Zabawy z czasów fascynacji
podręcznikiem do gry fabularnej: Wampir Maskarada (T. Pratchett)
10 Letni staroć, troszkę odkurzony i odrobinę poprawiony. Zapraszam do czytania ;-)
Z pamiętnika wampirzycy.
Leżałam w łożu, przykryta kocem.
Gabriel siedział na brzegu mebla i głaskał mnie po włosach. Jego
twarz wyrażała niezadowolenie, ale w jego oczach krył się strach
o mnie. Tak mi się przynajmniej zdawało. Odszedł na chwilkę, lecz
szybko wrócił niosąc w dłoni kieliszek wina. Początkowo sądziłam
ze to dla mnie, jednak on wypił wino i odstawił naczynie.
- Vill, złamałaś obietnice –
powiedział surowo, jak nauczyciel karcący ucznia za zrobienie
czegoś złego.
- Powiedz mi, miałam stać i czekać
aż mnie zabije?! On zaczął, więc ja musiałam skończyć! –
byłam zła, ze muszę się mu tłumaczyć. Tak, prawda, złamałam
obietnice. Niestety z przyczyn ode mnie nie zależnych. – Wiem, że
obietnica wampira jest święta, ale nie zrobiłam tego specjalnie,
on zaatakował, co miałam robić?
Milczał, wpatrując się we mnie. Na
jego twarzy zauważyłam nikły uśmieszek. Lubił, kiedy się
denerwowałam, mawiał, że to dodaje mi urody. Przybliżył się do
mnie. Myślałam, że mnie pocałuje, ale on tylko popatrzył na
mnie, po czym wziął kieliszek, i nalał do niego trochę własnej
krwi, podał mi naczynie.
- Pij – polecił.
Wyciągnęłam dłoń, by sięgnąć po
kielich. Chwyciłam go i spojrzałam na Gabriela nieufnie, uśmiechnął
się tylko. Czułam, że Wampir coś knuje, ale nie widziałam co.
Napiłam się jego Assamickiej krwi, jeden łyk wystarczył, bym
poczuła się silniejsza.
- Drugi raz – wyszeptał.
W pierwszej chwili nie wiedziałam, co
ma na myśli. Spojrzałam na wino, potem na niego. W końcu dotarło
do mnie. Przysięga krwi! Jak mogłam się dać tak przechytrzyć?
„Chce mnie zmusić do walki” pomyślałam, „Ale jeszcze raz.
Tym razem będę się pilnować”. Odstawiłam kieliszek.
Gabriel-Assamita położył się koło mnie. Leżeliśmy chwilę w
milczeniu.
- Do czego dążysz Assamito? –
Ostatnie słowo wypowiedziałam niemal z jadem w głosie.
Podniósł się i popatrzył na mnie
zdumiony.
- Do niczego, toreadorko – położył
nacisk na nazwę mego klanu.
- Nie wydaje mi się – patrzyłam
na niego podejrzliwie.
Uśmiechnął się i pocałował mnie,
jego twarz nagle spoważniała.
- Oni chcą twojej śmierci Vill.
Chcą ciebie i chcą bym im ciebie dał. Mój ojciec poprosił...
Objął mnie i przytulił.
- Co zamierzasz zrobić? –
zapytałam lekko przestraszona, lecz nie próbowałam się wyrwać z
objęć, w których czułam się przecież tak bezpiecznie.
- Do trzech razy sztuka, maleńka –
powiedział cicho.
Po tych słowach złapał mnie mocno i
odchylił głowę, po czym brutalnie wbił kły w moją tętnicę.
Krzyknęłam z bólu i przerażenia. Pomyślałam, że umieram,
czułam, że słabnę coraz bardziej. Ale czy to możliwe? Czy on
mógł mnie zdradzić? Czy mógł zdradzić i skazać na śmierć
istotę, którą, jak mówił, kochał? Jednak on nadal był
Assamitą. Powinnam się pilnować, powinnam wiedzieć, że nie można
mu do końca ufać! Dlaczego byłam taka głupia?! Dałam się
ponieść uczuciom, których przecież nie powinno we mnie być.
Czułam jak, wraz z vitae, upływa ze mnie życie... Umierałam po
raz drugi, tylko, ze tym razem nie miałam się obudzić....
- Wiesz, skoro nie możemy walczyć,
zgódźmy się na remis – wyszeptał mi do ucha, po czym znów
poczułam jego kły na swojej szyi.
Szarpnęłam się, próbując się
wyrwać, mimo iż wiele razy mówiłam sobie, że nie dojdzie do
tego. Musiałam się ratować. Szamotałam się, ale niestety,
osłabiona po walce i jeszcze teraz po stracie krwi, nie byłam w
stanie go pokonać. Nie byłam w stanie się wyrwać, uratować tą
cząstkę nie życia, która we mnie została...Nagle poczułam
złagodzenie uścisku jego kłów. Nadal trzymając mnie w ramionach,
jedną ręką sięgnął po nóż. Szybkim ruchem przeciął sobie
tętnicę, a drugą dłonią przybliżył moją twarz do swojej szyi.
- Pij – wyszeptał.
Nie myśląc wiele, wgryzłam się
słabo. Nie wiedziałam, dlaczego robi to, co robi. Przytulił mnie
mocno. Na nagich plecach poczułam lepka krew. Przeciął sobie żyły.
„Nie!” Krzyczałam w myślach. Zrozumiałam, co chce zrobić.
Jego klan zażądał mojej śmierci, lub jego śmierci zadanej z
moich rąk. Nie chciałam z nim walczyć. Teraz jednak rozumiałam,
dlaczego „remis”. Oderwałam się od niego, czym prędzej.
Opadłam ciężko na poduszki, a on opadł obok mnie. Leżąc patrzył
na mnie, w jego oczach widziałam miłość. Prawdziwą miłość.
- Vill, proszę... – wyszeptał.
- Nie... – ucięłam.
- Chcesz skazać na śmierć nas
oboje?
Milczałam. Nie chciałam żyć bez
niego. Kochałam tego Assamite. Naprawdę go kochałam i nie
zamierzałam spędzać wieczności w samotności.
- Gabrielu... - spojrzałam na niego
– Kocham Cię...
Tym razem on milczał. Przysunął się
do mnie i przytulił. Z ran nadal spływała mu krew. Zamknęłam
oczy czekając na śmierć. Nagle drzwi się otwarły i stanął w
nich młodzieniec o spalonej wiatrem cerze. Powolnym krokiem podszedł
do łoża, na którym leżeliśmy.
- Witaj ojcze – szepnął Gabriel.
Przybysz patrzył na nas w milczeniu.
Spojrzałam na niego. Nikogo, ani niczego nigdy tak nienawidziłam
jak tego Assamity. Ojciec Gabriela. Zasłużył na śmierć! Nie wiem
skąd wzięłam siły, ale zerwałam się z łoża, chwytając nóż,
który leżał na poduszkach. Z dzikim krzykiem skoczyłam ku
znienawidzonej istocie. W powietrzu rozcięłam mu gardło... Prawie.
Przywarłam do niego i wgryzłam się mocno w szyję, nóż
jednocześnie wbijając w kręgosłup przy samej szyi. Wbite ostrze
przeciągnęłam w dół, zawył. Słyszałam w jego głosie ból. Z
siłą niedźwiedzia zrzucił mnie z siebie.
- Ty suko, masz czelność atakować
Assamitę? – jego oczy pełne były gniewu i bólu, a ostatnie
słowo wypowiedział z wyższością, jakby był samym Kainem.
- Zabiję cię – wycedziłam.
Po dawce jego vitae poczułam się
silniejsza. Cofnęłam się. On jedną reką próbując wyciągnąć
nóż z pleców, postępował powolnym krokiem w moją stronę.
Cofałam się tak długo aż dotarłam do komody, na której,
owinięta w czerwono krwisty jedwab spoczywała japońska katana.
Chwyciłam miecz i zaatakowałam. Zdążył już wyjąc ostrze i
bronił się. Bronił się zażarcie, a ja byłam osłabiona.
Wytrącił mi katanę z ręki i odepchnął tak, że się
przewróciłam. Pomyślałam, że już po mnie, przegram... Umrę z
ręki Assamity. Stał nade mną i napawał się zwycięstwem. W jego
oczach widziałam tryumf i pogardę dla słabej Toreadorki. Uniósł
nóż, z zamiarem wbicia go we mnie. „To koniec” pomyślałam z
rozpaczą, „jeśli trafi prosto w serce, albo odetnie mi głowę,
nie uratuje się”. Nagle, jakby moje myśli stały się realne, ale
w drugą stronę. Jego głowa oderwała się od ciała, które runęło
bezwładnie obok mnie. W miejscu Assamity stał teraz długowłosy,
chudy blondyn. W pierwszej chwili nie wiedziałam, kto to, a potem
nagle mnie olśniło.
- Ojcze... Dave... – byłam
szczęśliwa, że widzę mojego stwórcę.
Podszedł do mnie i przytulił.
- Mówiłem, że zawsze jestem przy
tobie i czuwam – powiedział z lekkim uśmiechem.
- Dave... – Tyle tylko mogłam
powiedzieć przytuliłam go. I choć wampiry praktycznie nie płaczą
ja płakałam. Płakałam z bólu i radości
Z pomocą Dave’a podeszłam do łóżka.
Gabriel leżał, żył jeszcze. Spojrzałam na ojca.
- Co z nim? –zapytałam.
- Będzie dobrze – pogładził
mnie do zlepionych krwią włosach i podsunął pod usta nadgarstek.
– Teraz pij moje dziecko, musisz wyzdrowieć, a twoim ukochanym
zajmiemy się później.
Z wdzięcznością wgryzłam się i
piłam krew. Krew mojego ojca. Krew, która odradzała moje siły. I
wiedziałam, że już nic nam nie zagraża.
Widać różnicę między teraźniejszymi opowiadaniami a tym tutaj. Ciekawe jest, fakt ale nie takie profesjonalne. Vill nie jest tutaj za silna, amatorka? Wydaje mi się że nie walczy z głową tylko daje ponieść emocjom. Ani odrobinki akrobatycznych podskoków, kopnięć oraz sprytnych, zwinnych sztuczek. Dość naiwna istotka w dodatku. Bardziej liczyłem na to, że to Gabriel swojego ojca powstrzyma a tu znienacka pojawia się Dave, ni stąd, ni z owąd... suma sumarum, jak na dziesięcioletnią powiastke z początkowych czasów Twojego pisarstwa to jednak dosyć ciekawe :)
OdpowiedzUsuńGabriel. Gdzie ja to słyszałam :P
OdpowiedzUsuń