Zapraszam do ostatniej części tego opowiadania ;-) Liczę na Wasze opinie ;-)
Ostatni Artefakt - cz 6
Ktoś jęknął i usłyszałem
głuchy odgłos padającego ciała. W momencie, gdy Kirin zerwała
się na nogi, chwytając kostur, dotarło do mnie, że to nie mnie
chciała zabić tym sztyletem. Otrząsnąłem się z szoku i
zerwałem, chwyciwszy miecz. Kirin wyminęła mnie, po drodze
wyrywając nóż z gardła martwego mężczyzny w szacie. Obróciłem
się i oniemiałem. W moją stronę szło kilku ludzi, wszyscy
odziani w zbroje z herbem kropli krwi. Te stroje nadawały im
irracjonalny wygląd identycznych żołnierskich klonów, gdyż hełmy
zasłaniały im pół twarzy. Byli uzbrojeni w miecze i halabardy.
Normalnie wojsko w służbie zakonu! Za nimi spostrzegłem trzech
magów w szatach. Żołnierze natarli na nas, a Kirin wpadła między
nich, uzbrojona w sztylety.
- W pachwinę! -
krzyknęła i już jej nie widziałem.
Uniosłem miecz, by obronić
się przed ciosem halabardy. Podbiłem broń do góry, po czym
kucnąłem i rzuciłem się do przodu. Ostrze mojej jednoręcznej
klingi wbiło się w wewnętrzną część uda przeciwnika. Kątem
oka zauważyłem, że Kirin powaliła już kilku, była szybka. Nagle
odskoczyła, chwyciła kostur i podniosła go do góry. Kula ognia
uderzyła w niewidzialna tarcze nad nami. Spostrzegłem, że jeden z
magów unosi różczke, a niebieska energia, zapewne z kostura Kirin,
trafia w niego, pozostawiając po człowieku jedynie dymiące buty.
Makabryczny widok... Poczułem pieczenie na twarzy, ostrze miecza
przesunęło się po moim policzku. Na świętą parę, kolejna
blizna i to znów przez moją nieuwagę! Skoczyłem między
wojowników.
Nie pamiętam ilu z nich
zabiłem, ile razy Kirin obroniła nas przed magią, ani jakim
sposobem uśmierciła dwóch kolejnych czarowników. To cud, ale
wygrywaliśmy, chociaż nie wiem jakim sposobem. Pamiętam, że
zostało dwóch, może trzech przeciwników, gdy nagle wykrzyknęła
moje imię. Obróciłem się gwałtownie, tylko po to, by ujrzeć,
jak dziewczyna przyjmuje zdradziecki cios, przeznaczony dla mnie.
Spojrzałem jej w czerwone ślepia, czerwone, paciorkowate oczy
dziewczyny, o której prawie nic nie wiedziałem. Tej, którą
spotkałem po prostu w drodze, zaklętej w mysią twarz wprawnej
wojowniczki z dwoma sztyletami, sztucznie obdarzonej mocą kobiety ze
skradzionym kosturem. Spojrzałem w czerwone oczy tej, która
zaczynała mi ufać... tej, która przyjęła cios, przeznaczony dla
mnie.
Wyciągnęła nóż i
spróbowała wbić go w przeciwnika, mimo że sztych wystawał jej
spomiędzy żeber. Jej zielony płaszcz pociemniał w tym miejscu.
Nie czułem gniewu, nie
czułem rozpaczy. Nie czułem smutku, ni żalu. Zimnem rozlała się
w e mnie najszczersza nienawiść.
Coś się rozprysło w moim
ciele. Poczułem, jakby nagle wypełniła mnie woda. Ciężka,
mrowiąca woda. Uniosłem rękę do góry i wykrzyknąłem imię. Nie
wiem dlaczego właśnie to, ani skąd wiedziałem jak brzmi. Wydało
się tak znajome, jakbym zawsze je pamiętał, mimo że słyszałem
je pierwszy raz w życiu. W jednej chwili niebo zasnuło się
chmurami, a ja wciąż wrzeszczałem, próbując przekrzyczeć wiatr,
który zerwał się do tańca z imieniem i grzmotami. Niebo przeszyły
dwa zygzaki błyskawic i oba trafiły w cel. Ostatni dwaj rycerze
zakonu padli martwi, spaleni niemal na popiół w poczerniałych
zbrojach i hełmach. Gwieździste niebo rozpogodziło się zupełnie
nagle, gdy oddałem imię burzy. Dyszałem ciężko, nie mogąc
pojąc, co właściwie się stało.
Kirin upadła na kolana,
zrównałem się z nią i chwyciłem za ramiona.
- Oni – zaczęła –
oni przyszli po ciebie – powiedziała, jakby dopiero zdała sobie
z tego sprawę.
- Kirin...
- Ty jesteś... Jesteś
ostatnim artefaktem – czerwone paciorki jej oczu wpatrywały się
we mnie.
- Daj spokój Kirin –
odparłem, gorączkowo zastanawiając się, czy wyjąc z niej miecz,
ryzykując potężny krwotok, czy spróbować tak zanieść ją do
miasta – człowiek nie może być artefaktem – dodałem. Albo
wioski, albo chociaż gospodarstwa, jakiejś farmy, myślałem.
- Magia ... - szepnęła
– która nie wie, że nią jest...
- Kirin … - chwyciłem
ją, bo nie była w stanie utrzymać się nawet na kolanach.
- Nie pozwól im... -
zaczęła.
Kropla krwi z mojej rany na
policzku spadła prosto na jej krucyfiks. Dziewczyna utonęła w
świetle.
- Kirin! - krzyknąłem
zdezorientowany.
- Ariya … - usłyszałem.
Minęła może minuta, może
nawet nie, a światło, otaczające moją towarzyszkę, zgasło.
Miała rację, pięć artefaktów miało moc spełniania życzeń.
Jej własne życzenie się spełniło.
Była młoda kobietą o
kasztanowych, lekko kręconych włosach.
Była delikatną twarzyczką
o zielonych, dużych oczach.
Była delikatną istotką o
drobnych, uroczych ustach.
Była piękna.
I była martwa.
***
Ułożyłem ostatni kamień
na grobie Ariyii. Przed oczami wciąż miałem jej szmaragdowe,
martwe spojrzenie, jej zastygłe w lekkim uśmiechu, równie martwe
usta. Czułem wciąż jej drobną dłoń, zaciśniętą na mojej.
Klęczałem nad grobem wpatrując się w ten ostatni głaz, wieńczący
jej nagrobek. Chwilę mi zajęło, zanim znów mogłem się ruszyć.
W ziemię, tuż przy głowie, wbiłem ostrza jej sztyletów, tworząc
znak X. Wstałem. Skryłem pod ubraniem krucyfiks z pięcioma
różnokolorowymi oczkami. Zapiąłem kostur na plecach. Czułem, jak
iskra mocy kotłuje się we mnie, niczym zagniewane zwierze w klatce.
Zignorowałem to. Spojrzałem na wschód, gdzie widać było
najwyższe wieże Weron. Za miastem była droga prowadząca do zakonu
krwi, tak przynajmniej wynikało z mapy, którą miała przy sobie.
Zerknąłem jeszcze raz na grób, jaki jej usypałem, a potem na
drogę.
Nie miałem pomysłu na
życie.
Ten był dobry, jak każdy
inny.
>>*END*<<
Jestem pod ogromnym wrażeniem, szok!! Extra!!! Super!!! Więcej takich opowiadań :)
OdpowiedzUsuńPS- Szukałem u Ciebie błędów, ale nic nie znalazłem ;(( Szkoda :D
Och wierz mi one tam są ;)
UsuńBardzo mi się podobało :) Nie każda historia kończy się happy endem :D
OdpowiedzUsuńDziękuję, i również ślę pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńCo z Twoim drugim blogiem? Funkcjonuje jeszcze?
OdpowiedzUsuńNa Wielkanoc od króliczka,
OdpowiedzUsuńniech Ci wpadną do koszyczka
niezła kasa i kiełbasa,
radość życia, coś do picia
i na miłość chęci tyle,
by mieć wszystko inne w tyle.
.............$...$....$
..........$................$
........$....................$
......$........................$
....$............................$
..$...............................$
.$.................................$
$.....................(ஜஜஜ)...$
$... (▒▒▒)........(ஜஜஜஜ).$
$..(▒▒▒▒▒)....(ஜஜஜஜஜ)$
.$(▒▒▒▒▒▒)..(ஜஜஜஜஜ)$
▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓▓
§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§..... (█)
---§§(_)(_)(_)(_)(_)(_)(_)§§...(█)@
-----§§(_)(_)(_)(_)(_)(_)§§.......@(█)
-------§§(_)(_)(_)(_)(_)§§...(█) @
---------§§(_)(_)(_)(_)§§......@(█)
---------§§(_)(_)(_)(_)§§ .(█)@
..........▓▓▓▓▓▓▓▓▓....@(█)
...........................(█) @......
.............................@(█) ...
......................(█) @.........
.........................@..........
......................@ ...........
(`*•.¸ (`*•.¸ ¸.•*´) ¸.•*´)
Oby zdrowie dopisało
i jajeczko smakowało,
by szyneczka nie tuczyła,
atmosfera była miła,
a zajączek uśmiechnięty,
przyniósł wreszcie te prezenty.
Niech to będzie czas uroczy,
życzę miłej Wielkanocy.
***WESOŁEGO ALLELUJA*
Ty nie masz innego bloga, bo komentowałaś u mnie, a ja na pewno u Ciebie nie, przynajmniej nie tutaj, bo nie czytam opowiadań, więc jak inaczej mogłabym do Ciebie trafić?
OdpowiedzUsuńhttp://bozepomozmiiprowadz.blogspot.com/
Nie przeczytałam ani jednej części, bo nie lubię opowiadań;p
OdpowiedzUsuńTęsknię za "normalnymi" postami w Twoim wykonaniu,więc czekam i na takie! ;-)
Super!! Serio super !!! Lilith Dragonet
OdpowiedzUsuń