* Ostatni artefakt*
Część 2
Zapraszam do przeczytania części drugiej ;-)
Martwi, wszyscy martwi, bez
wyjątku. Nieżywi jak drewniane kłody, cała karawana - ludzie i
ich dobytek - po prostu zniszczone, jakby nie byli warci nawet
złamanego denna. Szlag by to trafił! Nie byłem najemnikiem, nie
byłem żołnierzem, nie byłem nawet z nimi spokrewniony.
Przyczepiłem się do tej karawany jakieś trzy miesiące temu, bo
zwyczajnie nie miałem pomysłu na życie. A teraz oni wszyscy byli
martwi.
Razem z moją tajemniczą
towarzyszką siedzieliśmy przy skromnym ognisku. Powiodłem po niej
wzrokiem. Możliwe, że naprawdę była tylko przypadkowym podróżnikiem, ale... To, co omyłkowo wziąłem za czarną szatę okazało się
ciemnozielonym płaszczem zapiętym pod szyją i posiadającym dwa
rozcięcia po bokach. Przy udach, na czarnych spodniach, przypięte
miała dwa krótkie noże. Przysiadła na stopach naprzeciwko mnie i
co chwilę gładziła kostur, leżący teraz na ziemi. Broń nie była
taka znów zwyczajna. Kula, osadzona w drewnianej, rozczapierzonej
dłoni, już się nie świeciła, dół kostura zakończony był
lekko zakrzywionym ostrzem. Doszedłem do oczywistego wniosku, że
kobieta w płaszczu jest magiczką, ale zaprzeczyła, gdy tylko ją o
to zapytałem. Zatem niemagiczna wojowniczka, z magicznym kosturem.
Do tego jeszcze ten kaptur, którego najwyraźniej nie miała ochoty
zdjąć.
- Skoro nie jesteś
magiczką, to skąd masz ten kostur? - zapytałem.
- Należał do kogoś
innego – odparła z wystudiowaną, obojętną szczerością.
Nastała chwila ciszy.
Odniosłem wrażenie, że moja rozmówczyni wpatruje się w bliznę
na moim policzku – pamiątkę po pierwszej bójce w jaką się
wpakowałem i głupocie, jaką okazałem nie przewidując, że
przeciwnik ma nóż i może chcieć go użyć.
- Mówią na mnie Szrama
– powiedziałem, chyba tylko po to, by przerwać ciszę.
- Domyślam się dlaczego
– odrzekła.
Ziewnąłem przeciągle. Wcześniej ustaliliśmy z nieznajomą, że nie ma sensu dalej
podróżować nocą. Musimy przeczekać do rana, kiedy drogi będą
bardziej widoczne i zdecydowanie bezpieczniejsze. To, że tylko my
przeżyliśmy i to zapewne czystym przypadkiem, wcale nie poprawiało
mi nastroju.
- Chcesz się zdrzemnąć?
- zapytałem.
Pokręciła przecząco
głową.
- Jesteś pewna? Będę
cię pilnować – zapewniłem mniej ochoczo, niż chciałem, znów
ziewnąłem mimowolnie.
Ona ponownie pokręciła
głową, więc uznałem, że nie ma sensu się kłócić.
- Dobrze – zgodziłem
się – w takim razie ja się prześpię, a ty mnie obudź gdzieś
za dwie godziny i się zmienimy. Przypilnujesz mnie?
Zesztywniała. Niemal
namacalnie mogłem wyczuć, jak napięcie chwyciło jej ciało w
swoje szpony. Kark i ramiona miała sztywne, wyprostowała się
jeszcze bardziej, chociaż i tak miałem wrażenie, że siedziała,
jakby połknęła kij. Wolno wypuściła powietrze.
- Tak.
Spodziewałem się czegoś
więcej, ale ton głosu znów miała obojętny i wystudiowany.
Ułożyłem więc głowę na siodle, jedynej rzeczy, którą udało
mi się uratować z napadu i zamknąłem oczy. Minęło kilka minut,
a ja uspokoiłem oddech i nadałem memu ciału pozory snu. Ona wciąż
siedziała bez ruchu, niczym kamienny posąg. Po kolejnej, zdawało
mi się, pół godzinie, podniosła się cicho i powoli. Ruszyła
przez listowie w stronę tego, co zostało z karawany. Nie odeszliśmy
daleko od zgliszczy, miałem nadzieje, że ogień jeszcze tlący się
przy ostatnim wozie, odstraszy potencjalnych nocnych drapieżników.
Na całe szczęście wiatr, jeżeli w ogóle wiał, kierował dym w
inną stronę. Usłyszałem jakiś trzask, zgrzytnięcie, kolejny
trzask i coś upadło z głuchym dźwiękiem. Jeszcze jeden cichy
trzask, coś, jakby wieczko, odskoczyło. Krótka chwila ciszy i
szeptem wypowiedziane przez nią słowo. Nie rozumiałem go, ale
wydźwięk jednoznacznie wskazywał na przekleństwo. Chwilę potem
przeszła kilka kroków w stronę, której nie potrafiłem określić
i zatrzymała się nagle. Sądzę, że powodem było jakieś zwierze,
bo potem usłyszałem mlaskanie. Chyba jakiś wilk dobrał się do
tych trupów, leżących najdalej od ognia. Powoli sięgnąłem po
miecz i otworzyłem jedno oko. Kostur znajdował się tam, gdzie go
zostawiła. Już miałem się podnieść, gdy kątem oka zauważyłem
że wraca. Dopiero teraz zorientowałem się, że mlaskanie ustało.
Pośpiesznie zamknąłem oko, by nie zdradzić, że czuwam. Usiadła
chyba w tym samym miejscu, co poprzednio i znów prawie przestała
wydawać dźwięki. Słyszałem jej cichy oddech, miarowy, spokojny,
niemal hipnotyzujący. Nie wiem kiedy wsłuchałem się w niego tak
mocno, że zasnąłem.
>>*<<
Miałam fryzurę lepszą na cudzym ślubie, niż na własnym ;)
OdpowiedzUsuńHaha, koment do tekstu idealnei pasujący :P
Usuń