Księżyc rozświetlał nocne
bezchmurne niebo wystarczająco, by nie potrzebowały latarki. No, jedna z nich.
Siedziały na jednej z wielu, odnowionych teraz ławek umiejscowionych na
stopniach na około boiska do koszykówki. Długi, wysoki na trzy piętra budynek
po prawej tonął w ciemności, choć i tak dało się dostrzec powycinane chmurki,
muchomorki, króliczki, misie i inne tego typu obrazki, przyklejone do szyb na
parterze.
- Co my tu właściwie robimy? –
zapytała Vill, zerkając na dobrze znane mury szkolne, od których oddzielało ich
teraz kolejne, tym razem sporawe boisko i bieżnia.
- Nie masz czasem ochoty
powspominać? – Laira założyła kosmyk czerwonych włosów za szpiczaste ucho –
pamiętasz jeszcze to miejsce?
Vill pamiętała, szkoła podstawowa, z której odchodząc płakała,
bo tak jej tu było dobrze, czasy, gdy jedynym problemem był wynik w biegu na
sto metrów, zwykle zresztą mierny. Czasy sprzed spotkania Davida, sprzed nocy,
która wszystko zmieniła. Czerwonowłosa spojrzała na elfkę, będącą niemal jej
lustrzanym odbiciem. Miały takie same oczy, taki sam kolor włosów, podobną
bladość skóry, choć może to wina światła księżyca?
- Pamiętam, oczywiście, że
pamiętam – przyznała i pociągnęła łyk ze swojej butelki.
- Jedne z najdawniejszych
czasów, gdy obie byłyśmy jeszcze dziećmi, zupełnie nie ukształtowanymi – rzekła
Laira w tęsknym zamyśleniu.
Zapadła cisza, w rodzaju tych, w których nie ma
kompletnie nic do powiedzenia, tych, które delikatnie rozchodzą się po okolicy,
miękko opadając na ramiona i głowy. W oddali przejechał samochód, a Laira
zrobiła gest toastu i pociągnęła z własnej butelki.
- Jednoskrzydły coś o mnie
mówił? – zainteresowała się elfka.
- Ichi? – Vill podniosła głowę
znad szyjki swojej butelki – pytał, czy byłam taka jak ty.
- O…?
- Więc mu powiedziałam, że w
sumie tak, bardziej otwarta, rozgadana, pyskata i ciekawska.
- Nie jestem pyskata! –
żachnęła się Elfka.
- Ależ jesteś – Vill zachichotała – powiedział, że
wtedy też by mnie polubił… – uśmiechnęła się do odbicia księżyca w szyjce
butelki.
- On cię zabije, prawda? –
bardziej stwierdziła, niż zapytała.
- To możliwe – odparła Vill po
dłuższej chwili.
Laira spojrzała na nią, a jej
niebieskie oczy roziskrzyły się gwałtownie.
- Nie pozwól mu wejść do
swojej głowy, pójdź do Sakury po wzmocnienie barier mentalnych – rzekła twardo
- Nie daj się zabić temu Nefilim, Vill…
- poprosiła niemal jękliwie.
- Postaram się – obiecała
wampirza wiedźma i uniosła swoją butelkę piwa w geście toastu.
- W piątek wracam do siebie –
odezwała się Laira, po kolejnych minutach ciszy.
- Wiesz, ze cię nie wyganiam.
- Tak, wiem, ale Gabriel
zapewne długo już ze mną nie wytrzyma – Laira uśmiechnęła się krzywo.
- No tak, z Gabrielem może być
ciężko – przyznała tamta i lekko zachichotała na wspomnienia ich przekomarzań.
Gdzieś ponad nimi rozległo się piskliwe szczekanie psa.
Zerknęły w tamtą stronę, by zobaczyć jasnej maści szczeniaka, próbującego zejść
po wysokich i stromych schodach.
- Vill, patrz, jaki słodziak –
Laira rozpromieniła się na jego widok – trzeba mu pomóc zejść
Dotarłszy do pieska kucnęła by go pogłaskać, szczerząc
się radośnie na widok merdającego ogona.
- Oj jaki słodki, a czyj ty
jesteś? Zgubiłeś się? Gdzie masz obrożę? – zasypała psiaka pytaniami, jakby
faktycznie mógł odpowiedzieć.
Vill odstawiła swoją butelkę na ławkę i wstała powoli.
Coś drgnęło. Wyczuła ruch energii.
- Laira…? – powiedziała
niepewnie.
- No? – elfka odwróciła się w
jej stronę.
W tej samej chwili energia się uwolniła. Psiak nagle
zmienił się w wysokie na półtora metra szerokie w kościach i łapach monstrum.
Warknął pokazując ostry jak brzytwy garnitur zębów. Jeszcze sekunda, a
chwyciłby Lairę, lecz ta uskoczyła, o włos nie spadając ze schodów. Sięgnęła po
łuk i wymierzyła w stronę wielkiej głowy o żółtych ślepiach.
- Laira, za tobą! - krzyknęła Vill, dobywszy sztyletów, elfka
uskoczyła przed ognistym pociskiem jakiegoś faceta w skórzanej kurtce.
Vill chciała jej pomóc, ale
sama została zaatakowana przez kobietę z ognistym mieczem. Pochwyciła jej
odzienie i niemal zagryzła zęby. Organizacja. A więc już się zaczęło.
- Vampiria, Viedźma –
mruknęła.
Ostrze jednego ze sztyletów pokryło się szronem, drugie
zapłonęło. Pierwszy sztylet starł się z ognistym mieczem. Dwa żywioły walczyły
ze sobą zażarcie. Nie miała czasu spojrzeć co z Lairą, ale skomlenie potwora
uświadczyło ją w przekonaniu, że dostał grotem między oczy. Ognista kula
przeleciała jej za plecami lekko smoląc niektóre kosmyki włosów. Vill warknęła
przeciągle, odpychając kobietę z mieczem. Najpierw strzelec, zawsze najpierw
strzelec. Jednym susem pokonała boisko, kątem oka widząc, że elfka usilnie
próbuje strzałami przebić magiczną tarczę. A może zwyczajnie zwracała tylko na
siebie uwagę? Potwór leżał w kałuży krwi, z, jak Vill się spodziewała, grotem
między niewidzącymi już ślepiami.
- Za mną! – rzuciła do Lairy,
a ta skierowała łuk w jej stronę.
Trafiła w ramię kobietę z mieczem, tamta zawyła. Vill
skoczyła do przodu, widząc lukę w magicznej tarczy, uniosła Wiedźmę do ataku,
kiedy Laira krzyknęła z przerażeniem. I to było ostatnie, co usłyszała Vill.
Sekundę później padła na plecy, a cieniutka stróżka krwi pociekła z rany po
kuli na środku czoła. Facet za magiczną tarczą zabezpieczył pistolet i schował
do kabury. Dotknął dłonią ucha.
- Cel zdjęty – powiedział –
mamy tu jeszcze jedną, zając się nią? –
zerknął na Laire, która najpierw z przerażeniem wpatrywała się w Vill, a potem
zaczęła wykrzykiwać jedno imię.
Gabriel! Gabriel!! Gabriel!!!
Mężczyzna nie usłyszał odpowiedzi w słuchawce, ale i tak
wyciągnął pistolet i skierował go w stronę Lairy. I to było ostatnie co zrobił.
Pół sekundy później jego pozbawiona głowy szyja buchnęła fontanną krwi,
opryskując czarne skrzydła Vill. Ta, zerknęła na Lairę i otwierający się za nią
portal Gabriela, czerwonymi oczyma bez tęczówek i źrenic. Żądza Mordu obierała
następny cel, kiedy magiczka z mieczem wyjęła własny pistolet i zaczęła
strzelać jak opętana. Twarz Żądzy Mordu zwróciła się w jej stronę.
- Gabrielu odpalaj zaklęcie,
ja ją odciągnę jak coś – powiedziała Laira do Anioła Śmierci.
- Nie mieszaj się w to –
odparł jej ni to z troską, ni z naganą – jakoś się tym zajmę.
- Nie wkurwiaj mnie krwiopijco
– mruknęła mu i chwyciła mocniej łuk w ręce – w tej chwili masz tylko mnie,
zaczynaj! – po czym odbiegła od niego na drugą stronę boiska.
Nie mając większego wyboru Gabriel nastroszył skrzydła,
wyjął z kieszeni kurtki malutką fiolkę z czerwoną cieszą, wylał jej zawartość
na lewy nadgarstek, prawy rozszarpał kłem. Złączył ręce w chwili w której
pojawiły się znaki i zaczął inkantować.
Magiczka Organizacji odrzuciła miecz, który stracił swe
ogniste właściwości i zaczęła cofać się strzelając do idącej nad wyraz
spokojnie Żądzy Mordu. Laira tymczasem przykucnęła po drugiej stronie, ze strzałą na cięciwie.
Vill zatrzymała się, kiedy Gabriel podjął wymawiać słowa zaklęcia i zwróciła
beznamiętną twarz w jego stronę, lecz magiczka nie dawała za wygraną. Strzał za
strzałem, magazynek za magazynkiem.
- Zdechnij wreszcie diabelski
pomiocie! – krzyczała.
Strzelec, zawsze najpierw strzelec.
Żądza Mordu skoczyła. Czarne, ochlapane krwią skrzydło
wytraciło pistolet z drżącej ręki magiczki, szponiasta dłoń zacisnęła się na
jej szyi i uniosła. Vill przyjrzała jej się beznamiętnym spojrzeniem oczu bez
źrenic i tęczówek. Dwie sekundy później ofiara przestała się szarpać i upadła
na ziemię, puszczona bezwładnie. W drugiej ręce Vill został wyrwany kręgosłup. Obróciła
się w stronę Gabriela, który był już w połowie inkantacji. Ruszyła do niego,
podczas gdy on mówiąc, cofał się. Wiedział, że nie może przerwać. Jeśli to
zrobi, będzie musiał zacząć od nowa, a zaklęcie było zbyt długie, by zaczynać
je od nowa. W tej chwili był jednak dla niej największym zagrożeniem. To, że do
niego szła, oznaczało, iż obrała go na cel.
Laira wyprostowała się i zapięła łuk.
- Ty, skrzydlata przybłędo! Tu
jestem! – zawołała i strzeliła.
Ramieniem Vill szarpnęło, Żądza Mordu zatrzymała się,
zwróciła twarz w stronę elfki. Ta wyszczerzyła zęby.
- Taaa… chodź do mnie
kochanieńka, daj skończyć temu opierzonemu idiocie ten cudny monolog, którego
znaczenia nikt nie rozumie – wycelowała po raz drugi, tym razem szarpnęło nogą
Vill.
Strzelec, zawsze najpierw strzelec.
Żądza Mordu ruszyła w stronę Lairy obdarzając ją
spojrzeniem beznamiętnych oczu. Elfka cofała się posyłając coraz to nowe
strzały. Kiedy Vill była jakieś trzy metry od niej, sięgnęła do kołczana tylko
po to, by przekonać się, że nie było już strzał. Odrzuciła łuk i wyjęła nóż.
Wiedziała, że w tej formie Vill nie rozumie ani jednego słowa, nic zupełnie do
niej nie dociera, więc wszelkie gadanie nie ma racji bytu. Jak również próba
zranienia Łowcy Śmierci poziomu trzeciego, zwanego Żądzą Mordu. Dopóki jest w
tej postaci, nic jej się nie ima. Jedynym celem Lairy było utrzymanie Vill jak
najdalej od Gabriela, dopóki nie skończy.
Zerknęła na niego i to był błąd.
Poczuła ostry ból pod piersiami, krew podeszła jej
przełykiem. Zwróciła niebieskie oczy na beznamiętną twarz Żądzy Mordu.
- O… chol… - jęknęła – cholera… a chciałam.. dłużej… -
stróżka krwi pociekła jej po brodzie, kaszlnęła wprost w twarz Vill, zerknęła
na dół, na wystające z jej brzucha szpony – zos..tać… - szepnęła.
Wokół Lairy zaczęły unosić się na wietrze malutkie płatki
czerwonych i białych róż. Wietrzyk poruszył włosami Żądzy Mordu, jakby chciał
ją pogłaskać, lecz ona tylko zerknęła w dół na własny brzuch, cały we krwi. Gdy
podniosła znów oczy Lairy nie było przed nią.
- Eien ni. Ribingu
- shinda! – powiedział Gabriel, wiedząc, że bez względu na to co się stało, nie
mógł przerwać.
Żądza Mordu odwróciła się w jego stronę, ruszyła biegiem.
Pokonawszy pół odległości skoczyła do
niego. Już widział wyciągnięte szpony. Jeśli trafi w gardło…
- Nai ichi o HANTA arimasen!
Padła w jego ramiona, jakby ktoś wyłączył zasilanie, bez
czucia, bez skrzydeł, bez przytomności, poraniona, krwawiąca i ledwie żywa.
~~*~~
Ale się rozkręciło... :)
OdpowiedzUsuńChibi gaki czytała ^^
OdpowiedzUsuńWciągające :D