- Wezwanie –
Zatrzymałam
samochód i zaciągnęłam ręczny.
Spojrzałam na przygarbioną staruszkę na fotelu pasażera i zapytałam
chyba po raz milionowy:
- Jest pani pewna, pani Felgman?
Zerknęła na mnie, a kąciki jej ust uniosły się w dobrotliwym
uśmiechu. Zmarszczki pogłębiły się, nadając jej twarzy ciepły i uroczy
wyraz. Poplamiona dłonią, świadczącą o
latach fizycznej pracy, poklepała mnie po kolanie w uspokajającym geście. Uświadomiłam sobie wtedy, że poza bardzo
szczupła i ogólnie drobną sylwetką, nie znać na niej było śladów choroby. Nie poddając się chemioterapii, zachowała
wszystkie włosy, toteż burza srebrnych loków otaczała teraz jej twarz, niczym
aureola.
- Nie przejmuj się, dziecinko – powiedziała, tylko ona tak
do mnie mówiła – podjęłam już decyzję – jej głos był ciepło skrzeczący, taki,
jaki miały idealne babcie. Aż dziw, że nie miała wnuków.
Nie
bardzo wiedziałam, co powinnam teraz powiedzieć, zapytać ją po raz milionowy
pierwszy? Milczałam więc uparcie, wpatrując się w noc za przednią szybą. Zacisnęłam zęby, zauważając już sylwetki
trzymające się na granicy świateł samochodowych reflektorów. Przez te światła, żółta maska auta wydawała
się być o wiele za długa. Zerknęłam na ledwie widoczne kontury postaci. Na
razie było ich trzech, wkrótce jednak zjawią się też inni. Może będę miała
szczęście i tego nie zobaczę. Jeszcze raz spojrzałam na panią Felgman. Czy
naprawdę miałam zamiar oddać tę biedną kobietę w ich ręce?!
Jeden z
nich wszedł w krąg światła. Jego oczy jarzyły się od lamp, nadając mu jeszcze
bardziej upiorny wyraz. Niemal się wzdrygnęłam. Skinął głową z szacunkiem. Nie
było w tym wyzwania, nie było pokazu siły, ani nawet zwyklej i tych istot
kokieteryjności, po prostu kiwnięcie głową. Nigdy nie podejrzewałam, że są
zdolni do czegoś takiego. Do braku rywalizacji na każdym kroku. Czy w blasku,
który z pewnością go oślepiał, widział nad dwie? Stawiałam na to, że tak,
chociaż mogłam się mylić. Mężczyzna ubrany był w tweedową marynarkę i sprane
jeansy. Cywilizowanie. Mógłby uchodzić prawie za człowieka. Prawie.
Wysiadłam
i obeszłam samochód od tyłu, tak, by znaleźć się przy drzwiach pani Felgman,
lecz jednocześnie nie przechodzić obok osobnika przed maską. Wydawał się nie
groźny, ale problem polegał na tym, że miałam rację. Wydawał się. Nie pomagał też fakt, że nie miałam przy
sobie żadnej broni. Dlaczego nie miałam przy sobie broni? To było
zastanawiające, podobnie jak fakt, że jej potrzebowała. Próbowałam sięgnąć
pamięcią do ostatniej chwili, gdy miałam w rękach moje… sztylety? Może miecze?
Albo pistolety? Chociaż akurat broń palna nie była moim faworytem, to
wiedziałam na pewno. Na pewno też nie byłam w stanie sobie przypomnieć jaki to
był rodzaj broni, ogarnął mnie niepokój.
Moje
rozmyślania zostały przerwane przez dźwięk zatrzaskiwanych drzwi samochodowych.
Pani Felgman znalazła się obok mnie, a oni natychmiast obsiedli ją, jakby była
niewiarygodnie interesującym eksponatem albo kawałkiem dobrego mięsa. Teraz
było ich czterech, a ja po raz kolejny zastanowiłam się, czy naprawdę mam
zamiar spełnić prośbę starszej kobiety i pozostawić ją tu.
- Ej, łapska przy sobie! – krzyknęłam, chociaż wcale nie
ręce do niej wyciągał.
Nastroszony blondasek znalazł się niemożliwie blisko
staruszki i koniuszkiem języka w płatek ucha. Srebrzyste loki rozkołysały się,
gdy zachichotała jak nastolatka. Chłopak wyszczerzył do mnie kły i cofnął się
lekko.
Ja
natomiast spięłam się do granic możliwości, uświadamiając sobie nagle, że nie
mam bladego pojęcia gdzie się znajduję, skąd nadjechałam, dlaczego w ogóle
nadjechałam a co najgorsze: skąd w ogóle znam panią Felgman i dlaczego
przyprowadziłam ją do zgrai wygłodniałych wampirów?! Nawet bez znaczenia był w
tej chwili fakt iż wiedziałam, że chciała się w ten sposób poddać eutanazji,
choć nie miałam bladego pojęcia, skąd to wiem. Panika ścisnęła mnie za gardło.
Jeśli się zaraz stąd nie wydostaniemy, obie zginiemy! Jak na zawołanie, wampir
w tweedowej marynarce zawiesił na mnie wygłodniały wzrok. Alarm w mojej głowie
zadźwięczał tak, że aż rozbolały mnie skronie. Nie mogłam się zorientować co tu
robię, ani nawet, dlaczego tu jestem. Jednego natomiast nagle stałam się
zupełnie pewna. Należało stąd uciekać.
Staruszka
nadal chichotała. Widocznie blondasek szeptał jej coś do ucha. A może to była
ta kobieta o kasztanowych, długich włosach, która przylgnęła nosem do szyi
panie Felgman tak mocno, że pewnie mogła wyczuć zapach każdego poszczególnego
nerwu. Bez namysłu chwyciłam rękaw swetra kobiety, którą tak lekkomyślnie tu
przywiozłam.
- Jak dobrze, że jednak się zjawiłaś, moja śliczna – usłyszałam
go.
I nagle zrozumiałam, że to dla niego i tylko dla niego się
tu znalazłam, stawiłam się na wezwanie. Obróciłam głowę w stronę tego
miękkiego, aksamitnego głosu, zastanawiając się, czy jego właściciel jest tak
piękny, jak go sobie wyobrażałam. Był… z milion razy piękniejszy. Stał trzy
metry ode mnie w przyćmionym świetle brudnej latarni ulicznej i wyglądał wprost
olśniewająco. Czarne spodnie na kant idealnie dopasowały się do jego nóg. Miał
na sobie też biała koszulę z postawionym kołnierzem i koronkowymi mankietami.
Koszula była zapięta na dwa ostatnie guziki na samym dole, ukazując trójkąt
bladego, ale jakże idealnego torsu. Zapragnęłam go dotknąć i w tej samej chwili
poczułam delikatny chłód aksamitu jego dłoni, gdy dotknął mojego policzka. Drgnęłam
zaskoczona
- Tęskniłem za tobą.. – wyszeptał.
- Ty.. – nie mogłam sobie przypomnieć jego imienia, a
przecież je znałam!
Jakaś rozpaczliwie przestraszona część mnie chciała
zapomnieć o pani Felgman i uciec gdzie pieprz rośnie, lecz w momencie, gdy mnie
dotknął nogi mi zmiękły tak, że nabrałam pewności, iż nie uczynię nawet kroku.
Wbił we mnie spojrzenie bladobłękitnych oczu i cały świat przestał mieć
jakiekolwiek znaczenie. Miał trójkątną twarz bez odrobiny nawet zarostu, prosty
nos, bez jednej skazy i idealne do całowania usta. Serce mi załomotało, gdy
niesforny kosmyk jego miękkich jak jedwab, czarnych loków uwolnił się z
tasiemki, którą związał włosy na karku. Uniosłam dłoń bezwiednie, by odgarnąć ten
kosmyk za ucho, kiedy dotknął mojej brody. Zamarłam. Był tak niesamowicie piękny, jak z obrazka,
jakby nie do końca był realny, ale przecież wiedziałam, że był, stał tu przede
mną, czułam delikatny chłód jego palców, gdy mnie dotykał.
- Tak długo cię wzywałem – powiedział miękkim głosem, w
którym ukryła się nuta tęsknoty.
Uśmiechnął się jakby smutno, nie ukazując kłów, choć
wiedziałam, że tam były. Zbliżył się, a jego oczy stały się nagle całym
światem. Poczułam, że zapadam się w szarym błękicie pochmurnego nieba. Nie mogłam
się ruszyć, nie chciałam się ruszyć, tylko ten szary błękit się liczył, nie
było nic innego. Nie wiedziałam nawet czy oddycham, czy oddychanie w ogóle
miało jakiekolwiek znaczenie?
- Tak długo cię wzywałem – powiedział ów błękit – a teraz
nawet nie jesteś już człowiekiem – dodał ze smutkiem.
Jego imię przypomniało mi się w chwili, gdy z mojego gardła
wyrwał się nagły krzyk, a Eric, przekrzywiając mi brutalnie głowę, wbił kły.
***
Przenikliwy dźwięk budzika wdarł się do moich uszu bez
ostrzeżenia. Otworzyłam szeroko oczy, dogłębnie wdzięczna, że tym razem był to
tylko sen.
~~*~~
Super, bardzo mi się podobało ;)
OdpowiedzUsuńMam takie nietypowe pytanie: czy ty czasem nie grasz w margonem?
Fajne to. Kiedy następna część? Wampiry mnie kręcą, kurde :)
OdpowiedzUsuńMiło, że znowu znalazłaś się na moim blogu, piszesz jeszcze tego drugiego?