Część druga opowiadania ;-)
- Yumi -
2.
Padało.
Jak na przystało na marzec, pogoda płatała figle. Już myślało
się, że lato ma zamiar nadejść, a przynajmniej porządna wiosna,
to już na drugi dzień niebo zasnute było ciężkimi szarymi
chmurami nie zwiastującymi niestety nic dobrego. Od rana zastanawiał
się, czy w końcu te szare ciężary luną kaskadą wody na
mieszkańców Katowic. Zawsze uważał, że deszcz oczyszcza miasto,
ale w dni tak chłodne jak ten wolałby, żeby już miasto było
brudne. Co prawda miał na sobie kurtkę, ale krótko ścięte włosy
odsłaniały kark i teraz deszcz wbijał w niego zimne igiełki jakby
się nad nim znęcał. Marek skulił się próbując unikać
lodowatych kropli i przyśpieszył kroku. Szedł rozglądając się
nerwowo na wszystkie strony, czy aby nie czają się gdzieś w jakimś
zaułku.
Starał się nie myśleć o tym co mu wtedy powiedzieli.
Mimo wszystko miał nadzieję, że dojdzie żywy na miejsce. Jeśli
pokona, ba jak już pokona tego buca, wtedy mogą mu zrobić co chcą.
Będzie miał swoją satysfakcję! Żeby tylko nie czekali na niego
przed klubem. Zerknął w prawo i w lewo. Nic. Ulica była pusta. Nic
dziwnego, deszcz padał nieprzerwanie zupełnie jakby się uwziął
by zepsuć ludziom wszystkie sobotnie plany. Z racji wieczornej pory
było dość ciemno, a uwieszone nisko chmury dodawały mroczności
pustej ulicy. Skręcił za róg mimowolnie oczekując nagłego ciosu
lub mściwego spojrzenia i wrednego uśmieszku jednego z czterech
oprawców. Nic się jednak nie stało. Westchnął z ulga i ruszył
dalej, do klubu było już niedaleko. Jego myśli teraz przeszły na
inny tor. Zastanawiał się, co miał znaczyć jej ostatni mail.
Będzie ? Gdzie przecież nie tutaj, mieszkała za daleko od Katowic,
poza tym przecież nie znała tego miasta, nie znalazła by klubu. I
ten długi czas oczekiwania. Nigdy nie kazała mu tak długo czekać
na maila od siebie. A może wtedy już jechała? Zaraz zaraz,
przecież to nie możliwe. Bez przesady, skarcił się w duchu.
Jesteśmy znajomymi z neta i na pewno nie przyjechałaby tutaj,
zresztą niby po co. Żeby zobaczyć tę bitwę? Nie, naprawdę nie
sądził, że się pojawi. A może? Cześć jego świadomości
chciała tego. Przecież już dawno jej pisał, ze chciałby ją
poznać na żywo, tylko że nie nadarzała się ku temu okazja.
Mieszkała tak daleko... Mimo wszystko cieszył się, że poznali się
w tej grze MMO. Pomogła mu zrozumieć wiele rzeczy. W sumie była
dość ciekawą osobą, choć tak naprawdę nie umiał określić
dlaczego ją tak lubił. Jak sama twierdziła była nienormalna,
uśmiechnął się na tę myśl cytując ją w wyobraźni, „Nigdy
nie mów o mnie, że jestem normalna, bo się obrażę” Jak się
nad tym głębiej zastanowić to nawet chciałby jej obecności na
tej bitwie, czułby jak go wspiera. Gdyby tak przyjechała... Nie
nie, to pewnie był mail do kogoś innego i przez pomyłkę wysłała
go do niego. Poza tym ona zawsze się podpisywała na końcu z tymi
trzema kropkami pod nickiem. Nie nie, to na pewno pomyłka. Pewnie
umawiała się z jakąś koleżanką czy coś. Marek skręcił znów,
ponownie instynktownie się kuląc, oczekując ciosu. Nic. Zaczął
się zastanawiać, czy może się z nim nie bawią, nie śledzą go,
nie wystawiają na próbę jego cierpliwości i odwagi, by dopaść
go, gdy już uzna, że jednak nic nie mają zamiaru mu zrobić, albo
by zagonić go jak dzikie zwierze w ślepą uliczkę przed samym
klubem. Wiedział, że jak dojdzie na miejsce będzie bezpieczny
przez cały czas trwania bitwy. Czy wróci do domu nie było już
pewien. Istniała jednak szansa, że pogróżki były tylko
pogróżkami. Zastanowił się czy nie powinien zadzwonić po Pawła
i Dawida, ale w końcu odrzucił ten pomysł. Nie będzie kumpli
ściągać z Jaworzna, poza tym i tak by już nie zdążyli. No i nie
czuł by mieli ochotę nadstawiać karku za niego, co jak co, ale
przyjaciółmi, takimi prawdziwymi, to nie byli. W sumie był tak
zaaferowany jej reakcja, a potem tym listem że zupełnie wyleciało
mu z głowy że powinien kogoś poprosić by z nim dziś poszedł.
Uniósł wzrok starając się złapać ostrość widzenia co niemal
uniemożliwiały wielkie krople deszczu. Zmrużył oczy. Już widział
wejście do klubu. Jeszcze kilka kroków i będzie bezpieczny... a na
pewno bezpieczniejszy. Rozejrzał się w około, ale nikogo nie
zobaczył. Nadstawił uszu, lecz żaden dźwięk nie przebijał się
przez szum deszczu który już przeszedł w porządną ulewę. Stanął
przed wejściem. Ciemnoczerwony napis wymalowany sprayem na murze
głosił: „POD MOSTEM” o ironio w pobliżu nie było żadnego
mostu, ani nawet mostku, a już tym bardziej rzeki. Marek wzruszył
ramionami. Nie jemu było oceniać dlaczego klub nazywa się tak, a
nie inaczej. Wiedział jedynie, ze był to najbardziej oblegany przez
młodych raperów klub w Katowicach. Regularnie co dwa tygodnie
odbywały się bitwy Freestyle'u, zwykle dla samej zabawy i
sprawdzenia siebie, lecz czasami zdarzało się, że takiej bitwie
przyglądali się ludzie z wytwórni płytowej. Jeśli ktoś miał
szczęście... Marek słyszał plotki że dziś też miał być ktoś
ważny, ale jakoś to nie obchodziło. Robił to dla siebie, dla
spełnienia własnej pasji, dla poczucia ze jest w czymś dobry.
Przez myśl mu przeszło pytanie od którego zadrżał mimowolnie.
Czy za tę pasję warto zginąć? Stał tak chwilę po czym
wzruszywszy ponownie ramionami wszedł do klubu. Było parę minut po
osiemnastej. Wiedział że do swojego pojedynku ma jeszcze trochę
czasu. Skierował się od razu do łazienki by doprowadzić się do
ładu. Znalazłszy się tam umył twarz i mimochodem spojrzał w
lustro. Patrzył na niego brązowooki, czarnowłosy chudzielec w
lekko szerokich spodniach i luźnej, lecz nie do przesady, bluzie.
Nie nosił czapki z daszkiem ani łańcuchów jak inni. Marek
westchnął. Osuszył twarz i wyszedł na sale. Minęło 20 minut i
nadeszła jego kolej. Widział za kulisami tych czterech co mu
grozili. Patrzyli na niego wilkiem. Może mieli nadzieje że
stchórzy, albo specjalnie będzie gorszy, nie obchodziło go to, był
w swoim żywiole. Spojrzał na swojego przeciwnika. Chłopak niewiele
starszy od niego, lecz sporo od niego grubszy ubrany podobnie jak
większość raperów w szerokie spodnie i bluzę. Na głowie miał
czapkę z daszkiem ubraną tył na przód i wielki złoty łańcuch z
wisiorem w kształcie dolara na piersi. Marek wątpił, że to
prawdziwe złoto. Zerknął na publikę, przez chwilę jego oczy
zauważyły intensywną zieleń w morzu twarzy. Były to oczy
ciemnowłosej dziewczyny, która sekundę później odwróciła
wzrok. Bitwa się zaczęła grubas zapoczątkował naprawdę żałosnym
rymem. Marek niewiele myśląc dał z siebie wszystko i już po kilku
minutach wiadomo było, że wygra. Gdzieś w połowie ustalonego
czasu znów zerknął na publikę, ale nie dopatrzył się
intensywnie zielonych oczu. Bitwa zakończyła się, jak przewidywał,
jego zwycięstwem. Grubas patrzył na niego nienawistnie, lecz Marek
wiedziony dziwną potrzebą wciąż rozglądał się po twarzach
zebranych poszukując ciemnowłosej dziewczyny. W międzyczasie
zastanawiał się co go tak w niej zaintrygowało. Jej oczy nie miały
zwykłego zielonego koloru on był tak intensywny jak... zastanawiał
się nad porównaniem, gdy ktoś szturchnął go w ramie. Był to
jeden z oprychów.
- Zginiesz
za to. - powiedział cicho, lecz zdecydowanie.
Marek
milczał. Patrzył w oczy bandyty na chwile zapominając gdzie się
znajdują i po tu właściwie są. Nie był pewien czy go znów
pobiją czy tym razem posuną się dalej, ale wiedział że wygrał i
to mu dawało mentalną przewagę nad nimi. Czuł się zwycięzcą,
to on dostał się do ćwierć finałów i jeśli dane mu było
przeżyć dzisiejszą noc miał zamiar dać z siebie wszystko.
- Lepiej
nie wychodź z klubu sam – ostrzegł go wspaniałomyślnie
oprawca.
Brązowooki
chłopak tylko wzruszył ramionami i odwrócił się by podejść do
baru. Miał prawo wypić sobie to na co tylko miał ochotę. Może
to go trochę znieczuli. Oczywiście zamierzał walczyć, ale jeśli
znów będzie ich czterech, a na to się zapowiadało, nie mógł
wiele zdziałać. Mógł oczywiście ratować się ucieczką, po
namyśle uznał nawet że to będzie dobry, choć hańbiący sposób.
Zawsze można spróbować.
Całość ogólnie super, wyczuć można, że Markowi wszystko jedno że mu grożą. Tzn jego myśli krążą wokół tej sprawy, ale nie przejmuje się tym, nie panikuje, nie boi się i robi to, co chce zrobić. Widać też że Freestyle-Batlle (czy jak to sie nazywa) to jego pasja, ale nie ukazuje tego za bardzo. Wchodzi do klubu, staje na trybunie, rapuje wiedząc dokładnie że wygra, schodzi z niej po zwycięstwie, idzie do baru i pije sobie coś, nie szalejąc z radości. Feeling z ósmej mili i to mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńLiterówek pare dostrzegłem ale tu przecież nie stawia się oceny za gramatyke i ortografie :)
póki pamiętam, wyłapałam jedno powtórzenie przy tym "od niego" grubszy i starszy w jednym zdaniu. Podoba mi się ta historia. Fabuła cudnie wciągająca. Bohaterowie ciekawi. Miło czyta się twój styl pisania, jest prosty, bez zbędnej plątaniny :D
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba rozdział, a całość jeszcze bardziej! :)
(weny życzę na dalsze rozdziały i zaraz poczytam więcej)