19 listopada 2012

Ostatni artefakt - cz5

Część piąta, zapraszam do czytania ;-) 
- Kto ci to zrobił? - zapytałem, gdy już ze mnie zeszła.
Musicie wiedzieć, że nigdy wcześniej, ani później mi się to nie zdarzyło. To był wybuch gniewu, jakiego, podczas dwudziestu dziewięciu lat istnienia, nie czułem. Nie szukam jednak dla siebie usprawiedliwienia, ono zwyczajnie nie istnieje. Zrobiłem coś bardzo złego. Mimo to, jakoś zdołałem ją przeprosić, a przynajmniej sprawić, by już nie chciała mnie zabić.


Wpatrywałem się teraz w jej czerwone, paciorkowate ślepia. Miała szczurzą twarz. Nie z rodzaju tych chudych, podłużnych i wrednych oblicz, jakie zwykle posiadają właściciele lombardów i podejrzani sprzedawcy uliczni. Jej twarz była naprawdę szczurza, czy też raczej mysia. Białe futerko pokrywało całą głowę, a uszka drgały niespokojnie, podobnie zresztą jak wąsiki. W jednej chwili zrozumiałem, dlaczego imię jakie jej nadałem, tak ją rozbawiło. Patrzyła na mnie przez chwilę, jakby zdziwiona, że siedzę wciąż obok, zamiast uciekać z krzykiem. W istocie nie mogłem się ruszyć, jednak bardziej z wrażenia, aniżeli strachu. Kirin westchnęła, a wąsiki jej za wibrowały.
- Fotou – powiedziała, jakby to imię miało mnie na coś naprowadzić.
Niestety brzmiało ono równie obco, jak słowa, które wypowiedziała poprzedniej nocy podczas przeszukiwania zgliszczy.
- Dlaczego?
- To nie istotne – odparła, a futerko na jej czole zjeżyło się lekko.
Postanowiłem nie drążyć tematu, zamiast tego zapytałem:
- Jest jakiś sposób na zdjęcie zaklęcia?
- Mawiają, że śmierć maga anuluje wszystkie zaklęcia, jakie użył.
- Chcesz go zabić?
- Już to zrobiłam – odparła i pokręciła głową, dotknęła kostura. Doszedłem do wniosku, że musiał należeć właśnie do tego maga.
- A co z tym zakonem? - pytałem dalej, sądząc, że obie sprawy mają ze sobą coś wspólnego.
- Dali mi kilka sztucznych kropel mocy, inaczej nie poradziłabym sobie z Fotou – wąsiki znów jej zadrgały.
- Więc jesteś w zmowie z tym zakonem?! - zawołałem, byłem wstrząśnięty.
Czerwone ślepka, wpatrzone dotąd w ogień, zerknęły na mnie. Pokręciła przecząco głową i westchnęła ciężko.
- Nie jestem członkinią zakonu. Nigdy nie starałam się nią zostać. Poszłam tam po krople mocy, a oni mi ją dali – umilkła na chwilę, a ja pomyślałem, że pewnie cena tej mocy nie była zbyt przystępna - Jednak przebywając na ich terenie – podjęła po chwili - dowiedziałam się, że poszukują pięciu artefaktów, które pozwolą im przyzwać demona – znów zerknęła na ogień, obserwowała taniec płomieni przez chwilę, bezwiednie nałożyła kaptur na głowę – wierzą, że kropla demonicznej krwi da im nieograniczoną moc.
- Na święta parę.. - szepnąłem.
Nie chodzi o to, że magia mnie przerażała, ale wszyscy, nawet nie magicy – jak ja – wiedzieli, że wpuszczanie demonów do naszego świata jest dalece niebezpieczne. Stwory te bardzo łatwo wyrywają się z kręgów zabezpieczających i sieją śmierć i zniszczenie gdzie popadnie, ku własnej uciesze. Potwór taki jest prawie nie do powstrzymania, a ryzyko zwyczajnie zbyt wielkie.
- Dwa artefakty mieli już w swoim posiadaniu – ciągnęła Kirin – były to: zwój i świeca. Obie te rzeczy są w zakonie – zaczęła skubać nitki płaszcza – jednak ich moc przeniesiona została do tego – wskazała na krucyfiks, który miała na szyi.
Przyjrzałem się z zaciekawieniem. Każda łezka miała inny kolor, oznaczała pewnie inną moc artefaktu.
- Nie jestem bohaterką – spojrzała na mnie spod kaptura – Słyszałam, że moc pięciu artefaktów jest na tyle potężna by spełnić kilka sporych życzeń, albo jedno bardzo trudne.
- Ukradłaś więc krucyfiks, by odczarować siebie – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.
Pokiwała głową.
- Znalazłam tez kolejne dwa – dodała – jednym był liść herbaty, drugim jabłko. Został ostatni.
- Skąd wiesz, gdzie ich szukać?
Schowała krzyż pod płaszcz, którego nitki znów zaczęła skubać.
- Mam w sobie krople mocy, wyczuwam go. Pachnie dość... specyficznie, choć nie umiem ci tego opisać.
- I wyczułaś go w karawanie – dodałem, skinęła głową.
- Nadal go czuję, choć słabo. Pachniesz nim. Ty i twoje siodło. Albo go masz, albo miałeś niedawno.
Nastała cisza. Zastanawiałem się, cóż też takiego mogłoby być artefaktem. Czy było cokolwiek specjalnego w rzeczach z karawany Jarla, co trzymałbym na tyle długo, by przesiąknąć zapachem tej rzeczy? Nie mogłem sobie przypomnieć nic takiego. Może siodło było artefaktem? Ale jaki to ma sens, kupiłem je razem z koniem i nie przedstawiało żadnej specjalnej wartości, poza zwykła – pieniężną.
- Co teraz zamierzasz? - zapytałem pod dłuższej chwili.
- Prawdopodobnie zabrali artefakt – odparła – odprowadzę cię do Weron, a potem wyruszę na wschód do zakonu. Spróbuję odzyskać artefakt.
- Brzmi jak plan – od razu poweselałem – idę z tobą.
Kirin prychnęła, a potem znów na mnie spojrzała, unosząc głowę tak, że widziałem część białego futerka i jej czerwone ślepia.
- Zginiesz zanim wejdziesz na teren klasztoru – powiedziała.
Sekundę później dobyła sztyletu i rzuciła nim w moją stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz