-
Władca Marionetek -
Siedziała
na stołku przy blacie aneksu kuchennego i przeglądała dokumenty, które
podesłała jej Neila. Filiżanka kawy, stojąca obok, spowijała mieszkanie
przyjemnym zapachem. Pochyliła się nad dokumentami przeglądając pretendentów do
zostania głową rodziny Le Claverów. Siedziała nad tym już od dobrej godziny,
ale wciąż najlepszą kandydatką wydawała jej się Elizabetta. Tylko jak sprawić
by..
Ktoś
zapukał do drzwi. Miło, ze w końcu raczył zapukać. Stał tam dobre kilka minut,
jakby sondując, a może zwyczajnie nasłuchiwał. Nie musiała sprawdzać, żeby
wiedzieć, że jest zupełnie sama. Gabriel wybył jakiś czas temu. Nie było jednak
sensu niczego odwlekać.
-
Proszę – odezwała się, chowając dokumenty pod
blat.
Wszedł, a ona zawiesiła na nim spojrzenie. Gdyby nie zdjęcia
w aktach, nie miałaby pojęcia kto przed nią stoi. To,że do niej przyszedł
oznaczać mogło tylko jedno.
-
A ty jesteś? - zapytała, nie musiał wiedzieć, że
go znała.
-
Joachim le Claver – przedstawił się.
-
I przyszedłeś bo..? - pozwoliła, by pytanie
zawisło w powietrzu.
-
Nie zgrywaj niewiniątka de Lavayett! - warknął –
Dostałem dziś królewskie polecenie, aby nie zbliżać się do służebnicy de
Lavayettów. Chcę jej i jest tylko jedno wyjście, bym nie złamał zakazu
królowej.
Sięgnęła po filiżankę i biorąc ją w obie dłonie upiła łyk,
spoglądając na niego znad naczynia. Odstawiła je powoli.
-
Wiesz, że nawet jeśli umrę, ona nie przyjmie już
żadnego znaku – powiedziała.
-
Nie chcę jej na służebnice – odrzekł – będzie
moją panią nocy, a gdy zginiesz ty, oficjalnie przestanie należeć do rodziny.
Coś, jakby nikły uśmiech przebiegł mu przez twarz. Myślał
zapewne, że nieźle to sobie wykombinował, zwłaszcza, że miał racje w swoich
założeniach.
-
Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
-
Odmówiłem posłańcowi, a gdy mnie zaatakował,
raniłem go. Podał mi twoje imię w zamian za swe nędzne życie.
Spojrzała na niego zaskoczona.
-
Raniłeś Inukiego? - zapytała.
-
Tak.
-
Nakayawe Inukiego? - chciała się upewnić.
-
Owszem.
Inuki – san , pomyślała, znasz mnie tak dobrze, że aż się ciebie
boję. Ruszyła się, żeby zejść ze stołka, ale intruz już był przy niej, chwycił
ją za kark i przycisnął głowę do blatu.
-
Zginiesz tu i teraz – wycedził jej do ucha.
Pociągnął ja do tyłu, by spojrzeć na jej twarz. Tak, jak się
spodziewał, zobaczył strach w jej oczach. Jego moc była tak bardzo wyczuwalna,
że niemal ją przytłaczała. Wiedział to i ona również to wiedziała.
-
Wyz.. wyzwij mnie.. - wychrypiała.
-
Co? - zamrugał, chyba zbiła go z tropu.
-
Jeśli mnie teraz zabijesz... zostaniesz osądzony
za... - przełknęła ślinę - za morderstwo. Wyzwij... mnie – powiedziała drżącym
głosem.
Puścił ją. Jęknęła cicho.
-
Villandro de Lavayett, wyzywam cię – powiedział
oficjalnym tonem.
Nie odpowiedziała, sięgnęła po filiżankę, ale chwycił ją za
rękę i wykręcił.
-
Przyjmij wyzwanie – warknął!
-
Przyjmę – odparła spokojnie – jak tylko dasz mi
dopić kawę – powiedziała, aż zesztywniał ze zdziwienia.
-
Co proszę?
-
Przyjmuje wyzwanie, po wypiciu kawy –
powiedziała cicho, ale pewnie.
-
W porządku – wzruszył ramionami i odstąpił.
Zeszła ze
stołka i sięgnęła do małej lodówki, ukrytej pod blatem. Wyjęła z niej czarne
naczynie do podawania śmietanki do kawy i dolała czegoś do filiżanki. Płyn był
ciemny i pachniał rdzą. Nie skomentowała jego pytającego spojrzenia, ani tego,
jak spiorunował ją wzrokiem, kiedy spokojnie zaczęła sączyć kawę, wciąż na
niego patrząc. Jego oczy poczerwieniały. Co ona tam wlała? To na pewno jakaś
sztuczka. Miała asa w rękawie, inaczej nie byłaby tak spokojna. Po dłuższym
namyśle uznał jednak, że nie jest to istotne. Rożnica wieku między nimi była
tak wielka, że nawet, gdyby posłużyła się magią, zgniótłby ją jak muchę.
Zwłaszcza, że przecież była pół człowiekiem. Wychyliła filiżankę i odstawiła
ją. Wstała.
-
Zejdźmy na arenę – poprosiła – nie chcę rozwalać
tego mieszkania.
Całe
Pogranicze było opustoszałe. Światła pogaszone i nie było tu żywej, ani nie
żywej duszy. Stałe stanowisko Araga przy
drzwiach również było puste. Minęli je i przeszli na arenę, gdzie, w innych
godzinach, rozgrywały się warte obejrzenia walki. Szła przed nim, bez strachu,
że zaatakuje ją od tyłu. Wiedziała, że wampiry wola patrzeć w oczy swej
ofierze. Na Arenie odeszła kilka kroków i obróciła się do niego. Wtedy zobaczył
jej oczy. Były kocie, z pionowymi źrenicami, mimo że miejsce to nie było w
ogóle oświetlone. Coś jeszcze się zmieniło. Jej fryzura, ubiór, dwa krótkie
miecze umieszczone z tyłu, a z pleców wyrosły jej czerwone, pierzaste skrzydła. Więc to była ta sztuczka, ten as w
rękawie. Poziom jej mocy wzrósł, ale i tak była całe lata świetlne od niego.
Uśmiechnął się z przekąsem, po co się starasz półkrwi, skoro ta moc ci nie
pomoże?
-
Po co te jarmarczne sztuczki Villandro? -
zapytał – słyszałem o łowcy śmierci, a ty tylko ułatwiasz mi zadanie – błysnął
kieł, kiedy się uśmiechnął – kiedy zginiesz w tej formie, to będzie ostateczny
koniec.
-
Pomyślałam, że dobrze byłoby choć trochę
wyrównać szansę, czyż zaciekła wygrana nie jest lepsza od kapitulacji
przeciwnika? - skłoniła się w głębokim reweransie.
To był błąd, doskoczył do niej, nim zdołała się podnieść,
zarobiła cios w szczękę, który powalił ją na plecy. Od turlała się i zerwała na
równe nogi, odskoczyła, by nabrać rozpędu, chwyciła za oba miecze. Wyciągnęła
je jednocześnie i ruszyła na niego, szybko, szybciej niż powinna na swój wiek,
ale i tak.. nie dość szybko. Uniknął pierwszego cięcia z dziecinną łatwością,
drugi miecz sunący z boku napotkał paradę w postaci kopniaka. Pozbawiona jednej
broni, odskoczyła znów. Przerzuciła miecz do prawej reki i natarła ponownie,
podciął ja, ale nim zdołał się na nią rzucić, kopnęła go i znów się podniosła.
Czyżby była szybsza niż przed chwilą? Nie, na pewno mu się zdawało. Jakkolwiek
by się starała nie osiągnie jego szybkości, nie w tak młodym wieku. Po co zatem
był ten łowca? Słyszał opowieści o tym, ale najwidoczniej były one przesadzone.
A może po prostu grała? Może go sprawdzała? Te rozmyślania kosztowały go
kilkucentymetrowej rany, zadanej końcówka miecza. Chwycił ostrze w dłoń, gdy spróbowała kolejny
raz i złamał je z trzaskiem. Żałość, jaka wylała się z jej kocich oczu, niemal
go wzruszyła. Niemal. Kopnął ją tak, że zatrzymała się dopiero na jednym z
filarów areny. Uderzyła mocno, ze stęknięciem osunęła się na ziemię. Ruszył do
niej powoli, ale podniosła się, wyprostowała, zobaczył jej dumne, zuchwałe
spojrzenie. Zamiast jednak w jego stronę, pobiegła w bok, chwyciła miecz, który
straciła na początku i z dzikim krzykiem rzuciła się w stronę Joachima. Szybka,
bardzo szybka, miał racje, stawała się coraz szybsza. Jednak bez względu na to,
jak bardzo przeciągała, nie uda jej się uciec przed nieuniknionym. Wciąż była
za wolna. Doskoczyła do niego z mieczem, a on strzelił ją na odlew tak mocno,
że w locie przekręciła się i wylądowała na brzuchu. Dopadł jej w sekundę potem,
chwycił za włosy i podniósł. Krzyknęła.
Krzyknęła raz jeszcze kiedy oplótł ja żelaznym uściskiem,
odchylił głowę i wbił kły. Szarpnęła się, mocno, lecz nadal nie dość mocno.
Jeszcze jeden krzyk przeszył arenę, gdy kopnął ją podczas kolejnej próby
uwolnienia. Upadli na ziemię, a on nadal pił, siedząc na niej okrakiem.
Pociągnął ją za włosy. Krzycz, tak krzycz i tak nikt cie nie usłyszy. Próbowała
się wyrwać, ale z tej pozycji było to już niemożliwe.
I wtedy
znieruchomiała. Czyżby już się poddała? Czyżby już zaprzestała walki? Wielka
Villandra de Lavayett, bękarcica półkrwi, która, wedle plotek, zawsze się
podnosi? Ach, jakież to było łatwe, jeszcze chwila i pozbędzie się tej
przeszkody. Poczuł, że jej ramiona zadrgały. Czyżby się popłakała? Wysunął kły
i pociągnął ją, tak, że mało nie złamał jej karku.
-
Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że właśnie się
popłakałaś u kresu swego żywota? - zapytał, niemal z niedowierzaniem – czy może
chcesz mnie błagać o życie?
Ale ona nie płakała, ona się śmiała. Ten śmiech był cichy,
niczym złowieszczy chichot samego diabła. Nie podobało mu się to. Nie czekał,
aż jego ofiara zrobi cokolwiek, wbił kły ponownie. Ku jego zdziwieniu jednak,
tym razem nie krzyknęła.
-
Łowca Śmierci – rzekła chrapliwie – poziom
drugi. Wzmocnienie Nekromanty – Władca Marionetek!
Jej krew rozlała jej się przyjemnie po krwiobiegu i nagle..
zaczęła nieprzyjemnie ciążyć. Jakby zamiast krwi pił gęsty ołów. Jego ciało,
nagle stało się obce, jakby nie do niego należało.
Leżała pod
nim nieruchoma, zimna, jakby martwa i nagle odezwała się cicho.
-
Puść mnie
I jego ręce ją puściły.
-
Zejdź ze mnie.
I zszedł z niej, mimo że w ogóle nie miał takiego zamiaru.
Wstała, okrwawiona, poszarpana. Przyłożyła jarzącą się zielono dłoń do rany po
kłach i zaleczyła ją. Potem podeszła do niego. Patrzył, jak kropelki krwi
ściekają z rozbitej wargi. Chciał chwycić ją za gardło, ale słowo „stop”
zatrzymało go skutecznie.
-
Co? Co u licha mi zrobiłaś?! - warknął.
-
Cii..cii cii... kochaneczku – dotknęła palcem
jego warg, uśmiechnęła się lekko.
Uniósł głowę z godnością.
-
No dalej, wygrałaś, unieruchomiłaś mnie, teraz
mnie zabij, a twoja służebnica będzie bezpieczna.
-
Nie, nie – powiedziała łagodnie – mamy najpierw
kilka spraw do załatwienia – błysnął kieł, kiedy się uśmiechnęła.
Otworzyła portal i znów znaleźli się w jej pokoju, na burku,
obok laptopa, leżała komórka. Wzięła ją do reki i wykonała jeden telefon.
Krótki. Podała tylko jego nazwisko, potem zakończyła połączenie.
-
Siadaj przy komputerze, napiszesz wiadomość i
roześlesz ją po swojej rodzinie, potem zatelefonujesz do Elizabetty, a na końcu
wypełnisz pewne papiery - poleciła.
-
Niczego nie będę pisał!
-
Otwórz swoją skrzynkę e- mailową i pisz!
Jego ręce
zawędrowały na klawiaturę. Otworzył skrzynkę i nowy dokument. Zaczął pisać to
co mu podyktowała.
„ Jako głowa rodziny Le Claver ogłaszam, że Kinga Lilith
Dragonet, nie jest już pod bezpośrednią ochroną rodziny Le Claver, zaznaczam
jednak, że nie wolno jej tknąć pod żadnym pozorem. Ogłaszam również iż straciła
ona status mojej oficjalnej narzeczonej.
Jest to moje ostatnie oświadczenie jako głowy rodziny Le
Claver, gdyż zrzekam się tego stanowiska na rzecz Elizabetty le Claver, która,
poczynając od jutrzejszej nocy , przejmie moje obowiązki, przywileje i majątek.
Decyzja ta nie podlega odwołaniu. Joachim Le Claver. „
-
Nie! - krzyknął – nie wyślę tego!
-
Wyślij – poleciła, a jego dłoń sama kliknęła na
odpowiedni przycisk.
Z kieszeni jego marynarki wyjęła telefon i podała mu.
-
Teraz zadzwoń do Elizabetty i powiesz jej
dokładnie to, co ci każe.
Mimo głośnych protestów jego dłonie wykonały połączenie, a
usta przekazały wiadomość wstrząśniętej córce, o zostaniu jego następczynią, co
umożliwiało pominiecie drogi eliminacji, będących zwyczajnie krwawą walką o
władze. Joachim zapewnił Elizabettę, że będzie wspaniałą głowa klanu, a także
poinformował o wysłanej do wszystkich wiadomości i oficjalnych papierach
posłanych do królestwa. Na koniec grzecznie się pożegnał nie zdradzając wszak
gdzie ma zamiar się udać ani jakie są powody jego decyzji. Zakończywszy
połączenie, przy nader barwnych opisach śmierci Villandry, wypełnił odpowiednie
dokumenty i zostawił je do wysłania.
-
Dobry chłopiec – powiedziała po wszystkim,
poklepała go po głowie, chciał ją zaatakować, ale kolejne „stop” skutecznie mu
to uniemożliwiło.
-
Jesteś parszywą suką Villandro de Lavayett. -
skomentował.
-
Możliwe – zgodziła się – a może po prostu
życzenie półkrwi nadal trwa. Ruszyłeś dwie osoby, które kocham Joachimie –
rzekła zimno, ale nie doczekał się dalszych wyjaśnień, gdyż zadzwonił jej
telefon – świetnie – powiedziała do słuchawki – tam gdzie zwykle. Idziemy – to
ostatnie skierowała do wampira.
Miejsce to
było w ruinie. Stali między gruzami, a on przyglądał się czerwonowłosej
półkrwi. Wciąż miała skrzydła, wciąż miała nad nim władze, ale jej moc słabła z
każdą minutą. Zachwiała się już kilka razy, a z oczu zaczęła ciec jej krew,
niczym łzy. Była coraz słabsza, a to oznaczało, że jeszcze miał szansę, jeszcze
mógł wygrać. Zobaczył jak samotna kropelka krwi skapuje z jej nosa na wargi.
Gruz
zaskrzypiał pod stopami nowo przybyłego. Joachim odwrócił się w jego stronę i
ze zdziwieniem spostrzegł, że mężczyzna był człowiekiem.
-
Vill, na litość, co ci jest? - zapytał, gdy ją
zobaczył.
-
To nic – spróbowała się uśmiechnąć – przyniosłam
ci prezent. Zajmij się nim proszę.
Człowiek spojrzał na Joachima i aż gwizdnął z podziwu.
-
Fiu fiu, to naprawdę on – powiedział.
-
Tak – potwierdziła.
-
Suka – mruknął Joachim
-
Nie odzywaj się – nakazała.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich
żaden dźwięk. Pieprzona magiczka! Gdyby tak mógł rozszarpać jej gardło, teraz
zaraz! Ale czuł, jak jej krew w nim płynąca powoli traci na mocy. Jeszcze tylko
trochę. Człowiek stanął w lekkim rozkroku, z kieszeni płaszcza wyjął zwój i
przeczytał głośno
-
Joachimie Le Claver, za liczne zbrodnie przeciw
ludzkości, ja, czarownik pierwszego kręgu skazuje cię na śmierć bez możliwości
apelacji. - schował zwój do kieszeni i stanął w pozycji do strzału z łuku.
Joachim wybałuszył oczy. Czarownik?! Ludzki czarownik!
Dopiero teraz zrozumiał co znaczyły insygnia na płaszczu nowo przybyłego.
Cholerna Organizacja, cholerni czarownicy! Spojrzał gniewnie na pół wampirzyce,
ale mógł tylko na nią patrzeć.
W rękach
czarownika pokazał się świetlisty kształt, Joachim przymrużył oczy. Świetlisty
łuk został uwieńczony strzałą wycelowaną w wampira. Vill się odsunęła a
Czarownik strzelił.
Płynny
ogień zajął ciało Joachima niemal w jednej sekundzie. Wrzasnął z bólu. Tak
wrzasnął! Jej władza nad nim się skończyła. Poczuł wolność i mimo że się palił,
skoczył w jej stronę, chwycił ją płonącymi szponami za gardło. Jeśli miał
umrzeć to razem z nią! Spróbowała krzyknąć, ale płynny ogień trawił jej gardło,
tak jak jego ciało. Jedyne co się z niej wydobyło to bulgotanie, przerażone
spojrzenie czerwonych oczu spoczęło na Joachimie.
-
Giń suko, spal się razem ze mną! Zabiorę cie do
grobu!
Czarownik wypowiedział jakieś zaklęcie. Świetliste łańcuchy
oplotły Joachima odciągając go od znienawidzonej półkrwi. Czarownik podbiegł do
niej i z pomocą płaszcza zaczął gasić ogień. Osunęła się na kolana przy wtórze
przekleństw Joachima, który wrzeszczał tak długo, aż jego słowa zmieniły się w
bulgot, a ciało w spaloną plątaninę wnętrzności i ugotowanych płynów.
Zdołała
jeszcze zobaczyć, jak znieruchomiał, płonący, śmierdzący stos mięsa, który
niegdyś był głową rodu, sczezł jak zwykły wampir. Zrobiło jej się ciemno przed
oczami, gaszone gardło bolało. Czuła, jakby i ona miała umrzeć, jakby i ją miał
strawić ten płynny ogień.
-
In...u..ki - san.. - wychrypiała – tasukete..
Nim spowiła ją ciemność, zdołała zobaczyć jeszcze blond
włosy farbowanego Azjaty, który się nad nią pochylił.
~~*~~
fajne fajne takie mroczne
OdpowiedzUsuńZaczytałam się i czuję niedosyt :)
OdpowiedzUsuń