8.
Czarny
Ford Mondeo wypadł z impetem na dwupasmówkę. Pędził zdecydowanie za szybko.
Kierowca zaklął siarczyście, mało nie wpadając w jedną z pomniejszych dziur i
to w momencie, gdy kogoś mijał. Musiał
ich znaleźć, musiał ich ostrzec. Dlaczego, u licha ona znów gdzieś zostawiła
swój telefon?! Noga nacisnęła jeszcze mocniej na pedał gazu w chwili wjazdu na
autostradę. Jeśli nie zdąży na czas, cholera wie, co się może wydarzyć.
Powiadomili go co prawda, zgodnie z prawem, ale... Skąd do diabła wiedzieli
cokolwiek? Nie minęło więcej jak trzy tygodnie. Skąd mieli takie informacje?
Zjechał na drugi pas, wyprzedzając tira. Pochylił się nad kierownicą, jakby to
miało jeszcze przyśpieszyć auto. Musiał zdążyć.
***
-
Panie, on poprosił o moją pomoc – rzekł
informator.
Gabinet
nie zmienił się pod najmniejszym nawet względem od poprzedniej wizyty. Fotel
nadal skierowany był w stronę okna, wyglądał, jakby nikt go nie ruszał przez
ostatnie kilka tygodni, wręcz jakby osoba na nim siedząca, nie zmieniła nawet pozycji
przez ten czas. Lecz ani na biurku, ani na książkach nie było śladu kurzu.
Mężczyzna w czarnym płaszczu i ciężkich butach również stał tam, gdzie
ostatnio.
-
Dobrze – rozległ się dźwięczny głos zza oparcia
fotela.
-
D.. Dobrze?
-
Tak, pomóżcie mu. - odparł jego rozmówca.
Mężczyzna zdziwił się. Sądził
raczej, że ta wiadomość rozwścieczy zleceniodawcę. Ponownie jego reakcja była zgoła inna od zakładanej.
-
To może być dla ciebie niebezpieczne – odrzekł.
-
Nie musisz się o mnie martwić, banda magów nie
jest w stanie zrobić mi krzywdy – padła odpowiedź.
Informator zerknął ponad oparciem
fotela na gwieździste niebo za oknem. W pokoju panował półmrok, ale dobrze
wiedział, że gdyby nie wysokość mebla, w szybie zobaczyłby czerwone tęczówki
swego rozmówcy. Jak daleko w przód wybiegała myślami osoba na fotelu? Czy
przewidziała absolutnie wszystko? Zastanowił się po raz pewnie milionowy, czy
to wszystko warte jest obietnicy, jaką otrzymał. Gdzieś z zakamarków przemyśleń
nieśmiało wychyliła się przestraszona myśl. Czy zleceniodawca wiedział także o
jego prywatnym planie? Mężczyzna spojrzał na swoje ciężkie buty. Milczał przez
dłuższą chwilę.
-
Jak sobie życzysz – powiedział w końcu.
Wyszedł z przeświadczeniem, że
wiele osób zginie tej nocy.
***
Rozejrzał
się. To miejsce nie wyglądało już tak znajomo. Świece, czerwony aksamit na
podłodze, uprzątnięty gruz. Światło księżyca wbijało się do wnętrza poprzez
puste otwory okien. Mimowolnie zaczął rozmyślać nad wydarzeniami ostatnich
tygodni. Myślami wrócił do tamtej deszczowej nocy, gdy opadła bezwładnie w
ramiona swego stwórcy.
Dopadł
do niej przerażony, z głową i sercem napełnionym najgorszymi obawami. Wtedy jej
ciałem szarpnęło tak gwałtownie, że aż odskoczyli. Upadła na bruk, a on
zobaczył iskierki tańczące raz po raz na jej skórze. Błysnęło i wampir się
odezwał.
-
Kopie prądem.
-
Faktycznie – rzekł wilk, gdy jej ciało znów
podskoczyło.
-
Jej serce bije. Wygląda na to, ze się
zapożyczyła – dodał wampir – co z twoim ramieniem?
-
To chyba nic poważnego. Czy ona z tego wyjdzie?
-
Wygląda na to, że rozejdzie się po krwiobiegu –
zdiagnozował – Wybacz wilku, źle cię oceniłem.
-
Spoko, zdarza się w końcu jesteś wampirem.
Hakon pamiętał dobrze te dwie
może trzy minuty niezręcznej ciszy po tym, jak wypowiedział to zdanie.
Zabrzmiało to tak, jakby przynależność rasowa pozwalała blond wampirowi na tak
dalece idącą ignorancje. Wilkowi nie dokładnie o to chodziło, ale miał niemiłą
pewność, ze Derian właśnie tak to odebrał. Przez ten czas jej ciałem szarpało
coraz rzadziej i słabiej. W końcu wszystko się uspokoiło, a nawet deszcz jakby
zelżał.
-
Chyba już się zneutralizowało – rzekł Derian.
-
Dobrze – ulga w głosie wilka była aż nazbyt
wyczuwalna. - To normalne, że wampir przeżywa coś takiego?
-
Zapożyczenie? Nie, ale ona jest pół czarownicą.
Wampir w ogóle nie zrobiłby zapożyczenia. Jeśli nie byłby adeptem sztuk
magicznych.
-
Chodziło mi o uderzenie pioruna, a co to jest
zapożyczenie?
-
Hmmm... ciężko powiedzieć, bo niewiele wiem.
Tylko tyle, co sama mi powiedziała. Mówiła, pamiętam, że jeśli kończy ci się
energia na czary to możesz w ostateczności zapożyczyć się z natury. Ponoć jest
na to specjalne zaklęcie. Choć są pewne efekty uboczne. Podejrzewam, że
pożyczyła sobie błyskawice. Dobrze wiem, że sama z siebie nie umie używać
akurat błyskawic.
-
Jakie efekty uboczne? - chciał wiedzieć wilk.
-
Pojęcia nie mam, nie powiedziała. To chyba
zależy od tego, co zapożyczasz.
-
Rozumiem... znaczy mniej więcej. Więc co z nią
teraz będzie?
-
Jeśli się prześpi, trochę podleczy i pożywi,
będzie jak nowa - w jego głosie jednak czuć było nutę niepewności - To znaczy
tak sądzę...
-
Czyli nie masz pewności? - wilk posmutniał.
-
Jej serce bije. Oddycha, więc definitywnie żyje,
ale nie wiem kiedy i czy w ogóle się obudzi. Nigdy się z czymś takim nie
spotkałem.
Znów nastała pełna milczenia
minuta, podczas której obaj rozważali, co powinni teraz zrobić. W końcu wilk
się odezwał.
-
Więc może ją zabiorę w jakieś bezpieczne
miejsce?
-
Masz takie?
-
Jasne, nie martw się zadbam o nią i powiadomię
cię gdy tylko się obudzi.
-
Dlaczego jej pomagasz? Co z twoimi wilczymi
genami?
-
Widzisz –
westchnął - po przemianie nie
zmieniłem się aż tak bardzo. Jakoś nigdy nie czułem się w jej obecności
inaczej, tylko dlatego, że jestem wilkiem.
-
Rozumiem... - rzekł Derian, z powątpiewaniem. -
W takim razie opiekuj się nią, dobrze?
-
Jak zwykle – tamten uśmiechnął się przyjaźnie.
Zabrał
ją potem w bezpieczne miejsce. Do kryjówki o której wiedzieli tylko oni oboje.
Przez kolejne dwa tygodnie po prostu spała. Tak zwyczajnie, jak człowiek.
Siadał przy niej nocami i, czasami przy blasku świec, a czasami w zupełnej
ciemności obserwował.
Czekał.
Raz nawet spróbował obudzić ją
krwią, kiedy przyniósł do niej nieprzytomnego nastolatka. Nie podziałało. Kiedy
już zaczynał tracić nadzieję, ona zniknęła. Pozostało po niej tylko pościelone
posłanie, znakiem tego, że odeszła o własnych siłach. Kolejne kilka dni spędził
na wpatrywanie się w komunikatory, pocztę e-mailową i telefon komórkowy, a
nawet stacjonarny. Nie odezwała się aż do dziś, kiedy to napisała mu sms'a, że
po godzinie ma stawić się na Zakaźniaku.
Stał
tutaj i rozglądał się teraz oceniając, cóż takiego mogła oznaczać cała ta
wizualna aranżacja. Wyczuł jej obecność na długo przed tym, zanim się odezwała.
-
Jesteś gotowy - głos miała aksamitny i tak
delikatny, że niemal odbił się w jego uszach echem.
-
Gotowy? - nie zrozumiał.
Podeszła do czerwonego kwadratu,
mającego spełniać chyba rolę koca, znajdującego się pośrodku kręgu świec.
Przysiadła na stopach, po czym skinęła na niego, by zrobił to samo. Chwile
później siedzieli tak przed sobą w odległości kilku centymetrów.
-
Powiedz – zaczęła tym aksamitnie wampirzym
głosem - gdzie jest źródło twojej magii?
-
Ee... - poczuł jakby zapadał się w ten głos,
jakby samym tylko mówieniem mogła przejąć nad nim władzę – w .. głowie...
znaczy... tak sądzę... - odparł nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
-
Czyli tak, jak u magów – rzekła jakby do siebie,
uśmiechnęła się ciepło – teraz nauczę cię zaklęcia leczenia.
-
Naprawdę?! - zawołał radośnie - To jedziem!
-
Skup się – nie było sposobu, by jej się
sprzeciwić, nie, kiedy tak przemawiała. Przymknęła oczy - Znajdź źródło swej
magii, upewnij się gdzie ono jest. Moje jest w sercu, u magów jest w głowie.
Znajdź swoje, to bardzo ważne, byś wiedział gdzie jest.
-
Eee... aha, a jak mam go szukać?
-
Zerknij w głąb siebie. Podążaj ścieżkami magii,
ścieżkami zaklęć które stworzyłeś. Tam, gdzie jest ich źródło, tam musisz się
udać.
-
Uhm...
Zamknął oczy i zaczął wspominać
swoje ogniste zaklęcia. Zastanowił się nad stworzeniem kolejnego i od tego
punktu poszedł wstecz. Zobaczył układ krwionośny swego ciała, lecz zamiast
krwi, w jego żyłach i tętnicach płynął ogień, niczym lawa z wulkanu. Skupił się
na sercu. Płonął tam spory płomień, lecz jeszcze większy miał w głowie, tak jak
powiedziała ona. Tak, jak magowie...
-
Ch... chyba wiem – rzekł nieco niepewnie, nie
otwierając oczu.
-
Dobrze – szepnęła – Teraz skup się na tym
miejscu. To twoje źródło magii. Możesz tam tworzyć. To zaklęcie działa tylko na
rany fizyczne i może się go nauczyć każdy, kto ma jakąkolwiek styczność z
magią. To jak mikroorganizmy, albo nanoboty naprawiające szkody. Stąd to
uczucie mrowienia. Stwórz w swoim źródle takie nanoboty, a gdy już się pojawią,
musisz wypowiedzieć zaklęcie, wtedy poddadzą się twojej woli równocześnie
wiedząc co mają robić. Zaklęcie brzmi MEA CULPA. Skieruj je w stronę palca
wskazującego prawej dłoni – poleciła.
Skupił się na ogniu w głowie i
wyobraził sobie ranę, którą chciałby wyleczyć. Ogień zgasł na chwilę, a zamiast
niego pojawiły się czerwone iskierki. Po chwili było ich więcej. Zacisnął
mocniej powieki, starając się skupić na nich swoją wolę.
-
Mea culpa – powiedział zmuszając je, by ruszyły
w stronę palca.
Przez chwile nic się nie działo.
Nie otworzył oczu, wciąż próbując wymusić posłuszeństwo na zaklęciu. Po około
sekundzie do czerwieni dołączyły fioletowe iskierki.
-
Dobrze.
Jej głos wyłonił się jakby zza
zakrętu. Zaskoczyło go to i zdekoncentrowało. Iskierki zniknęły spłoszone. Otworzył oczy i zobaczył jak jego
przyjaciółka nacina sobie palec małym nożykiem. Skierowała ranę w jego stronę.
-
Teraz spróbuj rozszerzyć to na całą dłoń i
uleczyć tę ranę. Nie zdziw się jak poczujesz się zmęczony. To zaklęcie czerpie
z ciebie. Im dłużej go używasz, tym więcej własnej energii tracisz, oddajesz ją
na poczet zaklęcia, a ono przesyła ją do rany – wyjaśniła.
Przymknął oczy i skoncentrował
się, wypowiedział zaklęcie. Poczuł, jak iskierki pojawiają się na czubku palca,
obejmują cały, potem pozostałe cztery i... rozpraszają się jak poprzednio.
-
Dobrze – rzekła – jeszcze raz.
-
Mea culpa.
Iskierki
znów się pojawiły, wpierw na palcu wskazującym, potem objęły wszystkie cztery.
Chwila zawahania trwała może sekundę, gdy przeskoczyły dalej, otaczając swoim
światłem całą łapę.
-
Jak trochę potrenujesz, będziesz mógł tylko
myśleć o zaklęciu bez przymusu jego wypowiadania – rzekła, a w jej głosie
wyczuł zadowolenie – a teraz proszę ule...
Coś
rzuciło się na nią. Przeturlała się z przeciwnikiem w stronę świec, powalili
kilka z nich, a te natychmiast zgasły. Adri zrzuciła z siebie napastnika. Był
nim łysy osobnik z tatuażem w kształcie krzyża ankh na karku, ubrany na czarno,
jego porcelanowa cera błyszczała lekko w blasku świec.
-
Co u licha?! - zawołała z oburzeniem.
Nic nie powiedział. Rzucił się na
nią, znów powalając na ziemię. Hakon błyskawicznie otworzył oczy, ręka gasła
już w momencie, gdy doskakiwał do napastnika i kopniakiem zrzucił go z
przyjaciółki.
-
Właśnie, czego? - zapytał, zaciskając pięści.
Nieznajomy warknął wściekle, jego
czerwone oczy świdrowały wilka. Rzucił się na niego chwile potem, Adri chciała
pomóc, lecz czyjeś blade dłonie złapały ją za prawą rękę, drugie tak samo
blade, chwyciły przegub lewej. Poczuła się dziwnie słabo. Zapięli jej coś na
nadgarstkach. Widziała jak łysy skacze w stronę wilka. Szarpnęła się,
nadaremnie. Hakon zauważył, jak dwóch facetów w czarnych kurtkach ją zabiera.
Obaj
mieli czarne włosy, materiałowe maski i okulary przeciwsłoneczne, a na lewych
rękawach kurtek srebrną nitką wyszyty krzyż ankh. Sekundę później poczuł
piekący ból w udzie. Warknął po wilczemu. Zdążył jeszcze przywalić
przeciwnikowi włochatą pięścią w twarz i ruszył w stronę pozostałych dwóch. W
połowie drogi poczuł szarpniecie, tym razem nad lewym łokciem. Nie zrobił nawet
kroku i znów, ktoś zrobił dość głębokie nacięcie na jego lewej łydce, nie mógł
zlokalizować przeciwników, widział tylko smugi.
-
Dwóch! - wrzasnęła czerwonowłosa – uciekaj
Hakon!
Nadal się szarpała, wciąż nie
mogąc się wyrwać, a z każdą sekundą czuła się coraz słabiej... Wilk poczuł
kopniaka ciężkim butem w klatkę piersiową. Dystans między nim i przyjaciółką
zwiększył się, tamci dwaj ją odciągali. Widział jak próbowała się wyrwać. Co
miała na rękach? Miała coś na rękach, coś co wyglądało jak srebr...
-
Uch... - jęknął poczuwszy kolejnego kopniaka.
Wywalił się na plecy i spostrzegł,
że miała rację. Było ich dwóch. Ten drugi z irokezem na głowie i kolczykiem w
kształcie krzyża ankh miał maczetę. Uśmiechnął się poczciwie, ale był to
uśmiech człowieka, który nigdy w życiu nie uśmiechał się poczciwie. Jakby
wiedział tylko ze słyszenia jak to się robi i co najważniejsze, wcale mu nie
wychodziło. Usłyszał jej rozpaczliwy krzyk.
-
Uciekaj!
Podniósł się, a przynajmniej spróbował, bo chwile później
znów powalono go na ziemię, zobaczył jak ten z irokezem unosi maczetę, by zadać
ostateczny cios. Poczuł ból, chwile potem nastała ciemność.
***
Z
głębin nieświadomości powoli, lecz z uporem maniaka starało się go wyciągnąć
nieznośne mrowienie. Czuł je... sam nie wiedział gdzie. Musiał się skupić, by
zlokalizować to miejsce. Do mrowienia doszedł głos, głos z oddali, jakby ktoś
wołał go z końca tunelu.
-
Wilku, wilku!
Głos miał zabarwienie wręcz
desperacji, jego właściciel najwyraźniej martwił się o niego. Mrowienie
nasiliło się stając się jeszcze bardziej nieznośne.
-
Wilku do cholery! Wilku!
Powoli wracała mu świadomość, a
brzmienie głosu stawało się coraz wyraźniejsze. Teraz wiedział już, że
mrowienie czuje przy prawym boku, do głosu doszedł szum otoczenia, coś nim
zatelepało.
-
Cholera pieprzone dziury – warknął głos.
Coś ponownie szarpnęło, Hakon zorientował
się, że jedzie samochodem i to z zawrotną szybkością.
-
Wilku!
Usłyszał klakson i mrowienie
ustało na chwile. Szarpnęło samochodem jakby gwałtownie coś wymijał. Kierowca
zaklął siarczyście, lecz mimo słów, głos był nadal aksamitny. Mrowienie znów się
pojawiło.
-
Wilku, słyszysz mnie wilku? - dopytywał się
kierowca.
Znów coś szarpnęło i ponowne
aksamitne przekleństwo ulotniło się z ust prowadzącego samochód. Hakon
gorączkowo starał się przypomnieć sobie skąd zna ten głos. Był pewien, że już
go kiedyś słyszał. Otoczenie stawało się bardziej wyraźne. Po kilku minutach
wilk otworzył oczy, zerknął w lewo, jego wzrok napotkał drzwi samochodu.
Zerknął w prawo.
-
D...Derian... - wysapał.
-
No wreszcie! - wampir zerkał to na niego, to na
drogę.
Hakon
siedział, a właściwie leżał w rozłożonym do granic możliwości fotelu pasażera w
Fordzie Mondeo. Gdzieś na granicy skupienia zamigotała informacja, ze znajduje
się po złej stronie samochodu, a potem jeszcze jedna, że samochód najwyraźniej
jest angielski. Spróbował się rozejrzeć. Wszędzie walały się zakrwawione
chusteczki i ręczniki papierowe. Wampir prowadził jedną ręką, drugą przykładał
do rany wilka na prawym boku. Leczony dopiero teraz się zorientował, że jest w
postaci człowieka.
-
Żyjesz... - rzekł Derian z ulgą.
-
T.. Tak myślę... - odparł z trudem – a co...
gdzie Adri?!
-
Jedziemy do niej, nie zdążyłem jej ostrzec -
wampir miał zmartwioną minę – Zabrali ją na sąd, a ja nie zdążyłem jej
ostrzec...
Przygryzł wargę, tak jak to ona
zwykle robiła, gdy coś ją gnębiło, albo się nad czymś zastanawiała. Sięgnął
ręką na tylne siedzenie auta i wyciągnął stamtąd papierową torbę. Podał ją
Hakonowi. Torba miała na przodzie logo McDonalds.
-
Masz, jedz, musisz nabrać sił – rzekł i zaraz po
tym ponowił leczenie.
-
Ah, dzięki – Hakon wyjął burgera z torby – jaki
to sąd? Przecież Eiva nie żyje.
-
Ktoś musiał przeżyć masakrę w kościele i donieść
władzom. Ja zostałem tylko poinformowany, zgodnie z prawem.
Rana zaleczyła się całkowicie.
Derian w ostatniej chwili chwycił obiema rękami kierownice, omijając kolejna
dziurę na drodze, szarpnęło samochodem.
-
Do kurwy nędzy – zaklął.
-
Masz jakiś plan? - zapytał wilk, przegryzając
posiłek.
-
Mogę cię tam wprowadzić, ale w ludzkiej postaci.
Będzie tam całe skupisko naszych, wiec się nie wychylaj proszę. Jak wejdziemy
na salę to zastanowimy się co dalej dobrze?
-
Na salę? Więc to prawdziwy sąd tak? - dopytywał
się.
-
Tak jakby – wyjaśnił Derian – znaczy to nie jest
sala sądowa, raczej wykładowa, ale wszystko odbywa się dość prawnie – wyjaśnił,
wyprzedzając kolejny samochód. - Przewodniczącym jest Daell, obok niego siedzi
Elenea i Ariin. To nasza rodzina książęca. - zawahał się – tylko że...
-
Tylko co? - skończył właśnie pierwszą kanapkę i
popiwszy pepsi, zabrał się za kolejną.
-
Jedz, musisz nabrać sił – rzekł Derian,
przygryzając wargę z podenerwowania – wiesz... nie musisz jechać ze mną, jeśli
nie chcesz.
-
Pojebało?! Jasne, że chcę! - popił pepsi kolejne
pół kanapki.
-
Dobrze, bo... - Wampir znów się zawahał – jeśli
mam cię wprowadzić, to muszę cię o coś poprosić … - powiedział w końcu.
-
Jasne, o co chodzi? - ostatnia kanapka została
pochłonięta.
-
Musisz wiedzieć, że normalnie bym cię o to nigdy
nie poprosił i nie śmiałbym żądać – Derian wyglądał na zakłopotanego.
-
Nieważne, mów o co chodzi.
-
Może nie będzie tak źle, może Daell będzie miał
dobry humor... - mówił jakby do siebie – jeśli Adri go nie zdenerwuje. Ale żeby
cię tam wprowadzić muszę cię naznaczyć, żeby wiedzieli, że jesteś ze mną, że do
mnie należysz – zawahał się, jakby powiedział coś niedozwolonego – eee... oczywiście
nic z tych rzeczy, to tylko pokazówka - zapewnił.
-
No dobra, spoko, co to za naznaczenie?
-
Musisz... – szarpnęło samochodem, gdy omijał
kolejną dziurę – ...no szlag by to! Musisz podzielić... się ze mną swoją krwią - wykrztusił wreszcie
– Obiecuje, że wezmę tylko troszkę, tylko na tyle by pozostał na tobie ślad
ugryzienia, tylko odrobinkę, naprawdę nie chce więcej, nic z tych rzeczy –
tłumaczył się jakby czemuś zawinił.
-
Rozumiem, żaden problem – odparł wilk swobodnie.
-
Jedz – wampir odetchnął – a i jeszcze jedno.
Widzieli cię mam nadzieję tylko w postaci wilka? - zapytał, a gdy Hakon
przytaknął, rzekł – to dobrze, nie rozpoznają cię dopóki będziesz w ludzkiej
postaci. – uśmiechnął się.
Jechali
autostradą w milczeniu, nawet przekleństwa ustały z chwilą opuszczenia dróg
krajowych. Derian skupiony na prowadzeniu, zastanawiał się jednocześnie nad
łatwością z jaką wilk zgodził się podzielić z nim swoją krwią. Były na to dwie
możliwe odpowiedzi. Albo nic nie wiedział, co było całkiem prawdopodobne, albo,
co wampir brał pod uwagę poprzez wieloletnie doświadczenie, że obcym, a
zwłaszcza wilkom nie można ufać, był to jakiś rodzaj dobrze przemyślanej gry,
do tego bardzo ryzykownej.
-
Naprawdę nie bardzo wiem co zrobimy jak już tam
wejdziemy, może Daell będzie miał dobry humor - odezwał się Derian, po dłuższej
chwili – Grunt to tam wejść.
-
Mówisz tak, jakby to był jakiś problem, chyba
nas wpuszczą co?
-
Tak sądzę – powiedział niepewnie – nie widzę
przeszkód.
Skręcił gwałtownie w prawo, o
włos omijając zjazd z autostrady. Jechali teraz dwupasmową szeroką drogą.
-
To dobrze – odparł wilk - Jaki wyrok może dostać
w najgorszym wypadku?
-
W najgorszym? - zastanowił się – zabiją ją... -
nastąpiła chwila niezręcznej ciszy, którą przerwał Derian – ale nie sądzę. Ze
swoją magią, może się okazać bardzo dla nich cenna.
-
Mam nadzieję – odparł wilk posępnie – a ty chyba
też znasz magię – zauważył.
Derian przelotem zerknął na
niego, potem na swoje dłonie. Wiedział o co chodzi wilkowi. Zaklęcie leczenia
było przecież magią, a on był wampirem.
-
Moje narodzone zaklęcie – odparł – polega na
przyjmowaniu podarowanych zaklęć. Znaczy to tyle, że ktoś musi chcieć podarować
mi zaklęcie. Tak naprawdę znam tylko to jedno. Adri uznała, że może się
przydać. Jednak moje działa na innej zasadzie.
-
To znaczy?
-
Nie czerpie ze źródła, jak w waszym przypadku.
Czerpie z krwi.
Skręcili
w prawo, wjeżdżając na normalną jednopasmówkę. Mijali jakieś sklepy, kino i
kawałek czegoś, co gdyby nie mały rozmiar, mogło uchodzić za park. Po paru
minutach odbili w lewo na wiadukt.
-
Słuchaj, tam było dwóch takich facetów, trzymali
ją, a ona nie mogła się wyrwać, dlaczego? - zapytał wilk.
-
To Xinn i Zerinn, zabawki Daell'a. Stworzył ich
genetycznie – wyjaśnił – trzymają swoją ofiarę i wysysają z niej energię,
dlatego nie uciekła, nie miała na to sił...
-
Czyli gość jest mocny... - Hakon najwyraźniej
posmutniał – ta rodzina książęca to najwyższa wampirza władza?
-
Nie, jest jeszcze rodzina królewska. O ile mi
wiadomo obecnie znajdują się gdzieś w Anglii. Nie mieszają się zwykle w
poczynania rodzin książęcych, no chyba, że sprawa jest dość hmmm... uciążliwa.
-
Aha.
Dojechali
na miejsce. Derian zatrzymał samochód i spojrzał przez przednią szybę na ścianę
budynku uniwersyteckiego, chwilę później utkwił wzrok w Hakonie.
-
Gotowy? - zapytał
-
Jasne!
Wysiedli z samochodu. Usłyszeli
charakterystyczny dźwięk, gdy Derian nacisnął na guzik elektrycznej blokady
zamka, ale nie zwrócili na to uwagi.
-
A teraz podaj mi rękę – rzekł wampir –
przypominam, wchodzisz do gniazda wampirów, jeszcze możesz się wycofać, wilku –
ostatnie słowo powiedział szeptem.
-
Nie ma mowy. Chodźmy.
-
Posłuchaj, jeśli za bardzo... - Derian chwycił
jego rękę w swoje obie dłonie – to sam wiesz, po prostu... - umilkł na chwile –
postaram się być delikatny – rzekł – ale pamiętaj zawsze możesz... - umilkł.
Wahał się jeszcze kilka długich
sekund, w końcu przybliżył się i najdelikatniej jak umiał wbił kły w rękę
Hakona, tuż przed samym łokciem. Ten poczuł najpierw drobne ukłucie, jak
szpilką, a zaraz potem fala bólu rozeszła się po jego ciele. Jęknął cicho, ale
ręki nie zabrał, wiedząc, że musi to wytrzymać.
Wampir
pił, pił łapczywie, a jego dłonie zaciskały się na ręce Hakona coraz bardziej
jakby w obawie, że kończyna zostanie wyrwana odcinając dopływ świeżej krwi.
Wilk usłyszał stłumione westchnięcie blondyna, który wciąż się nie odrywał.
Lodowate spazmatyczne fale bólu zaczęły nawiedzać ciało jego ofiary. Ten nie
wytrzymał i w końcu wyrwał rękę.
-
Chyba wystarczy – rzekł nad wyraz spokojnie.
Wampir wydał z siebie cichy jęk, po
którym nastąpiło długie westchnienie. Opadł na kolana i pozostał w tej pozycji
dobre kilka minut.
To
było to, najcięższa dla niego próba. Musiał przezwyciężyć swoją żądzę, swoje
pragnienie. Musiał zrobić to dla niej. Zacisnął pięści i oblizał wargi, niemal
nader starannie. Ten smak, ta intensywność... a gdyby tak? W ludzkim ciele jest
o wiele słabszy, dałby sobie z nim radę. Ten smak przypominał mu czasy, gdy sam
polował na wilki. Nie! Nie może teraz o tym myśleć, musi być twardy, musi
zrobić to dla niej, ona w tej chwili jest najważniejsza.... Ale kto? Ten
smak... zapach, przyzywał go, kusił... Derian odchylił głowę do tylu tak
gwałtownie, że potylicą uderzył w bok samochodu. Oczy miał zamknięte, oddech
powoli wracał mu do normy, a cera do normalnego porcelanowego odcienia. Gdyby
Hakon dotknął go jeszcze parę sekund temu stwierdziłby, że wampir jest gorący
niczym wrzątek.
-
Muszę... - zaczął chrapliwym głosem.
-
Musisz? - powtórzył wilk, nie wiedząc o co
chodzi.
Derian wstał nagle. Patrzył przez
chwilę na nastolatka, jakby coś oceniając, oddalił nieco ręce od ciała, jego
śmiech rozległ się echem po ciszy nocy.
-
Mogę – rzekł, a jego oczy dziwnie poczerwieniały
– mogę wziąć, mogę zabrać – wyciągnął ku niemu rękę – daj mi więcej –
powiedział szczerząc kły.
-
Nie rób teraz problemów – odparł tak spokojnie,
jakby nie rozmawiał z wariatem żądnym jego krwi, lecz z rozkapryszonym
dzieckiem – jesteśmy tutaj dla niej.
Derian zrobił w jego stronę krok,
potem następny.
-
Mogę posiąść moc! - rzekł – Daj mi więcej, bo
mogę sam wziąć! - zagroził i warknął.
-
To sobie weź, ale jak zmienię się w wilka, a
zmienię, to ty będziesz miał problem. - odparł Hakon, nawet się nie cofając – i
wierz mi że jak ją już stąd wyciągnę, to ona jeszcze skopie ci ten żałosny
wampirzy tyłek.
Nie podniósł głosu, nie sądził,
żeby to cokolwiek dało. Derian zrobił kolejny krok. Jego ręka była na
wyciągnięcie bluzy Hakona, chwycił za materiał i szarpnął.
-
Kim jest ona? - warknął wilkowi w twarz – Kim
jest ona?! Wyjaw jej imię!
-
Adrelia – odparł, wskazując na budynek –
pamiętasz?
I
nagle wszystko jakby zgasło. Derian zobaczył przed oczami jej obraz i spuścił
głowę. Opuścił też rękę. Ona, Adrelia, jego córka, ta, dla której zaryzykuje.
Ta, dla której warto zaryzykować. Stał przed Hakonem zgarbiony i wyglądał na
zmartwionego. Chwilę milczał, lecz w końcu zapytał ledwie dosłyszalnie.
-
Zrobiłem ci krzywdę?
-
Nie – odparł wilk, kładąc mu dłoń na ramieniu –
chodźmy już dobrze?
-
Posłuchaj. Co by się nie działo nie wyjawiaj że
jesteś wilkiem - chwycił go za ramiona - to bardzo ważne! Nie możesz się
zmieniać. Na sali jest z pewnością kilku jak nie kilkunastu Starszej Krwi! -
mówił - Nie możesz się ujawnić, bo nic z ciebie nie zostanie. Rzucą się na
ciebie bez wahania, sam nie dasz im rady - umilkł, lecz po chwili znów się
odezwał – Ja... nie chciałem... nie było w moim zamiarze znów wywoływać wojny.
Wilku czy zatrzymasz to dla siebie?
-
Jasne - Hakon wydawał się osobą nadzwyczaj
ugodową - Co za wojna?
-
Jak długo jesteś już wilkiem? - odparł pytaniem
na pytanie.
-
Kilka tygodni, a co?
-
Chodź, wyjaśnię po drodze.
Ruszyli
do drzwi, których nikt nie pilnował. Derian zauważył, że w ogóle było jakoś
cicho. Co prawda minęła północ, ale zwykle zebrań pilnują jacyś ochroniarze, a
co dopiero sądów. Chociaż z drugiej strony, kto próbowałby wedrzeć się na salę
sądową wampirów? Zapewne tylko ktoś niespełna rozumu lub nie mający pojęcia że
właśnie wszedł do pomieszczenia pełnego krwiożerczych bestii. W przeszłości
zdarzało się, że jakiś zbłąkany student zawieruszył się na sali rozpraw. To co
potem z niego zostawało było albo wampirem, albo pustą skorupą bez życia.
Stwórca Adri rozmyślał jak ma powiedzieć wilkowi to, czego tamten nie ma prawa
wiedzieć.
-
No więc – zaczął – jest taka legenda, która ma w
sobie więcej prawdy niż jakakolwiek inna. Osoby, które były naocznymi świadkami
tamtych wydarzeń, żyją do dzisiaj.
-
Co to za legenda?
Szli korytarzem pogrążonym w
półmroku, nikt ich nie niepokoił, co z kolei nieco zaniepokoiło Deriana, ale z
drugiej strony, czy nie był przewrażliwiony? Może ochroniarze na dziś nie byli
potrzebni, a może Oni już się nimi zajęli? Chociaż na to nie mógł mieć nadziei,
przecież się nie zgodził...
-
Legenda głosi, że wilki i wampiry były kiedyś
rasami żyjącymi w całkowitej zgodzie, aż do pewnej sądnej nocy, kiedy to dwaj
przedstawiciele obu ras szli poprzez labirynt jaskiń, by dostać się na drugą
stronę góry – umilkł, by zaczerpnąć oddechu. – z tego co mi wiadomo przebywali
w tych jaskiniach już od dłuższego czasu, kiedy wampir, nie mogąc już wytrzymać
swego głodu zapytał przyjaciela, czy ten podzieli się z nim swoją krwią.
-
Coś w tym dziwnego?
-
Daj mi dokończyć. Wilk zgodził się, ale w zamian
zażądał jedzenia, które wampir niósł w torbie. Jedzenie to przeznaczone było
dla ukochanej wampira, jako ostatni ludzki posiłek przed przemianą. Było to jej
ostatnie ludzkie życzenie i wampir poprzysiągł je spełnić, więc odmówił wilkowi
- Derian westchnął – nie wiem czy wiesz, ale nasze rasy są dość... hmmm...
narwane.
-
Pobili się? - domyślił się.
-
Wilk stwierdził, że też jest głodny i nie ma
zamiaru marnować jeszcze sił na jakąś ludzką wywłokę – urwał na chwilę, jakby
się zastanawiając – tak bynajmniej mnie to przedstawiono. Tak czy siak zaczęła
się bójka. Żaden z nich nie wyszedł z niej ani jako zwycięzca , ale jako
przegrany. Któryś, nie wiem który, uciekł pozostawiając tego drugiego samemu
sobie. Obaj w różnych odstępach czasu wyszli w końcu z labiryntu.
-
I już? - dopytywał się Hakon, gdy skręcili w
prawo i ruszyli schodami na górę.
-
Jesteśmy narwani, ale jesteśmy też honorowi - kontynuował
- Nierozstrzygnięty pojedynek to plama na honorze, więc w niedługim czasie po
tym walka została wznowiona, oficjalnie i przy świadkach.
-
Kto wygrał?
-
W szale walki wampir wbił w wilka kły i napił
się jego krwi, przypadkowo odkrywając że ma ona niezwykłe właściwości dla
naszego gatunku: między innymi błyskawiczne leczenie ran, większą siłę, lepsze
widzenie i intensywniejsze doznania. To było jak narkotyk, wampir zapragnął
więcej. Przekonał swoich towarzyszy by zaatakowali wilki, co też się stało. Wilki
walczyły jak potrafiły najlepiej, a ich szczęki nadzwyczaj często zaciskały się
na kończynach przeciwników – przerwał, by nabrać tchu – odkryły, że wampirze
mięso ma również specjalne dla nich właściwości i również zapragnęły więcej.
-
Masakra... - skomentował wilk.
-
Zrobiła się z tego straszna wojna. Wilki
polowały na wampiry, a wampiry na wilki... Jakieś trzysta lat temu, gdy oba
gatunki były niemal na wymarciu, najwyższe rady spotkały się na pokojowych
rozmowach. Stanęło na tym, że żadne nie będzie polować na żadnego, a nowo
narodzonym wilkom i wampirom będzie się mówić wszystko, byle nie to. Żaden nowo
narodzony nie mógł odkryć dlaczego tak naprawdę te dwie rasy się nienawidzą i
lepiej, by trzymali się z daleka od siebie.
-
Czyli to taka ukryta wojna tak? - zapytał,
rozumiejąc po swojemu.
-
To próba uniknięcia wojny – wyjaśnił Derian, gdy
skręcili w lewo w długi korytarz - Młode wilki i wampiry wiedzą tylko, że obie
rasy nienawidzą się od dawnych czasów i ta nienawiść jest przekazywana z
pokolenia na pokolenie. Wrosła niemal w geny obu ras – dotarli do skrzyżowania
korytarzy, wybrali ten na lewo - dlatego
tak się zdziwiłem, gdy zobaczyłem ciebie wtedy i dowiedziałem się, że jesteś
przyjacielem Adri. Jestem wampirem Starej Krwi i nie mieściło mi się w głowie,
że możne istnieć coś takiego jak wasza przyjaźń. - umilkł i spojrzał na swego
towarzysza. - Ona jest jeszcze młoda i nie ma pojęcia o tym wszystkim. Nie mów
jej o tym i nie dziel się z nią pod żadnym pozorem, nie wiem, jakby zareagowała
smakując twoją krew.
-
Tak jak Ty?
-
Może być gorzej, ze względu na to, że jest
hybrydą.
-
Rozumiem...
Zatrzymali się u podnóża kolejnych schodów. Derian
patrzył przez chwilę na tego niepozornego nastolatka, który na własne życzenie
pakował się w kłopoty. Jeśli ktokolwiek dowie się czym jest ten chłopak, zrobi
się niezłe zamieszanie.
-
Jeszcze możesz się wycofać – powiedział.
-
Powiedziałem ci już, że chce iść.
-
Pamiętaj, pod żadnym pozorem - przypomniał
jeszcze.
Molly musiała pomarudzić :P Co dalej?!
OdpowiedzUsuńTypowo 'kobiecej' ani też 'młodzieżowej' literatury nigdy nie lubiłam, więc myślę, że trudno o takie wpływy w moich pisaninach... ale coś w tym jest, starsze powieście niemal w większości pisane były w narracji trzecioosobowej.
OdpowiedzUsuńNo cóż przynajmniej to się wyjaśniło :)
OdpowiedzUsuńSakura Lilith Dragonet