Część 6, ostatnia ;-)
Prawo odpowiedniej ceny
(6)
Jej czarne włosy,
zaplecione teraz w warkocz, opadały na lekko przygarbione plecy.
Luvia szperała w szufladzie komody, a Ven obserwował ją w
milczeniu. Spędzili tak już dobrą minutę lub dwie. Ona zdawała
się nie wiedzieć o jego obecności, zastanawiał się, czy po
prostu się z nim bawi, czy naprawdę go nie wyczuła. Wydawała się
całkowicie zaabsorbowana tym, czego szukała, więc po kolejnej
minucie Ven odezwał się.
Odwróciła się gwałtownie,
fiolka z zielonym płynem wyleciała jej z rąk i rozbiła się o
kamienną podłogę, w pomieszczeniu rozszedł się zapach bzu i
kakaowca.
- Do stu udanych zaklęć! - zaklęła – to kosztuje fortunę! - spojrzała na niego – jak się tu dostałeś?
Powoli zaczęła przesuwać
się w lewo, gdzie po drugiej stronie wielkiego łoża, na nocnej
szafce leżała różdżka. Luvia wiedziała, że nie doskoczy do
broni, on również to wiedział.
- Możesz już przestać? - zapytał, podchodząc do szafki i biorąc różdżkę w dłonie, Luvia zamarła – Nie jestem twoim wrogiem – rzekł.
Przemierzył pokój w kilku
szybkich krokach. Czarnowłosa magiczka cofnęła się najdalej jak
mogła, co on zamierzał zrobić? Mimowolnie nastawiła się na cios,
lecz kiedy do niej dotarł po prostu podał jej różdżkę. Patrzyła
tępo na przedmiot w jego dłoni, jakby pierwszy raz go widziała. W
końcu wzięła drewniany, wyżłobiony runami patyk, ostrożnie,
jakby należał do trędowatego, i obejrzała go dokładnie. Nie
powiedziała nic, rzuciła Ven'owi zdziwione spojrzenie.
- Jak już wielokrotnie powtarzałem – rzekł znudzonym tonem – nie jestem twoim wrogiem.
- Mów zatem – rzekła szorstko, zakładając ręce.
- Mówiłem ci już, że pochodzę z innego wymiaru. Wy jeszcze tego nie odkryliście, ale to tylko kwestia czasu.
- I? - zapytała nadal się w niego wpatrując.
- Ponownie się powtarzając chcę ci powiedzieć, że zostałem tu przysłany, by zabrać cię do kogoś potężnego.
- Po co?
- By wskrzesić tą drugą ciebie.
- I do czego niby ja ci jestem potrzebna, skoro moja magia jest taka zacofana? - zapytała oschle, widać trafił w czuły punkt.
- Nie chodzi tu o magię – rzekł – potrzebna jest część twojej duszy, gdyż jesteście tą samą osobą, tylko z innych światów.
- Która część? - zapytała podejrzliwie.
Pochłonięci rozmową nie
usłyszeli kroków. Jednak zgrzyt wysuwanego z pochwy miecza już
zwrócił ich uwagę. Ven odskoczył przed ciosem bardziej
instynktownie niż świadomie. Chwycił oburącz rękojeść swojej
broni. Wrogiem okazał się wysoki, bardzo szczupły mężczyzna o
czarnych, zaczesanych do tyłu włosach. Ven przygryzł wargę,
przeciwnik w koronie różnił się od ojca Luvii jedynie jednym
małym szczegółem. Arthen – wampir miał twarz gładką niczym
wypolerowane lustro, natomiast Arthen – król, estetycznie
przystrzyżoną, czarną brodę.
- Pani skryj się za mną – rzekł, nie spuszczając wzroku z Ven'a. - ja zajmę się intruzem.
- Nie jestem intruzem – odparł Ven.
Jednak Arthen go nie
słuchał, zaatakował ponownie z dołu, szybko i bez ostrzeżenia.
Ven sparował, ich miecze spotkały się, a stal zgrzytnęła
niemiło. Luvia patrzyła na to wszystko jakby niezdecydowana,
cofnęła się lekko przyciskając do piersi różdżkę, którą jej
zwrócono. Patrzyła na tego człowieka, który wrócił zza grobu i
zastanawiała się, czy istnieje choć cień możliwości, że mówił
prawdę.
- Luvia, chodź ze mną proszę! - krzyknął jednocześnie kopiąc króla, tak, że tamten wylądował na plecach.
Arthen wstał szybko,
nadzwyczaj zwinnie jak na człowieka w królewskim płaszczu po same
kostki. Zaklął siarczyście słowami, które nie przystałyby
koronowanej głowie w wychodku, a co dopiero przy ludziach i
zaatakował ponownie z furią dzikiej, rozwścieczonej bestii. Ven
również zaklął nie mniej paskudnie od króla.
- Wiesz czemu to robię? - krzyknął do Luvii, odskakując przed klingą.
- Nie – odparła po prostu.
- Bo w tamtym świecie cię kocham! - odparł unosząc brzeszczot, by zablokować uderzenie znad głowy.
Coś wytrąciło mu broń z
ręki, zdołał zakryć głowę rękoma odruchowo, ale cios nie
nadszedł. Podniósł oczy i spostrzegł, że Arthen stoi jak wryty w
pozycji do cięcia, niczym posąg wojownika, któremu ktoś zabrał
kamienny miecz. Obaj spojrzeli na Luvię, która dzierżyła różdżkę
skierowaną w ich stronę.
- Dość już tego – powiedziała spokojnie.
- Ale pani... - zaczął król.
Podeszła i położyła mu
dłoń na ramieniu.
- Królu mój, panie – powiedziała patrząc mu w oczy – pójdę, pomogę mu.
- Ale królowa... - zająknął się.
- Królu mój … nie Arthen, bracie... wrócę, obiecuję – rzekła.
- Wróć siostro moja … - rzekł, biorąc jej rękę w swoje dłonie - … i uratuj moją królową.
Wychodzili tylnymi
drzwiami, by nie napatoczyć się na zbyt wielu strażników.
Najwyraźniej Luvia nie miała zamiaru tłumaczyć, dlaczego udaje
się gdzieś z człowiekiem, którego kilka godzin temu skazano na
szafot, i to jeszcze niemalże w środku nocy.
- Powiedz, dlaczego się zgodziłaś? - zagaił Ven.
- Odnoszę wrażenie, że mówisz prawdę Ti La Sor.
- Sora no Ven – poprawił ją.
- Widziałam w twoich oczach ten błysk, gdy mówiłeś o niej – ciągnęła, ignorując jego korektę – o tej drugiej … mnie.
- Różnicie się, ale ty i tak wydajesz się inna niż mówią plotki.
- Nie powinieneś wierzyć w to, co gadają ludzie, póki sam tego nie sprawdzisz.
- Czyli nie zabijasz dzieci i nie kradniesz ich mocy?
Spojrzał na nią, lecz
wyraz jej twarzy się nie zmienił. Była przygotowana na to pytanie,
zapewne znała plotki krążące na jej temat. Milczała przez
chwilę, choć zauważył, że zacisnęła mocniej dłoń na drążku
pochodni, którą niosła. Szli przed siebie ciemnym korytarzem, Ven
nie wiedział, w której części zamku teraz się znajdują, ale
widocznie nie była zbyt uczęszczana, ani tez czyszczona. Ozdobne
wazy, które raz po raz wyłaniały się z mroku, otulone były
widoczną warstewką kurzu.
- Ludzie często opacznie rozumieją pewne sprawy – powiedziała.
- Więc co się dzieje?
Przystanęła, zawieszając
na nim spojrzenie.
- Ty naprawdę nie jesteś magiem Ti La Sor – bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Sora no Ven – znów ją poprawił – i nie, nie jestem magiem, jestem demonem.
- Demonem? - spojrzała na niego zaskoczona – nie wyglądasz. Czy u was demony przypominają ludzi?
- Znaczy... byłem – sprostował, a gdy spostrzegł jej pytające spojrzenie, dodał – oddałem swoją moc jako część zapłaty za jej zmartwychwstanie.
Milczała przez chwilę,
jakby trawiąc tę informację. Czy zastanawiała się nad jego
ówczesną potęgą, czy może nad odwagą, lub też siłą jego
uczucia? Nie wiedział, nie miał zamiaru pytać.
- To by wyjaśniało nieco, tę słabą imitację twojej różdżki – podsumowała – prawdziwy mag uznałby za obrazę, gdyby go choć poproszono o użycie takiej, te różdżki...
- Co się dzieje z dziećmi, Luvia – przerwał jej.
- Moc magiczna – odparła nie od razu – objawia się zwykle w wieku od pięciu do ośmiu lat. Człowiek mający tyle lat ma już pełną świadomość siebie, a zatem i całej mocy. Nie sztuką jest wtedy opanowanie jej – przerwała na chwilę, w świetle pochodni wyraz jej twarzy wydawał się upiorny – ostatnio jednak w mnóstwie noworodków tli się magia.
- I dlatego je porywacie? - zapytał nim pomyślał.
Obrzuciła go upiornie
zimnym spojrzeniem jak na tak ciepły płomień pochodni.
- Zabieramy takie dzieci do Akademii – podjęła po chwili – gdzie zajmują się nimi magowie trzeciego stopnia, starający się zmienić przepełniającą niemowlaka magię w coś innego, skierować ją tak, by dziecko nie zrobiło krzywdy ani sobie ani nikomu innemu.
- Co masz na myśli?
- Niekontrolowana magia może wezbrać do tego stopnia, że potrafi rozerwać... nosiciela – ostatnie powiedziała takim tonem, jakby nie o to jej chodziło. Ven domyślił się, że słowa „rozerwać dziecko” nie przejdą jej przez gardło.
- Dlaczego rodziny o tym nie wiedzą?
- Ależ wiedzą! – odrzekła trochę zbyt głośno – Jednak zrozpaczone matki do wiadomości przyjmują tylko to, że to nasza wina.
- A więc jesteś wredną czarownicą, która porywa dzieci – podsumował, gdy skręcili – a co z tymi, które przeżywają zabieg? Są takie, prawda? - ostatnie słowo wymówił nieco niepewnie.
- To nie takie proste, moc trzeba stabilizować niemal cały czas, ciągle pilnować. Dopóki dziecko nie nabierze samoświadomości na tyle, że nauczy się samo to kontrolować.
- No właśnie, a wtedy możecie je oddać, czyż nie?
- Może to cię zdziwi – powiedziała – ale większość z nich nie chce tych dzieci z powrotem. Twierdzą, że naszprycowaliśmy ich medykamentami, że zaczarowaliśmy, podmieniliśmy i co tylko wymyślisz – wzruszyła ramionami – Naprawdę, ludzie są strasznie zacofani.
Wyszli przez ciężkie
drewniane, pojedyncze drzwi. Ospały strażnik po drugiej stronie,
dotąd opierający się o mur, wyprostował się tak gwałtownie, że
mało nie uderzył głową w halabardę.
- Ach, p... panienka L.. Luvia – wydukał – n... nie s... spodziewałem s... ssię ppp... panienki tutututaj...
- Spokojnie szeregowy, opanujcie się – rzekła – Pójdziesz do kapitana Shiro i powiesz mu, że Ven Ti La Sor został uwolniony i oczyszczony ze wszystkich zarzutów, a także, że udaję się z nim w podróż służbową i że w swojej komnacie zostawiłam dla niego stosowne wskazówki i notatki, zapamiętałeś?
- T...tak, jjj... już pędzę – ruszył by odejść, ale chwyciła go za ramię.
- Gdzie lecisz? - zapytała groźnie – Nie pali się, pójdziesz jak przyjdzie zmiana warty.
- T...tak p...panienko.
Tłumaczyła mu coś
jeszcze, ale Ven nie słuchał. Jego myśli krążyły wokół
usłyszanego imienia. Wiedział co nieco o tym Shiro, był łowcą
potępionych, na usługach kościoła, co znaczyło, że polował na
wszystkie istoty nadprzyrodzone, czyli na niego, Luvię, a nawet
Korth'a. Tutaj natomiast Shiro był kapitanem straży i wyglądało
na to, że jest szanowany i prawy. Choć łowca też miał ciekawą
właściwość, a mianowicie...
- Idziemy – ten niemal rozkaz wyrwał go z zamyślenia.
- A więc jesteś siostrą króla? - zapytał, gdy mijali pogrążoną w mroku furtkę.
- Strasznie jesteś ciekawski Ti La Sor – rzekła.
- A ty nazywasz mnie tak po złości.
Roześmiała się
dźwięcznie, zupełnie jak jego Luvia. Zatopił się w tym śmiechu
na chwilę zapominając o świecie i swojej misji, pragnął ją
tylko przytulić. Umilkła jednak i to sprowadziło go na ziemię.
- Tak, jestem jego siostrą – podjęła po chwili – wtedy byłam jedynym niemowlęciem, które przeżyło, ale królowa matka nie chciała mnie z powrotem – wzruszyła ramionami – widać była równie przesądna co prosty lud.
Jakiś czas szli w
milczeniu. Ven zerkał na nią co chwilę, jakby chciał coś
powiedzieć, lecz nic sensownego nie przyszło mu do głowy. W męskim
ubraniu, które przyodziała na potrzeby ich podróży wyglądała
tak niemagicznie jak tylko można wyglądać. Włosy związała i
schowała pod kapturem ciemnozielonego kubraczka, różdżkę
natomiast ukryła między połami koszuli. Gdyby ktoś nie znał jej
osobiście, zapewne nie poznałby, iż jest to słynna Luvia –
doradczyni króla. Wiedząc jakie krążą po mieście pogłoski na
jej temat, Ven wcale się nie dziwił, że przedsięwzięła takie
środki ostrożności.
- Pozwól, że teraz ja cię o coś zapytam – odezwała się w końcu.
- Słucham?
- Powiedz, jaka ona jest, ta inna ja?
- Jednym słowem, wspaniała – odrzekł.
- A nie jednym słowem?
- Lepiej nie wiedzieć nic o sobie z innych światów.
- Może i racja – odparła, ale chyba wyczuł w jej głosie zawód.
Kolejne dziesięć minut
minęło im w milczeniu. Noc otulała ich swą ciszą, gdzieniegdzie
słychać było kroki strażników miejskich, jednak jak dotąd nie
natknęli się na żadnego. W miarę jak zbliżali się do doków
odgłosy stawały się coraz rzadsze, aż ucichły zupełnie. Nie bez
powodu Luvia skierowała ich w tę stronę. Kiedy Ven wyjaśnił, że
aby wydostać się z tego świata potrzebna będzie ofiara, od razu
zdecydowała, gdzie pójdą. Po zmroku miejsce to roiło się od
przestępców do tego stopnia, że nawet najtwardsi strażnicy nie
zapuszczali się w te strony, bynajmniej nie w liczbie mniejszej niż
pięciu. W końcu uderzył ich zapach ryb, a szum morza wypełnił
cisze nocy. Nadal nie odzywali się do siebie, a Ven zastanawiał
się, jak daleko będą musieli pójść, by natknąć się na
jakichś zbirów. Przed wyjściem z zamku dostał nowy, lepiej
wyważony miecz, oraz ubranie, a nawet strawę. Zabawne jak sytuacja
może się odwrócić po wypowiedzeniu kilku odpowiednich słów.
Luvia miała rację zawsze powtarzając, że to właśnie słowa
powinno rzucać się przed sztyletami.
- Sakieweczka albo życie – czyjś głos wyrwał Ven'a z zamyślenia.
Należał do niewysokiego
mężczyzny w kapturze, przystawiającego ostrze noża do pleców
Luvii, Ven znał ten nóż. Ta krzyknęła, bardziej z zaskoczenia
niż strachu, i sięgnęła po różdżkę, lecz napastnik ubiegł
ją, chwytając za nadgarstek, przedmiot wypadł jej z ręki. Ven
niewiele myśląc wyszarpał dłoń Luvii z ręki oprawcy, kopnął
go w krocze, po czym pociągnął magiczkę.
- Uciekajmy!
- Różdżka! - krzyknęła, ale nie słuchał jej.
Ciągnął ją za sobą nie
zważając na protesty. Wiedział czyj to nóż, znał głos tego,
który go dzierżył, a ponadto wyczuł już, że nie byli tu sami.
Gdy biegli słyszał kroki co najmniej pięciu napastników, jednym z
nich był bez wątpienia pojękujący z bólu Korth.
- Luvia! - darł się, widocznie ją rozpoznał.
Ven odwrócił się na
chwilę, i zdjął kaptur, Korth zatrzymał się zaskoczony, a potem
na jego twarz wypełzł gniew, gniew, który powoli ustępował
miejsca nienawiści.
- Sora! - krzyknął, za nim już nadbiegała reszta bandy – Miałeś ją zabić, co ona tu robi?!
Ven odwrócił się i
pobiegł dalej, udając, że nie słyszy. Ostatnie czego pragnął
teraz to spotkanie twarzą w twarz z gangiem ośmiolatków. Kto wie,
do czego ci ludzie byli zdolni, nienawiść potrafiła wyprać
niejeden mózg, a oni najwidoczniej przeszli już takie pranie
wielokrotnie.
- Sora! Luvia! - wrzeszczał za nimi Korth, coraz bardziej wściekły.
- On jest zbyt niebezpieczny – rzekł Ven w biegu – chciał mnie wynająć do zabicia ciebie.
- On? - zdziwiła się Luvia, ale przy kolejnym jego krzyku rozpoznała go – Korth...
- Tak, zdradziłem ich, pomagając tobie – odparł Ven, gdy skręcili – musimy uciekać z doków, nie mamy szans z całą bandą.
- Muszę odzyskać różdżkę! - zaprotestowała.
- Nie ma na to czasu – wyszeptał zdyszany, zakrywając jej usta jednocześnie.
Przycisnął ją do siebie,
gdy skryli się za skrzyniami. Do uliczki, w której się chowali,
wpadł wściekły Korth i Scaro.
- Gdzieś tu muszą być, do jego maci – rzekł ten ostatni.
Nie zauważywszy ich,
pognali dalej. Ven poczuł jej ciepło, bicie serca, przez chwilę
zapomniał o świecie, o tym, że uciekają, o tym kto ich goni, o
swojej misji, a nawet o tym, że to nie jego Luvia. Jej ciepło
otuliło go niczym puchowa kołdra. Zapach, mimo że inny również
sprawiał mu przyjemność. Przez jedna, maleńką chwilkę chciał
ją pocałować. Jęknęła stłumionym głosem.
- Cii.. - szepnął, nasłuchiwał, głosy pogoni powoli oddalały się.
- Straciłam różdżkę – pożaliła się szeptem.
- Użyjesz tego – podał jej to, co dostał od Zemir'a.
- Chyba żartujesz! – oburzyła się.
- Ciii...! - znów zakrył jej usta nasłuchując – wybacz, ale nie mamy innego wyjścia w tej chwili – powiedział pojednawczo – Lepiej powiedz, gdzie możemy jeszcze spotkać jakichś plugawców.
- W slamsach – odrzekła, gdy zabrał rękę.
- Więc chodźmy.
Kryjąc się między
uliczkami, skrzyniami i beczkami, ruszyli w stronę slamsów.
Jeszcze przez chwilę szli,
jakby chcieli wrócić do pałacu, lecz już po kilku pełnych
napięcia minutach, podczas których Ven co chwilę oglądał się za
siebie i nasłuchiwał ewentualnej pogoni, Luvia odbiła w lewo. Pół
godziny później znaleźli się w obskurnie wyglądającej części
miasta. Śmierdziało tu gorzej niż w dokach, nie tylko rybami, ale
też zepsutym jedzeniem i zwłokami. Luvia skrzywiła się, gdy
minęli jakiegoś zabiedzonego psa obgryzającego najprawdopodobniej
ludzką kość. Miejsce to było hańbą całego Elingergu, mimo to
nie bardzo można było tu zrobić cokolwiek. Dzielnica biedoty była
jak miasto w mieście, a tutejszy władca złodziei i zarazem
człowiek, który rościł sobie prawa do całego tego terenu,
skrupulatnie dbał, by straż nie wtrącała się w sprawy slamsów.
- Co się stało królowej? - zapytał Ven, by jakoś odwrócić swoją i jej uwagę od tego, gdzie się znajdowali.
- Jest chora.
- To znaczy?
- To znaczy, że potrzebuje leków.
Luvia wyglądała, jakby
zaistniała niedawno sytuacja bardzo dała jej się we znaki.
Rozglądała się co chwilę nerwowo, raz po raz zerkając również
na nieswoją różdżkę, której tym razem nie schowała, lecz wciąż
trzymała w dłoni. Dyszała lekko, jakby skutki biegu wciąż jej
doskwierały.
- Byłem alchemikiem – rzekł Ven – mogę ci pomóc.
- Nie potrzebuję alchemika, tylko składników – odparła trochę zbyt ostro – są diabelnie drogie – dodała już spokojniej.
- Co dokładnie potrzebujesz?
- Wiesz co to niebieska stokrotka? - zapytała, przyglądając mu się podejrzliwie.
- To proste, to pospolita nazwa belidus sanus, mały niepozorny kwiatek pod każdym względem przypominający stokrotkę, poza płatkami oczywiście, bo te są rażąco wręcz niebieskie – odparł zadowolony jak uczeń zdający egzamin na najwyższą ocenę.
- Więc tego w dużych ilościach – rzekła po dłuższym milczeniu – a także aelis draco.
- Smocza miedź – dokończył.
- Smoki to teraz rzadkość – rzekła – a jeszcze rzadszym są ich łuski z których się to robi.
- To akurat nie będzie problemem – zapewnił ją.
- Opiłki srebra – mówiła dalej – jak również sedal derigor – chyba specjalnie używała tych trudniejszych nazw.
- Czyli korzeń mandragory – odparł bez namysłu.
- T..tak – rzekła – ostatnim składnikiem są liście żółtej palmy – dodała już normalnie.
- W moim świecie to powszechne składniki, mogę zdobyć ich całe mnóstwo – zaoferował się.
- Dobrze – odparła – w takim razie to będzie twoja zapłata za mą pomoc, a właściwie... - zawiesiła głos – na czym ona dokładnie będzie polegać?
- Jestem bez mocy, potrzebuję ochrony.
- Nie – rzekła – mówiłeś coś o części duszy.
- Powiedz – zapytał – czy mogłabyś umrzeć za swoją królową?
- A co to za …
- Byłbym wdzięczny, gdybyście opróżnili kieszenie – rzekł ktoś za nimi.
- Och, jestem bardzo wdzięczna, że pan się zjawił – odparła wesoło Luvia, odwracając się.
- Hę? Że... że co?
Człowiek w łachmanach z
kawałkiem szkła przywiązanym do patyka, zamiast noża, widocznie
nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Kobieta w męskim ubraniu
i jej towarzysz, których miał nadzieję obrabować, zdecydowanie
reagowali nie tak jak powinni. Przyjęty był krzyk, zgrzyt zębów,
ostrożne negocjację, cofanie się, a nawet błaganie lub w
ostateczności ucieczka, ale nie uśmiech i radość z widzianego
zbira. Coś tu było zdecydowanie nie tak jak powinno. Tym bardziej,
że owa para uśmiechała się najwyraźniej równie szczerze, jak
szczerze on sam potrzebował gotówki, choć prawdziwiej, niż jego
„nóż” można było nazwać nożem. Ich zachowanie zaskoczyło
go do tego stopnia, że nawet nie pomyślał by się cofnąć. Ani
wtedy, gdy kobieta uniosła jakiś badyl wysadzany klejnotami i
skierowała w jego stronę, ani wtedy, gdy mężczyzna rzuciwszy
słowo protestu, skoczył w jego stronę z mieczem w dłoni.
Rzezimieszek nie poruszył się, nie zakrył twarzy dłońmi. Jego
zdumienie było tym większe, gdy zorientował się nagle, że ból
stopy, który czuł od trzech tygodni, suchość w gardle, tępe
pulsowanie w łokciu i leniwe, aczkolwiek denerwujące pobolewanie
zęba, zniknęło nagle jak ręką odjął. Jakież było jego
zdziwienie, kiedy odkrył, że stoi w kałuży własnej krwi, a
jego, bądź co bądź dotychczasowy dom duszy leży na ziemi bez
ruchu. Zorientował się, że jest duchem dokładnie w tym samym
momencie, w którym świat zaczął się rozmywać, by zniknąć
zupełnie już po chwili.
Luvia wpatrywała się w
drobne krople krwi kapiące z klingi na bruk. Spojrzała na Ven'a,
miał skupienie na twarzy, a jego oczy były puste, jakby niewidzące.
Zadrżała mimowolnie, zdając sobie naglę sprawę, że gdyby
naprawdę chciał ją zabić wtedy w lesie, nie miałaby szans.
- Widzę, że zadanie wykonane – odezwała się Śmierć.
- Tak jak było polecone, pani – rzekł Ven.
- Skąd wiesz, że to kobieta? - zapytała Luvia, cofając się z lekka.
Przyglądała się
przybyszowi z niepokojem. Była już przy kilku egzekucjach, ale
jeszcze nigdy nie wdziała Śmierci, a co najdziwniejsze był
dokładnie taki, jak opisywały go wierzenia prostych ludów.
- Jak to skąd wiem? - zapytał Ven – przecież widzę.
- Widzisz co ma pod zbroją?
- Jaką zbroją, Luvia? Ona ma szatę, jest mniejsza od ciebie, a długie białe włosy wystają jej spod kaptura.
- Ona nie widzi mnie tak jak ty – przypomniała Śmierć, która do tej pory zdawała się zupełnie nie zważać na to, iż mówi się o niej, jakby nie była w pobliżu.
- Co..? Ach, tak, tak, chyba tak... – odparł jakby roztargniony – a jak cię widzi?
- Szkielet w czarnej, zdobionej zbroi – odezwała się Luvia, patrząc w górę z bojaźnią w oczach – siedzący na czarnym rumaku – jej wzrok powędrował nieco niżej – z czerwonymi oczami, zupełnie... - Ven wyczuł w jej głosie nutkę zachwytu – ... zupełnie jak w przekładach starożytnych...
- Eee... no tak – zgodził się Ven, a potem oprzytomniał już do reszty – chcielibyśmy wejść do twego domu, pani.
Mroczny rycerz na koniu,
czy też białowłosa kobieta w czarnej szacie, jak twierdził Ven,
prowadziła ich wąską ścieżką. Luvia rozglądała się z
mieszaniną lęku i zachwytu na twarzy. Tysiące myśli przebiegało
jej przez głowę. Ven widział to i tylko czekał, kiedy Śmierć
zaskoczy magiczkę umiejętnością czytania w myślach, lecz tamta
nie odzywała się ani słowem.
- Czy to jest jeden ze światów o którym mówiłeś? - Luvia zwróciła się do Ven'a.
- To ścieżka dusz – powiedziała ich przewodniczka.
- Ścieżka dusz... - powtórzyła Luvia, jakby smakując słowa.
Rozglądała się z
dziecięcym zachwytem, wszak nie co dzień ktoś dowiaduje się, że
istnieją inne światy i jeszcze ma możliwość ich odwiedzenia. W
myślach planowała już, że w pierwszej kolejności musi odwiedzić
świat Ven'a i przede wszystkim poznać tę jego Luvię. Była
ciekawa jak bardzo będą do siebie podobne względem wyglądu i
charakteru.
- Obiecaj, że po wszystkim zobaczę twój świat – znów zwróciła się do Ven'a.
Wytężył całą siłę
woli, by nie zatrzymać się gwałtownie. Jak miał jej powiedzieć,
że nie będzie żadnego „po wszystkim”, że ją zdradził,
okłamał, że ją... potrząsnął głową i przytaknął tylko.
Byli już zbyt blisko celu, by teraz brały go wyrzuty sumienia. Poza
tym wiedział, że nie ma innego sposobu. Kiedy mijali rozdroże,
Luvia nie zapytała dokąd prowadzi druga droga, najwyraźniej miała
w głowie własne wyjaśnienie. Znalazłszy się w małym
korytarzyku, zorientowała się nagle, że rycerz na koniu stał się
rycerzem na nogach, chociaż nie mogła sobie przypomnieć, kiedy
zsiadał z karego rumaka. Nie wydawał też żadnego dźwięku, choć
zbroja zdecydowanie powinna skrzypieć. Kiedy otworzył następne
drzwi, Luvia zatrzymała się w pół kroku, widząc postacie za
stołem.
- K...kim oni są? - chciała wiedzieć.
- To Śmierci wszystkich światów – odparł Ven.
- Nie wiedziałam, że jest ich więcej – rzekła, robiąc niepewny krok do przodu.
- Wielu rzeczy jeszcze nie wiesz – odezwała się białowłosa, czy też rycerz, wedle Luvii.
Ven rozejrzał się po
pomieszczeniu. Jedyną zmianą, jaka tu zaszła, było pojawienie się
dziwnego runicznego kręgu na podłodze. Za plecami Luvii złotooka
podała Ven'owi pięknie zdobiony nóż o czarnym ostrzu, po czym
wskazała na krąg.
- Mam tyle pytań – Luvia zrobiła kolejny krok.
- Jak wielu ludzi – odpowiedziano jej.
Skuliła się nieco na
dźwięk tysiąca głosów. Śmierć skinęła na Ven'a, który
odniósł wrażenie, że wszystko zastygło w oczekiwaniu.
- Luvia, czy mogłabyś wejść do kręgu? - zapytał, starając się opanować drżenie głosu.
Spoglądał to na bezkres
pod kapturami, to na białowłosą, starając się wyczytać coś z
ich oblicz. Tak bardzo pragnął, żeby to wszystko okazało się
tylko próbą, sprawdzeniem determinacji i zdecydowania. Tak bardzo
pragnął nie musieć używać tego pięknego noża, tak bardzo
pragnął, by Luvia... Ale żadna ze Śmierci nie zareagowała na
jego nieme prośby. Magiczka ruszyła do kręgu, a gdy się w nim
znalazła poczuła nagle niepokój, rozejrzała się po zebranych,
zbladła nieco, miała wrażenie, że wpakowała się w kłopoty.
- Kawałek duszy tak? - upewniła się – Ven, a powiedz mi jak ja będę...
Nie dokończyła. Ven
szybkim i zdecydowanym krokiem podszedł do niej w momencie gdy się
doń obracała. Bezceremonialnie wbił sztylet prosto w jej brzuch.
To, że po raz pierwszy nazwała go po imieniu, jej spojrzenie, gdy
do niej podszedł, jej drobne dłonie, które chwyciły go za
ramiona, jakby chciały w ten sposób chwycić się życia, jej
niedowierzanie i zawód malujący się na twarzy... To wszystko
zabolało tak bardzo, jakby to w niego wbito ten sztylet.
- Wybacz... - wyszeptał – nie chciałem, by to tak się skończyło... - zdołał z siebie wydobyć - Obiecuję ... obiecuję pomóc twojej królowej...
- Ty... - chciała coś powiedzieć, ale krew napłynęła jej do ust. Wbiła palce w jego płaszcz niczym szpony, nogi odmówiły jej posłuszeństwa - ty... - znów spróbowała, jej spojrzenie było pełne niedowierzania i strachu, upadła na kolana, ciągnąc go za sobą – mor..der..- z trudem łapała oddech, życie uciekało z niej z każdą sekundą, mimo to wciąż mocno trzymała jego płaszcz, ciemna zieleń zmieszała się z purpurą krwi - ..co... - wykrztusiła.
Skonała w jego ramionach
przy wtórze przeraźliwego, niemalże na powrót demonicznego
zawodzenia.
* * *
Przebudził się nagle,
zlany zimnym potem. Znów to samo, ten sam sen. Jej oczy, pełne
pogardy, ostatnie słowo: morderco, morderco. Chwycił się za głowę,
niech ona już przestanie, niech przestanie! Oszalały z bezsilności
chciał zerwać się na równe nogi, wybiec w noc, gdziekolwiek,
byleby tylko biec, uciec jak najdalej od tych snów, od tego
spojrzenia, od jej oskarżeń, od niej... Jego spojrzenie padło na
drobną, śpiąca na boku postać po jego prawicy. Okryta była
jedwabną kołdrą, a kaskada czarnych włosów spływała po
poduszce.
- Luvia... - szepnął Ven ochryple.
Z lekkim trudem uspokajając
bijące szybko serce, położył się obok niej, uniósł dłoń, by
ją pogłaskać. W migoczącym jeszcze świetle świecy spostrzegł,
że jej grzywka ma kolor krwi, dopiero teraz dotarło do niego, że
na zewnątrz pada.
Uwielbiam dramatyczne zakończenia, choć dziwnie się czytało z kropkami zamiast kresek ;p
OdpowiedzUsuńChcesz wydać jakąś powieść, czy zbiór opowiadań?
Chcę wydać powieść i zbiór ;-)
UsuńP.S. za kropki przepraszam, kopiowanie z pliku tekstowego robi mi takie akcje, a czasami to draństwo nie chce współpracować. A propos dialogów. Tu w UK w książkach dialogi piszą w cudzysłowach, oniemiałam....
UsuńA na powieść pomysł już masz?
OdpowiedzUsuńKochana, powieść już ma 11 rozdziałów z 12stu ^ ^ I piszę ją dwa lata. Tutaj nie pokazuje, bo to taki większy projekt, aczkolwiek jest fragment z niej "Narodziny" i zapewne pojawi się prolog jeszcze zanim pojadę do PL :)
Usuńnie chciałem czytać dalej... nie lubie takich zakończeń. Cóż, okazało się tylko snem ale cały czas nie wiedziałem o tym. Taka niewiedząca, zaciekawiona tym co się wokół niej dzieje, taka bezbronna... i dwa razy musiałem to znosić, to tak jak by mi wbito sztylet, to tak jak by moją ukochaną zabito na mych oczach, w pierwszym jak i w ostatnim rozdziale. Oko mokre, chyba za bardzo się wczuwam... a ogólnie to opowiadanie bardzo dobre, spodobało mi się, wciągające, łatwo można sobie wyobrazić miejsca wydażeń. Profesjonalnie napisane, z dziesięciu punktów dał bym jedenaście. Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, muszę Cie jednak rozczarować. TO nie byl sen...
UsuńZakończenie mnie powaliło, uwielbiam gdy autor zostawia czytelnika w takiej niepewności co dalej by było? Mam tylko jedną uwagę, jak dla mnie to Luvia za szybko zgodziła się pomóc Venowi, myślę że powinnaś troszkę takie wątki bardziej rozwijać w przyszłości, bo przez chwilę miałam wrażenie że śpieszysz się z zakończeniem. To moje zdanie, szczere, jak od przeciętnego czytelnika. Nie zmienia to faktu że "Prawo odpowiedniej ceny" uważam za genialne!!!
OdpowiedzUsuńGenialne :) Po prostu genialne :) Lilith Dragonet
OdpowiedzUsuń