(4)
-
Syyyy, auć! - syknęła kiedy wsmarowywał maść w
ranę przy zmianie opatrunku – nie możesz delikatniej?!
-
Jak nie będziesz się wiercić nie będzie tak
bolało – odparł.
-
Nadal czegoś nie kapuje – powiedział mężczyzna w
bieli.
Łowca spojrzał na niego. Dziwne było z niego stworzenie,
musiał przyznać. Co prawda słyszał już o takich, ale jak sądził do tej pory,
była to tylko legenda. Tak potężni magowie przecież nie istnieją. Wygląda
jednak na to, że się mylił, zresztą po tym, co wydarzyło się kilka godzin temu,
był gotowy uwierzyć we wszystko. Wrócił myślami do tamtej chwili. Kiedy Yizu
uderzyła jaszczura, który na niej siedział, a drzewo uderzył znów człowiek.
-
Rany, dziewczyno, nie musisz być taka ostra –
powiedział wtedy.
-
Dobrze wiesz, jak go nie znoszę! - odgryzła się
-
Nie dałbym rady sam cię uspokoić.
-
Trzeba było mnie nie zrzucać z konia! -
skwitowała – Jeszcze raz, mówię ci, Codin, słyszysz mnie?! Jeszcze raz cię
zobaczę, a oberwiesz!
-
Mówi, że mogłabyś już dać spokój – chłopak
wstał.
-
Phi! - prychnęła – W życiu! Za żadne skarby mu
nie wybaczę! - założyła ręce na piersi i obróciła głowę w drugą stronę.
Łowca już wtedy zauważył między nimi pewną
emocjionalno-uczuciową zależność. Pomyślał, że gdyby ona miała brata, byłby
dokładnie taki jak ten facet w bieli. Kłócili się i przekomarzali, udając
dumnych i zadziornych, lecz, choć żadne by się do tego otwarcie nie przyznało,
jedno za drugim skoczyłoby w ogień. Przysłuchiwał się jeszcze chwilę tej
rozmowie, gdy przybysz próbował się dowiedzieć dlaczego tak gnała, co się stało
w Gildii Magów, że tak szybko uciekała. Nie chciała mu powiedzieć, ale
atmosfera się zmieniła, to nie były już przyjacielskie przekomarzania. Wtedy
stała się rzecz nieprzewidywalna. Wiedziony sobie tylko znanym instynktem,
tudzież głupotą, przybysz zbliżył się i przytulił ją. Warknęła by tego nie
robił, ale on nie ustąpił i wtedy Łowca naprawdę się zdumiał. Wampirzyca bowiem
najzwyczajniej w świecie się rozpłakała. Łkając zaczęła opowiadać o tym, co
zdarzyło się w gildii. Mnich ulotnił się, by pochwycić spłoszone konie. Kiedy
wrócił Yizu spała, głowę złożywszy na kolanach chłopaka.
-
Jesteś łowcą – stwierdził unosząc wzrok.
-
Nie da
się ukryć – odparł przywiązując konie do drzewa – a ty jesteś?
-
Arzin – przedstawił się – co robisz?! - zapytał,
gdy łowca przykucnął obok niej i lekko uniósł jej bluzkę, odkrywając brzuch.
-
Jest ranna, ktoś potraktował ją paskudnie brudną
dłonią.
Faktycznie, rana była głęboka i cała czarna od sadzy,
przypomniał sobie, jak jeden z magów potraktował czarnowłosą pogrzebaczem.
Krwawiła jeszcze choć wampirzyca najwyraźniej to zignorowała. Wyjął spod
płaszcza mały słoiczek. Przez ułamek sekundy Arzin widział oba jego sztylety,
wzdrygnął się odruchowo.
-
Wydaje mi się, czy nazwała cię Codin – łowca
przerwał ciszę.
-
Tak – przyznał – Codin, to imię maga będącego we
mnie.
-
Maga? - był zdziwiony, znowu.
-
Ekhm... no tak. Słyszałeś kiedyś by jedno ciało
zamieszkiwały dwie dusze?
-
Opętanie?
-
Eee.. tak nie do końca – Arzin zamilkł, jakby
zastanawiał się jakie słowa dobrać, by to co wypowie miało sens. - on tak jakby
wprowadził się na stałe.
-
Hm? - łowca zakładał już opatrunek.
-
Jego ciało zostało zniszczone i jedynym sposobem,
by przeżył było przeniesienie duszy na stałe w jakieś inne ekhm... żyjące.
-
Rozumiem – mnich spojrzał w niebo.
Przeniesienie duszy na stałe do innego ciała wymaga nie lada
zdolności, jak słyszał. Osobiście uważał to za coś w rodzaju bajki dla dzieci.
Najwyraźniej jednak to czym mówiono nie było zwykłą bujdą, tylko dlaczego
czarownik nie przejął władzy nad ciałem Arzin'a Czyżby w tym momencie kończyły
się jego umiejętności. Może chłopak jest tak silny, że potrafi się temu
przeciwstawić? Postanowił o to zapytać.
-
Codin mówi, że nawet nie ma zamiaru próbować.-
uzyskał odpowiedź – Nie chodzi tu o to, że nie może, czy że ja mu nie pozwalam.
Wie, że jeśli by to zrobił, Yizu niechybnie by go zabiła – umilkł – nas –
dodał.
-
Czemu ona tak go nie znosi?
-
To ona była tą, która zniszczyła jego ciało. -
odparł Arzin posępnie, a widząc pytające spojrzenie rozmówcy, dodał – Ponieważ
mnie porwał, by zmienić w jaszczura i wcielić do swojej armii zabójców.
-
Miał armie jaszczurczych zabójców?
-
Pięćdziesięciu, dopiero zaczynał. Wszystkich ich
zabiła. Wpadła w szał – Arzin wzruszył ramionami.
Łowca spojrzał na drobną niepozorną kobietkę, która śpiąc
wyglądała jeszcze bardziej niewinnie z napuchniętymi od płaczu oczami.
Pięćdziesięciu to niby nie armia, ale w porównaniu do niej jednej, można byłoby
uznać tę liczbę. Kilka minut później zaczęło padać. Wziął ją więc na ręce, Arzinowi
powierzając konie i ruszyli w stronę niedalekich gór w poszukiwaniu
schronienia. Siedzieli teraz w jednej z grot u podnóża gór, dość sporej
zresztą, gdyż i konie mogły schronić się przed deszczem. Łowca upolował kilka
królików, które zostały skonsumowane przy szczegółowej historii przesłania
duszy do ciała, jak się potem okazało, zabójcy. Yizu obudziła się pół godziny
temu i teraz próbował zmienić jej opatrunek.
-
Ty nigdy nic nie wiesz Arzin – powiedziała –
Syyy..! Robisz to złośliwie! - trzepnęła mnicha w rękę.
Ona zapomniała, pomyślał, ona po prostu zapomniała.
Traktowała go jak Arzina – zabójce, jak Tyira – maga. Zupełnie zapomniała, albo
nie przyjmuje do wiadomości tego, kim jest człowiek w czarno-fioletowym
płaszczu, tego, że w każdej chwili może zmienić zdanie i ją zabić. Ale nie,
pomyślał, nie zrobię tego i ty dobrze o tym wiesz, jak również to, że jestem
tak zaciekawiony, że nie spróbuje cię nawet drasnąć, chociażby po to, by
dowiedzieć się czym jeszcze mnie
zaskoczysz.
-
Czego nie kapujesz? - zapytał Arzin'a
-
Ty jesteś mnichem Zakonu Świętego Krzyża, ona
wampirem, dlaczego więc nie skaczecie sobie do gardeł?
-
Bo nie możesz oceniać go po jego profesji, a ja
do tej pory spotykałam tylko złych lowców. - odparła starając się naśladować
jego głos.
Na chwilę zapadła cisza, a potem wszyscy nagle wybuchnęli
śmiechem. Rozbawiłaś mnie, pomyślał łowca, jak nikt na świecie mnie rozbawiłaś.
Płaczący wampir z poczuciem humoru i troski o innych, co jeszcze chowasz w
rękawie? Głośno jednak zapytał.
-
Co to za zwoje, których poszukujesz?
-
Potrzebuje ich – Yizu spoważniała – do
odprawienia pewnego rytuału. Jest ich cztery – wyjaśniła – cztery żywioły.
Ze swojej małej torebeczki wyjęła zawiniątko, które zabrała
z siedziby magów. Rozwiązała tasiemkę i ich oczom ukazał się niebieski zwój o
srebrnych końcach. Coś na nim było, a raczej wyglądał jakby był wewnątrz
czegoś, ściślej mówiąc złotej bransolety ozdobionej czerwonym kamieniem.
-
Co to? - zapytał Arzin wskazując ozdobę.
-
Bransoleta ognia – odparła – na każdym zwoju
jest inna, dopiero zebranie wszystkich zwojów i bransolet da jakiś efekt.
-
Jaki efekt? - chciał wiedzieć łowca
-
Możliwość wykonania rytuału.
Łowca przyjrzał się jej. Miał wrażenie, że nie mówi mu
wszystkiego. Postanowił jednak nie dociekać z obawy, że dziewczyna zamknie się
w sobie i już niczego mu nie zdradzi. Był przecież tak ciekawy, tak.. bardzo
ciekawy. Zdumiewało go to mocniej niż jej zachowanie, mocniej niż mag w ciele
zabójcy.
-
Wiesz gdzie są pozostałe zwoje? - zapytał Arzin
-
Owszem, mam pewne hmm.. informacje – odparła
ostrożnie.
-
Zatem gdzie się teraz udamy?
-
My?! - spojrzała na zabójcę z niedowierzaniem –
My nigdzie – wskazała na ich trójkę – idę tylko ja i Łowca.
-
Zatem gdzie się teraz udajecie? - zapytał bez
zająknięcia
-
Do Niego – odparła, a potem zasłoniła dłonią
usta – ty draniu! - krzyknęła zła, że dała się nabrać na tak prostą sztuczkę.
-
No co? - rozłożył ręce i przybrał minę
niewiniątka.
-
Nie pójdziesz z nami – powiedziała – ani za nami
– dodała po namyśle
-
Yizu nie bądź wredna! – zaprotestować gorączkowo
-
Nie i koniec! - założyła ręce na piersi
-
No proszę cię!
To była niemal perfekcyjnie odegrana rozmowa, o której
wyniku Łowca był przekonany jeszcze zanim na dobre się zaczęła. Mimo to
przysłuchiwał im się z rosnącym uśmiechem na twarzy. W końcu wampirzyca dała za
wygraną i wciąż udając obrażoną zgodziła się, pozornie dla świętego spokoju.
Wstała i pożegnawszy się pośpiesznie wsiadła na konia i odjechała w wiadomym
celu.
-
Kim jest On, o którym mówiła – zapytał Łowca, gdy
zostali sami.
-
To jej ojciec – odparł Arzin – wampirzy ojciec.
Reszta dnia upłynęła im na rozmowach. Tuż przed wieczorem
przy dziczyźnie, którą tym razem upolował Arzin, mnich dowiedział się jak
zabójca poznał wampirzycę. Pewnej nocy, gdy ukrywał się przed strażą na jednym
z płaskich dachów zabudowań w Accomii, mieście oddalonym o kilka dni drogi na
zachód stąd, dopadła go chcąc uczynić z niego swoją ofiarę.
-
Musiałem być chyba wtedy niespełna rozumu –
zaśmiał się – bo zaproponowałem jej pojedynek w którym stawką było moje życie.
-
Zgodziła się – domyślił się.
-
Owszem – zabójca przytaknął – a żeby było
ciekawiej, zdecydowała nie używać swoich zdolności.
Łowca uniósł brew. Po chwili milczenia potrzebnej dla
zebrania wspomnień, Arzin wznowił opowieść. Yizu miała na plecach miecz, więc
spodziewał się, że takiej właśnie broni użyje. On natomiast uzbroił się w dwa
krótkie miecze. Kiedy chwycił je w dłonie spostrzegł, że jej pozycja nie
zmieniła się. Wciąż stała wyprostowana, jakby na coś czekała.
-
Dobądź broni, powiedziałem wtedy – rzekł – a ona
uśmiechnęła się tylko i sięgnęła do tej swojej małej torebeczki i wyjęła mały
nożyk do rzucania.
-
Widzę, ze nie tylko mnie zaskakuje.
Arzin zaśmiał się. Tak, naprawdę go wtedy zaskoczyła. Mimo
to ruszył na nią. Jedne miecz unosząc do ataku, a drugi trzymając nisko.
Podrzuciła sztylecik do góry, więc jego oczy automatycznie powędrowały ku
niebu. Ona zaś chwyciła jego prawą rękę przytrzymując, jednocześnie robiąc
unik, obracając się tyłem, niczym w
tańcu, by zejść z drogi drugiemu ostrzu. Poczuł klepnięcie, a raczej pchnięcie
otwartą ręką w plecy i wywalił się na brzuch, gubiąc jeden z mieczy. Gdy się
podniósł ona miała już swój sztylecik w dłoni. Zrobił obrót i spróbował ją
kopnąć, lecz sparowała cios ręką i podrzucając ją do góry sprawiła, że stracił
równowagę i tym samym znów leżał na ziemi.
-
„Za dużo złości kociaku”, tak wtedy powiedziała
– zabójca jakby uśmiechnął się do tego wspomnienia – wyciszyłem się więc i
spróbowałem jeszcze raz, lecz po chwili znów leżałem na plecach a ona kolanem
przygniatała mi rękę w której trzymałem miecz i przykładała ten mały nożyk do
gardła.
-
Przegrałeś? - łowca wypowiedział oczywiste.
-
Tak właśnie wtedy powiedziała „przegrałeś
kociaku”, a potem uśmiechnęła się i zobaczyłem kły. Byłem pewny, że zginę.
Byłem tego tak cholernie pewny, jak tego, że siedzimy tu teraz – umilkł.
-
Ale nie zginąłeś? - ponaglił jego rozmówca.
-
Nie. Po prostu zeszła ze mnie i powiedziała, że
jutro o tej samej porze też tu będzie. Skorzystałem z zaproszenia i przez kilka
nocy trenowaliśmy. Pewnego jednak razu oznajmiła, że odchodzi. Nic mnie nie
trzymało w mieście więc poszedłem za nią, kilka dni później spotkaliśmy jej
pobratymców. Wtedy ujrzałem anioła...
-
Myślę, że możemy już ruszać – odezwała się Yizu
bezszelestnie pojawiając się przy nich.
Jej słowa sprawiły, że łowca wrócił do rzeczywistości i
zorientował się, że ognisko już przygasa, a na zewnątrz nastał zmierzch. Wstał,
a zabójca zrobił to samo, lecz zaraz, osunął się na ziemie, tracąc przytomność.
Nad nim stała wampirzyca z bardzo poważną miną.
-
Dlaczego to zrobiłaś?
Delikatnie położyła głowę nieprzytomnego na siodle, które w
tej chwili miało służyć chyba za poduszkę.
-
On nie może iść z nami – powiedziała – nie chcę
stracić kolejnego przyjaciela.
Powiedziała to takim tonem, że nie śmiał jej nie uwierzyć.
Ruszyli zatem we dwoje. Miał wrażenie, że jeszcze nie otrząsnęła się po śmierci tego starego maga, ale czy jej
troska o zabójcę była uzasadniona? Co prawda mógł się stać dla nich pożywieniem
,a on jako Łowca niemal dorównuje im umiejętnościami i szybkością, więc to zrozumiałe, ze wybrała
właśnie jego. Mimo to czuł, że coś tu nie pasuje. Szli do jej ojca, a z
informacji jakie posiadał na temat wampirów wynikało, że wampirze rodziny są
honorowe, obdarzają swoich członków pełnia szacunku i nigdy nie walczą jeśli
nie jest to absolutnie konieczne. Czyżby ten zwój był dla nich aż tak ważny? A
może nie jest tam mile widziana ze względu na swoje odstępstwo od normy?
-
Jesteśmy – jej głos wyrwał go z rozmyślań
Zsiadł z konia. Przed nimi rozpościerał się las, ale
zauważyć można było wydeptaną ścieżkę w stronę starej wieży, która górowała
nieco nad drzewami. Yizu klepnęła konia w zad, a ten ruszył przed siebie wzdłuż
drogi, którą podążali. Łowca zrobił do samo rozumiejąc, że konie mogą
zwiastować podróżników, a oni nie chcą być wykryci.
-
Teraz większość z nich udała się na żer –
powiedziała, gdy szli między drzewami wzdłuż ścieżki – ale co najmniej kilku
zostało.
Większość? A zatem mieszkało tu więcej osób niż tylko jej
ojciec, być może cała rodzina. Yizu wyjęła miecz. Ile osób może liczyć taka
familia? Bazując na tym co wiedział, ten miecz był niepotrzebny. Może
prowadziła go tutaj jako dar, lub swego rodzaju zapłatę? Powszechnie bowiem
było wiadomo, że wampiry nienawidzą mnichów Zakonu Świętego Krzyża i to była
też jedna z rzeczy jaka go w niej zdziwiła. Nie miała w sobie krzty nienawiści.
Dotarli do wieży i weszli drzwiami, które nawet nie zgrzytnęły. „Nie chcę
stracić kolejnego przyjaciela” tak przecież powiedziała. Ruszyli schodami w dół
do podziemi. Było cicho, trochę za cicho. Nie chce stracić kolejnego
przyjaciela, czyli bierze pod uwagę, że ten, który z nią tu wejdzie nie wyjdzie
stąd żywy. Czy jednak zwabiła go w pułapkę? Czy jednak wzięła go ze sobą, gdyż
w razie jego śmierci nie będzie tak rozpaczać? Kiedy znaleźli się u podnóża
schodów, zatrzymał się gwałtownie. Wyczuł czyjąś obecność, gdzieś na granicy
świadomości. Mógł być to jeden wampir, dwóch, dziesięciu lub setka. Nie mógł
zidentyfikować. Nigdy nie mógł, gdy wiedzieli jak się ukrywać. Żałował, że nie
ma ze sobą czosnku. Jego zapach rozproszyłby ich koncentracje na tyle, że
mógłby określić dokładną ich liczbę. Dotknął sztyletów pod płaszczem, jakby dla
pewności. Gdy ruszyli z powrotem przed siebie Yizu poruszała się jak kot, dając
jednocześnie do zrozumienia, że mają być najciszej, jak się da. Korytarz,
którym szli miał kilka odnóg, ale wampirzyca prowadziła ich ciągle prosto, mimo
wszystko szła pewnie, jakby dobrze znała to miejsce. Dotarli do kolejnych
schodów prowadzących w dół. Jest za cicho, pomyślał, coś się szykuje. I jeszcze
ta świadomość obecności, był pewien, że zaraz coś się wydarzy. Yizu otworzyła
kolejne ciche drzwi i ich oczom ukazała się dość obszerna komnata, oświetlona
delikatnym blaskiem pochodni na ścianach. Po lewej stronie przy ścianie stał
spory kamienny stół. Obecnie był pusty, ale łowca miał wrażenie, że służy
jakimś specjalnym celom. Z prawej strony spora komoda z ciemnego drewna zdobiła
ścianę, zaś na środku stał ciężki hebanowy stół z szufladami pod blatem. Po
przeciwnej stronie stołu znajdowało się wygodne krzesło zaś po drugiej dwa
fotele. Na ciemnym blacie równo ułożone leżały trzy gęsie pióra różnej
wielkości, kałamarz i plik czystych kartek, a także mały świecznik. Czarnowłosa
podeszła do biurka i położywszy miecz na blacie, zaczęła majstrować przy
zamkach szuflad. Za łatwo się tu dostaliśmy, myślał lustrując okolicę.
Zastanawiał się czy jest tu jakieś tajne przejście, czy drzwi za nim to jedyna
droga. Coś tu było nie tak. Coś zgrzytnęło cicho i jedna z szuflad stanęła
otworem, niestety znajdowały się w niej tylko dokumenty, więc dziewczyna zajęła
się kolejną szufladą. Zawartością drugiej okazało się zawiniątko. Rozwinęła
tasiemkę i ich oczom ukazał się czerwony zwój ze złotymi zdobieniami wsadzony w
złotą bransoletę ozdobioną zielonym kamieniem. Zapakowała zwój do kieszonki
przy pasie.
-
Skąd w ogóle wiesz, gdzie to wszystko jest? -
zapytał.
-
Mam jej
notatki – odparła ze wzruszeniem ramion.
-
Yizu, drogie dziecko, jednak się zjawiłaś –
usłyszeli głos zza pleców łowcy – a ja głupi sądziłem, że masz na tyle rozumu,
by tego nie robić.
-
Ojcze. - wymówiła to słowo z szacunkiem i lekko
skinęła głową, ale chwyciła miecz w dłoń.
Łowca obrócił się, błyskawicznie uniósł poły płaszcza i
dobył sztyletów. Błyskawicznie znalazł się za rudym, uzbrojonym w miecz
wampirem, którego nazwała swoim ojcem. Wampir jednak nie dał się zaskoczyć, jeden
cios i człowiek uderzył o futrynę drzwi, jednak uwaga przeciwnika nie pozostała
na nim dłużej niż to konieczne. Odwrócił się dumnie i ruszył w stronę swojej
córki.
-
Przyszłam po zwój – powiedziała mocniej
chwytając miecz.
-
Twoja matka zapłaciła najwyższa cenę, by zwój
nie opuścił tego miejsca – odrzekł – a teraz ty się tu pojawiłaś, a biorąc pod
uwagę zbrodnie jakiej się dopuściłaś będę musiał cię zabić.
-
Wampirze prawo powinno zostać zmodyfikowane –
odgryzła się, okrążając biurko.
-
Żyjemy zgodnie z nim od wieków, to dowodzi, że
nie potrzebujemy zmian.
Zbrodnia? A więc to dlatego potrzebowała pomocy by iść do
domu własnego ojca. Popełniła jakąś zbrodnie, złamała wampirze prawo, a oni są
bardzo surowi w swych osądach. Rodzina przeciw rodzinie. Czy powinien się
wtrącić? Wstał, ruszył powoli w ich kierunku. Oczywiście, że powinien się
wtrącić, inaczej by go z sobą... Obecność! Za nim! Obrócił się błyskawicznie,
na tyle szybko, by sparować cios szponiastą ręką. Kolejna obecność, nie kilka
obecności. Wlali się do pokoju niczym strumień wody, byli tak szybcy, że ledwie
ich widział. Coś go popchnęło, uderzył o kamienny stół. Syknął. Dziesięciu?
Nie, piętnastu. Czuł ich nienawiść i żądzę krwi. Kątem oka zobaczył, że Yizu
rozpoczęła walkę z ojcem. Byli niemal jak dwie rozmazane smugi w kącie pora
widzenia. Ale nie może jej teraz kibicować, czy nawet pomagać, ma swoje własne
zmartwienie. Z trudem obronił się przed kolejnym ciosem. Coś drasnęło go w
ramie, syknął ponownie. Bawią się nim, sprawdzają jak długo wytrzyma. Gdyby
jego przeciwnikiem był jeden wampir, dałby sobie radę, ale ta zgraja, może być
ciężko. Ruszył do ataku. Jego pierwszy cios został sparowany, ale kopniak
dosięgnął drugiego przeciwnika. Sztylet zranił kolejnego zadając głęboką ranę.
Ktoś zawył. Zaatakował ponownie, czyjaś krew ochlapała mu pół twarzy. Martwe
ciało osunęło się na ziemie. Jeszcze czternastu, pomyślał. Krzyknął poczuwszy
czyjeś kły w prawym przedramieniu. Szarpnął się jednocześnie drugą ręką
chwytając napastnika za gardło. Kopniakiem odrzucił od siebie następnego. Z
wielkim wysiłkiem uwolnił się od tego, który się weń wgryzł. Jeden z jego
sztyletów wylądował w sercu przeciwnika stojącego najdalej. Trzynastu,
pomyślał. Drugim sztyletem ochronił się przed szponami, chwile później ktoś pociągnął
brutalnie jego nieuzbrojoną rękę i poczuł kły tuż pod łokciem. Kolejny wampir
wytrącił mu z dłoni sztylet, trzeci napastnik machnął szponami, rozcinając mu
twarz. Uderzył któregoś pięścią, ten zatoczył się, lecz zaraz na jego miejsce
pojawił się następny. Łowca kątem oka dostrzegł walczącą czarnowłosą,
najwyraźniej nikt inny się nie wtrącał, pozwalając najbliższej rodzinie
załatwić swoje spory. Pozbawiony sztyletów i części krwi mężczyzna w
czarno-fioletowym płaszczu nadal próbował jakoś walczyć, szarpnął się, co
poskutkowało powaleniem go na ziemię. Któryś z napastników wbił kły w jego
łydkę. Przywalił temu, który do ssał się do jego ramienia. Wampir puścił go
wydając z siebie cichy jęk.
-
Hymm... - to był jej głos, a raczej urwany
oddech.
Zdołał spojrzeć w jej stronę i zobaczył miecz rudego wampira
… wystający z jej pleców, opadła na kolana. Łowca wyciągnął w jej stronę dłoń,
jakby chciał ją dotknąć.
-
Yizu.. - wysapał.
Tuż przed tym jak kolejny przeciwnik rzucił się z kłami na
wyciągniętą rękę, zobaczył czerwono czarne, z braku lepszego określenia,
światło otaczające ostrze, lub też wypływające z rany, nie był w stanie
określić. Sekundę później poczuł ostry ból w boku i zapadła ciemność.
Xxx
Coś nim szarpnęło.
-
Powiedz mi swoje imię – rzekł władczy podwójny
głos – a ty przynieś wody – rozkazała komuś -
przydaj się na coś!
Z trudem otworzył oczy i skupił na niej wzrok. Anielica.
Miała twarz Yizu, ale mogło mu się tylko zdawać, bo na tym kończyły się
podobieństwa. Jej grzywka była czerwona, a oczy? Bez źrenic i tęczówek, zalane
były krwią. Nosiła zbroje, srebrną zbroje, która chyba lekko połyskiwała.
-
Jesteś... - wykrztusił - … aniołem śmierci?
-
Wyjaw mi swoje imię!
Miała... skrzydła, czy tez raczej sugestię skrzydeł w
kolorze nocy. Umarł był tego pewien. Jednak, jeśli czarno-skrzydła anielica
była śmiercią, dlaczego prosiła go o wyjawienie imienia?
-
Łowcy nie... - zaczął z trudem.
-
Do cholery! Powiedz po prostu to imię! -
krzyknęła
Ten głos, władczy głos bogini śmierci. Nie mógł się
sprzeciwić. Uśmiechnął się lekko. To nie była Yizu, to była anielica,
strażniczka duszy, która na domiar tego nie znała jego imienia. Co Arzin mówił
o aniołach?
-
Shiro – wyszeptał w końcu.
Jej oblicze złagodniało, właściwie to się chyba uśmiechnęła.
Pochyliła się nad nim, poczuł jej chłodne wargi na swoich ustach. Wraz z tym
pocałunkiem do jego ciała napłynęło przyjemne ciepło. Umarłem, pomyślał ze
spokojem i zatopił się w błogiej, miękkiej ciemności.
Jak mi napiszesz, że to koniec to znajdę i zagryzę :P Lilith Dragonet
OdpowiedzUsuńSpokojnie, to nie koniec, na końcu będzie napisane END (Co doprowadzi do białej gorączki mojego czytacza - Emrysa, ale to szczegół :P)
Usuńchyba muszę to wydrukować i w łóżku sobie poczytać :)
OdpowiedzUsuńJak już będzie całość na blogu, to moge Ci wysłać w jednym pliku mailem, bo z bloga chyba nie drukniesz ;-)
UsuńTa część mi się podobała najbardziej :) Ale jeszcze kolejna przede mna więc zobaczymy :) Swoją drogą szkoda ze mieszkasz tak daleko bo myślę że dobra by z Ciebie była Mistrzyni Gry i można by w warhammera pograć albo D&D
OdpowiedzUsuń