***
Płonące ognisko dawało przyjemne poczucie normalności. Kilka
godzin temu zgubiły pościg, a przynajmniej miały taką nadzieję. Rozpalanie
ognia przy takim braku pewności było dość ryzykowne, ale miały do wyboru albo
to albo zamarznąć. Noce bywały już bardzo zimne, a Delaila jeszcze nie
wydobrzała. Do tego miała na głowie teraz dziecko, które dopiero co straciło rodziców.
Zerknęła na dziewczynkę.
Kerra
wpatrywała się w płomienie, gryząc jabłko. Na jej młodziutkiej twarzyczce
malowało się zmęczenie, ale oczy miała czujne, jak gotowa do ucieczki sarna.
Nie płakała, nie odezwała się też słowem, odkąd znalazły się w lesie.
-
Przykro mi z powodu twoich rodziców –
powiedziała zabójczyni, nie mogąc już znieść ciszy.
-
Fin i Alea nie byli moimi rodzicami.
Głos miała spokojny, niemal beznamiętny. Chyba faktycznie
mówiła prawdę. Kim zatem byli ci ludzie? Opiekunami? Wujostwem? Kerra była
przecież tak bardzo podoba do karczmarki. Dziecko podniosło na nią oczy, jakby
czytało w myślach.
-
To nie moje ciało – powiedziało.
Delaila zerwała się w jednej chwili, srogo żałując tego
ruchu z powodu, w jaki zaprotestowało jej ciało. Automatycznie pochyliła się
lekko do przodu, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę. Chwyciła swój ostatni
nóż, układając go wygodnie w dłoni. Odruchowo oceniła drobne gabaryty
dziewczynki. To absurd! Co mogło zrobić jej to dziecko? Bez względu na to jak
była potężna, w tym ciele raczej niewiele. Delaila nie opuściła jednak broni.
Kerra utkwiła w nożu spokojne spojrzenie.
-
Jesteś nekromantką?– padło pytanie.
-
Nie – dziecko spojrzało na nią – wiedźmą z
innego świata.
***
Czym jest
normalność? Gdzie znajdują się jej granice? Delaila zawsze uważała, że magia,
to coś nienormalnego, innego i nader wszystko ulotnego. Nigdy też nie miała do
czynienia z prawdziwą czarownicą. W kręgach, w których się obracała, nie były
one darzone zbytnią sympatią. Mimo wszystko czarownictwo nie było niczym nowym,
czy niezwykłym. Człowiek miał świadomość, że gdzieś tam żyją wiedźmy. Miał
tylko nadzieję, że owo „gdzieś tam” jest na tyle daleko, że nie znajdzie się w
tym miejscu nawet przypadkiem. Sama Delaila nie obawiała się czarów. Wolała jednak
polegać na aż nadto materialnej stali miecza, czy sztyletu.
Faktem było
jednak, że wiedźmy, podobnie jak nekromanci, istniały i to była rzecz, którą
mogła sobie przyswoić. Przyswajanie miało się gorzej z drugą wiadomością, jaką
usłyszała od Kerry.
Inny świat.
Gdzie
kończyła się normalność?
Delaila
miała w głowie setki pytań, a także wszechmocną chęć ucieczki. Miała
świadomość, że stal ostatniego sztyletu, bez względu na to jak materialna,
mogła nie wystarczyć. Jednak, gdyby wiedźma pragnęła jej śmierci, jaki mogła
mieć cel, ratując ją?
Przełknęła
głośno ślinę i zadała jedno pytanie spośród tysięcy kłębiących jej się w
głowie.
-
Dlaczego tu jesteś?
-
Przybyłam tu, by cię odnaleźć, twój syn cię
potrzebuje.
-
Ja nie mam dzieci – odparła zabójczyni.
-
W tym świecie nie – zgodziła się Kerra – ale tam
skąd pochodzę, jesteś matką jedynego człowieka, którego kiedykolwiek kochałam.
-
Przecież jesteś dzieckiem!
Kerra spojrzała po sobie, jakby chciała sprawdzić, czy to,
co usłyszała, jest prawdą.
-
Tak – zgodziła się w końcu – ale to ciało z tego
świata. Kiedy wrócę do siebie przyjmę właściwą postać.
-
Czego właściwie chcesz ode mnie? - Delaila
zapytała nieco podejrzliwie.
Dziewczynka milczała przez chwilę, wpatrując się w zabójczynię
tak intensywnie, że tamta poczuła się nieswojo.
-
Proszę cię, abyś udała się ze mną do mojego
świata – rzekła.
-
Po co?! - oczy Delaili rozszerzyły się ze
zdumienia.
-
Na twojego syna rzucono czar niepamięci. Jedynie
widok matki może go złamać. Niestety, matka Araga umarła, gdy był młody.
Czarodziej, który rzucił to zaklęcie uznał najwyraźniej, że to załatwia sprawę
– głos jej się lekko załamał – proszę... proszę pomóż mi.. pomóż mi go
odzyskać! - załkała, rzucając się w objęcia kobiety.
Delaila
zasępiła się. Było jej żal wiedźmy, która straciła ukochanego. Machinalnie
pogłaskała dziewczynkę po jasnych włosach, odczuwając silne pragnienie
zaopiekowania się nią. Nie była do końca pewna, czy jest choć ziarno prawdy w
tym co mówiła Kerra. Mogły to być przecież tylko majaki, nie mogącego sobie
poradzić ze stratą rodziców dziecka. Bez względu jednak na to czy słowa
dziewczynki były prawdziwe, czy nie, chciała jej jakoś pomóc. Może chociaż w
ten sposób odkupi swoje winy. Poza tym nie miała dokąd pójść, a do gildii nie
miała zamiaru wrócić. Nikt już nie będzie jej mówił, kto ma zostać pozbawiony
życia. Ostatni kontrakt na ośmioletniego chłopca przelał czarę. Kerra się
rozpłakała.
-
Cii... - szepnęła Delaila – ciii... nie płacz,
pomogę ci..
No tego się nie spodziewałam...
OdpowiedzUsuń