* Ostatni artefakt*
Część trzecia ;-)
Goniły mnie miniatury
magów, w krótkich szatach i maskach w kształcie psiego pyska.
Wrzeszczeli bojowo, wpadając między spłoszonych członków
karawany. Próbowałem walczyć, ale mój miecz, niczym w zmowie z
najeźdźcami, nie potrafił trafić w cel. Skoczyłem za przewrócony
wóz, kiedy niebieski pocisk magiczny przeleciał niedaleko mnie. Te
przeklęte karły strzelały z kosturów! Nagle wpadła między nich
postać w czerni, uzbrojona w sztylety. Wyskoczyłem zza wozu z
mieczem w dłoni, kiedy magiczna niebieskość, dosłownie o włos
mijając kobietę w czerni, zerwała jej kaptur. Zamarłem
przerażony. Nie miała twarzy, a ledwie czaszkę. Proste zęby
szczerzyły się w wiecznym makabrycznym uśmiechu, a oczodoły
spowijała czerwień. Ktoś wbił we mnie ostrze, w momencie, gdy
zorientowałem się, że stoję jak wryty. Mój wzrok powędrował w
stronę mordercy. Miała poszarpaną ranę od szyi aż po brzuch.
Martwe oczy spojrzały na wbity we mnie nóż, a okrwawione usta
załkały, głosem Veli
- Pomóż...
Otworzyłem gwałtownie
oczy. Zmrużyłem je od razu i uniosłem dłoń, chroniąc wzrok
przed słońcem. Spojrzałem w stronę, gdzie powinna siedzieć moja
towarzyszka. Zesztywniały kark zaprotestował ostrym bólem. Kobieta
siedziała na miejscu, wciąż cicha i nieruchoma. Głowę miała
spuszczoną, a kaptur krył jej twarz. Jasna cholera, musiałem się
dowiedzieć jak wygląda. Nie wiem czemu, ale to nie dawało mi
spokoju.
- Czemu mnie wcześniej
nie obudziłaś? - zapytałem podnosząc się powoli, do pozycji
siedzącej.
Nie odpowiedziała.
Zauważyłem, że dłonie złożyła na podołku. Kostur leżał
obok, niczym niemy strażnik. Rozmasowując zesztywniała szyje,
wpatrywałem się w nią i nagle doszło do mnie, że mogła zasnąć
w takiej pozycji.
- Hej, spisz? - chciałem
się upewnić.
Pozostała milcząca i
nieruchoma. Wstałem więc, najciszej jak się dało i podszedłem do
niej. Wiedziałem, że taka okazja może się już nie zdarzyć.
Bardzo powoli sięgnąłem do jej kaptura, chwyciłem materiał w dwa
palce i ostrożnie zacząłem go z niej ściągać.
Chwyciła moją rękę
ruchem tak błyskawicznym, że w ogóle go nie zauważyłem. Skórzane
rękawiczki niemiło drapnęły mi skórę, gdy zacisnęła dłoń na
moim przegubie.
- Pilnowałam cię –
powiedziała.
- Wiem, dziękuje –
odparłem, puszczając materiał jej kaptura – powinnaś mnie
obudzić – dodałem, delikatnie wyswobadzając rękę z jej
uścisku.
Miałem niejasne wrażenie,
że nie użyła na mnie całej swojej siły.
Teraz w świetle dnia
mogłem się jej przyjrzeć jeszcze lepiej. Płaszcz, który miała
na sobie nosił niewielkie ślady użycia. Znaczyło to, że albo
podróżowała od niedawna, albo nabyła go w parę dni, góra
tygodni temu. Sztylety przeczepione do ud miały rękojeści z kości
słoniowej. Czarne spodnie nie nosiły śladów łatania, a buty
zdawały się równie nowe, jak płaszcz. Kolejną rzeczą, która
zwróciła moją uwagę, był srebrny krzyżyk. Miał cztery
różnokolorowe łezki na końcach i srebrną kulkę na samym środku.
Kobieta chyba spostrzegła, że przyglądam się jej biżuterii, bo
czym prędzej ukryła krucyfiks.
- Powinnaś mnie obudzić
– powtórzyłem, gdy wstała i zaczęła zapinać kostur na
plecach.
- Nie było potrzeby –
odparła.
Westchnąłem, wiedząc, że
raczej nie wdamy się w pogawędkę. Zapiąłem miecz tak, że
rękojeść wystawała mi nad prawym ramieniem i sięgnąłem po
siodło, w mieście dostanę za nie trochę grosza.
Szliśmy od dwóch godzin,
a kulbaka robiła się już nieznośnie ciężka. Przeklinałem się
w duchu. Jak tak dalej pójdzie, będę musiał zostawić siodło
gdzieś w krzakach. Moja towarzyszka nie odezwała się słowem,
odkąd zostawiliśmy za sobą resztki karawany, uprzednio
przeszukując zgliszcza.
- Znalazłaś w nocy to,
czego szukałaś? - zapytałem wtedy.
Jej dłonie, przerzucając
jakieś resztki szmat, nawet nie drgnęły, barki jej nie
zesztywniały, nie wykazała najmniejszego zaskoczenia.
- Nie – odparła po
prostu.
I to było ostatnie, co od
niej usłyszałem. W milczeniu pozbieraliśmy porozrzucane ciała i
przenieśliśmy je w głąb lasu. Miałem racje ,w nocy jakieś
zwierzęta się do nich dobierały. Niektórzy z nich nie mieli pół
twarzy. Nie mieliśmy jednak ani ił, ani chęci, by kopać mogiły,
ułożyliśmy ich w wąwozie, a ja zamknąłem przerażone oczy Veli.
Byłem pewien, że jej twarz będzie mnie prześladować nocami.
- Masz jakieś imię? -
zapytałem, chyba tylko po to by przerwać cisze i pozbyć się
myśli.
- Możliwe – rzekła.
- Jak to możliwe? -
zdziwiłem się – każdy ma jakiś imię!
- Możliwe –
powtórzyła.
Zrozumiałem, że albo nie
chce, albo nie może mi go zdradzić. Poprawiłem siodło na
ramieniu.
- Mogę cię w takim
razie jakoś nazwać? - zapytałem.
>>*<<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz