Pstryknął palcami. Ognik zapalił
się na czubku jednego z nich i po chwili tańczył już wesoło. Wpatrywał się w
złoty język jak zahipnotyzowany. Ileż pracy musiał włożyć w to, by móc
kontrolować płomień w ten sposób. Ileż godzin spędzonych ze swym stwórcą i
resztą watahy. Ileż rozmów i wiedzy jakiej zdobył o swym gatunku. Ileż czasu?
Czasu, który spędził bez niej.
Wtedy,
gdy go dotknęła poczuł, jakby jakiś magnes wyciągał coś z niego. Instruowała
go, ale miał wrażenie, że nie tyle oddaje jej to, co do niej należy, ile ona
sama to sobie bierze. Od tej nocy minął tydzień. Siedem dni spędzonych w
samotności i niepewności. Czy kiedykolwiek będzie chciała się jeszcze z mim
zobaczyć? Nie rozmawiali przez skype, jedynie przez GG, a i to bardzo rzadko. Kiedy
próbował ją przeprosić, zbywała jego słowa, wirtualnym wzruszeniem ramion.
Zapewne wiedziała, dobrze wiedziała, co wtedy odczuwał, co nim kierowało...
Przecież to były jej doznania, jej pragnienia. Znała je jak nikt inny. Mimo to,
unikała spotkań przez cały ten czas. Za każdym razem, gdy proponował wspólne
wyjście gdziekolwiek, wymyślała jakąś wymówkę. Zdecydowanie nie chciała go
widzieć. Co było tego powodem? Gniewała się? Chciała go ukarać? Bała się go...?
Przez głowę przeleciała mu jeszcze raz zamglona scena, gdy rzucił się na nią,
przygniatając do ziemi, echo jej krzyku... Smak krwi i tych wszystkich odczuć,
wdarł się na nowo w jego myśli. Jej wspomnienia, ten ból... Ona leżąca bez
czucia na ziemi. Przeszył go dreszcz. Sam by się siebie bał po czymś takim. A
ona nie chciała go widzieć... Dlatego też jego radość nie znała granic, gdy
odczytał w oknie komunikatora wiadomość jaką mu zostawiła: Spotkajmy się na
zakaźniaku, ugadałam maga, potrenujemy medytacje i kontrolę energii.
Siedział
teraz opierając się plecami o szczątki ściany i wpatrywał w majaczący język
ognia. Trenował przez cały tydzień. Co innego miał do roboty?
-
Medytacji uczymy się w ludzkiej postaci.
Drgnął na ten głos. Stała przed
nim. Jego pysk wyszczerzył się w szerokim, szczerym, wilczym uśmiechu. Zerwał
się na równe nogi i podbiegł do niej z zamiarem przytulenia, lecz kilka
centymetrów przed czerwonowłosa zatrzymał się. Nie wiedział czy mu wolno, czy
się nie odsunie, czy... nie uzna tego za atak? Patrzyła na niego przez chwilę,
jakby zdziwiona jego zachowaniem. W końcu pojęła jego rozterki i sama
wyciągnęła ręce, by przytulić go do siebie przyjacielsko. Odetchnął z widoczną
ulgą i poklepał ją po plecach delikatnie.
-
Dlaczego kazałaś mi czekać cały tydzień? -
musiał zapytać.
-
Potrzebowałam... - uciekła wzrokiem gdzieś w bok
– trochę czasu.
Skinął tylko głowa, nie mając
odwagi pytać o więcej. Chciał ją przeprosić po raz kolejny. Już otwierał usta,
lecz ona uśmiechnęła się tylko i nie czekając na to, co powie, rzekła.
-
Nie ma o czym mówić.
Po dłuższej chwili niezręcznej
ciszy, zapytał.
-
A gdzie jest mag?
-
Będzie za parę minut, powiedział, że ma coś do
załatwienia. Prosił byśmy zaczęli bez niego. Ludzka postać jest niezbędna na
tym etapie.
Przymknął
oczy i zgodnie z jej zaleceniami zmienił się w człowieka. Wtedy ona odsunęła
się na kilka kroków. Zgięła nogi w kolanach, jakby siadała na niewidzialnym
krześle. Ręce uniosła równolegle do ud i skierowała otwarte dłonie w stronę
Hakona.
-
Spróbuj utrzymać się jak najdłużej w takiej
pozycji. - poleciła.
-
Aaaa! Jak w „Pijanym mistrzu” - rzekł radośnie.
Stanął naprzeciwko niej w takiej
samej pozycji. Przymknął oczy. Niemal od razu poczuł ból mięśni, skrzywił się.
-
Chodzi o to, że jak przestaniesz zwracać uwagę
na to, że bolą cię mięśnie, skupisz ją cała na energii i jej kontroli –
wyjaśniła.
-
Uhm... Czyli skupić się na myśleniu tak?
-
Coś w tym guście.
Nagle
położyła mu dłonie na ramionach. Podskoczyła. Poczuł jej ciężar, kiedy
opierając się o niego przeskoczyła nad
nim robiąc w powietrzu figurę nożyc z nóg. Zadała cios komuś, kto właśnie znalazł się za jego
plecami, najpewniej wskakując przez balkon. Uchwycił obcy zapach. Ten ktoś sparował cios odrzucając ją z powrotem
przed nastolatka. Wylądowała na ziemi, jednocześnie ciągnąc przyjaciela za rękę, by zszedł z linii
ciosów. Znów podskoczyła. Opierając się
prawą ręką na lewym przedramieniu przyjaciela i lewą na jego prawym ramieniu, wyprowadziła kolejny cios, który
tym razem dosięgnął celu. Przeciwnik cofnął się, zataczając się z lekka. Adri
wylądowała miękko na gruzie. Jej towarzysz gwałtownie odwrócił się w stronę
nieznajomego mierząc go wzrokiem. Przed nimi stał średniego wzrostu młody
mężczyzna na oko dwudziestosiedmioletni o brązowych, nieco za długich włosach i
tegoż samego koloru oczach. Skórę miał bladą, niemal porcelanową, a jego twarz
szpeciła podłużna blizna, rozchodząca się od kącika prawego oka do policzka.
Uśmiechnął się szeroko ukazując kły. Hakon pierwszy raz w życiu widział
wampira, który nie był nieskazitelny, jak lalka.
-
Jeszcze ci nie powiedziałem czego chcę, a ty już
mnie atakujesz?
Jego miękki, aksamitnie wampirzy
głos wyrażał rozbawienie. Czerwonowłosa przymrużyła oczy podejrzliwie.
-
Nikt o pokojowych zamiarach nie skrada się tak
jak ty, Lev - wycedziła przez zęby to imię.
-
Och, czyżbyśmy się znali? - wydawał się szczerze
zdziwiony.
-
Jesteś sławny z tym swoim szpetnym ryjem –
odparła.
Nikt
nie wiedział dlaczego Lev ma bliznę. Czy był to wynik niedokładnej przemiany,
jakichś powikłań genetycznych, słabości krwi, czy też jego własna zachcianka.
To ostatnie chyba jednak nie było prawdą, gdyż plotki głosiły, że Lev
nienawidzi tej drobnej niedogodności w wyglądzie swojej twarzy. Mimo to, wampir
puścił jej uwagę mimo uszu.
-
Przeszkodziłem ci w posiłku? - zapytał.
Zadał to pytanie z taką swobodą,
jakby ta krótka wymiana ciosów sprzed chwili nie miała miejsca. Pokręciła
przecząco głową, miała zacięty wyraz twarzy. Wyciągnął do niej dłoń.
-
W takim razie byłoby dobrze, gdybyś poszła ze
mną. - powiedział niemalże uprzejmie.
-
Po co?
-
Eiva chce cię widzieć.
Wampirzyca warknęła i cofnęła
się, odruchowo chwytając przyjaciela, by odseparować go od przybysza. Eiva?
Czego mogła chcieć wampirza władczyni województwa? Czyżby dowiedziała się...? O
nie! Jeśli wie, Lev nie jest tutaj sam. Rozejrzała się mimowolnie, ale nie
wyczuła nikogo innego. Jeśli jest sam, da radę go pokonać. Nawet jeśli nie,
Hakon nie jest dzieckiem, umie walczyć. Tylko... Czy naraziłaby go na takie
niebezpieczeństwo? Nie, na pewno nie. Spojrzała na przyjaciela. Nie musiała nic
mówić, wiedziała, że wyczyta z jej spojrzenia polecenie trzymania się z daleka
jak najdłużej. Znał ją dobrze, prędzej kazałaby mu uciekać, niż walczyć z
silniejszym przeciwnikiem. Sądząc po jej reakcji, Lev nie był byle płotką. Nie
rozumiał o co chodziło, ale przybysz na pewno nie był przyjacielem.
-
Ta Eiva to kto? - zapytał Hakon.
-
Władczyni województwa – wyjaśniła Adri a do
Lev'a powiedziała – nigdzie nie pójdę.
-
Ależ pójdziesz – rzekł z taką pewnością, jakby
to już się stało.
Niespodziewanie
skoczył w jej stronę z pięścią wymierzoną w twarz. Odepchnęła przyjaciela i
uniosła rękę blokując cios. Nie zaskoczyło go to, złapał jej rękę i opierając
na niej część swojego ciężaru podskoczył kopiąc ją w bok. Skrzywiła się, nie
spodziewając się tego ciosu. Puścił ją, a ona zaatakowała. Zrobiła pół obrót i
spróbowała kopnąć go w brzuch, ten jednak skrzyżował ręce, parując cios.
Odepchnął jej nogę w ten sposób, a ona zachwiała się i wylądowała na tyłku,
Uniósł nogę by zadać cios, ale od turlała się w ostatniej chwili. Szybki był.
Diabelnie szybki, nawet jak na wampira. Słynął zresztą ze swej szybkości. Nie
bez powodu był w przybocznej straży Eivy. On, jako ten szybki i zwinny, Snake
zaś, potężny i silny. Idealnie się uzupełniali. Tylko... Czy był tu sam? Jakoś
nie mogła w to uwierzyć. Nie wyczuwała jednak tego drugiego. Czy aż tak dobrze
się maskował?
Hakon
podbiegł do niego z tyłu i kopnął go w plecy powalając na ziemię. Ponownie nie
udało się go zaskoczyć. W locie wystawił ręce przed siebie i opadłszy na dłonie
odbił się od nich, prostując swe ciało. Zrobił to tak szybko, że chłopak ledwie
zauważył. Zorientował się natomiast, że został kopnięty, będąc już w powietrzu,
w połowie dystansu między miejscem walki, a ścianą, w którą uderzył po pół
sekundy później. Klatka piersiowa paliła go w miejscu, gdzie noga przeciwnika
spotkała się z jego ciałem.
Wampirzyca
rzuciła się na plecy młodego mężczyzny, lecz ten błyskawicznie chwycił ją za
głowę i przerzucił przez siebie. Wylądowała pod jego nogami. Jego stopa
zatrzymała się na jej szyi.
-
Lepiej bądź dobrą dziewczynką – rzekł, nasilając
ucisk – mam cię doprowadzić do Eivy żywą.
Wtedy
nastolatek, będąc już w wilczej postaci, rzucił się na niego, powalając na
ziemię. Warknął przy tym przeciągle. Nikt nie będzie deptał po jego przyjaciółce!
Uderzył kilkakrotnie w twarz Lev'a, zaskoczony że w ogóle udało mu się do
powalić. Czyżby tamten był aż tak pyszny, że nie uznał go za zagrożenie? Wtem
coś chwyciło go za kark i odciągnęło od leżącego.
-
Co to za kundel? - zapytał twardszy, lecz niemal
równie aksamitny głos.
Wielka ręka machnęła wilkiem,
który uderzył o ścianę po raz wtóry. W tym czasie Adri zdążyła się podnieść i
znów rzuciła się na Lev'a. Wściekłość malowała się jej na twarzy. W tym
zaślepieniu nie zauważyła, że ten drugi znalazł się niebezpiecznie blisko. Był
to wielki facet, wysoki na prawie dwa metry, szeroki w barach, nosił się w
czerni. Czarne były też jego długie do ramion włosy, związane w kucyk. Złapał
ją tak, że nie mogła się ruszyć. Zaklęła, a więc jednak był tutaj. Jakim cudem
zamaskował swój zapach?! Nie miała pojęcia. Szarpnęła się raz czy dwa, lecz on
oplótł wokół niej swe silne ramiona. Niższy z przeciwników chwycił jej twarz w
obie dłonie i utkwił spojrzenie w jej oczach.
-
Poddaj się mojej woli – rzekł.
Już się nie szarpała. Zwiotczała
w uścisku niczym szmaciana lalka. Głowa jej opadła. Wilk podniósł się i
zaatakował hipnotyzera. Przywalił mu pięścią w brodę, tamten upadł widocznie
zaskoczony. Nie zdążył zrobić nic więcej, gdyż wielka dłoń czarnowłosego
chwyciła go ponownie.
-
Spieprzaj psie – warknął mu w twarz.
Podrzucił go do góry, by uderzyć
potężną pięścią w pysk, gdy tamten opadał. Hakon ponownie uderzył w ścianę, tym
razem głową, zamroczyło go. Wampirzyca padła półprzytomna na kolana, zamrugała
kilka razy, próbując dojść do siebie. Lev spojrzał na wilka z nienawiścią,
ocierając krew z ust. Ten drugi chwycił oszołomioną jeszcze Adri, zarzucił ją
sobie na ramie i obaj wyskoczyli z pierwszego piętra. Wilk odzyskał ostrość
widzenia i skoczył za nimi w momencie, gdy usłyszał pisk opon. Na ulicy nie
było nikogo.
Zawył
z bezsilności.
Wrócił
na piętro. Nie znał tego miasta. Nie wiedział kim byli porywacze. Nie wiedział,
co mógłby zrobić. Uderzył pięścią w kolumnę, robiąc sporą dziurę. Świeży pył
opadł na gruz wokół niego. Nie pozostało mu nic innego jak czekać na maga.
Dlaczego Jin, u licha, się spóźniał? Czemu go, kurwa, jeszcze nie było?!
Uderzył drugi raz. Z każdą sekundą oddalali się, a on nie mógł nic zrobić.
Gdyby uciekali na piechotę, mógłby podążyć ich tropem, ale smród samochodu
wszystko zamaskował. Uderzył po raz trzeci, robiąc kolejną dziurę w kolumnie.
Warknął przeciągle. Był zły. Nie, nie zły, był wściekły! Minęła minuta, dwie,
pięć, dziesięć. Hakon siedział pod resztkami kolumny, zbyt zrozpaczony i wściekły,
by zastanawiać się jakim cudem sufit nie runął mu jeszcze na głowę.
Po
kolejnych pięciu minutach usłyszał głos maga, wchodzącego po schodach.
-
Że też dałem się na to namówić. Ja uczący wilka,
przy akompaniamencie wampira. – zaśmiał się sam do siebie - Hej! Jest tu kto? -
zawołał, pokonując ostatnie schody - Sorki za spóźnienie.
Wilk skoczył na równe nogi, w
jednej chwili znalazł się przy magu. Chwycił go włochatymi łapami za ramiona i
nie zawracając sobie głowy tak błahymi rzeczami, jak przywitania, rzekł.
-
Sprawa wygląda tak: wbiło jakichś dwóch
wampirów, koksów i zabrali Adri do jakiejś Eivy.
-
O siem... - mag przerwał w pół słowa – jak to
zabrali? - zapytał bezmyślnie.
-
Siłą – odparł, jakby to miało cokolwiek
wyjaśnić.
-
Kurcze, niedobrze – rzekł przysiadając pod
ścianą – dawno to było?
-
Jakieś piętnaście minut temu, może dwadzieścia.
-
A jak oni wyglądali? - Jin wyglądał jakby coś
kalkulował w głowie – mówili coś? Co mówili?!
-
Jeden wysoki, prawie na dwa metry, szeroki w
barach, drugi niższy i chudszy, brązowe włosy, blizna na twarzy. Adri chyba
nazwała go Lev.
-
Lev?! - Mag pobladł – kurwa, nie dobrze, jeśli
wysłała ich, to naprawdę źle...
-
Czego oni chcą? Co o tym wiesz?! - wilk powoli
tracił cierpliwość.
-
Z tego co mi wiadomo – zaczął przechadzać się w
tę i z powrotem – Eiva jest kimś w rodzaju przedstawiciela wampirzego prawa,
mecenasem województwa. - westchnął i zatrzymał się – Trudno uwierzyć, że oni
mają jakiekolwiek prawo - znów ruszył - Jeśli wysłała kogoś po Adri, to znaczy,
że jej podpadła, a jeśli wysłała Lev'a i Snake'a , tego szerokiego w barach z
kucykiem, to znaczy, że uważa ją za zagrożenie.
-
Więc co możemy z tym zrobić? Wiesz gdzie mieszka
ta cała Eiva?
-
Nikt nie wie gdzie ona mieszka – odparł z
powątpiewaniem mag – ale wiem gdzie odbywają się te ich „sądy”
-
No to świetnie, chodźmy tam. Mam już pomysł jak
to rozegrać – wilk wyszczerzył pysk w uśmiechu.
-
Ale nie wpadaj tam jak Bruce Lee – Jin przygryzł
wargę ze zdenerwowania – musimy rozeznać się w sytuacji – dodał.
-
Spoko, nie jestem taki głupi – odparł wilk.
Wyszli
z ruin szpitala, przeszli przez spora polane, którą Adri nazywała górka i
zeszli na ulice, gdzie nieopodal stał granatowy Volkswagen Golf. Podeszli do
samochodu, a Wilk rzekł z powątpiewaniem.
-
Mag jeżdżący Golfem?
-
No co? Jestem studentem, to tani samochód –
odarł wzruszając ramionami.
-
Ale samochód? Nie macie czegoś takiego jak
miotły, czy coś?
-
Na miotłach, o ile mi wiadomo, latały czarownice
– Jin najwyraźniej nie lubił takiej ignorancji - ale one również na tym nie
latają. Mówią, że to niewygodne.
-
Nie lewitujecie czy coś? - dopytywał się wilk.
-
Jak sobie wyobrażasz lewitowanie przez pół
miasta? - Właściciel samochodu najwyraźniej tracił cierpliwość
-
Okey, spoko, nie bij - rzekł Hakon pojednawczo i
przymknął oczy, by zmienić się w człowieka, inaczej przecież nie zmieściłby się
do samochodu.
-
Wsiadaj - mag zasiadł za kierownicą.
Ruszyli. Wjechali pod górę i
skręcili w prawo na główną ulice miasta. Po jakichś dwóch minutach skręcili w
lewo i na następnym skrzyżowaniu znów w prawo. W końcu wilk nie zniósł ciszy i
zapytał.
-
Skąd wiesz gdzie mają swoje sądy?
-
Nasza organizacja obserwuje ich od dawna - Jin
nie spuszczał wzroku z drogi.
-
Organizacja?
-
Zajmujemy się likwidacją istot zagrażających
ludziom.
-
Ach...
Hakon umilkł. Zastanawiał się,
dlaczego czarnowłosy im pomaga. Dlaczego idzie na ratunek Adri, skoro, jako
wampir, jest ona potencjalnym zagrożeniem. Nie śmiał zapytać. Chyba bał się
odpowiedzi. Minęli McDonald's i skręcili w lewo. Gdy dojeżdżali, na niebie
królowała już pełnia.
Samochód
zatrzymał się, przed nimi stał sporej wielkości, dwupiętrowy budynek z płaskim
dachem, w kolorze brudnej żółci. W licznych oknach było ciemno, jedynie
skrajnie po lewej widzieli, lekko majaczące światło. Na szczycie widniał
wielki, nie świecący już dawno napis: Z … główny dworzec PKP. Po „z” było sporo
wolnego miejsca, najpewniej na całość nazwy miasta, jednak litery, które
niegdyś się tam znajdowały, zniknęły bezpowrotnie.
Ruszyli
po cichu w stronę bocznych drzwi mając nadzieję, że nie są zaryglowane. Mag
przestrzegł wilka, by nie robił nic pochopnie. Wejście na szczęście nie było
zamknięte, a zawiasy jakimś cudem nie skrzypiały. Pomieszczenie w którym się
znaleźli, pogrążone było w półmroku. Dolne piętro budynku raziło niemal
kompletną pustką. Podłogę zdobiły popękane kafelki, a na środku stało kilka
połamanych i nawet kilka całych ławek dla czekających na pociągi. Po obu
stronach parteru, przy ścianach, znajdowały się schody. Pierwsze piętro zaś
zajmowało jedynie połowę powierzchni budynku. Widzieli tam kilka opustoszałych
boksów handlowych, brudne szyby pozaklejane były resztami plakatów i gazetami.
Znajdowali się przy prawych schodach. Przy lewych zauważyli poruszenie. Hakon
od razu wyczuł skupisko przeróżnych wampirzych zapachów. Wokół nocnych istot
stało kilka, a może kilkanaście lamp naftowych dających nikłe światło. Na
schodach, mniej więcej na wysokości jednej czwartej, siedziała piękna kobieta.
Miała na sobie białe spodnie na kant i żakiet tegoż samego koloru. Długi czarny
warkocz opadał jej na plecy, całość przyozdabiał krwistoczerwony krawat. Wyraz
jej twarzy wyrażał co najmniej znudzenie.
-
Więc jesteś winna zabicia Sefira? - zapytała
wampirzyca.
Wilk domyślił się, że kobieta w
bieli to Eiva. Po obu jej stronach, w pozycji typowej dla ochroniarzy, stali
Lev i Snake. Przed nią, na rozłupanych już dawno kafelkach, klęczała Adri. Ręce
związane miała za plecami, włosy potargane, a na twarzy, szyi i rękach kilka
sporych ciętych ran, co znaczyło, że
zapewne nie poddała się bez walki. Przy niej stał jeszcze jakiś rosły wampir.
Mag rzucił bezgłośnie zaklęcie ostrego widzenia.
-
Ona ma przyczepione do ciała jakieś kable –
wyszeptał.
Nastolatek zaklął w duchu. Przez
cały ten czas zastanawiał się dlaczego jego przyjaciółka nie używa magii? Nie
rzuci w nich jakąś kulą ognia, czy czymś podobnym, lub nie przeniesie się stąd
i nie ucieknie? Teraz zrozumiał. To, co miała przyczepione do ciała raziło ją
raz po raz delikatnie prądem, tak, by nie mogła się skupić na żadnym zaklęciu.
-
Sefir był gnidą, a jego postępowanie mogło wydać
nas przed ludźmi – rzekła Adri.
-
Jednak faktem jest, że wydałaś swego pobratymce
magowi - ciągnęła Eiva.
-
Pieprz się! – w Adri obudził się wrodzony upór.
Wampir, który stał przy niej,
chwycił ją za włosy i pociągnął tak, by spojrzała na kobietę w bieli.
-
Przeproś – wycedził.
Wokół
rozbrzmiały ciche chichoty zebranych. Najwyraźniej lubili, kiedyś podejrzany
się stawiał. Przynosiło im to nie lada rozrywkę. Hakon coraz bardziej zaczynał
się irytować. Było ich dużo, diabelnie dużo. On sam, niedoświadczony, nawet z
pomocą maga może nie dać sobie rady.
Miał co prawda plan, ale czy udałoby mu się go zrealizować, zanim horda
wygłodniałych krwiopijców rzuci się na niego? Jeśli zmieni się w wilka, od razu
go wyczują.
-
Cholera dużo ich – wyszeptał Jin – masz jakiś
plan?
-
Wiarygodne źródła donoszą – kontynuowała
niewzruszenie kobieta w bieli – że wydałaś Sefira magowi, a to moja droga jest
łamanie prawa i mimo że sama go nie zabiłaś, przyczyniłaś się do jego śmierci -
wstała – Za to należy się kara.
W tłumie podniosła się wrzawa i
entuzjazm. Prowadząca stała tak przez chwilę, patrząc na zebranych. W nikłym
świetle lamp widać było, że znudzenie na jej twarzy zastąpione zostało wrednym
uśmieszkiem pełnym satysfakcji, jej czerwone oczy błyszczały. W końcu gwar
ucichł, a czarnowłosa wampirzyca mogła mówić dalej.
-
Za swoje zbrodnie, Adrelio, zostajesz skazana na
śmierć poprzez posiłek! - klasnęła w dłonie.
Wrzawa podniosła się na nowo.
Zebrani wiedzieli co się teraz stanie, a śmierć skazanej miała przebiegać w ich
ulubiony sposób. Nie ruszyli się jednak, czekając na oficjalny rozkaz swojej
pani. Ta uniosła dłonie, by ich uciszyć.
-
Trzeba działać szybko - szepnął wilk – dzwonie
po kumpli.
-
Co? - zapytał mag.
To,
co się później zdarzyło, działo się niemal jednocześnie. Hakon cofnął się o
krok i zmienił w wilka, skaleczył się w palec i wbił miecz w ziemie. W tym
samym czasie czarnowłosa opuściła ręce dając znak do rozpoczęcia. Rzucili się
na Adri niczym banda wygłodniałych potworów. Nie miała się jak bronić, zatapiali
kły w każdej możliwej części jej ciała. Pili z niej, kiedy krzyczała
przeraźliwie. Pili z niej, kiedy wokół miecza utworzył się złoty krąg. Pili z
niej, kiedy ze złotego kręgu wyszła wataha wilków.
-
Wilki? - zdążył zdziwić się mag – wilki uratują
wampira?
Większość
wampirów była zbyt pochłonięta doznaniami krwi, by zauważyć,, co się stało.
Kilku z nich zaprzestało, gdyż w uczucie euforii spowodowane jej smakiem, wbiła
się, niczym ostrze sztyletu, znienawidzona woń. Któryś z bardziej wyczulonych
na obce zapachy krzyknął.
-
Psy, czuje cholerne kundle!
-
Po co nas wezwałeś? - Dakon rzucił szybkie
pytanie.
-
Musimy kogoś uratować – odparł młody wilk –
jeśli się nie pośpieszymy, oni wypiją ją do cna!
Eiva również uchwyciła ich
zapach, skrzywiła się. Nic jednak nie powiedziała, wskazała tylko w miejsce,
gdzie przybysze wrogiej rasy wciąż ukryci byli w mroku. Ci, którzy oderwali się
już od skazanej, rzucili się w tamtą stronę z dzikim wrzaskiem, pozostali mieli
za zadanie dopić ją do końca. Eiva natomiast rzuciła pod nosem coś na kształt
przekleństwa i ruszyła schodami do góry, a za nią jej ochroniarze. Przy wtórze
dzikich warknięć wilki ruszyły w bój, Dakon razem z najmłodszym z watahy
wyminęli pierwszą fale wrogów i doskoczyli do tych kilku, którzy nadal pili.
Nastolatek jeszcze w rozpędzie zerwał z niej jakiegoś blond lalusia o
czerwonych oczach. Sekundę później rozszarpał mu gardło pazurami. Czerwony wilk
zaś dopadł dwóch ostatnich w pierwszym zatapiając zęby, a w drugim miecz. Adri
opadła bez czucia na posadzkę, całe jej ciało było we krwi i śladach ugryzień.
Hakon aż poczuł bolesne ukłucie w sercu. Warknął przeciągle dopadając do niej.
Czy było już za późno?
Czy wypili ją do końca?
Szponem przeciął krępujące ją
liny, zerwał z niej gdzieniegdzie przyczepione jeszcze kable. Odgarnął jej
włosy z twarzy, na policzkach i szyi tez miała ślady ugryzień. Zaklął w duchu.
Popieprzeni krwiopijcy! Przyłożył ucho do jej ust nasłuchując oddechu.
Westchnął z ulgą, oddychała, położył ją delikatnie na ziemi. Ta suka w
garniturze zapłaci mu za to. Zapłaci za skrzywdzenie jego przyjaciółki! Już
chciał poprosić Dakona, by został z Adri, kiedy niespodziewanie znalazł się
przy nich Jin.
-
Zaopiekuje się nią – rzekł – idźcie, ukryje ją
gdzieś.
Nie czekając dłużej ruszyli po
schodach w górę. Dopiero na piętrze przekonali się, że znajdowało się tam
dodatkowe wyjście na perony po drugiej stronie budynku. Pognali za zapachem
znienawidzonej wampirzycy. Przeskakiwała nad torami, kiedy ją zauważyli. Będąc
już na drugim peronie zatrzymała się i wydała rozkaz swoim wojownikom.
-
Pozbądźcie się tych wszarzy!
Lev i Snake zatrzymali się, jak
na zawołanie. Stanęli na drodze dwóm wilkom, podczas gdy Eiva przeskoczyła
peron trzeci i płot zabezpieczający, po czym pognała w las. Hakon wiedział, że
z tymi kolesiami, to nie przelewki.
Zawsze
myślał, że Adri jest świetną wojowniczką, chociaż nie bardzo miał porównanie.
Mimo to był pewien, że jest dobra, a oni ją pojmali z taką łatwością...
Zawarczał i zacisnął pięści. Nie da się pokonać bandzie cholernych sadystów! I
na pewno tutaj nie zginie. Dakon miał zgoła odmienne myśli. Nigdy nie widział
tych dwóch, ale wyglądali dość schematycznie. Jeden szybki, drugi silny. Ten
mniejszy będzie dobry dla młodego wilka, nie był on przecież jeszcze w stadium
takiej siły. Oczy czerwonego spoczęły na Snake'u. Wielki facet z potężnymi
pięściami, wzbogacony o wampirzą siłę. Za to pewnie jest wolny i do tego pełen
pychy. Tacy zawsze... Jego rozważania zostały przerwane. Z ledwością uniknął
ciosu ciężką pięścią prosto w wilczy pysk. Nie udało mu się natomiast uniknąć
zatopienia wampirzych szponów w jego ramieniu. Hakon już chciał do niego
doskoczyć, żeby mu pomóc, ale szybki cios Lev'a dosięgnął go, nim zdążył
zablokować. Lecąc zrobił fikołka w powietrzu i wylądował na czterech łapach,
warknął typowo po psiemu. Ruszył nawet się nie zastanawiając. Chciał go zabić,
patrzeć na przerażenie w jego oczach, na jego gasnące życie. Dopadł go z
szybkością, która zaskoczyła nawet jego samego. Tylna łapa trafiła wampira
prostu w brzuch wyrzucając go na tory. Hakon pragnął z całych sił, by właśnie
teraz nadjechał pociąg, ale nic takiego się nie stało. Kątem oka zobaczył, że
czerwony wilk również zdołał zadać cios swojemu przeciwnikowi. Snake
zdecydowanie nie spodziewał się, że wilk może mieć taką silę. Zatoczył się, ale
nie spadł na tory. Lev natomiast zerwał się na równe nogi i skoczył w stronę
pobratymcy, który złapał go za race i używając go niczym broni zrobił półobrót
tak, że nogi mniejszego z wampirów zdołały uderzyć w oba wilki. Upadli, lecz
równie szybko się podnieśli. Dakon wyjął miecz.
-
Trzeba to kończyć – stwierdził.
-
Jasne – rzucił młodszy wilk.
Machnął mieczem, a jego ostrze
pokryło się błyskawicą. Zaatakował. Trafiony Lev chwycił się za rozcięte i
poparzone ramię. Syknął ze złością. Starszy wilk skoczył na Snake'a z mieczem
uniesionym do ciosu, lecz został odepchnięty, uderzył plecami o ścianę budynku,
który miał za sobą. Czarnowłosy wampir rzucił się natomiast na Hakona,
zatapiając szpony w przegubie ręki uzbrojonej w wilczy miecz. Ten zawył z bólu,
ale nie padł. Wymierzył silny cios tylną łapą w klatkę piersiową przeciwnika,
który wyleciał na tory. Miecz dopiero teraz wypadł ze zranionej ręki. Dakon
doskoczył do pobratymcy i chwycił jego leżący miecz, nic nie powiedział, skinął
tylko głową. Ból w rozszarpanej ręce kuł przeraźliwie. Żałował, że nie ma tu
Adri, która przecież znała zaklęcie leczenia, ale ona... Ona sama potrzebowała
teraz pomocy. Fala złości jaka go teraz napadła przyćmiła nieco dławiące
gorąco, które trawiło jego ranę. Spojrzał z nienawiścią na przeciwników. Wciąż
trzymając się za krwawiącą rękę warknął tylko ostrzegawczo, w tym stanie na
niewiele mógł się zdać, ale nie zamierzał się wycofać. Jego wilcze ślepia
spoczęły na Snake'u, czerwony również utkwił w nim wzrok. Lev, chcąc skorzystać
z nieuwagi przeciwników, skoczył na zranionego z zamiarem dobicia go. Nic
bardziej mylnego. W jednej chwili Dakon znalazł się między nim a młodym
wilkiem. Nim wampir się zorientował ostrze miecza zatopiło się w jego brzuchu
po samą rękojeść. Zawył. Dzierżący miecz oparł stopę na klatce piersiowej
przeciwnika wyszarpując klingę i jednocześnie kopiąc go tak, że znów wyleciał
na tory. Tym razem już się nie podniósł.
-
Zapłacicie za to, wy parszywe kundle! - zawołał
wyraźnie wściekły Snake.
-
Sorry, ale nie mam drobnych – rzekł Hakon i
uśmiechnął się wrednie.
Chciał go sprowokować i widocznie
udało mu się to, bo wampir wyglądał na jeszcze bardziej zezłoszczonego, choć
miało się wrażenie, że już wścieklej wyglądać nie może. Młody liczył na to, że
tamten straci koordynację, albo zapomni się ze złości przy którymś ciosie, co
da im przewagę. Wampir wygramolił się z torów, wchodząc na peron, dyszał z
gniewu. Zaatakował brązowego wilka z gracją czołgu, wymierzając cios potężną
pięścią w brzuch. Wiedział, że z tak zranioną łapą, przeciwnik nie da rady
sparować ciosu. W zaślepieniu zapomniał o drugim, który dopadł go z tyłu. Snake
poczuł kopnięcie w tył kolana, co momentalnie go powaliło. Najstarszy z watahy
przełożył mu łapy pod rekami i założył na szyi unieruchamiając go.
-
Szybko! - zawołał.
Hakon nie dał na siebie czekać.
Zdrową, szponiastą ręką przejechał po klatce piersiowej przeciwnika
rozszarpując ją brutalnie. Ten zawył przeraźliwie i opadł do tyłu przygniatając
czerwonego wilka. Wampir nie ruszał się, lecz młody wilk poczęstował go jeszcze
kopniakiem, jednocześnie zrzucając ze swojego stwórcy, do którego wyciągnął
zdrową rękę, by pomóc mu wstać. Rozejrzeli się. Przeciwnicy leżeli bez ruchu.
Nie mieli czasu sprawdzać czy żyją, a Eiva zapewne dawno uciekła.
Gdy
tylko znaleźli się przy wejściu, usłyszeli odgłosy walki i zamieszania, między
którymi padały takie zaklęcia jak: Yiden Dawaar, czy też Narade Kiray, oraz
kilka innych, o których Hakon nigdy nie słyszał. Czyżby magowie? Ale kto ich
wezwał? Na pewno Jin, ale czy nie mógł zrobić tego wcześniej? Tak właściwie,
skoro organizacja magów wiedziała o tym miejscu, czemu nie zorganizowała
najazdu na wampiry już dawno temu? Postanowił, że będzie musiał zapytać o to
maga, gdy nadarzy się okazja.
Weszli
do budynku stacji. Istotnie przybyli magowie. Cała masa magów. Wszyscy odziani
w kurtki z tym dziwnym znakiem na plecach, niczym gang motocyklowy. Młody wilk
rozejrzał się za przyjaciółką. Nie mógł jej znaleźć. Podbiegł do pierwszego z
brzegu maga, który najwyraźniej odgrywał tu rolę lekarza polowego, bo owijał
bandażem tylną łapę jednego z wilków. „Lekarz” zobaczywszy go od razu zajął się
jego poszarpaną ręką i już po chwili rana owinięta została świeżym bandażem.
-
Widziałeś Jina? - zapytał pacjent
-
Jin? - mag zmrużył oczy podejrzliwie – a miał tu
być?
Coś w spojrzeniu tego człowieka
nakazało Hakonowi skłamać. Nie wiedział, czy Jin mógłby mieć kłopoty poprzez
przebywanie tutaj, ale skoro oficjalnie go tu nie ma, kto wezwał magów? To
wszystko było zagadkowe, nie mniej jednak wilk postanowił być ostrożny.
-
Nie, nie, po prostu sądziłem, że przybędzie tu z
wami – odparł.
Mag wzruszył tylko ramionami.
Ręka była już opatrzona, więc wilki ruszyły na poszukiwanie czerwonowłosej.
Zanim ją znaleźli pokonali prawie cały plac bitwy, która właściwie już się
kończyła. Gdzieniegdzie leżały poodgryzane kończyny, czy też maź, która
pozostała po uśmierceniu przez świetlistą egzekucję. Smród palonego, wampirzego
ciała był wszechobecny. Jeśli którykolwiek z krwiopijców przeżył, już dawno
uciekł. Minęli też kilka trupów magów, a nawet wilków. Dakon pokręcił tylko
głową. Adri leżała pod prawymi schodami. Hakon stanął jak wryty widząc
kucającego nad nią człowieka. Nieznajomy miał na sobie czarny płaszcz, i długie
do pasa, czarne włosy. Jego szyje zdobiły niezliczone, magiczne amulety, a na
plecach widniał dobrze znany znak organizacji do której należał Jin. Mag
pochylał się nad czerwonowłosą, przekręcił jej głowę bardzo ostrożnie i
rozchyliwszy usta, zajrzał do środka. Wilk schował miecz do pochwy na plecach i
podszedł powoli do maga.
-
I jak nic jej nie będzie? - zapytał, niby to
beztrosko.
-
Wilki? - odparł tamten pytaniem. - Skąd tu
wilki? W tym mieście nie ma wilków.
-
Teraz już są – Dakon wtrącił się do rozmowy
uprzejmie - Spokojnie – dodał pojednawczo.
-
Co z nią? - zapytał młody.
-
Jest wampirem – stwierdził mag, patrząc na
niego.
-
Owszem.
-
W takim razie dziękuje wam wilkom za pomoc –
odparł.
Wstał. Jego zielone oczy nie
przestawały spoglądać na Hakona. Miał zdecydowanie dziwne spojrzenie. Wilk
czekał aż tamten powie coś więcej, lecz on nie odezwał się. Spojrzał na
wampirzyce, po czym wymierzył w nią świetlistą strzałę. Młody wiedział co się
zaraz stanie. Nie mógł na to pozwolić. Skoczył na maga.
-
Co robisz?! - warknął, chwytając go za rękaw
kurtki. Rozproszone zaklęcie zgasło.
-
Jak to co? - pytanie w zielonych oczach było aż
nadto wyraźne – Dokonuje egzekucji na wampirze, to chyba jasne.
-
Eeee... - Hakon powoli go puścił. - Właśnie o to
mi chodziło. Sami chcemy dokonać zemsty – powiedział dając znak swemu stwórcy,
by podniósł dziewczynę - Poza tym, ona ma pewne informacje, które chcemy
uzyskać. Dzięki, poradzimy sobie.
-
No, skoro macie z nią własne porachunki –
powiedział tylko, gdy tamci już się oddalali.
Czym
prędzej wyszli z budynku. Dakon wciąż trzymał na rękach ledwo żywą wampirzycę,
a najmłodszy z watahy gorączkowo myślał jak ją uratować. Wyglądała źle, wręcz
tragicznie, jej serce biło tak wolno, że za każdym kolejny uderzeniem wydawać
by się mogło, że nie nastąpi kolejne. W końcu wpadł na pomysł. Zwrócił się do
Dakona.
-
Dziękuje wam za pomoc.
-
Poradzisz sobie? - wilk wskazał na
czerwonowłosą.
-
Tak, mam już plan – odparł.
-
Zatem, powodzenia – wilcze zęby wyszczerzyły się
w uśmiechu, który miał dodać otuchy.
-
Tak.. dzięki.
Wbił
miecz w ziemię i odebrawszy dziewczynę, przeniósł ich do jego miasta. Było wpół
do czwartej nad ranem. Znajdowali się teraz przy rzece, schował się z nią pod
drewnianym podestem pod rampami. Delikatnie ułożył Adri na trawie i ruszył na
poszukiwanie celu. Po krótkiej chwili wrócił, niosąc na ramieniu nieprzytomnego
około trzydziestoletniego mężczyznę. Zatrzymał się, zobaczywszy wpierw ostrze,
a potem blade, zgrabne dłonie trzymające trzonek. Śmierć stała z uniesioną kosą
nad wampirzycą.
-
Chy...chyba nie zamierzasz... - zająknął się.
-
Zamierzam – odparła beztrosko.
-
Nie możesz! - warknął.
-
Ależ mogę.
-
Będę walczył! - ostrzegł twardo.
-
Walczył? - zdziwiła się – Przynosisz
go tu, bo ma umrzeć i będziesz walczył?
Zaszczyciła go ledwie widocznym
uśmiechem. Nieuzbrojony koniec trzonka został postawiony na ziemi. Śmierć
patrzyła jak wilk kładzie mężczyznę przy wampirzycy. Nonszalancko oparła się o
kosę.
-
Jak się dobrze domyślam, nie masz tu żadnego
browara przy sobie? - zapytała.
-
Yyyy... nie. - odparł nieco zmieszany - Nie
przyszłaś tu po nią? - zapytał dla pewności.
-
Nie.
-
No ale...?
-
Przyszłam tu po niego – wskazała na
mężczyznę – i po tę dwójkę, którą jeszcze przyniesiesz.
-
Eee... aha...
Obserwowała, jak pazurem rozcina
nadgarstek ofiary i przykłada go do ust Adri, by krew mogła swobodnie spływać.
Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, wpatrując się w przyjaciółkę. Wyglądała
tak niewinnie, tak … bezbronnie. Ona, która zawsze wydawała się być kimś
niepokonanym. Kimś, kto zawsze znajdzie rozwiązanie problemu. Kto po prostu
zawsze dawał radę. Leżała tu teraz, tak delikatna, tak nikła, jakby była na tym
świecie tylko połowicznie, zdana na jego łaskę... Zrobiło mu się przykro.
Wiedział, że będzie złościć się sama na siebie, iż nie była w stanie sama
pokonać porywaczy. Zawsze przecież powtarzała mu, że ona nie potrzebuje pomocy.
Nigdy. Podkreślała to wielokrotnie. Miała chyba jakiś kompleks na tym punkcie.
Westchnął.
-
Dlaczego trzymałaś nad nią kosę, skoro to nie
ona ma dziś umrzeć? - zapytał.
-
Och słodki jesteś - rzekła – widzę, że
bardzo się o nią martwisz. Ja się po prostu przeciągałam. Musiałeś mnie
opacznie zrozumieć – znów zaszczyciła go uśmiechem.
-
Nie wiem, czy ktokolwiek widząc taką scenę,
zrozumiałby ją inaczej niż ja - odparł z goryczą w głosie.
Wciąż nie mógł się przyzwyczaić
do jej osobowości. Czyż śmierć nie powinna być ponurym facetem w czarnej szacie
z kosą, który nic, tylko ciacha? Albo kościotrupem? Nawet szkieletem-kobietą,
chociaż nie bardzo widział różnicę między szkieletem – kobietą, a facetem. Nie
istnieje przecież coś takiego jak kości piersi. Jeśli zaś chodzi o szkieleta
jako takiego, tak przynajmniej było we wszystkich filmach jakie oglądał. Ona
była całkowitym zaprzeczeniem. Nie miała w sobie nic ze stereotypowej
ponurości. I jeszcze ten pociąg do alkoholu. Zastanawiał się, czy przypadkiem
nie powinien zawsze nosić przy sobie puszki piwa, tak na wszelki wypadek. Nie
wykluczał, że przy odrobinie szczęścia można by ją przekupić.
-
Niezłą rozróbę żeście tam zrobili – skomentowała.
-
No wiesz, taka wampirzo-wilcza ustawka - odparł
po swojemu.
-
Plus magowie – sprostowała.
-
Plus magowie – zgodził się, a potem jakby mu się
przypomniało - Nie wiesz gdzie poszedł Jin?
-
Mój drogi, nie zajmuje się żywymi – odparła
takim tonem, jakby zadał pytanie, którego nie zadaje się damie.
-
Ach, no tak, to logiczne – zgodził się.
Śmierć uniosła kosę i machnęła
nią energicznie z precyzją maszyny. Miał wrażenie, że powietrze obok niego
zostało przecięte. Nie bardzo był pewien czego się spodziewał. Rozlanej krwi?
Krzyku umierającego mężczyzny? Błagania? Jego ducha wychodzącego z ciała? Tego,
że ostrze obetnie mu głowę? Żadna z tych rzeczy nie nastąpiła. Nie było żadnego
znaku, widocznego, czy słyszalnego. Rzeczywistość pozostała taka jak
dotychczas, tylko... biedniejsza o jedno życie. Wstał i podniósł ciało.
Zarzucił je sobie na ramie, wiedział, że musi je gdzieś ukryć. Chwile później
znikł w szarości rozpoczynającego się poranka, by schwytać jeszcze tę dwójkę o
której mówiła Śmierć.
***
Pomieszczenie
było dość obszerne. Na dwóch przeciwległych ścianach, po obu stronach drzwi,
znajdowały się półki z książkami. Dawało to wrażenie raczej szerokiego
korytarza, aniżeli gabinetu. Grzbiety dzieł stały w równych rzędach, niczym
żołnierze na zbiórce. Wielkie okno, mieszczące się naprzeciwko wejścia
wpuszczało sporo jasności za dnia. Teraz rozciągał się z niego czarujący widok
na oświetlone sztucznymi światłami ulice i sąsiednie budynki. Blat mosiężnego
biurka w starym stylu, z ciemnego drewna, był niemal pusty. Laptop, kubek z
ołówkami i długopisami, oraz replika jakiegoś sztyletu. Bynajmniej wszystko
kazało sądzić, że to replika lub też mieć na to nadzieję. Skrajnie po lewej
leżał też jakiś oprawiony w skórę notes, wyglądający na bardzo stary, na
okładce niedbale położono złote pióro. Ktoś nieśmiało zapukał do drzwi.
-
Wejść - padł krótki rozkaz.
Wysoki, chudy mężczyzna o
jasnych, jak wyleżana w słońcu słoma włosach, wsunął się ostrożnie do pokoju.
Jego czerwone oczy spoczęły na oparciu wielkiego, biurowego fotela. Mebel
odwrócony był w stronę okna, tak, że przybyły nie mógł widzieć siedzącej na nim
osoby.
-
Ekhm... - zaczął – przybył.
-
Nikt go nie śledził? - padło pytanie.
-
Nie. Twierdzi, że nie.
-
W takim razie wpuść go.
Wampir skinął głową i wyszedł.
Dało się słyszeć szmery i już po chwili do gabinetu, nieco zbyt swobodnym
krokiem, wszedł mężczyzna. Jego ciężkie buty wydawały głuchy dźwięk, gdy
stąpał. Zatrzymał się mniej więcej w połowie odległości między drzwiami, a
biurkiem, gdyż postać na krześle uniosła bladą dłoń.
-
Rozumiem, że to coś ważnego, skoro ryzykowałeś
przyjście tutaj – głos niemal wwiercał się w mózg.
Mimo, że pokój spełniał funkcje
biura, miało się wrażenie, że dzieje się tu wiele zgoła innych rzeczy. Rzeczy
nie mających nic wspólnego z biurokracją, czy interesami. Pomieszczenie
sprawiało wrażenie jakiejś mrocznej tajemnicy, jakby za regałami ukryte były
tajne przejścia do zamkowych lochów. Świadomość, że jest się w wieżowcu i to na
piętnastym piętrze, mimo całego swego rozsądku, nie umiała pokonać tego wrażenia.
-
Chyba znalazłem czerwonowłosą - odparł, starając
się zamaskować lekkie zdenerwowanie.
-
Chyba? - mężczyzna wyczuł, że postać w fotelu
uniosła brew.
-
Jestem niemal pewien, że to ta, o którą nam
chodzi.
-
Rozumiem. Jeśli jesteś pewien powiadom Eive, na
pewno znajdzie się na dziewczynę jakiś kruczek.
-
Eiva już miała z nią konfrontacje.
Przybysz liczył się z każdym
wybuchem gniewu, zgrzytnięciem gwałtownie odpychanego krzesła, uderzeniem
pięścią w stół, czy krzykiem, lecz nic takiego nie nastąpiło.
-
Dziewczyna żyje? - padło pytanie.
-
Tak, zrobiło się niezłe zamieszanie, ale o ile
mi wiadomo wyszła z tego z życiem.
-
Dobrze, zatem nic nie stoi na przeszkodzie.
Powiadom Eive.
-
Czy ona wie, że... - zawahał się.
-
Nie, ale jeśli to ta czerwonowłosa, Eiva
zostanie poświęcona dla dobra sprawy.
>>*<<
Rozkręca się ^^ Czekam na dalszy ciąg.
OdpowiedzUsuńMolly chan czytała
No to namieszałaś :)
OdpowiedzUsuńSakura Lilith Dragonet