Część piąta, zapraszam do czytania ;-)
- Kto ci to zrobił? -
zapytałem, gdy już ze mnie zeszła.
Musicie wiedzieć, że nigdy
wcześniej, ani później mi się to nie zdarzyło. To był wybuch
gniewu, jakiego, podczas dwudziestu dziewięciu lat istnienia, nie
czułem. Nie szukam jednak dla siebie usprawiedliwienia, ono
zwyczajnie nie istnieje. Zrobiłem coś bardzo złego. Mimo to, jakoś
zdołałem ją przeprosić, a przynajmniej sprawić, by już nie
chciała mnie zabić.
Wpatrywałem się teraz w
jej czerwone, paciorkowate ślepia. Miała szczurzą twarz. Nie z
rodzaju tych chudych, podłużnych i wrednych oblicz, jakie zwykle
posiadają właściciele lombardów i podejrzani sprzedawcy uliczni.
Jej twarz była naprawdę szczurza, czy też raczej mysia. Białe
futerko pokrywało całą głowę, a uszka drgały niespokojnie,
podobnie zresztą jak wąsiki. W jednej chwili zrozumiałem, dlaczego
imię jakie jej nadałem, tak ją rozbawiło. Patrzyła na mnie przez
chwilę, jakby zdziwiona, że siedzę wciąż obok, zamiast uciekać
z krzykiem. W istocie nie mogłem się ruszyć, jednak bardziej z
wrażenia, aniżeli strachu. Kirin westchnęła, a wąsiki jej za
wibrowały.
- Fotou – powiedziała,
jakby to imię miało mnie na coś naprowadzić.
Niestety brzmiało ono
równie obco, jak słowa, które wypowiedziała poprzedniej nocy
podczas przeszukiwania zgliszczy.
- Dlaczego?
- To nie istotne –
odparła, a futerko na jej czole zjeżyło się lekko.
Postanowiłem nie drążyć
tematu, zamiast tego zapytałem:
- Jest jakiś sposób na
zdjęcie zaklęcia?
- Mawiają, że śmierć
maga anuluje wszystkie zaklęcia, jakie użył.
- Chcesz go zabić?
- Już to zrobiłam –
odparła i pokręciła głową, dotknęła kostura. Doszedłem do
wniosku, że musiał należeć właśnie do tego maga.
- A co z tym zakonem? -
pytałem dalej, sądząc, że obie sprawy mają ze sobą coś
wspólnego.
- Dali mi kilka
sztucznych kropel mocy, inaczej nie poradziłabym sobie z Fotou –
wąsiki znów jej zadrgały.
- Więc jesteś w zmowie
z tym zakonem?! - zawołałem, byłem wstrząśnięty.
Czerwone ślepka, wpatrzone
dotąd w ogień, zerknęły na mnie. Pokręciła przecząco głową i
westchnęła ciężko.
- Nie jestem członkinią
zakonu. Nigdy nie starałam się nią zostać. Poszłam tam po
krople mocy, a oni mi ją dali – umilkła na chwilę, a ja
pomyślałem, że pewnie cena tej mocy nie była zbyt przystępna -
Jednak przebywając na ich terenie – podjęła po chwili -
dowiedziałam się, że poszukują pięciu artefaktów, które
pozwolą im przyzwać demona – znów zerknęła na ogień,
obserwowała taniec płomieni przez chwilę, bezwiednie nałożyła
kaptur na głowę – wierzą, że kropla demonicznej krwi da im
nieograniczoną moc.
- Na święta parę.. -
szepnąłem.
Nie chodzi o to, że magia
mnie przerażała, ale wszyscy, nawet nie magicy – jak ja –
wiedzieli, że wpuszczanie demonów do naszego świata jest dalece
niebezpieczne. Stwory te bardzo łatwo wyrywają się z kręgów
zabezpieczających i sieją śmierć i zniszczenie gdzie popadnie, ku
własnej uciesze. Potwór taki jest prawie nie do powstrzymania, a
ryzyko zwyczajnie zbyt wielkie.
- Dwa artefakty mieli już
w swoim posiadaniu – ciągnęła Kirin – były to: zwój i
świeca. Obie te rzeczy są w zakonie – zaczęła skubać nitki
płaszcza – jednak ich moc przeniesiona została do tego –
wskazała na krucyfiks, który miała na szyi.
Przyjrzałem się z
zaciekawieniem. Każda łezka miała inny kolor, oznaczała pewnie
inną moc artefaktu.
- Nie jestem bohaterką –
spojrzała na mnie spod kaptura – Słyszałam, że moc pięciu
artefaktów jest na tyle potężna by spełnić kilka sporych
życzeń, albo jedno bardzo trudne.
- Ukradłaś więc
krucyfiks, by odczarować siebie – bardziej stwierdziłem, niż
zapytałem.
Pokiwała głową.
- Znalazłam tez kolejne
dwa – dodała – jednym był liść herbaty, drugim jabłko.
Został ostatni.
- Skąd wiesz, gdzie ich
szukać?
Schowała krzyż pod
płaszcz, którego nitki znów zaczęła skubać.
- Mam w sobie krople
mocy, wyczuwam go. Pachnie dość... specyficznie, choć nie umiem
ci tego opisać.
- I wyczułaś go w
karawanie – dodałem, skinęła głową.
- Nadal go czuję, choć
słabo. Pachniesz nim. Ty i twoje siodło. Albo go masz, albo miałeś
niedawno.
Nastała cisza.
Zastanawiałem się, cóż też takiego mogłoby być artefaktem. Czy
było cokolwiek specjalnego w rzeczach z karawany Jarla, co
trzymałbym na tyle długo, by przesiąknąć zapachem tej rzeczy?
Nie mogłem sobie przypomnieć nic takiego. Może siodło było
artefaktem? Ale jaki to ma sens, kupiłem je razem z koniem i nie
przedstawiało żadnej specjalnej wartości, poza zwykła –
pieniężną.
- Co teraz zamierzasz? -
zapytałem pod dłuższej chwili.
- Prawdopodobnie zabrali
artefakt – odparła – odprowadzę cię do Weron, a potem wyruszę
na wschód do zakonu. Spróbuję odzyskać artefakt.
- Brzmi jak plan – od
razu poweselałem – idę z tobą.
Kirin prychnęła, a potem
znów na mnie spojrzała, unosząc głowę tak, że widziałem część
białego futerka i jej czerwone ślepia.
- Zginiesz zanim
wejdziesz na teren klasztoru – powiedziała.
Sekundę później dobyła
sztyletu i rzuciła nim w moją stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz