Niebo było zachmurzone,
gdzieniegdzie jednak kilka gwiazd przy akompaniamencie sierpa księżyca
próbowało wydostać się z ciężkich zasłon.
Siedziała na tym, co jeszcze można było nazwać balkonem, oparta plecami
o boczną ścianę. Paliła papierosa, patrząc w noc. Kilka okręgów z dymu
popłynęło w czerń. Drugą dłoń miała zaciśniętą. Coś w niej skrywała, coś bardzo
dla niej cennego. Rozmyślała.
Przez
pierwsze parę miesięcy w szkole nie zwracali na siebie uwagi. Chodziła do liceum
w zasadzie bez większego entuzjazmu, do tego była rok starsza niż reszta klasy.
Zwykle trzymała się na uboczu. Po jakimś czasie, gdy okazało się, że mają
podobne zainteresowania, zaczęli częściej rozmawiać. Kilkakrotnie wpadli na
siebie w księgarni, zaskakując się tym, że gustują w tych samych tytułach. Nie
wiedziała kiedy zaczęli razem chodzić do szkoły. Ona zawsze wyruszała te
dziesięć minut wcześniej, a on czekał na nią pod wielkim zegarem w centrum
miasta. Czuła się tak ludzko. Dużo rozmawiali, poznając siebie nawzajem.
Cieszyła się, wiedząc, że rodzi się między nimi przyjaźń. Tak bardzo ją to
radowało, że ignorowała pewne... odczucia.
-
Zostań magiem.
-
Ee... Słucham?
Czytała akurat jedną z ulubionych
książek, siedząc, z podkulonymi kolanami, pod ścianą gabinetu Informatyki,
kiedy przy niej kucnął i ni stąd ni zowąd powiedział coś takiego. Przez chwilę
patrzyła na niego z wyrazem czystej tępoty na twarzy. Kilka sekund później
pomyślała, że może proponuje jej jakąś grę.
-
Zostań magiem - powtórzył.
-
A w co gramy? - zaryzykowała, uśmiechając się
niepewnie.
-
Daj spokój, Adri. Wyczuwam w tobie magiczną
energię. Ty we mnie też, nie zaprzeczaj.
Rozejrzała się nerwowo wokół.
Nikt nie podsłuchiwał ich rozmowy. Mimo to, wolała nie roztrząsać takiego
tematu w szkole. Zerknęła na niego szykując się do standardowego „o czym ty u
licha gadasz?”. Jednak nie odezwała się. Jego spojrzenie zdradzało, że dobrze
wiedział o czym gadał. Nie mylił się też w tym, że wyczuwała jego magię.
Odczuwała to już od bardzo dawna, lecz ignorowała to. Była pewna, że nie
przyniesie to nic dobrego. Tamtego dnia w rozmowie przeszkodził im dzwonek na
lekcje. Przez kilka następnych starała się unikać, zarówno jego, jak i samego
tematu. W końcu, po wielu namowach, przyznała, że jej matka była czarownicą.
Najpierw posmutniał, słysząc czas przeszły. Wiedział wszak, jak i wszyscy, ze
Adri była sierotą od jedenastego roku życia. Zaraz jednak na jego twarzy
zagościł wyraz radości. Nieco ją to przygnębiło.
-
Posłuchaj – powiedział jej wtedy – oboje jesteśmy
świadomi swojej energii magicznej. Chciałbym byś razem ze mną wstąpiła do
Organizacji.
-
Organizacji?
-
Tak, nauczą nas tam, jak posługiwać się magią,
by pomagać ludziom.
-
Ale przecież, gdyby ludzie dowiedzieli się...
-
Ludzie się nie dowiedzą – przerwał jej –
będziemy ich chronić z ukrycia.
-
Chronić? Przed czym? - zapytała.
-
Przed wszelkim złem.
Miała wrażenie, że Jin zaraz
wybuchnie z emocji, tak bardzo chciał być członkiem tej Organizacji. Pewnie
podzielałaby jego zdanie, gdyby nie to, że magia zbyt mocno przypominała jej o
dzieciństwie. Od paru lat w ogóle nie kształtowała i nie używała energii
magicznej. Nie chciała. Postanowiła dać czas sobie i jemu. Odparła mu, by
poczekał do zakończenia szkoły. Wtedy mu odpowie. Zgodził się nadzwyczaj
chętnie. Przez następne dwa lata opowiadał jej co jakiś czas o tym, czym
zajmuje się Organizacja, jak się o nich dowiedział, ile super wyczynów mieli na
swoim koncie. Chciał z nią też ćwiczyć magię, ale nie bardzo miała na to
ochotę. Pewnego dnia, trzy miesiące przed zakończeniem szkoły, przyniósł jej
prezent.
Siedząc
na balkonie rozluźniła pięść, w której tak szczelnie chowała jedyną materialną
rzecz, którą od niego dostała. Podniosła dłoń na wysokość oczu. Srebrny
łańcuszek rozwinął się swobodnie. Uniosła rękę wyżej i skupiła wzrok na
delikatnie kołyszącym się wisiorku. Zrobił go specjalnie dla niej, wierząc, że
będą razem pracować. Wisiorek przedstawiał trzy ściany sześcianu. Na każdej z
nich widniała runa. Przyjrzała się im. Othila, Jera i Uruz. Kiedy jej to dał wyjaśnił
co oznaczają. Symbolizowały pierwsze litery imion założycieli. Było ich troje.
Kobieta miała na imię Oderi, mężczyźni zaś, to Javen i Ukiin. Oczy mu
błyszczały kiedy snuł plany na przyszłość. Każdy z członków organizacji
dostawał kurtkę z takim znakiem na plecach. Czułby się dumny, gdyby mógł nosić
coś takiego. Byłby kimś. Uśmiechała się wtedy zdawkowo, żałując, że tyle się
zmieniło, a ona nie może mu powiedzieć.
W
końcu trzy lata liceum dobiegły końca, wieńcząc zdaną maturą. Siedzieli w parku
sącząc pepsi i rozmawiając o egzaminach. Jin został przyjęty już rok wcześniej
i teraz znów usilnie ją namawiał, by poszła w jego ślady.. Milczała przez
dłuższą chwilę starając się wytrzymać jego wyczekujące spojrzenie. Westchnęła.
Musiała mu powiedzieć. Przyjaciół nie powinno się okłamywać. Następne kilka minut spędzili w milczeniu.
Ona zastanawiając się, czy nie popełniła błędu, on najwyraźniej przetrawiając
informację, którą się z nim podzieliła. Wstał, tak nagle, że podskoczyła.
Spojrzał na nią tak dziwnie i obco jak nigdy dotąd.
-
Odejdź – powiedział
-
Co?
-
Odjedź, musisz wyjechać z tego miasta.
-
Ale...
-
Wynoś się, już!
-
Ale... - również wstała.
Wtedy spojrzał na nią tak, że
zadrżała. W tym spojrzeniu był rozkaz, pogarda, panika, zmartwienie i żądza
mordu. Wszystko naraz. Wyrzuciła niedopałek papierosa. Wtedy nie wiedziała co o
tym myśleć. Teraz wydawało jej się, że pragnął ją chronić. Miał stać się łowcą,
a ona była zagrożeniem. Zwinęła łańcuszek i schowała go do kieszonki przy
udzie.
Wilk
powinien się zaraz zjawić. Westchnęła. Znów potrzebowała jego pomocy. Nie
znosiła potrzebować czyjejś pomocy. Wiedziała jednak, że jeśli pójdzie tam
sama, wpadnie w pułapkę. Przez te trzy tygodnie nie rozmawiali wiele o
ostatnich wydarzeniach. Podziękowała mu raz, choć wiedziała, że zrobił dla niej
wiele. Gryzło ją, że nie dała sobie rady sama, ale też to, że mogła mu się stać
krzywda. Chciała go chronić, chciała mieć siłę, by zawsze go chronić. Nie
wiedziała skąd bierze się to uczucie. To było nieco... dziwne, ale też bardzo
silne.
Złoty
krąg pojawiający się na gruzie wyrwał ją z zamyślenia. Chwile później w tym
miejscu zobaczyła wilka.
-
Yo – przywitał się.
-
Cześć Hakon – uśmiechnęła się na jego widok.
-
Więc co to za pilna sprawa?
-
Słuchaj dostałam wiadomość... - oboje wyczuli
zapach wampira - … poczekaj.
Ruszyła przed siebie w stronę
schodów znajdujących się naprzeciwko balkonu, które prowadziły na niższe
piętro.
-
Come
out, come out, where ever you are.
Zarzuciła tekstem z jakiegoś
filmu. Jej głos miał słodką barwę przyzywania. Jakby wołała małe dziecko, które
bawi się w chowanego, a nie potencjalnego wroga. Nagle ruszyła biegiem przed
siebie w stronę schodów i skoczyła z wymierzonym kopnięciem. Osobnik w którego
chciała trafić sparował, krzyżując ręce, ale i tak siła ciosu zmusiła go do cofnięcia się. Odskoczył
na to, co zostało z okna półpiętra i robiąc salto w tył zeskoczył na pas
zieleni, nazywany przez Adri górką. Skoczyła za nim, warcząc. Przeciwnikiem
okazał się wysoki na jakiś metr siedemdziesiąt pięć, na oko osiemnastoletni
chłopak. Miał długie ciemnoblond włosy, zaplecione w warkocze w taki sposób, że
wyglądały niczym związane luźno w kucyka dredy. Miał na sobie wygodne buty,
wytarte jeansy i białą, niezapiętą, koszule. Spod materiału widać było
umięśnioną klatkę piersiowa. Na szyi zaś miał dwa krótkie łańcuszki z drobnych
koralików, przylegające do skóry niczym obroża. Lekki jasny zarost zdobił jego
twarz. Uśmiechnął się nieodgadnionym rodzajem uśmiechu, ukazując kły.
Wampirzyca warknęła ponownie.
-
Zaczynaj – wycedziła.
Skoczył na nią bez ostrzeżenia,
niemal niezauważalnie. Zaatakował pięścią w prawą stronę jej twarzy, sparowała
cios niemal leniwie. Ponowił z lewej, znów się obroniła. W jednej chwili jej
nos znalazł się na torze jego pięści. Kucnęła i wyrzuciła nogę by go podciąć,
odskoczył. Pozostała w tej pozycji, jedynie nogę przesunęła tak, że teraz tą
wyprostowaną miała po swojej prawej stronie, a zgiętą po lewej. Prawą dłonią
opierała się o podłoże, lewą zaś zgiętą w łokciu trzymała lekko uniesioną.
Obserwowała przeciwnika.
Podbiegł do niej ponownie z
zamiarem kopnięcia, podskoczyła, jednocześnie wyprowadzając własną nogę do
ciosu, ich nogi skrzyżowały się i odskoczyli oboje. Ten wyprostował się,
zrobiła to samo.
-
Ruszaj - odezwał się.
Głos miał aksamitnie wampirzy,
miękki, ciepły. Można było się w nim niemal zatopić.
Skoczyła
w jego stronę z pięścią uniesioną do ciosu w brzuch. Sparował własną ręką,
chwytając przegub jej dłoni. Szarpnął nią tak, że poleciała do przodu mijając
go i niemal się wywracając. Odstąpił krok do tylu i uśmiechnął się pewny
siebie. Adri wyprostowała się. Ruszyła na niego raz jeszcze. Dlaczegoż on ją
zawsze musiał tak denerwować? Skoczyła z uniesioną nogą, schylił się tak, że
przeleciała nad nim. Wylądowała zgrabnie i zrobiła półobrót, wyrzucając stopę
ponownie. Znów kucnął unikając kopnięcia i uderzając otwarta dłonią w tę nogę,
na której stała. Jej figura załamała się, zrobiła szpagat niemal upadając.
Podtrzymała się rękoma po obu stronach ciała, po czym podskoczyła lekko
odbijając się dłońmi i wykonała ruch jak w capoeirze, chcąc podciąć przeciwnika. Zdążył odskoczyć. Uśmiechnął się
z uznaniem. Podskoczyła na rękach i wylądowała na stopach, pochyliła się lekko.
Ruszyła w jego stronę z zamiarem zadania ciosu w twarz. Chwycił ją za pieść i
zamknął w swojej dłoni, po czym szarpnął wampirzyca obracając ją jak w tańcu,
tak, że teraz stał za nią, a drugą ręką oplótł ją niemal przy szyi. Rozdziawił
usta ukazując ostre kły i zbliżył się do jej szyi.
-
Wygrałeś – powiedziała zrezygnowana.
-
Ano – przyznał z nieskrywanym zadowoleniem.
Jego głos był pełen
samozadowolenia. Wilk który obserwował walkę mniej więcej od połowy właśnie
zeskoczył z okna półpiętra, gotowy ratować przyjaciółkę. To co zobaczył
wprawiło go jednak w zdumienie. Wampir zamiast wbić w nią kły, ucałował
delikatnie jej szyję. Ona natomiast odwróciła się do niego przodem i przytuliła
czule. Wtedy blondyn zauważył go. Szarpnął czerwonowłosą, kierując ją za
siebie.
-
Czego tu psie?! - zapytał ostro.
-
No, no. Tylko nie psie – wilk wyciągnął miecz -
Adri może wyjaśnisz?
-
Spokojnie – powiedziała.
On jakby jej nie słyszał.
Pochylił się gotowy do walki. Twarz wykrzywiła mu się w grymasie, który miał
chyba imitować mieszankę pogardliwego i złośliwego uśmiechu, trudno o pewność w
tej kwestii. Szpony wysunęły się z jego dłoni niczym dziesięć ostrzy gotowych
do mordu. Zdawać by się mogło, że urósł chociaż i tak nie przewyższał
przeciwnika. Lekko rozchylił usta ukazując żądne krwi klingi kłów.
-
Uciekaj, ja się nim zajmę – te słowa skierował
do Adri.
Można było wręcz posądzić go o
totalną ignorancję, albo głuchotę!
Wilk machnął wielkim mieczem,
którego ostrze pokryło się błyskawicą. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby
kilka węży z elektryczności okrążało brzeszczot w nieprzerwanej wędrówce.
Towarzyszył temu cichy zgrzytający dźwięk.
-
Tylko samoobrona – zastrzegł, cofając się.
-
Czy ja mówię do ściany?!
Wampirzyca najwyraźniej nie
przywykła do ignorowania jej. W jednej chwili znalazła się między wilkiem, a
wampirem, twarzą do tego ostatniego. Wzięła się pod boki prezentując wymowną
postawę niezadowolenia. Wbiła wzrok w blondyna.
-
Uspokój się, nie jest wrogiem – rzekła. -
kminisz?
-
To wilk – skwitował.
-
Naprawdę? - zapytał Hakon zerkając na siebie –
O! Faktycznie.
Czerwonowłosa uśmiechnęła się
mimowolnie. Bez względu na sytuację, jej przyjaciel zawsze potrafił znaleźć
jakiś rozbrajający tekst. Dodając do tego drwiącą barwę głosu rozbawiłby
wszystkich, którzy nie widzieliby groźnego spojrzenia wampira. Ona widziała,
ale nie robiło na niej większego wrażenia. Położyła obie dłonie na klatce
piersiowej blondyna starając się w ten sposób go uspokoić.
-
To przyjaciel – powiedziała łagodnie.
-
Przyjaciel?! - wampir wyprostował się – Wilk?! -
to słowo przesycone było niedowierzaniem.
-
Jak widać – rzekła, wskazując na wilkołaka.
-
Ty się przyjaźnisz z wilkiem?! - był szczerze
zaskoczony.
-
A ja się przyjaźnie z wampirem – rzekł Hakon –
na mojej dzielni też nie za dobrze to wygląda.
Wzruszył ramionami, machnął
mieczem raz jeszcze, ten zgasł, po czym został schowany do pochwy na plecach.
Wyprostował się, pokazując, że nie ma zamiaru atakować.
-
Masz z tym jakiś problem? - zapytała tonem
wskazującym na to, by lepiej nie miał problemu.
-
No w sumie... nie – odparł nieco speszony.
-
No to dobrze – rzekła – bo nie mam zamiaru
rozdzielać was dwóch walczących.
-
No dobra, co tą wiadomością? - chciał wiedzieć
wilk.
Nim zdążyła odpowiedzieć odezwał
się wampir.
-
Wezwałaś mnie tu na pomoc, jeśli mam pomagać
wilkowi...
-
Nie wilkowi, tylko z wilkiem – przerwała mu,
naprawdę nie miała ochoty słuchać tego biadolenia.
-
Więc o co chodzi? - dopytywał się młody.
Z kieszonki przy udzie wyjęła
białą złożoną kartkę i rozwinęła ją ukazując zebranym wydrukowany tekst. Napis
na stronie brzmiał: „Pewnie już zauważyłaś nieobecność swojego ludzkiego
przyjaciela. Jeśli chcesz zobaczyć go żywego przyjdź do kościoła Świętego
Jerzego dziś o północy. P.S. Możesz zabrać swojego kundla.” Nie było podpisu,
ale była pewna, kto napisał tę notkę.
-
Porwała go – powiedziała, jakby faktycznie
potrzebne było wyjaśnienie.
-
Dobra to idziemy – rzekł wilk – tylko najpierw
nas przedstaw z łaski swojej.
-
Ah, no tak – powiedziała – zatem to jest Hakon –
rzekła wskazując na przyjaciela – mój przyjaciel wilk, a to – tu wskazała na
blond wampira – jest Derian, mój stwórca. - odczekała chwilę – a teraz podać
sobie ręce i nie skakać sobie do gardeł i wtedy możemy iść.
-
Miło poznać.
Wilk wyciągnął łapę do wampira w
przyjaznym geście, lecz ten nie ruszył się ani o milimetr wciąż wpatrując się
we wroga/przyjaciela, chyba nie bardzo wiedząc jak go sklasyfikować. Nie ufał
mu, ale wiedział też, że Adri nie była naiwna. Jeśli darzyła wilka przyjaźnią
coś w tym musiało być.
-
Cholera, nie mamy całej nocy!
Wampirzyca zezłościła się, widząc
wahanie stwórcy. Ten spojrzał na nią i pobladł jeszcze bardziej, o ile to było
możliwe. Podał w końcu dłoń wilkowi. Adri klasnęła w dłonie.
-
Chodźmy już, jeśli skrzywdziła maga...
-
Kim jest ten mag? - zapytał Derian.
-
Przyjacielem – odparł wilk.
-
Jest łowcą – wyznała szczerze.
-
Zatem nie mamy prawa się wtrącać – powiedział.
-
Ale ona to zrobiła przeze mnie – zaprotestowała.
-
Jak to?
-
Ponieważ pomagał, ratując mnie, gdy chciała mi
wymierzyć karę za Sefira.
-
Kogo?
-
Oj długa historia – wtrącił się wilk.
-
Nie ciebie pytam – głos Deriana był nieco za
ostry.
-
Sefir, to wampir, który zabił siostrę maga.
Schwytałam go i oddałam mu na egzekucję.
-
Oddałaś naszego łowcy?! - niemalże krzyknął – a
teraz chcesz tego łowce ratować?!
Wyglądał tak, jakby właśnie
dowiedział się, że ziemia jest płaska. Jak żył nie widział wampira, który tak
chętnie pakuje się w kłopoty. Może to z powodu niepełnej przemiany? A może taka
już była jako śmiertelniczka, nie wiedział. Co ona sobie u licha myślała?
Pewnie najpierw zrobiła, a pomyśleć już nie zdążyła. Ostatnim razem widzieli
się kilka lat temu, a ona już wpakowała się w tarapaty. Naprawdę, z tej
dziewczyny nie można spuścić wzroku chociażby na minutę. Patrzyła na niego tym
swoim spojrzeniem. Jej oczy mówiły, że w zasadzie nie ma znaczenia, co on
postanowi, ona i tak pójdzie i zrobi swoje. Widział już takie spojrzenie i
wtedy też wpakowała się w kłopoty. Nie miał zamiaru jej na to pozwolić i tym
razem. Westchnął. Spojrzał na wilka.
-
Czy kiedykolwiek zrobiłeś lub chciałeś zrobić
jej krzywdę? Ty, albo ten mag? - zapytał.
-
Nie – odparła, nim tamten zdążył otworzyć pysk.
-
Nie ciebie pytam – odparował zimno.
-
Nie – odrzekł wilkołak – stałem się taki –
wskazał na siebie – długi czas po tym jak się poznaliśmy, może dlatego nie mam
do niej żadnych... - zamyślił się szukając słowa – uprzedzeń.
-
Rozumiem.
-
Czy możemy już ruszać? - wtrąciła się Adri –
zaraz będzie północ.
-
Postaraj się nie wchodzić mi w drogę psi...
ekhm, wilku – Derian wysilił się na uprzejmy ton, choć nie bardzo mu to wyszło.
-
Spoko – Hakon wzruszył ramionami.
Wampirzyca
przywołała ich obu do siebie i wyciągnęła ręce. Jej stwórca domyślił się, co
teraz nastąpi. Jeśli miał być szczery, nie lubił tego sposobu podróżowania. Był
może szybki i wygodny, ale jemu za każdym razem zdawało się, że wejdą w to jej
zaklęcie i już nie wyjdą, albo wyjdą z pomieszaną genetyką. Wzdrygał się na
samą myśl. Adri dotknęła ich ramion i chwilę potem znaleźli się na dziedzińcu
kościoła.
Budynek
składał się z dwóch poziomów. Przed nimi rozpościerały się szerokie na ponad
cztery metry schody na drugie piętro. Po obu stronach stopni znajdowała się
kamienna poręcz w gotyckim stylu. Plac przed kościołem wyścielony był
kamiennymi, kwadratowymi płytami. Za nimi wyrastał dość wysoki, czarny,
metalowy płot, odgradzający posesję, oraz wielka brama i furtka. Wilk
zorientował się, dlaczego Eiva wybrała to miejsce. Kościół zbudowany został na
samym końcu miasta, a od najbliższych budynków dzieliło ich dobre pół
kilometra. Wszędzie wokół były pola, które w niedługim czasie
najprawdopodobniej zostaną sprzedane pod budowę luksusowych domków jednorodzinnych.
Po obu stronach kamiennego placu znajdował się nieduży pas zieleni ozdobiony
krzewami róż. Po prawej, na samym środku zielonego dywanu wyrastała wysoka
na dziesięć metrów, betonowa wieża. U
jej szczytu wisiały trzy dzwony, każdy
następny mniejszy od poprzedniego. Skrajnie na skos, z prawej, Hakon zauważył
skromną kamienną kapliczkę Najświętszej Marii Panny, oraz ławkę przed nią. Po obu stronach placu, przy granicy z
zielenią, w równych odstępach, poustawiane były takie same ławki. Gdzieś w
oddali zagrzmiało, jakby niebo dawało znać, iż wie o intruzach na ziemi
świętej.
Oczywiście to bzdura.
Wilk
nigdy nie był specjalnie wierzący, a po tym co działo się w ostatnich
tygodniach, doszedł do wniosku, że wiara chrześcijańska czy też nie, to jego
najmniejszy problem. Adri również omiotła wzrokiem otaczający ich plac. Dawno
tu nie była, lecz zauważyła, że poza wymienionymi ławkami, nic (przynajmniej z
zewnątrz) się nie zmieniło. Mało kto, stojąc przed bramą kościoła, wiedział że
jego dach układa się w kształt otwartej księgi. Widać to było dopiero z daleka.
Wzięła głęboki oddech. Jej przyjaciel potrzebował pomocy, a ona zamierzała mu
jej udzielić. Weszli po schodach i otworzyli wielkie, dwuskrzydłowe, ciężkie,
drewniane drzwi. W środku panował półmrok. Pokonali kolejne schody i znaleźli
się w sporej sali. Długi czerwony dywan wskazywał im drogę od wejścia do
ołtarza. Po obu jego stronach poustawiane były drewniane ławy, na których
wierni zasiadali podczas mszy. Były ich cztery rzędy, po prawej i lewej, oddzielone
białymi kolumnami. Na bocznych ścianach znajdowały się średniej wielkości
witraże, przedstawiające drogę krzyżową. Za ich plecami na górnym balkonie, do
którego prowadziły schody po obu stronach sali, znajdowały się imponujące,
białe organy. Wąski, ale za to wysoki do samego dachu witraż zdobił ścianę za
kamiennym ołtarzem, który umieszczony był naprzeciwko nich. Przykryto go białym
obrusem, a przez szkło witraża promienie księżyca oświetlały nieco
pomieszczenie.
Było dziwnie
cicho.
Za cicho.
Na obrusie, niczym kontrast negatywu, siedziała
ona. Ubrana w czarne spodnie na kant, oraz czarny żakiet. Całości dopełniał ten
sam krwistoczerwony krawat, który Hakon widział ostatnio. Kpiący uśmiech nie
schodził jej z twarzy. Przez jego głowę przeleciała myśl, że ona chyba nawet
śpi tak drwiąco uśmiechnięta. Może ma jakiś szczękościsk, albo coś w tym
guście. Zdawać by się mogło, że wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet o
milimetr od ostatniego czasu.
-
Widzę, że dostałaś moją wiadomość – rzekła,
zwracając się do Adrelii.
Pod ołtarzem, na wpół siedział,
na wpół leżał mag. Ręce miał spięte z przodu kajdankami i połączone łańcuchem z
obrożą, która na oko wyglądała na srebrną. Eiva trzymała drugi koniec łańcucha
niczym smycz. Spojrzenie Jina było przytłumione, mgliste, jakby nie bardzo
wiedział, co się wokół niego dzieje i gdzie się znajduje. Na szyi tuż przy
uszach, Adri zauważyła kilka różnych śladów wampirzych ugryzień. Była pewna, że
pod obrożą, a może i pod ubraniem jest ich jeszcze więcej. Ci cholerni krwiopijcy.
W ogóle nie znali umiaru. Ich okrucieństwo było odwrotnie proporcjonalne do ich
inteligencji. Czasami nienawidziła swojego gatunku tak bardzo, że aż trudno
było jej pamiętać, że jest tylko w połowie wampirem. Jeszcze trudniej zaś, że
istnieją tacy jak Derian, czystej krwi wampiry nie czerpiące radości z
bezmyślnego znęcania się nad ofiarą. Byli drapieżnikami, stworzonymi, by
zabijać, by przetrwać. Ona znalazła sposób, by nie uśmiercać. Kosztowało ją to
wiele wysiłku, ale w końcu udało się. Co prawda nie zawsze potrafiła się
opanować ... Jak oni mogli się tak zachowywać?! Jak mogą się wywyższać?! Jak
mogą uważać się za lepszych?! Niczym nie różnią się od zwierząt!
-
Oddaj maga - wycedziła.
-
Oddam – tamta umilkła na chwile – Za kundla -
dokończyła.
-
Nie widzę tu żadnego kundla – rzekł Hakon nad
wyraz spokojnie.
-
Niczego nie dostaniesz! - warknęła Adri.
-
Widzę, że przyprowadziłaś ze sobą nie tylko
swojego psa – czarnowłosa kontynuowała niewzruszenie.
Nie czekała, skoczyła na „czarną”
bez ostrzeżenia. Przeliczyła się. Tamta odepchnęła ją tak mocno, ze uderzyła
plecami o balkon, na którym stały organy i wylądowała na ziemi pod nim.
Podniosła się powoli, z wyrazem wściekłości na twarzy.
-
To dobrze – rzekła Eiva, jakby zupełnie nie
zwróciła uwagi na to, co stało się przed chwilą – moi ludzie chętnie się
pożywią.
Dopiero teraz czerwonowłosa
zorientowała się, co było nie tak w tym pomieszczeniu. Zza licznych kolumn
wyszło kilku, może kilkunastu wampirów. Niektórzy byli starzy lub dorośli,
poubierani w sutanny. Inni zaś nastoletni ubrani w komże. Adri zadrżała. Eiva
pozamieniała księży i ministrantów w żądne krwi potwory. Gniew rozlał się po
czerwonowłosej, niczym ogień po benzynie. Nie chciała by zginęli. Nie chodziło
tylko o to że byli duchownymi, chodziło o to, że byli ludźmi i... wtedy
zobaczyła wampirzego jedenastolatka. Warknęła przeciągle. Nie mogła pozwolić im
żyć. Choć technicznie rzecz biorąc byli już martwi. Nie mogła ich też zabić.
Nie była pewna, czy dałaby radę... Wiedziała natomiast, że może liczyć na swoich
towarzyszy. Ona zaś zajmie się tą sadystką. Wypruje z niej flaki, a potem ją
nimi nakarmi.
Ponownie
warknęła.
Derian, widząc
zbliżających się przeciwników, również warknął.
Hakon zaś,
chyba tylko po to by nie czuć się gorszym, również wydał z siebie warknięcie.
Dhampirzyca
ruszyła.
-
Odczep się od maga – powiedziała – to o mnie ci
chodzi.
-
Oczywiście, że tak – rzekła Eiva i uśmiechnęła
się wrednie szczerząc kły.
Derian sięgnął za pas jeansów i
wyjął dwa sztylety. Hakon zdziwił się, gdyż był pewien, że nie widział
wcześniej u wampira broni i to jakiej... Ostrza sztyletów miały długość około
trzydziestu centymetrów i delikatnie zakrzywiały się w górę. Dolna krawędź o
lekko falowanym kształcie była wygładzona, natomiast górną na długości około
pięciu centymetrów od końca wieńczyły ząbkowania. Srebrna klinga ozdobiona
została czerwonymi rysami nie dających się opisać kształtów. Rękojeść z
czarnego metalu, idealnie dopasowana do dłoni, zakończona została wizerunkiem
rozwartej paszczy smoka. Srebro błysnęło w blasku świec poustawianych przy
kolumnach. Wampir pochylił się lekko, wyważył broń w dłoniach i chwycił pewnie.
Wilk zagiął łapy w postać szponów. Jego pazury doskonale spełniały rolę noży.
Przełknął głośno ślinę. Księża i
ministranci. Nie. Teraz byli po prostu żądnymi krwi nowo narodzonymi.
Wampiry
można zabić na kilka sposobów.
Pozbawiając całkowicie krwi, gdy ciało, niczym silnik bez paliwa, nie jest w
stanie funkcjonować. Ucinając głowę,
ukracając w ten sposób możność władzy umysłu nad ciałem. Przebijając
serce specjalną bronią, która zamrażając narząd zatrzymuje przepływ krwi. Był
jeszcze jeden sposób, ten który wypracowali magowie, będący zarazem jedynym,
który znał wilk. Świetlista strzała. I chociaż był tu mag, to raczej niezdolny
do użycia tego zaklęcia. Razem z Dakonem zabili tamtych dwóch, zatem nie będzie
zmieniał taktyki.
Szli
w ich stronę uzbrojeni w kły i pazury. Wydawać by się mogło, że nie zwracali
zupełnie uwagi na Adri, która uparcie zmierzała ku znienawidzonej
wampirzycy. Gdzieś w połowie drogi,
skoczyła ponownie. Odepchnięta, po raz wtóry uderzyła o balustradę balkoniku.
Opadła i dotknęła tyłu głowy. Wyczuła odrobinę krwi na potylicy. Wydała z
siebie długie warknięcie w momencie, gdy Derian doskoczył do pierwszego z
księży, zatapiając w jego szyi sztylet, nim tamten zdążył zaatakować.
Czerwonowłosa podniosła się kipiąc gniewem. Obserwując przeciwniczkę, lewą ręką
sięgnęła do kieszonki przy udzie. Zatopiła dłoń wewnątrz i chwile po tym
wyciągnęła coś z torebeczki. Hakon właśnie odskoczył od przeciwnika w komży,
kątem oka spoglądając na przyjaciółkę i zamarł. Z tej małej sakiewki wielkości
dłoni ona wyjęła... miecz! Wiedział, że zna magię ale coś takiego? Co to było,
u licha? Woreczek Mikołaja, czy składany miecz?! Nie byle jaki miecz zresztą. Idealnie pasował
do reszty jej stroju. Przez głowę przeleciało mu wspomnienie momentu, gdy
pomyślał o tym jak bardzo Adri lubi wszystko co japońskie. Mieczem oczywiście
okazała się katana. Czarna rękojeść przeplatana była krwistoczerwoną tasiemką,
delikatnie zwisającą przy końcu. Perfekcyjnie pasowała do srebrnej klingi i
wyrytych na niej fantazyjnych run. Co ciekawe, dolna krawędź klingi powleczona
została czymś błyszczącym i czerwonym. Tak się na nią zapatrzył, że
niespodziewany cios omal go nie dosięgnął. W ostatniej jednak chwili blond
wampir doskoczył do przeciwnika rozcinając mu gardło tuż przed wilkiem. Ten
otrząsnął się i spojrzał na towarzysza z niemym podziękowaniem w oczach. Ruszył
na kolejnego uderzając barkiem tak, że tamten aż się zatoczył. Młody ksiądz w
czarnej sutannie bez ostrzeżenia zaszarżował na Hakona, który w mgnieniu oka
wyjął miecz zatapiając czarną klingę w jego brzuchu, po czym kopnął go
powalając na ziemie. Tymczasem Derian dopadł do kolejnego, skracając go o
głowę. Wilk nawet się nie zorientował, gdy wampir, niemal nie wydając żadnego
dźwięku, znalazł się za jego plecami zatapiając oba sztylety w sercu kolejnego
z przeciwników.
-
Skup się – rzekł.
-
Okey, sorry – wilkołak wyraźnie był
rozkojarzony.
-
Nie myśl o tym kim byli. – wampir zauważył
wahanie towarzysza – Myśl o tym czym są teraz. Są zagrożeniem. O tym pamiętaj.
-
Tak... rozumiem.
W rzeczywistości rozumiał.
Doskonale zdawał sobie sprawę z czym mają do czynienia. Wiedział dobrze, ze oni
tylko wyglądają tak niewinnie, mimo wystawionych kłów i czerwonych oczu. Nie
byli już ludźmi i co najważniejsze, nie było możliwości zwrócenia im życia. To
Eiva im je zabrała. Oni muszą po prostu nie dopuścić, by jej czyny skrzywdziły
kogoś jeszcze. Wziął się w garść. Musiał walczyć. On, albo oni. Wybór był
prosty. Machnął mieczem odcinając głowę chłopcu, który wyglądał na jedenaście
lat. Tamten nawet nie zawył, nawet nie zauważył. Kolejny zadrapał go w ramię.
Wilk warknął, zatapiając czarną klingę w jego klatce piersiowej. Zaatakowało dwóch
następnych. Jeden został rozcięty niemal na pół od ramienia do samego pasa,
drugi zaś kopnięty tylną łapą z taką siłą, ze wbił się w kolumnę. Hakon był
cały we krwi, lecz, co dziwne, Derian był czysty jakby dopiero nałożył świeżą
koszulę. Te rozmyślania kosztowały wilka kopniaka w brzuch, wywalił się na
plecy, a przeciwnik skoczył na niego najpewniej z zamiarem zatopienia weń kłów.
Równie nagle został zerwany z wilkołaka, chwile później zsuwając się bezwładnie
z ostrza sztyletu, dzierżonego przez Deriana.
Adri,
przełożywszy miecz do prawej dłoni, ruszyła w stronę Eivy, która do tej pory
obserwowała całą scenę z jawnym rozbawieniem.
-
Zetrę ci ten uśmieszek z twarzy – wycedziła
czerwonowłosa.
Jeden z żywych jeszcze wampirów
ruszył w jej stronę. Gdy był już wystarczająco blisko, skoczył, wylądował pół
metra za nią, czarna rękojeść sztyletu wystawała mu z oka. Ona nie zwróciła na
to najmniejszej uwagi. Coraz czerwieńsze oczy wpatrzone były w przeciwniczkę.
Pieprzona suka zadarła z niewłaściwą Dhampirzycą. Nie dość, że nie miała odwagi
sama do niej przyjść, to jeszcze porwała jej przyjaciela, wyżywając się na nim
jakby był czemukolwiek winny. Przemieniła w żądne krwi bestie księży i
ministrantów. Nazwała jej najlepszego przyjaciela kundlem i nawet nie raczyła
ruszyć się do walki! Od samego początku siedziała sobie wygodnie rozkoszując
się tym, co się przed nią działo jak jakimś cholernym widowiskiem! Ale dość już
tego! Ona pokaże tej zdzirze gdzie jest jej miejsce. Niech zasmakuje jej
klingi, a potem będzie patrzeć jak kona w męczarniach.
Ruszyła
z krzykiem. Biegła w jej stronę z mieczem uniesionym do pchnięcia na wylot.
Przez myśl przeleciało jej, że Eiva sparuje cios lub zwyczajnie zrobi unik. To
co faktycznie zrobiła czarnowłosa przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Pociągnęła za łańcuch z taką siła, że wypchnęła maga wprost na ostrze miecza.
Adri nie zdążyła zahamować. Klinga zatopiła się w człowieku, który pod wpływem
bólu jakby odzyskał świadomość. Osunął się na kolana, a Adri wraz z nim.
-
Jin...
-
P... przyszłaś – wyszeptał z trudem.
Wyciągnęła z niego miecz, którego
ostrze zaraz potem uderzyło z brzdękiem o kamienne schody pod ołtarzem.
-
Jasne że przyszłam – odparła pośpiesznie.
Natychmiast przyłożyła dłoń do
krwawiącej rany. Skoncentrowała się i już po sekundzie wokół dłoni dało się
zauważyć fioletowo czerwone iskierki, niczym wyładowania elektryczne. Eiva w
tym czasie już uciekała schodami ukrytymi za ścianą po prawej stronie ołtarza.
-
J..ja … - zaczął – nie.. mogłem..
-
Nic nie mów, wyciągnę cię z tego – przerwała mu.
- Derian! - zawołała stwórce.
Jej dłoń oplatało coraz to więcej
iskierek, które wydawały syczący dźwięk.
-
Nie.. nie mogłem... wtedy... - próbował dalej.
Wokół niego powiększała się
kałuża krwi.
-
Nic nie mów, wszystko będzie dobrze.
Mówiła do niego, a w jej głosie
narastała panika, oddychała coraz szybciej, niemal już dysząc z przejęcia i
wysiłku spowodowanego zaklęciem leczenia. Liczba iskierek podwoiła się, a potem
potroiła.
-
Jin! Jin, nie zamykaj oczu, zostań ze mną, Jin!
- poklepała go delikatnie po policzku drugą ręką.
-
Nie... mogłem... zostać.. - wyszeptał ledwo
dosłyszalnie.
-
Derian! - wrzasnęła zniecierpliwiona.
Hakon
pozbawił głowy ostatniego wampira jakiego miał w polu widzenia. Usłyszał
wołanie przyjaciółki i czym prędzej podbiegł do ołtarza. Jej stwórca natomiast
właśnie pozbawiał krwi ostatnich dwóch, którzy byli na sali.
-
Derian! Pomóż mi tu, do kurwy nędzy! - wrzasnęła
raz jeszcze.
Powaliwszy ostatniego z nowo
narodzonych, znalazł się przy niej i kucając położył jej dłoń na ramieniu.
-
Idź za nią ja się nim zajmę – rzekł swym
aksamitnym głosem.
Adri nie ruszyła się jednak z
miejsca, nadal lecząc maga. Jej dłoń wyglądała jak skąpana w czerwonofioletowym
prądzie. Przyłożyła drugą dłoń, a Derian dołożył swoją. Wokół jego ręki również
zaczęło się iskrzyć.
-
Idź – powtórzył.
Lecz ona nadal się nie ruszyła,
zupełnie jakby go nie słyszała. Wściekle czerwone oczy wpatrzone były w iskry.
-
Wilku zabierz ją stąd i złapcie tę sadystkę –
wampir skierował te słowa do Hakona.
-
Chodź, nie możemy dać jej uciec – rzekł tamten,
chwytając Adri za rękę.
Wstała, dłonie przestały się
iskrzyć. Patrzyła w nie, jak na coś obcego. Były całe we krwi.
Krwi Jina.
Rana została
zadana jej mieczem.
Trzymanym
przez nią.
Stała tak wpatrując się we własne
dłonie, równie czerwone jak jej oczy. Derian przyłożył drugą dłoń do rany.
-
Idźże do cholery! - wrzasnął do niej.
-
Idziemy – wilk pociągnął ją za rękę.
Zazgrzytała zębami, chwile potem
wydała z siebie przeciągłe warknięcie. W dźwięku tym zawarła wszystkie uczucia.
Gniew, rozpacz, żal, poczucie winy i strach o przyjaciela. Gdyby była wilkiem
zapewne by zawyła. Zacisnęła wolną pięść, opuszczając ręce wzdłuż ciała.
Pozwoliła prowadzić się wilkowi, po drodze zabierając miecz. Posmakował krwi
maga, posmakuje i wampira, obiecała sobie. Pobiegli w stronę, w którą udała się
Eiva. Adri wyminęła wilka i ruszyła biegiem, żądna zemsty.
Schody
okazały się tak wąskie, że musieli zbiegać gęsiego. Prowadziły na niższe
piętro. Gdy byli już u ich kresu, wampirzyca nagle odleciała w tył wpadając na
wilka i przewracając ich oboje. Sapnęła podnosząc się i chwytając miecz, który
wcześniej wypadł jej z dłoni. Oboje wyszli na szeroki korytarz.
-
Nigdzie dalej nie pójdziecie – powiedział...
Lev.
-
Zejdź mi z drogi – wycedziła, a ostatnia sylaba
zatonęła w warknięciu.
Hakon oniemiał. Przecież go
zabili. Drań nie żył, oni obaj. Pamiętał jak wbił w niego miecz, po samą
rękojeść, drugiemu rozszarpał tors. Nie podnieśli się. Jakim więc cudem stał tu
teraz? To wszystko było niepojęte. Chwycił za miecz.
-
Nie mamy czasu na ciebie – powiedział.
Zamachnął się wilczym mieczem,
którego klinga pokryła się błyskawicą. Przeciwnik odskoczył, wyprowadzając cios
nogą z taką siłą, że kopnięta broń wypadła wilkowi z dłoni.
-
Drugi raz to nie przejdzie psie – wycedził przez
zęby.
-
Spieprzaj – rozkazała Adri.
Ruszyła z rozbiegu w jego stronę
z uniesioną bronią, lecz w ostatniej chwili śliznęła się wymijając Lev'a,
ustawionego w pozycji do walki. Podniosła się z gracją i szybkością filmowych
ninja i pobiegła, zostawiając w korytarzu echo słów wykrzykniętych w stronę
przyjaciela.
-
Zajmij się nim!
Hakon, nie mając większego
wyboru, ponownie chwycił miecz i pokrył jego ostrze błyskawicą. Tamten spojrzał
za czerwonowłosą i mruknął coś pod nosem, po czym przeniósł wzrok na
przeciwnika. Ruszył. Tak nagle i szybko, że ledwie można było to zauważyć, pół
sekundy później wilk poczuł kopnięcie w plecy. Poleciał do przodu, lecz wstał
błyskawicznie i skoczył na wampira próbując ciosu mieczem z góry. Ten
najwyraźniej nic sobie z tego nie robiąc, znów wykorzystał swoje zdolności. Gdy
tylko wilk wylądował, wampir już znalazł się za nim zatapiając szpony w jego
ramieniu. Odskoczył, gdy Hakon zawył z bólu. Nastolatek odwrócił się gwałtownie
i machnął mieczem, chcąc zadać niespodziewany cios. I tym razem na nic to się
zdało. Wampir, najwyraźniej czerpiąc jakąś chorą satysfakcję z zabawy z
wilkołakiem, znów znalazł się za nim. Chwycił go za tył głowy i pchnął tak, że
czołem uderzył w ścianę korytarza. Odskoczył chichocząc. Zamroczony wilk
podniósł się powoli, chwycił mocniej miecz, którego ostrze tym razem pokryło
się ogniem. Ten facet zaczynał go denerwować. Otarł sierść na czole z krwi.
I
skoczył.
Tak
niespodziewanie i tak pewnie, że rozbawiony przeciwnik nie zdołał się uchronić.
Trafione mieczem prawe ramie zostało rozcięte tak mocno, że jeszcze kilka
centymetrów i ręka oddzieliłaby się od ciała. Wampir zawył z bólu. Zraniona
ręka nie nadawała się już do użytku, więc zaatakował drugą. Hakon był na to
przygotowany, złapał go za nadgarstek, przerzucił nad sobą. Gdy tamten upadł,
doskoczył do niego i usiadł na nim okrakiem, chwycił go za włosy.
-
Tym razem nie wstaniesz – obiecał.
Przyłożył ognistą klingę do szyi
leżącego i nie czekając na reakcje, jednym, mocnym cięciem pozbawił go głowy.
Ciało zwiotczało, a krew rozlała się, barwiąc posadzkę na nowy kolor. Hakon
wstał dysząc. Spojrzał w stronę, w którą pobiegła jego przyjaciółka i jak na
zawołanie usłyszał jej krzyk. Ruszył pośpiesznie.
Skręcił
korytarzem w prawo i zbiegł w dół po czterech kamiennych stopniach. Rozejrzał
się. Stał teraz niedaleko ołtarza na dolnym poziomie kościoła. Było tu o wiele
zimniej niż na górze. Pomieszczenie nie miało okien, a ściany i kolumny
zrobione były z marmuru. Kilka z nich było tak poobijanych, że cudem tylko jeszcze
stały. Większość ław była połamana, a konfesjonały, znajdujące się na końcu
sali, poprzewracane. W momencie, gdy wszedł do pomieszczenia, Adri zaryła brodą
o ławki, rzucona przez Snake'a. Miecz wampirzycy leżał gdzieś na podłodze. Jej
przeciwnikowi krwawiło ucho i prawa ręka, poza tym wyglądał na w pełni
sprawnego. Hakon jednak nie tracił czasu na zastanawianie się, dlaczego i ten
przeżył ich ostatnie spotkanie. Jakby wiedząc, że się o nim myśli spojrzał na
wilka.
-
Czego tu psie? - warknął.
-
Zgadnij? - zadrwił wyciągając miecz.
Wampir ruszył w jego stronę bez
słowa. Nie był tak szybki jak Lev, ale był na pewno o wiele silniejszy. Nie
miał broni, lecz miało się pewność, że jego szpony w zupełności wystarczały.
Zamachnął się i wytrącił wilkowi broń z łapy.
-
I co zrobisz bez tego cacka?
Pytanie padło w tym samym
momencie, w którym ciężka pięść wylądowała na wilczym pysku. Odrzuciło go to na
sporą odległość, ale błyskawicznie się podniósł, pochylił się lekko i ruszył z
pazurami na przeciwnika. Ten chwycił jego łapy tak, że niemal spletli palce, i
unieruchamiając go zamachnął się głową uderzając czołem w czoło wilka.
Odrzuciło mu głowę w tył.
Zabolało.
Diabelnie
zabolało.
Nie
zwaliło go to jednak z nóg, wiedział, że musi działać szybko. Kątem oka
zauważył, że Adri szukała miecza. Uniósł kolano i kopnął wampira w brzuch,
udało mu się uwolnić ręce. Gdy tamten się zgiął, został dodatkowo powalony
łokciem na ziemię. Wampirzyca znalazła miecz. Doskoczyła do leżącego Snake'a, w
momencie, gdy Hakon z niego schodził. Usiadła na nim okrakiem i wbiła mu miecz
w kark. Zacharczał i podpierając się rękoma próbował się podnieść, co
powodowało jedynie powiększenie rany. Czerwonowłosa uniosła się i całym ciałem
naparła na rękojeść miecza, jakby chciała ostrzem przebić kafelki w podłodze.
Snake zacharczał ponownie i znieruchomiał w kałuży własnej krwi. Zeszła z
niego, wyszarpała miecz i z obojętnością na twarzy ruszyła w stronę drzwi
wyjściowych.
Gdzieś
w oddali zagrzmiało. Hakon ruszył za przyjaciółką. Wyszli na zewnątrz. Padało.
Znajdowali się teraz z boku budynku kościoła, dokładnie po prawej stronie. Na
jednej z ławek siedziała Eiva, a obok niej leżał jakiś miecz. Zdawać by się
mogło, że krople deszczu omijają ją z własnej, nieprzymuszonej woli pozostania
przy życiu choć sekundę dłużej, nim uderzą o bruk.
-
Och, jesteście rozkoszni – rzekła, wstając.
Adri nie odpowiedziała.
Nie miała ochoty z nią rozmawiać.
Nie miała ochoty w ogóle rozmawiać.
Skoczyła
bez ostrzeżenia z pięścią uniesioną na twarz przeciwniczki, tamta uniosła rękę
parując cios i spojrzała jej w oczy.
-
Poddaj się mojej woli – powiedziała.
Zahipnotyzowana znieruchomiała.
Opuściła rękę. Miecz upadł na kamienny chodnik.
-
Zabij wilka – rozkazała Eiva aksamitnym głosem.
- a potem skończ własny, marny żywot.
Wampirzyca obróciła się powoli,
niemal mechanicznie, w stronę przyjaciela. Jej oczy były puste, jakby dusza,
która się zwykle za nimi kryła, znalazła sobie jakieś inne, lepsze miejsce.
Wysunąwszy szpony ruszyła na wilkołaka. Ten uniósł lekko miecz i obserwował ją
jak się zbliżała. Nie miał najmniejszej ochoty z nią walczyć. Znalazła się przy
nim i wymierzyła solidnego kopniaka prosto w jego tors, odrzuciło go to na
dobre dwa metry, a miecz wypadł mu z ręki. Wstał powoli i ruszył w jej stronę,
lecz w ostatniej chwili skręcił, zmieniając cel, którym teraz stała się Eiva.
Miał nadzieję, że gdy pozbawi ją życia to uwolni Adri spod jej hipnozy. Już się
rozpędzał, kiedy czerwonowłosa dhampirzyca powaliła go na ziemie. Nim się
zorientował, już siedziała na nim okrakiem, przygniotła jego łapy kolanami i
uniosła szponiastą dłoń do ciosu. Przyszła mu do głowy myśl, że gdy te ostrza
spotkają się z jego gardłem, to już nic go nie uratuje. Spróbował się szarpnąć.
Nie dało to żadnego efektu poza wzmocnieniem nacisku jej kolan. Warknął pod
nosem, musiał myśleć szybko, wręcz błyskawicznie. Miała takie puste oczy... Coś
biało niebieskiego zerwało ją z niego tak gwałtownie, że aż zamrugał. Zerknął w
tę stronę i zobaczył taką samą scenę jaka miała miejsce przed chwilą, tylko, że
ona leżała na ziemi, a siedział na niej Derian.
-
Poddaj się mojej woli – powiedział, używając
kontr-hipnozy.
Wilk spojrzał w stronę Eivy,
chwytała właśnie coś, co wyglądało na szczerozłoty miecz. Podniósł się
gwałtownie i chwycił swoją broń. Adri najwyraźniej ocknęła się jakimś cudem, bo
warknęła wściekle na stwórce.
-
Złaź ze mnie!
Zeskoczył z niej jak oparzony,
Wilk ruszył ku przeciwniczce, która z niejakim rozbawieniem na twarzy,
przyglądała się całej scenie. Biegł już, mając nadzieję, że ją zaskoczy, kiedy
przyjaciółka wyminęła go z szybkością niemal petardy, warcząc po drodze coś co
brzmiało jak „moja”.
Zatrzymał
się zaskoczony.
Miecze
obu kobiet zgrzytnęły, gdy klingi spotkały się ze sobą. Na ostrzu Adri
zaświeciły się czerwone runy. Derian podszedł do niego i położył mu dłoń na
ramieniu. Sam w równym stopniu, co wilkołak chciał rozprawić się z czarnowłosą
wampirzycą, ale wiedział, że kiedy Adri ma taki wyraz w oczach, lepiej nie
wchodzić jej w drogę.
-
W porządku? - zapytał.
-
Tak, jasne... - odparł Hakon nie odrywając
wzroku od walczących wampirzyc.
Ich miecze raz za razem spotykały
się, a klinga czerwonowłosej ozdabiała każdy z tych razów, krwistymi runami.
Wilk chciał pomóc. Przecież mógł pomóc! Wspólnymi siłami, już dawno by to
zakończyli, ale... Coś w jej warknięciu nakazało mu czekać. Klingi ponownie
zgrzytnęły o siebie, gdzieś w oddali zagrzmiało. Ostrza siłowały się ze sobą,
po chwili Eiva zakręciła swoim tak, że wytrąciła Adri z ręki. Miecz poleciał w
górę, ta spojrzała za nim odruchowo i wtedy poczuła ból. Zerknęła w dół i
zobaczyła rękojeść złotego miecza wystającego z jej brzucha. Zachwiała się.
-
Adri! - wrzasnął Hakon z przerażeniem.
Już miał ruszyć, kiedy silna ręka
Deriana zacisnęła się na jego ramieniu, unieruchamiając go.
-
Poczekaj – powiedział spokojnie.
-
Ale... - odparł, wyciągając rękę w jej stronę.
Eiva korzystając z okazji, jaką
było widoczne zaskoczenie czerwonowłosej, wyciągnęła szybko miecz i zrobiła
obrót, celując w szyję.
Dłoń wampira
zacisnęła się nieco mocniej na ramieniu wilkołaka.
-
Wiesz, może i ja cię nie lubię – rzekł – ale to
nie znaczy, że chciałbym, żebyś zginął. Urwałaby mi łeb, gdybym ci na to
pozwolił.
-
Nie rozumiem, przecież ona... - cofnął się o
krok, pod wpływem nacisku Deriana.
Złoty miecz zatrzymał się na..
skrzydle. Adri stała, owinięta kruczoczarnymi skrzydłami, niczym kokonem. Hakon
oniemiał. O co do licha chodziło?
-
Wiedziałem – szepnął blondyn.
W głosie wyczuć można było nutkę
ulgi, jakby bał się, że nie miał racji. Wilk rozdziawił pysk ze zdziwienia,
kiedy skrzydlaty kokon przesunął się chwiejnie w tył. Kilka piór, odciętych
złotym mieczem, upadło na ziemię, lecz to raczej nie naruszyło struktury
reszty.
-
Co … to...? Co się dzieje?- zapytał wilkołak.
-
Wściekła się – odparł Derian, jakby to miało
cokolwiek wyjaśnić.
Kokon zrobił kolejny chwiejny
krok.
-
Nie ma zbyt wiele siły – skomentował wampir.
-
Ma jakieś szanse? - zapytał wilk z nadzieją w
głosie.
-
Mam nadzieję – odparł tamten – dużo zależy od
tego jak bardzo się wściekła, a sądzę, że bardzo.
Czarne
skrzydła rozwarły się gwałtownie, ukazując odmienioną Adrelię. Jej czerwone
włosy zaczesane były do tyłu. Po prawej i po lewej stronie głowy znajdowały się
srebrne spinki w kształcie pierzastego skrzydła. Oczy miała zamknięte. Patrząc
od dołu miała na sobie dość wysokie buty, na obcasie, koloru srebrnego.
Definitywnie zrobione były z jakiegoś metalu. Tuż powyżej stopy rozdzielały się
tworząc fantazyjne wzory po obu stronach łydki, raz po raz spotykając się na
przodzie nogi. Całość sięgała niemal do kolan. Wyżej zauważyć można było
srebrną spódniczkę, również wyglądająca jak z metalu, lecz jednocześnie
delikatnie zwiewną. Spódnice przyozdabiał ten sam pas który zawsze nosiła,
tylko że tym razem był czerwony. Miała na sobie również srebrny gorset,
idealnie dopasowany do ciała, z tego samego materiału co pozostałe części
garderoby. Miał miała fantazyjne wypukłe wzory na przodzie, niczym zbroja
amazonki. Na obu dłoniach miała czerwone karwasze, również upstrzone
wypukłościami.
Amazonka.
Stała tak, a
rozpiętość jej skrzydeł Hakon ocenił na jakieś dwa i pół metra. Złożyła
skrzydła i otworzyła oczy. Nie miała źrenic, tęczówek ani białek, jej oczy
spowijała krew. Gdzieś w oddali błysnęło. Odrzucony, przez rozkładające się
skrzydła, złoty miecz, przeleciał kilka centymetrów od obserwatorów i wbił się
w chodnik. Żadne z nich nie zauważyło, kiedy Adri wyciągnęła przed siebie rękę.
Zarejestrowali to dopiero, gdy jej dłoń zacisnęła się na szyi Eivy, a ta
wrzasnęła. Krew pociekła spod dłoni Czerwonowłosej, tamta chcąc się ratować
wbiła szpony tuż powyżej nadgarstka przeciwniczki. W tej właśnie chwili, czarne
skrzydła rozłożyły się, machnęły i uniosły obie wampirzyce w górę.
-
Nie powinna latać w tym stanie – skomentował
Derian.
-
Poradzi sobie – odparł wilk z pewnością w
głosie, głęboko w to wierzył.
Patrzyli w górę, chociaż przez
deszcz, niemalże nic nie widzieli. Zabłysło ponownie i zobaczyli, że któraś z
nich wyciąga rękę w górę. Derian jęknął. Błyskawica trafiła prosto w
wampirzyce. Któraś z nich, a może obie, krzyknęła przeraźliwie.
-
O kurwa... - zmartwił się Hakon
Nagle
wampir chwycił wilka w pasie i pociągnął go w tył.
Sekundę
potem w miejsce, gdzie stał wcześniej, uderzyło spalone ciało. Widzieli na szyi
spalone, lecz dobrze widoczne, ślady nakłuć. Zupełnie jakby ktoś założył tej
osobie kolczatkę, lecz kolcami do skóry. Derian spojrzał w górę. Chwilę później
skoczył do przodu i chwycił to, co spadło z nieba. Zarył przy tym kolanami o
bruk. Spojrzał na kobietę, którą złapał.
Czerwonowłosa
bezwładnie leżała na jego rękach.
>>*<<
Czekam na więcej...
OdpowiedzUsuńDługieeee, ale dałam rade! Co dalej?
OdpowiedzUsuńMolly czytała
chętnie dowiem co dalej ;)
OdpowiedzUsuńPrzyznam ci się, że bardzo nie lubię pisać w czasie przeszłym. A narrator trzecioosobowy w ogóle mi nie pasuje. Przy czytaniu utworów innych również, jednak gdy piszę sama - nigdy nie stosuję takiego czasu. Po prostu mam wrażenie, że to jest wtedy takie płytkie, zwyczajne, bez bagażu emocji, które przelewa się na pisany tekst... no, każdy ma swoje odczucia.
OdpowiedzUsuńInteresująe nie ma co :)
OdpowiedzUsuńSakura Lilith Dragonet