14 czerwca 2012

Yumi (2)

Część druga opowiadania ;-) 

- Yumi -
2.
         Padało. Jak na przystało na marzec, pogoda płatała figle. Już myślało się, że lato ma zamiar nadejść, a przynajmniej porządna wiosna, to już na drugi dzień niebo zasnute było ciężkimi szarymi chmurami nie zwiastującymi niestety nic dobrego. Od rana zastanawiał się, czy w końcu te szare ciężary luną kaskadą wody na mieszkańców Katowic. Zawsze uważał, że deszcz oczyszcza miasto, ale w dni tak chłodne jak ten wolałby, żeby już miasto było brudne. Co prawda miał na sobie kurtkę, ale krótko ścięte włosy odsłaniały kark i teraz deszcz wbijał w niego zimne igiełki jakby się nad nim znęcał. Marek skulił się próbując unikać lodowatych kropli i przyśpieszył kroku. Szedł rozglądając się nerwowo na wszystkie strony, czy aby nie czają się gdzieś w jakimś zaułku.
Starał się nie myśleć o tym co mu wtedy powiedzieli. Mimo wszystko miał nadzieję, że dojdzie żywy na miejsce. Jeśli pokona, ba jak już pokona tego buca, wtedy mogą mu zrobić co chcą. Będzie miał swoją satysfakcję! Żeby tylko nie czekali na niego przed klubem. Zerknął w prawo i w lewo. Nic. Ulica była pusta. Nic dziwnego, deszcz padał nieprzerwanie zupełnie jakby się uwziął by zepsuć ludziom wszystkie sobotnie plany. Z racji wieczornej pory było dość ciemno, a uwieszone nisko chmury dodawały mroczności pustej ulicy. Skręcił za róg mimowolnie oczekując nagłego ciosu lub mściwego spojrzenia i wrednego uśmieszku jednego z czterech oprawców. Nic się jednak nie stało. Westchnął z ulga i ruszył dalej, do klubu było już niedaleko. Jego myśli teraz przeszły na inny tor. Zastanawiał się, co miał znaczyć jej ostatni mail. Będzie ? Gdzie przecież nie tutaj, mieszkała za daleko od Katowic, poza tym przecież nie znała tego miasta, nie znalazła by klubu. I ten długi czas oczekiwania. Nigdy nie kazała mu tak długo czekać na maila od siebie. A może wtedy już jechała? Zaraz zaraz, przecież to nie możliwe. Bez przesady, skarcił się w duchu. Jesteśmy znajomymi z neta i na pewno nie przyjechałaby tutaj, zresztą niby po co. Żeby zobaczyć tę bitwę? Nie, naprawdę nie sądził, że się pojawi. A może? Cześć jego świadomości chciała tego. Przecież już dawno jej pisał, ze chciałby ją poznać na żywo, tylko że nie nadarzała się ku temu okazja. Mieszkała tak daleko... Mimo wszystko cieszył się, że poznali się w tej grze MMO. Pomogła mu zrozumieć wiele rzeczy. W sumie była dość ciekawą osobą, choć tak naprawdę nie umiał określić dlaczego ją tak lubił. Jak sama twierdziła była nienormalna, uśmiechnął się na tę myśl cytując ją w wyobraźni, „Nigdy nie mów o mnie, że jestem normalna, bo się obrażę” Jak się nad tym głębiej zastanowić to nawet chciałby jej obecności na tej bitwie, czułby jak go wspiera. Gdyby tak przyjechała... Nie nie, to pewnie był mail do kogoś innego i przez pomyłkę wysłała go do niego. Poza tym ona zawsze się podpisywała na końcu z tymi trzema kropkami pod nickiem. Nie nie, to na pewno pomyłka. Pewnie umawiała się z jakąś koleżanką czy coś. Marek skręcił znów, ponownie instynktownie się kuląc, oczekując ciosu. Nic. Zaczął się zastanawiać, czy może się z nim nie bawią, nie śledzą go, nie wystawiają na próbę jego cierpliwości i odwagi, by dopaść go, gdy już uzna, że jednak nic nie mają zamiaru mu zrobić, albo by zagonić go jak dzikie zwierze w ślepą uliczkę przed samym klubem. Wiedział, że jak dojdzie na miejsce będzie bezpieczny przez cały czas trwania bitwy. Czy wróci do domu nie było już pewien. Istniała jednak szansa, że pogróżki były tylko pogróżkami. Zastanowił się czy nie powinien zadzwonić po Pawła i Dawida, ale w końcu odrzucił ten pomysł. Nie będzie kumpli ściągać z Jaworzna, poza tym i tak by już nie zdążyli. No i nie czuł by mieli ochotę nadstawiać karku za niego, co jak co, ale przyjaciółmi, takimi prawdziwymi, to nie byli. W sumie był tak zaaferowany jej reakcja, a potem tym listem że zupełnie wyleciało mu z głowy że powinien kogoś poprosić by z nim dziś poszedł. Uniósł wzrok starając się złapać ostrość widzenia co niemal uniemożliwiały wielkie krople deszczu. Zmrużył oczy. Już widział wejście do klubu. Jeszcze kilka kroków i będzie bezpieczny... a na pewno bezpieczniejszy. Rozejrzał się w około, ale nikogo nie zobaczył. Nadstawił uszu, lecz żaden dźwięk nie przebijał się przez szum deszczu który już przeszedł w porządną ulewę. Stanął przed wejściem. Ciemnoczerwony napis wymalowany sprayem na murze głosił: „POD MOSTEM” o ironio w pobliżu nie było żadnego mostu, ani nawet mostku, a już tym bardziej rzeki. Marek wzruszył ramionami. Nie jemu było oceniać dlaczego klub nazywa się tak, a nie inaczej. Wiedział jedynie, ze był to najbardziej oblegany przez młodych raperów klub w Katowicach. Regularnie co dwa tygodnie odbywały się bitwy Freestyle'u, zwykle dla samej zabawy i sprawdzenia siebie, lecz czasami zdarzało się, że takiej bitwie przyglądali się ludzie z wytwórni płytowej. Jeśli ktoś miał szczęście... Marek słyszał plotki że dziś też miał być ktoś ważny, ale jakoś to nie obchodziło. Robił to dla siebie, dla spełnienia własnej pasji, dla poczucia ze jest w czymś dobry. Przez myśl mu przeszło pytanie od którego zadrżał mimowolnie. Czy za tę pasję warto zginąć? Stał tak chwilę po czym wzruszywszy ponownie ramionami wszedł do klubu. Było parę minut po osiemnastej. Wiedział że do swojego pojedynku ma jeszcze trochę czasu. Skierował się od razu do łazienki by doprowadzić się do ładu. Znalazłszy się tam umył twarz i mimochodem spojrzał w lustro. Patrzył na niego brązowooki, czarnowłosy chudzielec w lekko szerokich spodniach i luźnej, lecz nie do przesady, bluzie. Nie nosił czapki z daszkiem ani łańcuchów jak inni. Marek westchnął. Osuszył twarz i wyszedł na sale. Minęło 20 minut i nadeszła jego kolej. Widział za kulisami tych czterech co mu grozili. Patrzyli na niego wilkiem. Może mieli nadzieje że stchórzy, albo specjalnie będzie gorszy, nie obchodziło go to, był w swoim żywiole. Spojrzał na swojego przeciwnika. Chłopak niewiele starszy od niego, lecz sporo od niego grubszy ubrany podobnie jak większość raperów w szerokie spodnie i bluzę. Na głowie miał czapkę z daszkiem ubraną tył na przód i wielki złoty łańcuch z wisiorem w kształcie dolara na piersi. Marek wątpił, że to prawdziwe złoto. Zerknął na publikę, przez chwilę jego oczy zauważyły intensywną zieleń w morzu twarzy. Były to oczy ciemnowłosej dziewczyny, która sekundę później odwróciła wzrok. Bitwa się zaczęła grubas zapoczątkował naprawdę żałosnym rymem. Marek niewiele myśląc dał z siebie wszystko i już po kilku minutach wiadomo było, że wygra. Gdzieś w połowie ustalonego czasu znów zerknął na publikę, ale nie dopatrzył się intensywnie zielonych oczu. Bitwa zakończyła się, jak przewidywał, jego zwycięstwem. Grubas patrzył na niego nienawistnie, lecz Marek wiedziony dziwną potrzebą wciąż rozglądał się po twarzach zebranych poszukując ciemnowłosej dziewczyny. W międzyczasie zastanawiał się co go tak w niej zaintrygowało. Jej oczy nie miały zwykłego zielonego koloru on był tak intensywny jak... zastanawiał się nad porównaniem, gdy ktoś szturchnął go w ramie. Był to jeden z oprychów.
- Zginiesz za to. - powiedział cicho, lecz zdecydowanie.
Marek milczał. Patrzył w oczy bandyty na chwile zapominając gdzie się znajdują i po tu właściwie są. Nie był pewien czy go znów pobiją czy tym razem posuną się dalej, ale wiedział że wygrał i to mu dawało mentalną przewagę nad nimi. Czuł się zwycięzcą, to on dostał się do ćwierć finałów i jeśli dane mu było przeżyć dzisiejszą noc miał zamiar dać z siebie wszystko.
- Lepiej nie wychodź z klubu sam – ostrzegł go wspaniałomyślnie oprawca.
Brązowooki chłopak tylko wzruszył ramionami i odwrócił się by podejść do baru. Miał prawo wypić sobie to na co tylko miał ochotę. Może to go trochę znieczuli. Oczywiście zamierzał walczyć, ale jeśli znów będzie ich czterech, a na to się zapowiadało, nie mógł wiele zdziałać. Mógł oczywiście ratować się ucieczką, po namyśle uznał nawet że to będzie dobry, choć hańbiący sposób. Zawsze można spróbować.

2 komentarze:

  1. Całość ogólnie super, wyczuć można, że Markowi wszystko jedno że mu grożą. Tzn jego myśli krążą wokół tej sprawy, ale nie przejmuje się tym, nie panikuje, nie boi się i robi to, co chce zrobić. Widać też że Freestyle-Batlle (czy jak to sie nazywa) to jego pasja, ale nie ukazuje tego za bardzo. Wchodzi do klubu, staje na trybunie, rapuje wiedząc dokładnie że wygra, schodzi z niej po zwycięstwie, idzie do baru i pije sobie coś, nie szalejąc z radości. Feeling z ósmej mili i to mi się podoba :)

    Literówek pare dostrzegłem ale tu przecież nie stawia się oceny za gramatyke i ortografie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. póki pamiętam, wyłapałam jedno powtórzenie przy tym "od niego" grubszy i starszy w jednym zdaniu. Podoba mi się ta historia. Fabuła cudnie wciągająca. Bohaterowie ciekawi. Miło czyta się twój styl pisania, jest prosty, bez zbędnej plątaniny :D

    Bardzo mi się podoba rozdział, a całość jeszcze bardziej! :)
    (weny życzę na dalsze rozdziały i zaraz poczytam więcej)

    OdpowiedzUsuń