Opadła
na kolana, kiedy to coś ją puściło. Kątem oka zauważyła, że półprzezroczysta
kula więzi jeszcze Hakona. Spojrzała z nienawiścią na blondyna. Przez głowę
przeleciały jej obrazy z pierwszego
dnia, kiedy się poznali.
Było
to na jednym z festynów z okazji dni miasta, odbywającym się regularnie zaraz
po zakończeniu roku szkolnego. Pamiętała, że szwendała się wtedy z koleżanką,
rozmyślając nad ewentualnym wyjazdem, gdy ta zobaczyła grupę swoich znajomych.
Należał do nich. Lake wydawał się sympatycznym chłopakiem, posiadającym dar
poezji, płynącej prosto z serca. Urzekł ją tym, a podczas tych godzin, kiedy
siedzieli wymieniając się swoimi wierszami, czuła się przy nim dobrze...
Zupełnie tak, jakby ją rozumiał. Potem przyszły kolejne dni. Spotykali się
zawsze na tej samej ławce w parku, rozmawiając bez końca o poezji, muzyce i
własnej twórczości. W końcu zaproponował napisanie wspólnego wiersza. Zgodziła
się od razu. Jakaż była jej radość, gdy czytali razem ukończone dzieło. Wtedy
postanowiła, że wyjawi mu kim naprawdę jest. Jeszcze nie skończyła swej
wypowiedzi, a już wiedziała, że to był błąd. Mówiły to jego oczy, gesty jakie
wykonywał, wyraz twarzy, w końcu powiedziały to jego usta, śmiejąc się głośno.
Zraniło ją to, choć on najwyraźniej się nie zorientował. Potem ich drogi się
rozeszły, jakoś tak same z siebie. Może po prostu nie chciała przebywać z kimś,
kto ją wyśmiał? Skoro uważał, że to, co mówiła było tylko wytworem jej
wyobraźni, po co miała marnować na niego czas? Spotkała go kilka miesięcy
później. Był obcy, nieobecny, sztywny, jakby podchodził do niej z dystansem.
Nie była w stanie pojąc, co jest tego powodem. Zresztą tak naprawdę niewiele ją
to interesowało.
A
dziś? Dziś przystawił jej lufę tego przeklętego, wyglądającego jak zabawka
pistoletu do twarzy!