Część czwarta, zapraszam do czytania i liczę na Wasze opinie ;-)
*Ostatni artefakt - 4*
Kirin siedziała po drugiej
stronie ogniska, naprzeciw mnie. Nazwałem ją tak dziś rano, a ona
przyjęła imię, nagradzając mnie milczącym skinieniem głowy.
Zaśmiała się nawet, gdy oznajmiłem, że słowo to w starożytnym
języku oznacza mała myszkę. Jej śmiech jednak ucichł dziwnie już
po chwili i znów stała się milcząca.
Niewiele rozmawialiśmy w
ciągu dnia. Miałem nadzieje, że natkniemy się na jakiś wóz,
chociaż pocztowy, ale szczęście nie chciało nam sprzyjać.
Szliśmy więc skrajem drogi. Ja – niosący coraz cięższe siodło
i milcząca Kirin.
Nie znosiłem podróżować
sam. Z tego też powodu dołączyłem do karawany Jarla. Musicie
wiedzieć, że nie byłem najemnikiem, ani nikim takim. Nie brałem
od nich pieniędzy, szedłem z nimi głównie dla towarzystwa, kuchni
żony Jarla – Adeli i wspólnego bezpieczeństwa, a także
szczebiotania Veli, która wręcz umilała każdy dzień wędrówki.
Układ był banalnie prosty. Ja polowałem i, przy odrobinie
szczęścia i wyobraźni, wyglądałem groźnie, a oni traktowali
mnie niemalże jak członka rodziny.
Podróż z milczącą
towarzyszką była nie do wytrzymania. Nie minęło sporo czasu, a
musiałem zapytać.
- Zmierzasz tylko do
Weron, czy kierujesz się gdzieś dalej?
Zatrzymała się i zwróciła
kaptur w moją stronę. Weron było najbliższym większym miastem,
przynajmniej z tych zaznaczonych na krajowych mapach. Nie miało może
wielu mieszkańców, ale prosperowało dobrze, gdyż przewijało się
przez nie niezliczona ilość kupców, co powodowało jednocześnie,
że miasto było dobrze zaopatrzone we wszelkie dobra. Do Weron było
jeszcze jakieś trzy dni piechotą i z tego, co się orientowałem,
droga nie była usiana wioseczkami, czy gospodarstwami. Logicznym był
więc wniosek, że zmierzała albo do miasta, albo przez nie. Kirin
wyciągnęła przed siebie palec wskazujący i pokazała w stronę, w
którą szliśmy.
- Idę tam – odparła.
I tyle było rozmowy na ten
temat. Teraz siedzieliśmy skryci w lesie przy niewielkim ognisku, a
słońce chyliło się ku zachodowi. Kirin przysiadła na stopach -
jak poprzednio – i znów z lubością gładziła kostur. Zapach
pieczonego zająca drażnił nozdrza przyjemnie. Dziewczyna nie jadła
i nie chciała podać powodów. Zbyła machnięciem ręki moje obawy
odnośnie tego, że popadnie w anemię i zemdleje, a wtedy – co już
dodałem żartem – będę musiał nieść i ją i siodło.
- Czego szukałaś wtedy
w nocy? - zapytałem, przegryzając mięso.
Uniosła nieco głowę, ale
nadal nie widziałem nic pod kapturem, to zaczynało mnie powoli
irytować. Jej dłoń, dotąd machinalnie gładząca kostur, jakby
był spragnionym pieszczoty kotem, zatrzymała się w powietrzu.
Nastąpiła długa chwila ciszy, podczas której spokojnie
dokończyłem królicze udo.
- Artefaktu –
odpowiedziała.
Uniosłem na nią
spojrzenie.
- Znalazłaś go? -
chciałem wiedzieć.
Co prawda już o to pytałem,
ale może kłamała? Teraz gdy powiedziała, czego szukała, mogła
okazać więcej szczerości, nie zaszkodziło spróbować.
- Nie – pokręciła
głową – zabrali go.
- Kto?
- Zakon kropli.
Wzdrygnąłem się.
Wiedziała zatem kto nas napadł. Wiedziała tez zapewne, że nas
tropili. Sama śledziła karawanę w nadziei zdobycia tego
przedmiotu. Złość we mnie wezbrała, a przed oczami stanęło mi
martwe spojrzenie Veli. W uszach aż zadzwoniło, gdy przypomniałem
sobie krzyki Jarla i jego ludzi. Kirin wiedziała. Nie była
podróżnikiem, tak jak mi mówiła. Nie znalazła się tam
przypadkiem. Wiedziała.
Wstałem.
- Co to za artefakt? Jak
wygląda? - zapytałem, idąc do niej.
- Nie wiem – odparła.
- Skąd zatem wiedzieli,
że jest w karawanie?
- Wyczu...
Głowa jej odskoczyła,
kiedy trzasnąłem ją w twarz. Uderzenie wydało dziwnie głuchy
dźwięk, kiedy materiał kaptura zetknął się ze skórą.
- Dlaczego mnie
okłamałaś? - wrzasnąłem.
To, że uderzyłem kobietę
w ogóle nie zrobiło na mnie teraz wrażenia. Byłem wściekły do
granic możliwości. Jakaś zgraja fanatyków wymordowała grupę
kupców dla durnego przedmiotu, o którego istnieniu Jarlo pewnie
nawet nie miał pojęcia! A ona wiedziała, szła za nami, wiedziała
i nie ostrzegła!
- Dlaczego nas nie
ostrzegłaś?! - krzyczałem dalej – Dlaczego nic nie
powiedziałaś?!
Darłem się, wnerwiony tak
bardzo, że nawet nie dopuszczałem do myśli prostych rozwiązań.
Mogliśmy jej zwyczajnie nie uwierzyć, mogła nie zdążyć, mogła
nie czuć się na siłach, ale przecież wtedy nie wpadła by między
walczących, cholera jasna nie miała powodu mnie okłamywać! To już
się stało i jej kłamstwo życia by im nie zwróciło. Nie miałem
nawet ochoty zastanawiać się, że prawda odniosłaby podobny
skutek. Kirin na wpół leżała z dłonią skrytą pod kapturem.
Schyliłem się, by chwycić ją za ramiona, ale zerwała się
gwałtownie. Uderzyła mnie głową w brodę, zęby mi zadzwoniły.
Zatoczyłem się, a ona chwyciła sztylet. Zamachnąłem się
niezgrabnie, by wytracić broń z jej reki, ale odchyliła się do
tyłu tak mocno, że przez sekundę myślałem, że wywali się na
plecy. Podniosła się równie zwinnie i chyba bez wysiłku, po czym
natarła na mnie. Wymijając moją dłoń, przywaliła mi łokciem w
klatkę. Cios powalił mnie na tyłek i na chwilę zaparło mi dech.
Kirin skoczyła na mnie, przygniotła do ziemi i przystawiła sztylet
do gardła.
- Jeszcze raz mnie
dotknij... - syknęła.
Dopiero teraz spostrzegłem,
że kaptur spadł jej z głowy.
>>*<<
Wciągasz mnie tym ......bardzo się robi ciekawie.....już nie mogę się doczekać kolejnej części...agnieszkam86
OdpowiedzUsuń