Gabriel kwaśno.
-
Niektórzy nadal to robią – wtrąciła Irve,
patrząc bacznie na wampiry.
-
Z waszej strony również – zripostował Edenir.
-
Masz na to jakieś dowody? - wilczyca wstała.
-
A ty, na swoje oskarżenia? - Edenir również się
podniósł.
Nastąpiła ogólna wymiana spojrzeń
i warknięć, na co Keteira podnosząc się jako trzecia, walnęła pięściami w stół.
-
Spokój mi tu – zarządziła, jakby faktycznie
miała jakąś władzę – Nie wyśniłam żadnego rozlewu krwi, więc nie będzie rozlewu
krwi! Siadać na tyłkach i dyskusja ma być kulturalna!
-
Oho, strzeżcie się, śniąca Kett przemówiła! -
powiedziała Neila tonem wielkiego strachu i bogobojności, wywołując ogólną
salwę śmiechu i rozładowanie atmosfery.
Fiola zaśmiała się w głos, co
było równoznaczne z wypowiedzeniem przez nią rozprawki. Wilczyca i Edenir
usiedli. Najstarszy z wilków, ten, którego zwano Seha'ath, przemówił.
-
Czy mamy pewność, że ona jest tą, o którą nam
chodzi?
-
Z całym szacunkiem – odparła Kett – ale raczej
nie mamy dużego wyboru w czerwonowłosych półkrwi.
-
Nie jest powiedziane, że to musi się stać teraz,
przepowiednia ma setki lat – odparł stary wilk.
-
Tak, ale moje sny nie śnią na setki lat do
przodu – Kateira starała się nie tracić cierpliwości, nie cierpiała kiedy jej
dar zostawał poddawany wątpliwościom.
-
Przyznać jednak musisz, że sny nie pokazują
wyraźnie jej twarzy – wtrącił się Gabriel.
-
Ależ jesteście sceptyczni – skomentowała Neila.
-
Prawda – zgodziła się jasnowidząca – ale
czerwone włosy widzę dość wyraźnie, a moje sny, jak już powiedziałam...
-
Skąd mamy pewność, że zechce oddać nam życzenie?
- wtrąciła się Irve.
Zapanowała dłuższa cisza. Nikt
tak naprawdę szczerze nie zastanawiał się, czy czerwonowłosa jest dziewczyną z
przepowiedni. Nawet jeśli tego nie zdradzali, wierzyli, że tak. Chcieli
wierzyć, bo chcieli, by to się już skończyło. Wampiry, wilki czy ludzie? Gatunek
nie miał znaczenia. Mogli pisać sobie pakty, podawać ręce i łapy, wymyślać
prawa i stosować zapobiegliwość na wysokim poziomie, a i tak w końcu znajdzie
się ktoś, kto będzie chciał to zniszczyć. Ktoś, kto chciał doprowadzić do
rozlewu krwi i zagłady wszystkiego. To życzenie było ich jedyną nadzieją na
osiągnięcie ostatecznego celu.
-
Ty – odezwała się w końcu wieszczka, wskazując
na Neilę – Ty będziesz powodem.
-
Ja? - wampirzyca spojrzała na nią dziwnie.
-
Tak, jesteś tam, podczas bitwy, widzę to w moich
snach – powiedziała – upewnij się, że to ta półkrwi, a wtedy już wszystko
potoczy się tak jak powinno – umilkła na chwilę – chyba... - dodała.
-
Jak to chyba? - zapytała Irve.
-
Widzę wściekłość, łzy i śmierć – powiedziała po
dłuższej chwili Keteira.
-
Więc ona go zabije? - domyślił się Edenir.
-
A wtedy nie wiadomo co się stanie... - szepnął
Seha-ath.
-
Czy ktoś w ogóle wie, gdzie ona teraz jest? -
Neila spróbowała sprowadzić ich na ziemię.
-
Jeśli się dowiem, będziesz pierwsza znała tę
informacje – powiedziała wróżka.
-
A zatem musimy ją znaleźć i sprawdzić, czy to
ona.
-
A jak niby chcesz to zrobić? - chciała wiedzieć
Irve – jak chcesz to sprawdzić?
-
Krwią – odparła Azjatka – w krwi jest odpowiedź.
***
Trysnęła
krew. Ofiara zajęczała żałośnie i zwiotczała, miecz wysunął się z ciała, które
osunęło się bezwładnie. Ten był piąty, ostatni z młodszych członków patrolu.
Jin przygryzł wargę, gdyż był to jednocześnie najlepszy z całej piątki, nic
dziwnego więc, że wytrzymał tak długo. Magowi zrobiło się przykro, naprawdę lubił
Terina i rozważał przyjęcie go na indywidualne nauki. Cała piątka była adeptami
ósmego kręgu magików, podczas gdy czarnowłosy mag był już w kręgu drugim. Terin
zdradzał wielki talent magiczny toteż Jin wróżył mu szybki awans przynajmniej
do czwartego kręgu. Lecz teraz to wszystko się skończyło. Piątka magów,
niewinnych magów, tych którzy wyruszyli z nim na rutynowy patrol, nie żyła.
Wszystko za sprawą jednego człowieka.
Blondyn
machnął mieczem strzepując krew z klingi. Wyszczerzył nieskazitelnie białe zęby
w stronę Jin'a. Mag cofnął się nieznacznie, pewny, że zaraz w jego stronę
poleci kolejny biały pocisk, nie mylił się. Cholera jasna, pomyślał odskakując,
Adri, gdzie jesteś u licha?!
***
-
Może byś się tak pośpieszył? - zawołała przez
drzwi – co ty tam wyprawiasz? Szykujesz się jak baba na studniówkę!
-
Co znów marudzisz? - zapytał, wychodząc z
łazienki – mówisz, że znów zabierasz mnie na trening z magiem, przecież...
-
No przeprosiliśmy cię, prawda? Nie moja wina, że twoja ulubiona koszulka
poszła w strzępy, a jeansów omal nie spotkał ten sam los!
-
I bluza – dodał.
-
I bluza – przyznała - To zaklęcie zimnego ognia
jest cholernie trudne – pożaliła się – jak pamiętam by zmienić temperaturę, to
nie pamiętam by zmienić strukturę i nawet jeśli nie parzy to spala ech...
-
Dlatego teraz ubrałem się w coś, czego
ewentualnie nie będę żałował – wyszczerzył zęby radośnie.
Obejrzała
go od stóp do głów. Miał na sobie znoszone spodnie, lekko podziurawioną
koszulkę, wyciągniętą gdzieś z dna szafy i stare, ale wygodne adidasy. Hakon
wiedział bowiem, że kolejny trening z magiem, na który się wybierali, może
pozbawić go pewnych części garderoby. Zostaną one spalone lub rozerwane tudzież
ewentualnie zamrożone, a potem połamane, jak to było w przypadku jego ostatniej
ulubionej bluzy.
-
A tak właściwie, to po co ci to zaklęcie? -
zapytał.
Tym
razem on przyjrzał się jej. Jej ubiór – ten, który widziały istoty magiczne –
niewiele się zmienił. Spodnie miała jednak czarne i długie tym razem, a ich
nogawki ginęły w wysokich butach. Pas oplatający jej biodra nadal był srebrny i
miał klamrę w kształcie pierzastych skrzydeł. Jakkolwiek by się nie
przebierała, ta część garderoby zawsze pozostawała bez zmian. Podobnie zresztą
jak karwasze, których chyba nigdy nie ściągała. Bluzkę, w kolorze bordo, miała
inną niż zazwyczaj. Ta była krótka, odsłaniająca brzuch i smukłą talię
wampirzycy i miała tylko jedno ramiączko. Była chyba z materiału, chociaż - jak
się spojrzało pod odpowiednim kątem - wydawało się, że to część zbroi, bo lekko
połyskiwała.
-
Jak to, po co? Zimny ogień, to energia sama w
sobie, można nim na przykład nadać pęd i siłę dla pocisku – wzruszyła ramionami
– jest wiele zastosowań.
-
Ja sądziłem, że znasz wszystkie możliwe
zaklęcia.
-
Hehe! Chyba żartujesz! – zaśmiała się – Nie ma
osoby, która znałaby wszystkie możliwe zaklęcia, bo one wciąż powstają –
wyszczerzyła kły.
-
Gdzie tym razem będziecie mnie katować? -
zapytał, zmieniając temat.
Adri zrobiła taką minę jakby ją
uderzył, ale chwilę później jej oblicze złagodniało, ponieważ jego uśmiech i
postawa wskazywały bardziej żart niż poważne oskarżenie. Znała go przecież tak
dobrze, a wciąż zdarzało jej się zapomnieć, że ma specyficzne poczucie humoru.
Wzięła się pod boki.
-
Mówisz tak, jakbyś sam był poddawany morderczemu
treningowi, a przecież trenujemy wszyscy – powiedziała. - a tak poza tym znalazłam
świetną miejscówkę do naszych magicznych i fizycznych treningów – pochwaliła
się.
-
A co z Zakaźniakiem?
-
Zakaźniak już długo nie postoi, już zresztą
postawili oznaczenia, że grozi zawaleniem, poza tym tam jest za mało miejsca.
-
Chcesz mi powiedzieć, że chybotliwość Zakaźniaka
to nasza wina? - zapytał.
-
W istocie – pokiwała głową – tak może być –
zastanowiła się – no chyba, że ktoś inny rzucał tam kulami ognia czy lodowymi
shurikenami – spojrzała na niego uważnie.
-
A ta miejscówka? - dopytywał się.
-
Jednostka wojskowa – rzekła z dumą, a widząc
jego minę dodała – spokojnie, opuszczona, niezamieszkała i nieuzbrojona. Dawna
jednostka treningowa.
-
Zajebiście – ucieszył się – czekaj wezmę tylko
jakąś bluzę.
***
Bezchmurne
niebo upstrzone było tysiącem gwiazd, a pełnia księżyca oświetlała im drogę.
Pojawili się niedaleko zamkniętego wejścia na jednostkę, tuż przy bramie po
wewnętrznej stronie. Co prawda Adri mogła ich przenieść od razu do miejsca,
gdzie umówiła się z magiem, ale chciała pokazać wilkowi ich nową miejscówkę.
Szli asfaltową drogą, mając po obu stronach ciemny las, gdzieś w oddali
przebiegła wiewiórka, a może królik? Skręcili w prawo, a Hakon nie posiadał się
z radości widząc opuszczone, ale wcale aż tak niezaniedbane jak można się było
spodziewać, boisko do gry w nogę. Adri obiecała, że pewnego dnia zagrają w jego
ulubioną grę i że wykorzysta wszystkie sposoby, aby namówić do gry Jin'a, który
przecież nie znosił sportu. Idąc dalej, weszli między zabudowania. Były to
drewniane domki pomalowane na różne kolory. Gdzieniegdzie widzieli kolorowe
plamy rozpryśniętej farby, szybko zorientowali się więc, że weszli na plac do
paintball'a. Tym razem to czerwonowłosa wyszczerzyła kły z radości i obiecała zarówno
sobie jak i przyjacielowi, że zdobędzie karabiny i kiedyś nieźle się tu
zabawią. Znów skręcili wchodząc między budynki z cegły. Okolica wyglądała jak
spokojna dzielnica mieszkalna, nawet większość okien było całych. Z krzaków coś
wyskoczyło, łupnęło na nich ciemnymi oczyma i pognało między domki, by zaraz
zniknąć w lesie po drugiej stronie.
-
Lis? - zdziwił się chłopak – pełno tu zwierza.
-
Tak, lisy, króliki, wiewiórki, nawet sarny
gdzieniegdzie - odparła – To miejsce zostało ot tak sobie zostawione, choć
wygląda, jakby ludzie mieli niedługo tu wrócić, puki co jednak fauna żyje tu
sobie w spokoju – uśmiechnęła się – chociaż wiewiórki bywają wredne, ostatnio
dostałam kasztanem, czy tam żołędziem po głowie!
-
Widocznie sobie zasłużyłaś – zachichotał - Co na
dziś zaplanowałaś? - zapytał, gdy już przestał się śmiać.
-
Nic takiego, zabawa w chowanego – zaśmiała się
-
Czyli znów będziecie do mnie strzelać, a ja mam
uciekać? - odgadł.
-
Hehe, coś w tym guście. Wiesz, Jin chyba lubi
cię szkolić.
Teren
zaczął się podnosić, szli pod górę, mając po swojej prawej coś na kształt
amfiteatru, gdzie zapewne niegdyś odbywały się wojskowe uroczystości. Ławki za
ogrodzeniem, wyglądały jednak na starsze i bardziej zaniedbane niż domki, które
do tej pory mijali. Dróżka prowadząca do otwartej bramy z siatki, potwierdzała
tylko teorię starości. Była zarośnięta trawą, a niektóre płytki chodnikowe
wyparte zostały przez korzenie drzew znajdujących się nieopodal.
-
Też to zauważyłem.
-
Niezła z nas rodzinka – zachichotała – no
jesteśmy prawie na miejscu.
Po lewej znajdował się równie
stary jak amfiteatr, budynek skonstruowany na styl grecki z płaskorzeźbami przy
dachu i przy rogach ścian. Był zapewne biały w czasach swej świetności, lecz
teraz ściany pokrywała warstewka szarości, a w niektórych miejscach wręcz
zieleni. Bez wątpienia było to najstarsze miejsce na całym terenie. Mimo to
budowla otoczona była asfaltową drogą, zresztą jak wszędzie na jednostce, była
albo zieleń, albo asfalt.
Adri
nagle zatrzymała się, skrajnie po lewej zobaczyli jakieś błyski.
-
Co do licha? - zmartwiła się czerwonowłosa.
Pociągnęła nosem. Magowie z
rutynowego patrolu powinni się już rozejść o tej godzinie, zatem to na pewno
nie oni, poza tym wiedziała dobrze, że magowie nie trenują na otwartej
przestrzeni, tylko w specjalnie wzmocnionych salach na terenie Organizacji.
Wyczuła krew, mnóstwo krwi, ruszyła biegiem. Gdy dobiegła mniej więcej do
krawędzi budynku skoczyła przekręcając się jednocześnie w bok. W locie chwyciła
jakąś ciemną postać i wylądowała z nią na ziemi, ryjąc tyłkiem o asfalt. Hakon
pobiegł za nią, rozdziawiając usta ze zdziwienia. Jeśli to już był trening...
-
Co...? - zapytał zaskoczony Jin.
Spostrzegłszy ją, mag czym
prędzej się podniósł i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać, lecz gdy tylko się
wyprostowała, pchnął ją silnie. Poleciała z pół metra, trafiając na stojącego
za nią Hakona. Oboje się przewrócili, mag odskoczył w tym samym momencie. W
miejsce gdzie przed chwilą stali, uderzył biały pocisk.
-
Auuu... - jęknął wilk, gdy w niego uderzyła.
Wampirzyca podniosła się powoli,
wpatrując się uważnie w coś po lewej stronie, tam gdzie budynek zakręcał i
teraz idealnie było widać front.
Para
wielkich, ciemnych, dwuskrzydłowych drzwi prezentowała się imponująco między
kolumnami podtrzymującymi dach nad wejściem, do którego prowadziły niewysokie,
lecz szerokie schody. Po obu stronach bramy, na podwyższeniach leżały kamienne
gryfy z mosiądzowymi, ściemniałymi przez czas skrzydłami. Miały otwarte dzioby,
jakby chciały zaskrzeczeć i choć ich pozycja nie wskazywała na chęć ataku,
można było mieć pewność, że mogą zmienić zdanie w każdej chwili. Pod schodami
przebiegała asfaltowa dróżka dla pieszych szerokości może trzech metrów,
zakończona kolejnymi szerokimi schodami, pod którymi znajdowała się jeszcze
jedna dróżka i następne schody. Po obu stronach każdych schodów wyrastały
kamienne bloki, niczym wielkie poręcze. Trójka przyjaciół i ich przeciwnik zajmowali
najniższą kondygnację.
-
Cześć Jin – rzekł Hakon, również się podnosząc –
co tu się wyprawia?
-
Mamy problem – odparł mag, wskazując na
przeciwnika.
Stał tam. Dumny i silny, lecz tak
samo chudy jak zawsze. Blond włosy związane miał jak zwykle w kucyka, a ubrany
był na biało. Białe eleganckie spodnie, koszula, na to biały płaszcz, a niżej
eleganckie białe lakierki. Brakowało mu tylko róży w kieszeni płaszcza, by
można byłoby go pomylić z gościem jakiegoś wytwornego przyjęcia. Na szyi miał
różaniec, czarny dla odmiany. Natomiast na plecach... Wzrok wampirzycy
zatrzymał się na śnieżnobiałej, zdobionej rękojeści, którą blondyn chwycił
wyciągając miecz, jakby chciał się nim pochwalić. Srebrna klinga imponowała
wielkością, a on imponował możliwością utrzymania broni w jednej ręce. Wokół
niego zauważyła pięciu magów, wszyscy martwi.
-
Dzisiejszy patrol? - zapytała nie patrząc nawet
na Jin'a
-
Nie wiem, co powiem dyrektorowi, ani ich
rodzicom – odparł smutno – jeśli wyjdziemy z tego żywi – dodał ponuro.
-
Rozgniotę zasrańca – warknęła pod nosem.
-
My się chyba znamy – rzekł Hakon do blondyna –
Znamy? - skierował ciche pytanie do Adri.
-
Owszem. – potwierdziła i zwróciła się do
przeciwnika – Ty się prosisz, żebym cię zabiła Blondi, oj prosisz się... -
wyciągnęła w jego stronę rozczapierzone palce – Narade Kiray!
Zwykle nie potrzebowała zaklęć
słownych, do wytworzenia magii, lecz teraz była zbyt roztrzęsiona, by polegać
na cichej koncentracji. Ten cholerny chudzielec zdołał jakimś cudem uciec z
magicznego więzienia i do tego zdobył gdzieś potęgę, którą już teraz, nawet gdy
swobodnie stał, dało się wyczuć. Domyśliła się, że ktoś mu pomagał i przysięgła
sobie, że jak zabije tego sukinkota, znajdzie człowieka, który mu pomógł i
zgotuje mu los gorszy od śmierci! Magowie polowali na wampiry, ale żaden
pieprzony fanatyk nie miał prawa zabijać pięciu niewinnych ludzi bez względu na
to, czy byli magami, czy też nie. Gniew w niej narastał. Przy wszystkich pięciu
palcach pojawiły się małe kuleczki ognia, które – gdy skończyła wypowiadać
zaklęcie – pognały w stronę Lake'a powiększając się w czasie lotu. On jednak
nie ruszył się z miejsca. Nie zmienił nawet pozycji, nadal stał tam i się
szczerzył.
-
To nic nie da – powiedział Jin w momencie, gdy
zaklęcie uderzyło w Blondiego
Właściwie to nie uderzyło,
rozproszyło się tuż przed nim jakby trafiło na ścianę. Ten zaśmiał się niemal
wesoło.
-
Ja jestem archaniołem prawdziwego Boga! -
powiedział z mocą, rozkładając ręce.
Wampirzyca spostrzegła, że coś
stało się z jego głosem. Brzmiał o wiele pewniej niż ostatnio, co potwierdziło
tylko jej teorię. Lake zdobył gdzieś moc i teraz walka z nim będzie o wiele
trudniejsza. Jego postawa świadczyła o głębokiej wierze, jaką pokładał w swoim
bogu. Splunęła z pogardą, ten typ miał coś z głową.
-
On jest cały antymagiczny – poinformował Jin.
Lake machnął wielkim mieczem
posyłając w ich stronę biały pocisk, z ledwością uskoczyli. Niby jest
antymagiczny, pomyślała Adri , ale używa magii, na głos jednak powiedziała.
-
I do tego dalej fanatyk!
-
Co za nuda – odezwał się niespodziewanie Hakon,
cofając się o krok – no, a gdzie masz tego swojego boga? - zapytał zgryźliwie.
-
Mój Bóg daje mi siłę, by zniszczyć was,
diabelskie pomioty! - odparł niemal z namaszczeniem.
-
Nudzisz – Hakon przybrał niedbałą postawę -
Zaprawdę chłopie nudzisz jak nie wiem – westchnął, wsadzając ręce w kieszenie.
Gdyby miał przy sobie fajki,
pewnie zapaliłby papierosa jeszcze bardziej pokazując lekceważenie. Hakon z
natury był niewierzący, a fanatyków religijnych – zwłaszcza tych, którzy
sądzili, że zostali wybrani przez swojego boga – nie trawił od zawsze.
-
Jak śmiesz! - warknął blondyn.
Adrelia zrozumiała, co jej
przyjaciel próbuje zrobić. Ludzie w gniewie popełniają masę błędów, spojrzała
na chłopaka i uśmiechnęła się lekko, zachęcając do dalszego prowadzenia gry,
sama sięgnęła dyskretnie do kieszonki przy udzie.
-
Na litość, człowieku – kontynuował dalej Hakon –
mógłbyś sobie już dać spokój z tą porąbaną religijną gadką, nikogo tutaj to nie
interesuje – ziewnął teatralnie – a jeśli naprawdę masz za sobą jakiegoś boga
to pokaż go nam, chętnie utniemy sobie z nim pogawędkę – wyszczerzył zęby w
uśmiechu.
-
Panu już podziękujemy – rzekła Adri,
niespodziewanie doskakując do niego z boku.
Miecz miała uniesiony do ciosu,
cięła w locie na klatkę piersiową. Lecz i tym razem on nie ruszył się z
miejsca, natomiast wampirzycę odepchnęło tak, że wylądowała tam gdzie niedawno
złapała maga, znów zaryła tyłkiem po asfalcie.
-
Auć... - jęknęła.
-
Ja jestem archaniołem prawdziwego Boga! -
powtórzył blondyn.
-
Zaciekawiłeś mnie – odparł Hakon, ledwie
spoglądając na lądowanie przyjaciółki – opowiedz mi o nim.
-
Nie jesteś godzien wiedzy na Jego temat!
-
On mnie zaczyna irytować - rzekła, podnosząc
się.
-
Zabił pięciu magów... nieważne że to byli
magowie ósmego kręgu, byli dobrze wyszkoleni – rzekł Jin z żalem w głosie.
-
No to teraz ich pomścimy – dodała swoje
wampirzyca i skoczyła znów.
Wylądowała tuż przed
przeciwnikiem, schyliła się i machnęła mieczem chcąc go podciąć. Odrzuciło ją i
tym razem, plecami zaryła o asfalt, Mag złapał ją nim uderzyła o siatkę
ogradzającą amfiteatr.
-
Cholera Adri, jesteś narwana – skarcił ją.
-
Żałosne – Hakon zwrócił się do blondyna swoim
spokojnym głosem, zabarwionym nutką lekceważenia – bogowie nie istnieją.
Ostatnie słowa wydobyły się nie z
jego ust, a z pyska, doprawione cichym wilczym warknięciem. Hakon sięgnął po
miecz, jego żółte ślepia wciąż obserwowały przeciwnika.
-
Jesteś nic nie wartym śmieciem – kontynuował
wilk – hipokrytą, który ucieka się do magii by zwalczyć „niewiernych”
posługujących się nią. Uważasz się za lepszego od nas? Bo co? - warknął – bo
potrafisz wmówić sobie sprawiedliwego boga, który nie istnieje?!
-
Chodź i sam się przekonaj – odparł tamten –
chodź i sprawdź potęgę najwyższego!
Cholera
jasna, pomyślała czerwonowłosa, on naprawdę w to wierzy. Naprawdę wierzy, że
jest wybrany do zgładzenia diabelskich pomiotów, jakimi według niego jesteśmy.
Takich ludzi powinno się zamykać w wariatkowie! Lake zrobił zapraszający gest
ręką. Adri podniosła się z pomocą maga, na plecach, gdzie nie ochraniał jej
strój, miała zdartą skórę. Piekło, a im silniej piekło, tym bardziej jej gniew
się rozpalał.
-
Jakieś pomysły? - zapytała towarzyszy.
-
Tak, ale same głupie – odparł Hakon.
Korzystając ze swoich niedawno
nabytycg zdolności, w jednej chwili znalazł się za blondynem i zamachnął się na
cios w plecy. Ostrze nie dosięgło celu, jakaś siła odrzuciła wilka na dobre
trzy metry. Człowiek w bieli odwrócił się i po prostu wybuchnął śmiechem. Jin
stał w milczeniu, gorączkowo starając się coś wykombinować. Hakon jęknął,
uderzając o ziemię.
-
Spróbujemy większego kalibru – powiedział nagle
Jin.
Stanął w pozycji do strzału.
Prawą rękę zgiął trzymając z tyłu, lewą zaś wyprostował do przodu.
-
Barafur Korii – szepnął.
Adri rozdziawiła usta. Zaklęcie
lodowego działa wymagało wielkiego nakładu energii i do perfekcji opanowany
zimny ogień. Czy Jin miał na tyle sił, by strzelić lodowym pociskiem? Cofnęła
się dla pewności, przywołując do siebie Hakona, żeby przypadkiem nie dostał
odłamkami. Lód gnający z taką prędkością, nawet w kawałkach mógł pociąć metal
nie mówiąc już o skórze żywej istoty. W pozycji której stał, mag wyglądał dość
dziwacznie, lecz całość nabrała sensu, gdy między rozłożonymi rękoma
czarnowłosego pojawiła się wielka ziejąca chłodem lufa.
-
Oooo... - zaczął blondyn, przekrzywiając głowę –
nowa zabaweczka?
-
Ais, seyuk apir – Jin skoncentrował się na
przeciwniku. - damun est utev...
Lodowe działo było jednym z
najbardziej skomplikowanych zaklęć, toteż Jin musiał posługiwać się większą
ilością odpowiednich słów niż zazwyczaj. Z tyłu lufy zapalił się mały niebieski
ognik, który rósł z sekundy na sekundę. Adri pociągnęła Hakona za sobą, by
jeszcze się oddalili, tak na wszelki wypadek. Coś błysnęło, zgrzytnęło jak
metal o metal i działo wystrzeliło.
-
Tak! Udało się! - krzyknęła wampirzyca, widząc
obłok lodowego pyłu po trafieniu w cel.
-
Czekaj - Jin zatrzymał ją, gdy chciała ruszyć w
stronę przeciwnika.
Pył powoli opadał osadzając się
na... tak, na stojącym nadal Lake'u, który wyglądał teraz jak śnieżny człowiek
pokryty lodową powłoką wokół własnego ciała. Wciąż trwał głupkowato
uśmiechnięty, a trójka przyjaciół mogła dokładnie zobaczyć zakres jego tarczy.
Zaklęcie otulało jego ciało niczym silikonowy kostium lekko grubszy w okolicach
górnej części klatki piersiowej. Jak silikonowy kondom na telefon, pomyślała
wampirzyca i uśmiechnęła się w duchu.
-
Tylko tyle? - odezwał się obserwowany – tylko na
tyle was stać diabelskie pomioty?! - jego śmiech niósł się echem po jednostce.
Nie
mogli do niego podejść, bo z każdym atakiem ich odrzucało. Nie mogli też użyć
magii na odległość, bo tarcza go chroniła. Przecież musi być jakiś rodzaj
zaklęcia zdolny przebić osłonę! Może gdyby czar był wystarczająco silny? To
musi mieć swój limit wytrzymałości. Adri obejrzała się na towarzyszy.
-
Dobra – powiedziała – robimy zrzutę. Jin,
przywalisz jeszcze raz z lodowego działa, no chyba, że masz coś mocniejszego.
Hakon, poślesz najsilniejszy ogniowy pocisk jaki masz, a ja wybiorę coś z gamy
swoich zaklęć.
Nie zadała sobie trudu by ściszyć
głos, choć nie mówiła też specjalnie głośno. Lake jednak wyglądał na tak
pewnego siebie, że nawet ich otwarta strategia nie zrobiłaby na nim wrażenia.
Trójka odsunęła się nieco od siebie by mieć więcej miejsca na oddech.
-
Na mój znak – zarządziła wampirzyca.
Wyciągnęła do przodu otwartą
dłoń, która zajaśniała lodowym blaskiem. Drugą rękę skierowała w bok, po czym
rozpoczęła nią wędrówkę ćwierć-kołem nad głowę. Mówiła przy tym coś pod nosem,
ale tak cicho, że nawet jej przyjaciele
nie rozróżniali słów. Zajęci byli zresztą czym innym. Po jej prawej
stronie mag uformował lodowe działo, zaś wilk – po lewej – rozczapierzył palce
prawej dłoni, wokół których zaczęły tworzyć się małe ogniste kule. Uniesiona
dłoń Adri zajarzyła się czerwonym blaskiem.
-
Troje na jednego? - odezwał się Blondi, widząc
ich przygotowania – to takie niesportowe, moja droga – zachichotał.
-
Wszyscy gotowi? - zapytała.
-
Dawaj – odparł Hakon.
-
Jasne – dodał mag.
-
Hmmm, naprawdę myślicie, że to zadziała? - Lake
był autentycznie zainteresowany.
-
Na trzy - znów zarządziła – Raz!
Jej dłoń znad głowy zaczęła
opadać w kierunku tej jaśniejącej na niebiesko.
-
Dwa!
Dłoń była już w połowie drogi,
gdy Hakon podparł rękę jak do strzału z pistoletu i zaczął zaciskać palce w
pięść. Zimny ogień rozbłysł z tyłu lodowego działa.
-
Trzy!
Działo zgrzytnęło jak za
pierwszym razem, Hakon zacisnął pięść, dłonie Adri złączyły się – strzelili.
Siła
zaklęcia była tak wielka, że rozorała asfalt na swojej drodze. Wszyscy troje
trafili jednocześnie, lecz poza głośnym hukiem nie usłyszeli nic. Adri
ucieszyła się w duchu, że znajdują się na opuszczonej jednostce. W przeciwnym
razie hałas sprowadziłby tu przynajmniej połowę mieszkańców miasta. Na
szczęście teren bazy wojskowej usytuowany był z dala od miast właśnie ze
względu na wybuchy. Dym powoli się rozwiewał. Wampirzyca zmrużyła oczy, z
szarości wyłonił się wyszczerzony Blondi.
-
Zaraz wracam – rzucił wilk i pognał w stronę
budynku, wkrótce znikając im z oczu.
-
O! - zawołał Lake – widzę, że piesek się
wystraszył i uciekł z podkulonym ogonem, ale to nic i tak go znajdę.
***
Hakon
biegł na czterech łapach. Tak było zdecydowanie szybciej. W myślach układał
plan. Gdy opadł pył, facet stał na ziemi, na ziemi, nie na asfalcie, czyli jego
tarcza nie sięga dalej niż do stóp, może jest słabsza tam na dole? Warto
spróbować. Poza tym skoro jest antymagiczny, to trzeba zrobić tak by nie używać
magii, bynajmniej nie bezpośrednio. Wytrzymajcie jeszcze trochę, pomyślał
wpadając między drzewa najbliższego lasu. Skupił energię i zaczął kopać.
***
-
No, ale państwu już podziękujemy – kontynuował
Blondi.
Uniósł miecz i machnął nim,
posyłając w ich stronę biały pocisk. Uskoczyli, mag dyszał, był już naprawdę
zmęczony. Adri uformowała tarczę. Wiedziała, że Hakon nie jest tchórzem, nie
ucieknie. Miał jakiś plan, to pewne, więc musieli wytrzymać do jego powrotu.
Kolejny pocisk uderzył w tarczę aż zadrżała. Nagle atakujący zachwiał się i
wydał z siebie okrzyk zdumienia, coś chwyciło go za stopy i wciągnęło w ziemię
po samą szyję. Nieopodal wykopał się Hakon, futro miał całe w ziemi.
-
Och, a jednak piesek potrafi myśleć – zadrwił
ich przeciwnik.
Chwilę później ziemia wokół niego
zaczęła się trząść, by za moment wyrzucić go z siebie, niczym wulkan lawę. Lake
wylądował tym razem na asfalcie niedaleko Adri, otrzepał się z ziemi
nonszalancko.
-
Nie lubię jak ktoś mi brudzi ciuchy – rzekł do
wilka i chwycił miecz.
-
No tak, ręce – powiedziała Adri do siebie.
Ruszyła. Była już prawie przy nim
z pięścią wymierzoną w jego twarz. Chciała, bardzo chciała, by to coś dało,
lecz on odwrócił się błyskawicznie i zamachnął się na nią mieczem. Uniknęła,
robiąc salto w bok.
Czas
zwolnił.
Później, dużo
później po całym zajściu, poczucie winy zakuło ją gdzieś w żołądku, gdyby była
choć odrobinę szybsza... Wszystko działo się jak na filmie, klatka po klatce.
Mogła, przecież mogła...! Nie. Nie mogła. Nieświadomie odsłoniła maga, który
był za nią. Koniec klingi niefortunnie przesunął się po szyi Jin'a. Ten
natychmiast złapał się za ranę, próbując
zatamować krew. Cofnął się chwiejnie kilka kroków, natrafiając plecami na
siatkę ogradzającą amfiteatr, osunął się po niej na ziemię, Blondi uskoczył
śmiejąc się serdecznie, Adri dopadła do maga, dłoń już jej się iskrzyła
zaklęciem leczącym.
-
Magu, cholera nie zostawiaj mnie teraz –
jęknęła.
Ten najwyraźniej chciał coś
powiedzieć, ale jedyne, co dało się słyszeć, to odgłos bulgotania. Krew mimo
tamowania, drażniła miedzianym zapachem nozdrza wampirzycy.
-
Jin, cholera, Jin! - nasiliła zaklęcie.
Lake spojrzał na wilka.
Najwidoczniej uznał że mag jest już wyeliminowany, a ognistowłosa przez dłuższy
czas będzie zajęta. Pora zatem wziąć się za kundla, który mało nie pokrzyżował
mu planów. Wyszczerzył zęby radośnie, jakby cała sytuacja bardzo go cieszyła.
Wilk zacisnął pięści. Kątem oka przyglądał się jak Adri próbuje ratować
przyjaciela. Chciał pomóc, ale wiedział, że niewiele zdziała, poza tym musiał
utrzymywać wroga z daleka od dhampirzycy. Świetlisty pocisk ruszył w jego
stronę, chwycił miecz, wiedząc, że na niewiele mu się to zda. Musiał jednak
spróbować.
-
Wiem, że tego nie chcesz Jin, ale muszę to
zrobić – powiedziała Adri.
Mag zacharczał coś w odpowiedzi,
zobaczyła strach w jego oczach. Bał się, ale nie wiedziała czy bardziej
śmierci, czy też tego, czym może się stać. Pochyliła się nad nim i wstrzymała
oddech. Najdelikatniej jak umiała wbiła kły, upiła dwa łyki i natychmiast się
oderwała. Nacięła szponem własną skórę, po czym podała mu swoją krew.
Przypomniało jej się, jak sama została istotą nocy.
***
E nooo, w najciekawszym momencie koniec. Yosh, 2 część rozdziału ikuzooo.
OdpowiedzUsuńMolly chan czytała