10 listopada 2012

Ostatni artefakt - cz2

* Ostatni artefakt*
Część 2
Zapraszam do przeczytania części drugiej ;-) 


Martwi, wszyscy martwi, bez wyjątku. Nieżywi jak drewniane kłody, cała karawana - ludzie i ich dobytek - po prostu zniszczone, jakby nie byli warci nawet złamanego denna. Szlag by to trafił! Nie byłem najemnikiem, nie byłem żołnierzem, nie byłem nawet z nimi spokrewniony. Przyczepiłem się do tej karawany jakieś trzy miesiące temu, bo zwyczajnie nie miałem pomysłu na życie. A teraz oni wszyscy byli martwi.


Razem z moją tajemniczą towarzyszką siedzieliśmy przy skromnym ognisku. Powiodłem po niej wzrokiem. Możliwe, że naprawdę była tylko przypadkowym podróżnikiem, ale... To, co omyłkowo wziąłem za czarną szatę okazało się ciemnozielonym płaszczem zapiętym pod szyją i posiadającym dwa rozcięcia po bokach. Przy udach, na czarnych spodniach, przypięte miała dwa krótkie noże. Przysiadła na stopach naprzeciwko mnie i co chwilę gładziła kostur, leżący teraz na ziemi. Broń nie była taka znów zwyczajna. Kula, osadzona w drewnianej, rozczapierzonej dłoni, już się nie świeciła, dół kostura zakończony był lekko zakrzywionym ostrzem. Doszedłem do oczywistego wniosku, że kobieta w płaszczu jest magiczką, ale zaprzeczyła, gdy tylko ją o to zapytałem. Zatem niemagiczna wojowniczka, z magicznym kosturem. Do tego jeszcze ten kaptur, którego najwyraźniej nie miała ochoty zdjąć.
- Skoro nie jesteś magiczką, to skąd masz ten kostur? - zapytałem.
- Należał do kogoś innego – odparła z wystudiowaną, obojętną szczerością.

Nastała chwila ciszy. Odniosłem wrażenie, że moja rozmówczyni wpatruje się w bliznę na moim policzku – pamiątkę po pierwszej bójce w jaką się wpakowałem i głupocie, jaką okazałem nie przewidując, że przeciwnik ma nóż i może chcieć go użyć.
- Mówią na mnie Szrama – powiedziałem, chyba tylko po to, by przerwać ciszę.
- Domyślam się dlaczego – odrzekła.
Ziewnąłem przeciągle. Wcześniej ustaliliśmy z nieznajomą, że nie ma sensu dalej podróżować nocą. Musimy przeczekać do rana, kiedy drogi będą bardziej widoczne i zdecydowanie bezpieczniejsze. To, że tylko my przeżyliśmy i to zapewne czystym przypadkiem, wcale nie poprawiało mi nastroju.
- Chcesz się zdrzemnąć? - zapytałem.
Pokręciła przecząco głową.
- Jesteś pewna? Będę cię pilnować – zapewniłem mniej ochoczo, niż chciałem, znów ziewnąłem mimowolnie.
Ona ponownie pokręciła głową, więc uznałem, że nie ma sensu się kłócić.
- Dobrze – zgodziłem się – w takim razie ja się prześpię, a ty mnie obudź gdzieś za dwie godziny i się zmienimy. Przypilnujesz mnie?
Zesztywniała. Niemal namacalnie mogłem wyczuć, jak napięcie chwyciło jej ciało w swoje szpony. Kark i ramiona miała sztywne, wyprostowała się jeszcze bardziej, chociaż i tak miałem wrażenie, że siedziała, jakby połknęła kij. Wolno wypuściła powietrze.
- Tak.
Spodziewałem się czegoś więcej, ale ton głosu znów miała obojętny i wystudiowany. Ułożyłem więc głowę na siodle, jedynej rzeczy, którą udało mi się uratować z napadu i zamknąłem oczy. Minęło kilka minut, a ja uspokoiłem oddech i nadałem memu ciału pozory snu. Ona wciąż siedziała bez ruchu, niczym kamienny posąg. Po kolejnej, zdawało mi się, pół godzinie, podniosła się cicho i powoli. Ruszyła przez listowie w stronę tego, co zostało z karawany. Nie odeszliśmy daleko od zgliszczy, miałem nadzieje, że ogień jeszcze tlący się przy ostatnim wozie, odstraszy potencjalnych nocnych drapieżników. Na całe szczęście wiatr, jeżeli w ogóle wiał, kierował dym w inną stronę. Usłyszałem jakiś trzask, zgrzytnięcie, kolejny trzask i coś upadło z głuchym dźwiękiem. Jeszcze jeden cichy trzask, coś, jakby wieczko, odskoczyło. Krótka chwila ciszy i szeptem wypowiedziane przez nią słowo. Nie rozumiałem go, ale wydźwięk jednoznacznie wskazywał na przekleństwo. Chwilę potem przeszła kilka kroków w stronę, której nie potrafiłem określić i zatrzymała się nagle. Sądzę, że powodem było jakieś zwierze, bo potem usłyszałem mlaskanie. Chyba jakiś wilk dobrał się do tych trupów, leżących najdalej od ognia. Powoli sięgnąłem po miecz i otworzyłem jedno oko. Kostur znajdował się tam, gdzie go zostawiła. Już miałem się podnieść, gdy kątem oka zauważyłem że wraca. Dopiero teraz zorientowałem się, że mlaskanie ustało. Pośpiesznie zamknąłem oko, by nie zdradzić, że czuwam. Usiadła chyba w tym samym miejscu, co poprzednio i znów prawie przestała wydawać dźwięki. Słyszałem jej cichy oddech, miarowy, spokojny, niemal hipnotyzujący. Nie wiem kiedy wsłuchałem się w niego tak mocno, że zasnąłem.
>>*<<

2 komentarze:

  1. Miałam fryzurę lepszą na cudzym ślubie, niż na własnym ;)

    OdpowiedzUsuń