2 lipca 2015

Życzenie Półkrwi - rozdział 6

Serdecznie zapraszam ;-)

Pstryknął palcami. Ognik zapalił się na czubku jednego z nich i po chwili tańczył już wesoło. Wpatrywał się w złoty język jak zahipnotyzowany. Ileż pracy musiał włożyć w to, by móc kontrolować płomień w ten sposób. Ileż godzin spędzonych ze swym stwórcą i resztą watahy. Ileż rozmów i wiedzy jakiej zdobył o swym gatunku. Ileż czasu? Czasu, który spędził bez niej.


            Wtedy, gdy go dotknęła poczuł, jakby jakiś magnes wyciągał coś z niego. Instruowała go, ale miał wrażenie, że nie tyle oddaje jej to, co do niej należy, ile ona sama to sobie bierze. Od tej nocy minął tydzień. Siedem dni spędzonych w samotności i niepewności. Czy kiedykolwiek będzie chciała się jeszcze z mim zobaczyć? Nie rozmawiali przez skype, jedynie przez GG, a i to bardzo rzadko. Kiedy próbował ją przeprosić, zbywała jego słowa, wirtualnym wzruszeniem ramion. Zapewne wiedziała, dobrze wiedziała, co wtedy odczuwał, co nim kierowało... Przecież to były jej doznania, jej pragnienia. Znała je jak nikt inny. Mimo to, unikała spotkań przez cały ten czas. Za każdym razem, gdy proponował wspólne wyjście gdziekolwiek, wymyślała jakąś wymówkę. Zdecydowanie nie chciała go widzieć. Co było tego powodem? Gniewała się? Chciała go ukarać? Bała się go...? Przez głowę przeleciała mu jeszcze raz zamglona scena, gdy rzucił się na nią, przygniatając do ziemi, echo jej krzyku... Smak krwi i tych wszystkich odczuć, wdarł się na nowo w jego myśli. Jej wspomnienia, ten ból... Ona leżąca bez czucia na ziemi. Przeszył go dreszcz. Sam by się siebie bał po czymś takim. A ona nie chciała go widzieć... Dlatego też jego radość nie znała granic, gdy odczytał w oknie komunikatora wiadomość jaką mu zostawiła: Spotkajmy się na zakaźniaku, ugadałam maga, potrenujemy medytacje i kontrolę energii.
           
            Siedział teraz opierając się plecami o szczątki ściany i wpatrywał w majaczący język ognia. Trenował przez cały tydzień. Co innego miał do roboty?

-        Medytacji uczymy się w ludzkiej postaci.
Drgnął na ten głos. Stała przed nim. Jego pysk wyszczerzył się w szerokim, szczerym, wilczym uśmiechu. Zerwał się na równe nogi i podbiegł do niej z zamiarem przytulenia, lecz kilka centymetrów przed czerwonowłosa zatrzymał się. Nie wiedział czy mu wolno, czy się nie odsunie, czy... nie uzna tego za atak? Patrzyła na niego przez chwilę, jakby zdziwiona jego zachowaniem. W końcu pojęła jego rozterki i sama wyciągnęła ręce, by przytulić go do siebie przyjacielsko. Odetchnął z widoczną ulgą i poklepał ją po plecach delikatnie.
-        Dlaczego kazałaś mi czekać cały tydzień? - musiał zapytać.
-        Potrzebowałam... - uciekła wzrokiem gdzieś w bok – trochę czasu.
Skinął tylko głowa, nie mając odwagi pytać o więcej. Chciał ją przeprosić po raz kolejny. Już otwierał usta, lecz ona uśmiechnęła się tylko i nie czekając na to, co powie, rzekła.
-        Nie ma o czym mówić.
Po dłuższej chwili niezręcznej ciszy, zapytał.
-        A gdzie jest mag?
-        Będzie za parę minut, powiedział, że ma coś do załatwienia. Prosił byśmy zaczęli bez niego. Ludzka postać jest niezbędna na tym etapie.

            Przymknął oczy i zgodnie z jej zaleceniami zmienił się w człowieka. Wtedy ona odsunęła się na kilka kroków. Zgięła nogi w kolanach, jakby siadała na niewidzialnym krześle. Ręce uniosła równolegle do ud i skierowała otwarte dłonie w stronę Hakona.
-        Spróbuj utrzymać się jak najdłużej w takiej pozycji. - poleciła.
-        Aaaa! Jak w „Pijanym mistrzu” - rzekł radośnie.
Stanął naprzeciwko niej w takiej samej pozycji. Przymknął oczy. Niemal od razu poczuł ból mięśni, skrzywił się.
-        Chodzi o to, że jak przestaniesz zwracać uwagę na to, że bolą cię mięśnie, skupisz ją cała na energii i jej kontroli – wyjaśniła.
-        Uhm... Czyli skupić się na myśleniu tak?
-        Coś w tym guście.

            Nagle położyła mu dłonie na ramionach. Podskoczyła. Poczuł jej ciężar, kiedy opierając się o niego przeskoczyła nad  nim robiąc w powietrzu figurę nożyc z nóg. Zadała cios  komuś, kto właśnie znalazł się za jego plecami, najpewniej wskakując przez balkon. Uchwycił obcy zapach. Ten  ktoś sparował cios odrzucając ją z powrotem przed nastolatka. Wylądowała na ziemi, jednocześnie ciągnąc  przyjaciela za rękę, by zszedł z linii ciosów.  Znów podskoczyła. Opierając się prawą ręką na lewym przedramieniu przyjaciela i lewą na jego prawym  ramieniu, wyprowadziła kolejny cios, który tym razem dosięgnął celu. Przeciwnik cofnął się, zataczając się z lekka. Adri wylądowała miękko na gruzie. Jej towarzysz gwałtownie odwrócił się w stronę nieznajomego mierząc go wzrokiem. Przed nimi stał średniego wzrostu młody mężczyzna na oko dwudziestosiedmioletni o brązowych, nieco za długich włosach i tegoż samego koloru oczach. Skórę miał bladą, niemal porcelanową, a jego twarz szpeciła podłużna blizna, rozchodząca się od kącika prawego oka do policzka. Uśmiechnął się szeroko ukazując kły. Hakon pierwszy raz w życiu widział wampira, który nie był nieskazitelny, jak lalka.
-        Jeszcze ci nie powiedziałem czego chcę, a ty już mnie atakujesz?
Jego miękki, aksamitnie wampirzy głos wyrażał rozbawienie. Czerwonowłosa przymrużyła oczy podejrzliwie.
-        Nikt o pokojowych zamiarach nie skrada się tak jak ty, Lev - wycedziła przez zęby to imię.
-        Och, czyżbyśmy się znali? - wydawał się szczerze zdziwiony.
-        Jesteś sławny z tym swoim szpetnym ryjem – odparła.

            Nikt nie wiedział dlaczego Lev ma bliznę. Czy był to wynik niedokładnej przemiany, jakichś powikłań genetycznych, słabości krwi, czy też jego własna zachcianka. To ostatnie chyba jednak nie było prawdą, gdyż plotki głosiły, że Lev nienawidzi tej drobnej niedogodności w wyglądzie swojej twarzy. Mimo to, wampir puścił jej uwagę mimo uszu.

-        Przeszkodziłem ci w posiłku? - zapytał.
Zadał to pytanie z taką swobodą, jakby ta krótka wymiana ciosów sprzed chwili nie miała miejsca. Pokręciła przecząco głową, miała zacięty wyraz twarzy. Wyciągnął do niej dłoń.
-        W takim razie byłoby dobrze, gdybyś poszła ze mną. - powiedział niemalże uprzejmie.
-        Po co?
-        Eiva chce cię widzieć.
Wampirzyca warknęła i cofnęła się, odruchowo chwytając przyjaciela, by odseparować go od przybysza. Eiva? Czego mogła chcieć wampirza władczyni województwa? Czyżby dowiedziała się...? O nie! Jeśli wie, Lev nie jest tutaj sam. Rozejrzała się mimowolnie, ale nie wyczuła nikogo innego. Jeśli jest sam, da radę go pokonać. Nawet jeśli nie, Hakon nie jest dzieckiem, umie walczyć. Tylko... Czy naraziłaby go na takie niebezpieczeństwo? Nie, na pewno nie. Spojrzała na przyjaciela. Nie musiała nic mówić, wiedziała, że wyczyta z jej spojrzenia polecenie trzymania się z daleka jak najdłużej. Znał ją dobrze, prędzej kazałaby mu uciekać, niż walczyć z silniejszym przeciwnikiem. Sądząc po jej reakcji, Lev nie był byle płotką. Nie rozumiał o co chodziło, ale przybysz na pewno nie był przyjacielem.
-        Ta Eiva to kto? - zapytał Hakon.
-        Władczyni województwa – wyjaśniła Adri a do Lev'a powiedziała – nigdzie nie pójdę.
-        Ależ pójdziesz – rzekł z taką pewnością, jakby to już się stało.

            Niespodziewanie skoczył w jej stronę z pięścią wymierzoną w twarz. Odepchnęła przyjaciela i uniosła rękę blokując cios. Nie zaskoczyło go to, złapał jej rękę i opierając na niej część swojego ciężaru podskoczył kopiąc ją w bok. Skrzywiła się, nie spodziewając się tego ciosu. Puścił ją, a ona zaatakowała. Zrobiła pół obrót i spróbowała kopnąć go w brzuch, ten jednak skrzyżował ręce, parując cios. Odepchnął jej nogę w ten sposób, a ona zachwiała się i wylądowała na tyłku, Uniósł nogę by zadać cios, ale od turlała się w ostatniej chwili. Szybki był. Diabelnie szybki, nawet jak na wampira. Słynął zresztą ze swej szybkości. Nie bez powodu był w przybocznej straży Eivy. On, jako ten szybki i zwinny, Snake zaś, potężny i silny. Idealnie się uzupełniali. Tylko... Czy był tu sam? Jakoś nie mogła w to uwierzyć. Nie wyczuwała jednak tego drugiego. Czy aż tak dobrze się maskował? 

            Hakon podbiegł do niego z tyłu i kopnął go w plecy powalając na ziemię. Ponownie nie udało się go zaskoczyć. W locie wystawił ręce przed siebie i opadłszy na dłonie odbił się od nich, prostując swe ciało. Zrobił to tak szybko, że chłopak ledwie zauważył. Zorientował się natomiast, że został kopnięty, będąc już w powietrzu, w połowie dystansu między miejscem walki, a ścianą, w którą uderzył po pół sekundy później. Klatka piersiowa paliła go w miejscu, gdzie noga przeciwnika spotkała się z jego ciałem.

            Wampirzyca rzuciła się na plecy młodego mężczyzny, lecz ten błyskawicznie chwycił ją za głowę i przerzucił przez siebie. Wylądowała pod jego nogami. Jego stopa zatrzymała się na jej szyi.
-        Lepiej bądź dobrą dziewczynką – rzekł, nasilając ucisk – mam cię doprowadzić do Eivy żywą.

            Wtedy nastolatek, będąc już w wilczej postaci, rzucił się na niego, powalając na ziemię. Warknął przy tym przeciągle. Nikt nie będzie deptał po jego przyjaciółce! Uderzył kilkakrotnie w twarz Lev'a, zaskoczony że w ogóle udało mu się do powalić. Czyżby tamten był aż tak pyszny, że nie uznał go za zagrożenie? Wtem coś chwyciło go za kark i odciągnęło od leżącego.
-        Co to za kundel? - zapytał twardszy, lecz niemal równie aksamitny głos.
Wielka ręka machnęła wilkiem, który uderzył o ścianę po raz wtóry. W tym czasie Adri zdążyła się podnieść i znów rzuciła się na Lev'a. Wściekłość malowała się jej na twarzy. W tym zaślepieniu nie zauważyła, że ten drugi znalazł się niebezpiecznie blisko. Był to wielki facet, wysoki na prawie dwa metry, szeroki w barach, nosił się w czerni. Czarne były też jego długie do ramion włosy, związane w kucyk. Złapał ją tak, że nie mogła się ruszyć. Zaklęła, a więc jednak był tutaj. Jakim cudem zamaskował swój zapach?! Nie miała pojęcia. Szarpnęła się raz czy dwa, lecz on oplótł wokół niej swe silne ramiona. Niższy z przeciwników chwycił jej twarz w obie dłonie i utkwił spojrzenie w jej oczach.
-        Poddaj się mojej woli – rzekł.
Już się nie szarpała. Zwiotczała w uścisku niczym szmaciana lalka. Głowa jej opadła. Wilk podniósł się i zaatakował hipnotyzera. Przywalił mu pięścią w brodę, tamten upadł widocznie zaskoczony. Nie zdążył zrobić nic więcej, gdyż wielka dłoń czarnowłosego chwyciła go ponownie.
-        Spieprzaj psie – warknął mu w twarz.
Podrzucił go do góry, by uderzyć potężną pięścią w pysk, gdy tamten opadał. Hakon ponownie uderzył w ścianę, tym razem głową, zamroczyło go. Wampirzyca padła półprzytomna na kolana, zamrugała kilka razy, próbując dojść do siebie. Lev spojrzał na wilka z nienawiścią, ocierając krew z ust. Ten drugi chwycił oszołomioną jeszcze Adri, zarzucił ją sobie na ramie i obaj wyskoczyli z pierwszego piętra. Wilk odzyskał ostrość widzenia i skoczył za nimi w momencie, gdy usłyszał pisk opon. Na ulicy nie było nikogo.
           
            Zawył z bezsilności.

            Wrócił na piętro. Nie znał tego miasta. Nie wiedział kim byli porywacze. Nie wiedział, co mógłby zrobić. Uderzył pięścią w kolumnę, robiąc sporą dziurę. Świeży pył opadł na gruz wokół niego. Nie pozostało mu nic innego jak czekać na maga. Dlaczego Jin, u licha, się spóźniał? Czemu go, kurwa, jeszcze nie było?! Uderzył drugi raz. Z każdą sekundą oddalali się, a on nie mógł nic zrobić. Gdyby uciekali na piechotę, mógłby podążyć ich tropem, ale smród samochodu wszystko zamaskował. Uderzył po raz trzeci, robiąc kolejną dziurę w kolumnie. Warknął przeciągle. Był zły. Nie, nie zły, był wściekły! Minęła minuta, dwie, pięć, dziesięć. Hakon siedział pod resztkami kolumny, zbyt zrozpaczony i wściekły, by zastanawiać się jakim cudem sufit nie runął mu jeszcze na głowę.

            Po kolejnych pięciu minutach usłyszał głos maga, wchodzącego po schodach.
-        Że też dałem się na to namówić. Ja uczący wilka, przy akompaniamencie wampira. – zaśmiał się sam do siebie - Hej! Jest tu kto? - zawołał, pokonując ostatnie schody - Sorki za spóźnienie.
Wilk skoczył na równe nogi, w jednej chwili znalazł się przy magu. Chwycił go włochatymi łapami za ramiona i nie zawracając sobie głowy tak błahymi rzeczami, jak przywitania, rzekł.
-        Sprawa wygląda tak: wbiło jakichś dwóch wampirów, koksów i zabrali Adri do jakiejś Eivy.
-        O siem... - mag przerwał w pół słowa – jak to zabrali? - zapytał bezmyślnie.
-        Siłą – odparł, jakby to miało cokolwiek wyjaśnić.
-        Kurcze, niedobrze – rzekł przysiadając pod ścianą – dawno to było?
-        Jakieś piętnaście minut temu, może dwadzieścia.
-        A jak oni wyglądali? - Jin wyglądał jakby coś kalkulował w głowie – mówili coś? Co mówili?!
-        Jeden wysoki, prawie na dwa metry, szeroki w barach, drugi niższy i chudszy, brązowe włosy, blizna na twarzy. Adri chyba nazwała go Lev.
-        Lev?! - Mag pobladł – kurwa, nie dobrze, jeśli wysłała ich, to naprawdę źle...
-        Czego oni chcą? Co o tym wiesz?! - wilk powoli tracił cierpliwość.
-        Z tego co mi wiadomo – zaczął przechadzać się w tę i z powrotem – Eiva jest kimś w rodzaju przedstawiciela wampirzego prawa, mecenasem województwa. - westchnął i zatrzymał się – Trudno uwierzyć, że oni mają jakiekolwiek prawo - znów ruszył - Jeśli wysłała kogoś po Adri, to znaczy, że jej podpadła, a jeśli wysłała Lev'a i Snake'a , tego szerokiego w barach z kucykiem, to znaczy, że uważa ją za zagrożenie.
-        Więc co możemy z tym zrobić? Wiesz gdzie mieszka ta cała Eiva?
-        Nikt nie wie gdzie ona mieszka – odparł z powątpiewaniem mag – ale wiem gdzie odbywają się te ich „sądy”
-        No to świetnie, chodźmy tam. Mam już pomysł jak to rozegrać – wilk wyszczerzył pysk w uśmiechu.
-        Ale nie wpadaj tam jak Bruce Lee – Jin przygryzł wargę ze zdenerwowania – musimy rozeznać się w sytuacji – dodał.
-        Spoko, nie jestem taki głupi – odparł wilk.

            Wyszli z ruin szpitala, przeszli przez spora polane, którą Adri nazywała górka i zeszli na ulice, gdzie nieopodal stał granatowy Volkswagen Golf. Podeszli do samochodu, a Wilk rzekł z powątpiewaniem.
-        Mag jeżdżący Golfem?
-        No co? Jestem studentem, to tani samochód – odarł wzruszając ramionami.
-        Ale samochód? Nie macie czegoś takiego jak miotły, czy coś?
-        Na miotłach, o ile mi wiadomo, latały czarownice – Jin najwyraźniej nie lubił takiej ignorancji - ale one również na tym nie latają. Mówią, że to niewygodne.
-        Nie lewitujecie czy coś? - dopytywał się wilk.
-        Jak sobie wyobrażasz lewitowanie przez pół miasta? - Właściciel samochodu najwyraźniej tracił cierpliwość
-        Okey, spoko, nie bij - rzekł Hakon pojednawczo i przymknął oczy, by zmienić się w człowieka, inaczej przecież nie zmieściłby się do samochodu.
-        Wsiadaj - mag zasiadł za kierownicą.
Ruszyli. Wjechali pod górę i skręcili w prawo na główną ulice miasta. Po jakichś dwóch minutach skręcili w lewo i na następnym skrzyżowaniu znów w prawo. W końcu wilk nie zniósł ciszy i zapytał.
-        Skąd wiesz gdzie mają swoje sądy?
-        Nasza organizacja obserwuje ich od dawna - Jin nie spuszczał wzroku z drogi.
-        Organizacja?
-        Zajmujemy się likwidacją istot zagrażających ludziom.
-        Ach...
Hakon umilkł. Zastanawiał się, dlaczego czarnowłosy im pomaga. Dlaczego idzie na ratunek Adri, skoro, jako wampir, jest ona potencjalnym zagrożeniem. Nie śmiał zapytać. Chyba bał się odpowiedzi. Minęli McDonald's i skręcili w lewo. Gdy dojeżdżali, na niebie królowała już pełnia.
           
            Samochód zatrzymał się, przed nimi stał sporej wielkości, dwupiętrowy budynek z płaskim dachem, w kolorze brudnej żółci. W licznych oknach było ciemno, jedynie skrajnie po lewej widzieli, lekko majaczące światło. Na szczycie widniał wielki, nie świecący już dawno napis: Z … główny dworzec PKP. Po „z” było sporo wolnego miejsca, najpewniej na całość nazwy miasta, jednak litery, które niegdyś się tam znajdowały, zniknęły bezpowrotnie.

            Ruszyli po cichu w stronę bocznych drzwi mając nadzieję, że nie są zaryglowane. Mag przestrzegł wilka, by nie robił nic pochopnie. Wejście na szczęście nie było zamknięte, a zawiasy jakimś cudem nie skrzypiały. Pomieszczenie w którym się znaleźli, pogrążone było w półmroku. Dolne piętro budynku raziło niemal kompletną pustką. Podłogę zdobiły popękane kafelki, a na środku stało kilka połamanych i nawet kilka całych ławek dla czekających na pociągi. Po obu stronach parteru, przy ścianach, znajdowały się schody. Pierwsze piętro zaś zajmowało jedynie połowę powierzchni budynku. Widzieli tam kilka opustoszałych boksów handlowych, brudne szyby pozaklejane były resztami plakatów i gazetami. Znajdowali się przy prawych schodach. Przy lewych zauważyli poruszenie. Hakon od razu wyczuł skupisko przeróżnych wampirzych zapachów. Wokół nocnych istot stało kilka, a może kilkanaście lamp naftowych dających nikłe światło. Na schodach, mniej więcej na wysokości jednej czwartej, siedziała piękna kobieta. Miała na sobie białe spodnie na kant i żakiet tegoż samego koloru. Długi czarny warkocz opadał jej na plecy, całość przyozdabiał krwistoczerwony krawat. Wyraz jej twarzy wyrażał co najmniej znudzenie.
-        Więc jesteś winna zabicia Sefira? - zapytała wampirzyca.
Wilk domyślił się, że kobieta w bieli to Eiva. Po obu jej stronach, w pozycji typowej dla ochroniarzy, stali Lev i Snake. Przed nią, na rozłupanych już dawno kafelkach, klęczała Adri. Ręce związane miała za plecami, włosy potargane, a na twarzy, szyi i rękach kilka sporych ciętych ran,  co znaczyło, że zapewne nie poddała się bez walki. Przy niej stał jeszcze jakiś rosły wampir. Mag rzucił bezgłośnie zaklęcie ostrego widzenia.
-        Ona ma przyczepione do ciała jakieś kable – wyszeptał.
Nastolatek zaklął w duchu. Przez cały ten czas zastanawiał się dlaczego jego przyjaciółka nie używa magii? Nie rzuci w nich jakąś kulą ognia, czy czymś podobnym, lub nie przeniesie się stąd i nie ucieknie? Teraz zrozumiał. To, co miała przyczepione do ciała raziło ją raz po raz delikatnie prądem, tak, by nie mogła się skupić na żadnym zaklęciu.
-        Sefir był gnidą, a jego postępowanie mogło wydać nas przed ludźmi – rzekła Adri.
-        Jednak faktem jest, że wydałaś swego pobratymce magowi - ciągnęła Eiva.
-        Pieprz się! – w Adri obudził się wrodzony upór.
Wampir, który stał przy niej, chwycił ją za włosy i pociągnął tak, by spojrzała na kobietę w bieli.
-        Przeproś – wycedził.

            Wokół rozbrzmiały ciche chichoty zebranych. Najwyraźniej lubili, kiedyś podejrzany się stawiał. Przynosiło im to nie lada rozrywkę. Hakon coraz bardziej zaczynał się irytować. Było ich dużo, diabelnie dużo. On sam, niedoświadczony, nawet z pomocą maga może nie dać sobie rady.  Miał co prawda plan, ale czy udałoby mu się go zrealizować, zanim horda wygłodniałych krwiopijców rzuci się na niego? Jeśli zmieni się w wilka, od razu go wyczują.
-        Cholera dużo ich – wyszeptał Jin – masz jakiś plan?

-        Wiarygodne źródła donoszą – kontynuowała niewzruszenie kobieta w bieli – że wydałaś Sefira magowi, a to moja droga jest łamanie prawa i mimo że sama go nie zabiłaś, przyczyniłaś się do jego śmierci - wstała – Za to należy się kara.
W tłumie podniosła się wrzawa i entuzjazm. Prowadząca stała tak przez chwilę, patrząc na zebranych. W nikłym świetle lamp widać było, że znudzenie na jej twarzy zastąpione zostało wrednym uśmieszkiem pełnym satysfakcji, jej czerwone oczy błyszczały. W końcu gwar ucichł, a czarnowłosa wampirzyca mogła mówić dalej.
-        Za swoje zbrodnie, Adrelio, zostajesz skazana na śmierć poprzez posiłek! - klasnęła w dłonie.
Wrzawa podniosła się na nowo. Zebrani wiedzieli co się teraz stanie, a śmierć skazanej miała przebiegać w ich ulubiony sposób. Nie ruszyli się jednak, czekając na oficjalny rozkaz swojej pani. Ta uniosła dłonie, by ich uciszyć.
-        Trzeba działać szybko - szepnął wilk – dzwonie po kumpli.
-        Co? - zapytał mag.

            To, co się później zdarzyło, działo się niemal jednocześnie. Hakon cofnął się o krok i zmienił w wilka, skaleczył się w palec i wbił miecz w ziemie. W tym samym czasie czarnowłosa opuściła ręce dając znak do rozpoczęcia. Rzucili się na Adri niczym banda wygłodniałych potworów. Nie miała się jak bronić, zatapiali kły w każdej możliwej części jej ciała. Pili z niej, kiedy krzyczała przeraźliwie. Pili z niej, kiedy wokół miecza utworzył się złoty krąg. Pili z niej, kiedy ze złotego kręgu wyszła wataha wilków.
-        Wilki? - zdążył zdziwić się mag – wilki uratują wampira?

            Większość wampirów była zbyt pochłonięta doznaniami krwi, by zauważyć,, co się stało. Kilku z nich zaprzestało, gdyż w uczucie euforii spowodowane jej smakiem, wbiła się, niczym ostrze sztyletu, znienawidzona woń. Któryś z bardziej wyczulonych na obce zapachy krzyknął.
-        Psy, czuje cholerne kundle!
-        Po co nas wezwałeś? - Dakon rzucił szybkie pytanie.
-        Musimy kogoś uratować – odparł młody wilk – jeśli się nie pośpieszymy, oni wypiją ją do cna!
Eiva również uchwyciła ich zapach, skrzywiła się. Nic jednak nie powiedziała, wskazała tylko w miejsce, gdzie przybysze wrogiej rasy wciąż ukryci byli w mroku. Ci, którzy oderwali się już od skazanej, rzucili się w tamtą stronę z dzikim wrzaskiem, pozostali mieli za zadanie dopić ją do końca. Eiva natomiast rzuciła pod nosem coś na kształt przekleństwa i ruszyła schodami do góry, a za nią jej ochroniarze. Przy wtórze dzikich warknięć wilki ruszyły w bój, Dakon razem z najmłodszym z watahy wyminęli pierwszą fale wrogów i doskoczyli do tych kilku, którzy nadal pili. Nastolatek jeszcze w rozpędzie zerwał z niej jakiegoś blond lalusia o czerwonych oczach. Sekundę później rozszarpał mu gardło pazurami. Czerwony wilk zaś dopadł dwóch ostatnich w pierwszym zatapiając zęby, a w drugim miecz. Adri opadła bez czucia na posadzkę, całe jej ciało było we krwi i śladach ugryzień. Hakon aż poczuł bolesne ukłucie w sercu. Warknął przeciągle dopadając do niej.
Czy było już za późno?
Czy wypili ją do końca?
Szponem przeciął krępujące ją liny, zerwał z niej gdzieniegdzie przyczepione jeszcze kable. Odgarnął jej włosy z twarzy, na policzkach i szyi tez miała ślady ugryzień. Zaklął w duchu. Popieprzeni krwiopijcy! Przyłożył ucho do jej ust nasłuchując oddechu. Westchnął z ulgą, oddychała, położył ją delikatnie na ziemi. Ta suka w garniturze zapłaci mu za to. Zapłaci za skrzywdzenie jego przyjaciółki! Już chciał poprosić Dakona, by został z Adri, kiedy niespodziewanie znalazł się przy nich Jin.
-        Zaopiekuje się nią – rzekł – idźcie, ukryje ją gdzieś.
Nie czekając dłużej ruszyli po schodach w górę. Dopiero na piętrze przekonali się, że znajdowało się tam dodatkowe wyjście na perony po drugiej stronie budynku. Pognali za zapachem znienawidzonej wampirzycy. Przeskakiwała nad torami, kiedy ją zauważyli. Będąc już na drugim peronie zatrzymała się i wydała rozkaz swoim wojownikom.
-        Pozbądźcie się tych wszarzy!
Lev i Snake zatrzymali się, jak na zawołanie. Stanęli na drodze dwóm wilkom, podczas gdy Eiva przeskoczyła peron trzeci i płot zabezpieczający, po czym pognała w las. Hakon wiedział, że z tymi kolesiami, to nie przelewki.

            Zawsze myślał, że Adri jest świetną wojowniczką, chociaż nie bardzo miał porównanie. Mimo to był pewien, że jest dobra, a oni ją pojmali z taką łatwością... Zawarczał i zacisnął pięści. Nie da się pokonać bandzie cholernych sadystów! I na pewno tutaj nie zginie. Dakon miał zgoła odmienne myśli. Nigdy nie widział tych dwóch, ale wyglądali dość schematycznie. Jeden szybki, drugi silny. Ten mniejszy będzie dobry dla młodego wilka, nie był on przecież jeszcze w stadium takiej siły. Oczy czerwonego spoczęły na Snake'u. Wielki facet z potężnymi pięściami, wzbogacony o wampirzą siłę. Za to pewnie jest wolny i do tego pełen pychy. Tacy zawsze... Jego rozważania zostały przerwane. Z ledwością uniknął ciosu ciężką pięścią prosto w wilczy pysk. Nie udało mu się natomiast uniknąć zatopienia wampirzych szponów w jego ramieniu. Hakon już chciał do niego doskoczyć, żeby mu pomóc, ale szybki cios Lev'a dosięgnął go, nim zdążył zablokować. Lecąc zrobił fikołka w powietrzu i wylądował na czterech łapach, warknął typowo po psiemu. Ruszył nawet się nie zastanawiając. Chciał go zabić, patrzeć na przerażenie w jego oczach, na jego gasnące życie. Dopadł go z szybkością, która zaskoczyła nawet jego samego. Tylna łapa trafiła wampira prostu w brzuch wyrzucając go na tory. Hakon pragnął z całych sił, by właśnie teraz nadjechał pociąg, ale nic takiego się nie stało. Kątem oka zobaczył, że czerwony wilk również zdołał zadać cios swojemu przeciwnikowi. Snake zdecydowanie nie spodziewał się, że wilk może mieć taką silę. Zatoczył się, ale nie spadł na tory. Lev natomiast zerwał się na równe nogi i skoczył w stronę pobratymcy, który złapał go za race i używając go niczym broni zrobił półobrót tak, że nogi mniejszego z wampirów zdołały uderzyć w oba wilki. Upadli, lecz równie szybko się podnieśli. Dakon wyjął miecz.
-        Trzeba to kończyć – stwierdził.
-        Jasne – rzucił młodszy wilk.
Machnął mieczem, a jego ostrze pokryło się błyskawicą. Zaatakował. Trafiony Lev chwycił się za rozcięte i poparzone ramię. Syknął ze złością. Starszy wilk skoczył na Snake'a z mieczem uniesionym do ciosu, lecz został odepchnięty, uderzył plecami o ścianę budynku, który miał za sobą. Czarnowłosy wampir rzucił się natomiast na Hakona, zatapiając szpony w przegubie ręki uzbrojonej w wilczy miecz. Ten zawył z bólu, ale nie padł. Wymierzył silny cios tylną łapą w klatkę piersiową przeciwnika, który wyleciał na tory. Miecz dopiero teraz wypadł ze zranionej ręki. Dakon doskoczył do pobratymcy i chwycił jego leżący miecz, nic nie powiedział, skinął tylko głową. Ból w rozszarpanej ręce kuł przeraźliwie. Żałował, że nie ma tu Adri, która przecież znała zaklęcie leczenia, ale ona... Ona sama potrzebowała teraz pomocy. Fala złości jaka go teraz napadła przyćmiła nieco dławiące gorąco, które trawiło jego ranę. Spojrzał z nienawiścią na przeciwników. Wciąż trzymając się za krwawiącą rękę warknął tylko ostrzegawczo, w tym stanie na niewiele mógł się zdać, ale nie zamierzał się wycofać. Jego wilcze ślepia spoczęły na Snake'u, czerwony również utkwił w nim wzrok. Lev, chcąc skorzystać z nieuwagi przeciwników, skoczył na zranionego z zamiarem dobicia go. Nic bardziej mylnego. W jednej chwili Dakon znalazł się między nim a młodym wilkiem. Nim wampir się zorientował ostrze miecza zatopiło się w jego brzuchu po samą rękojeść. Zawył. Dzierżący miecz oparł stopę na klatce piersiowej przeciwnika wyszarpując klingę i jednocześnie kopiąc go tak, że znów wyleciał na tory. Tym razem już się nie podniósł.
-        Zapłacicie za to, wy parszywe kundle! - zawołał wyraźnie wściekły Snake.
-        Sorry, ale nie mam drobnych – rzekł Hakon i uśmiechnął się wrednie.
Chciał go sprowokować i widocznie udało mu się to, bo wampir wyglądał na jeszcze bardziej zezłoszczonego, choć miało się wrażenie, że już wścieklej wyglądać nie może. Młody liczył na to, że tamten straci koordynację, albo zapomni się ze złości przy którymś ciosie, co da im przewagę. Wampir wygramolił się z torów, wchodząc na peron, dyszał z gniewu. Zaatakował brązowego wilka z gracją czołgu, wymierzając cios potężną pięścią w brzuch. Wiedział, że z tak zranioną łapą, przeciwnik nie da rady sparować ciosu. W zaślepieniu zapomniał o drugim, który dopadł go z tyłu. Snake poczuł kopnięcie w tył kolana, co momentalnie go powaliło. Najstarszy z watahy przełożył mu łapy pod rekami i założył na szyi unieruchamiając go.
-        Szybko! - zawołał.
Hakon nie dał na siebie czekać. Zdrową, szponiastą ręką przejechał po klatce piersiowej przeciwnika rozszarpując ją brutalnie. Ten zawył przeraźliwie i opadł do tyłu przygniatając czerwonego wilka. Wampir nie ruszał się, lecz młody wilk poczęstował go jeszcze kopniakiem, jednocześnie zrzucając ze swojego stwórcy, do którego wyciągnął zdrową rękę, by pomóc mu wstać. Rozejrzeli się. Przeciwnicy leżeli bez ruchu. Nie mieli czasu sprawdzać czy żyją, a Eiva zapewne dawno uciekła.

            Gdy tylko znaleźli się przy wejściu, usłyszeli odgłosy walki i zamieszania, między którymi padały takie zaklęcia jak: Yiden Dawaar, czy też Narade Kiray, oraz kilka innych, o których Hakon nigdy nie słyszał. Czyżby magowie? Ale kto ich wezwał? Na pewno Jin, ale czy nie mógł zrobić tego wcześniej? Tak właściwie, skoro organizacja magów wiedziała o tym miejscu, czemu nie zorganizowała najazdu na wampiry już dawno temu? Postanowił, że będzie musiał zapytać o to maga, gdy nadarzy się okazja.

            Weszli do budynku stacji. Istotnie przybyli magowie. Cała masa magów. Wszyscy odziani w kurtki z tym dziwnym znakiem na plecach, niczym gang motocyklowy. Młody wilk rozejrzał się za przyjaciółką. Nie mógł jej znaleźć. Podbiegł do pierwszego z brzegu maga, który najwyraźniej odgrywał tu rolę lekarza polowego, bo owijał bandażem tylną łapę jednego z wilków. „Lekarz” zobaczywszy go od razu zajął się jego poszarpaną ręką i już po chwili rana owinięta została  świeżym bandażem.
-        Widziałeś Jina? - zapytał pacjent
-        Jin? - mag zmrużył oczy podejrzliwie – a miał tu być?
Coś w spojrzeniu tego człowieka nakazało Hakonowi skłamać. Nie wiedział, czy Jin mógłby mieć kłopoty poprzez przebywanie tutaj, ale skoro oficjalnie go tu nie ma, kto wezwał magów? To wszystko było zagadkowe, nie mniej jednak wilk postanowił być ostrożny.
-        Nie, nie, po prostu sądziłem, że przybędzie tu z wami – odparł.
Mag wzruszył tylko ramionami. Ręka była już opatrzona, więc wilki ruszyły na poszukiwanie czerwonowłosej. Zanim ją znaleźli pokonali prawie cały plac bitwy, która właściwie już się kończyła. Gdzieniegdzie leżały poodgryzane kończyny, czy też maź, która pozostała po uśmierceniu przez świetlistą egzekucję. Smród palonego, wampirzego ciała był wszechobecny. Jeśli którykolwiek z krwiopijców przeżył, już dawno uciekł. Minęli też kilka trupów magów, a nawet wilków. Dakon pokręcił tylko głową. Adri leżała pod prawymi schodami. Hakon stanął jak wryty widząc kucającego nad nią człowieka. Nieznajomy miał na sobie czarny płaszcz, i długie do pasa, czarne włosy. Jego szyje zdobiły niezliczone, magiczne amulety, a na plecach widniał dobrze znany znak organizacji do której należał Jin. Mag pochylał się nad czerwonowłosą, przekręcił jej głowę bardzo ostrożnie i rozchyliwszy usta, zajrzał do środka. Wilk schował miecz do pochwy na plecach i podszedł powoli do maga.
-        I jak nic jej nie będzie? - zapytał, niby to beztrosko.
-        Wilki? - odparł tamten pytaniem. - Skąd tu wilki? W tym mieście nie ma wilków.
-        Teraz już są – Dakon wtrącił się do rozmowy uprzejmie - Spokojnie – dodał pojednawczo.
-        Co z nią? - zapytał młody.
-        Jest wampirem – stwierdził mag, patrząc na niego.
-        Owszem.
-        W takim razie dziękuje wam wilkom za pomoc – odparł.
Wstał. Jego zielone oczy nie przestawały spoglądać na Hakona. Miał zdecydowanie dziwne spojrzenie. Wilk czekał aż tamten powie coś więcej, lecz on nie odezwał się. Spojrzał na wampirzyce, po czym wymierzył w nią świetlistą strzałę. Młody wiedział co się zaraz stanie. Nie mógł na to pozwolić. Skoczył na maga.
-        Co robisz?! - warknął, chwytając go za rękaw kurtki. Rozproszone zaklęcie zgasło.
-        Jak to co? - pytanie w zielonych oczach było aż nadto wyraźne – Dokonuje egzekucji na wampirze, to chyba jasne.
-        Eeee... - Hakon powoli go puścił. - Właśnie o to mi chodziło. Sami chcemy dokonać zemsty – powiedział dając znak swemu stwórcy, by podniósł dziewczynę - Poza tym, ona ma pewne informacje, które chcemy uzyskać. Dzięki, poradzimy sobie.
-        No, skoro macie z nią własne porachunki – powiedział tylko, gdy tamci już się oddalali.

            Czym prędzej wyszli z budynku. Dakon wciąż trzymał na rękach ledwo żywą wampirzycę, a najmłodszy z watahy gorączkowo myślał jak ją uratować. Wyglądała źle, wręcz tragicznie, jej serce biło tak wolno, że za każdym kolejny uderzeniem wydawać by się mogło, że nie nastąpi kolejne. W końcu wpadł na pomysł. Zwrócił się do Dakona.
-        Dziękuje wam za pomoc.
-        Poradzisz sobie? - wilk wskazał na czerwonowłosą.
-        Tak, mam już plan – odparł.
-        Zatem, powodzenia – wilcze zęby wyszczerzyły się w uśmiechu, który miał dodać otuchy.
-        Tak.. dzięki.

            Wbił miecz w ziemię i odebrawszy dziewczynę, przeniósł ich do jego miasta. Było wpół do czwartej nad ranem. Znajdowali się teraz przy rzece, schował się z nią pod drewnianym podestem pod rampami. Delikatnie ułożył Adri na trawie i ruszył na poszukiwanie celu. Po krótkiej chwili wrócił, niosąc na ramieniu nieprzytomnego około trzydziestoletniego mężczyznę. Zatrzymał się, zobaczywszy wpierw ostrze, a potem blade, zgrabne dłonie trzymające trzonek. Śmierć stała z uniesioną kosą nad wampirzycą.
-        Chy...chyba nie zamierzasz... - zająknął się.
-        Zamierzam – odparła beztrosko.
-        Nie możesz! - warknął.
-        Ależ mogę.
-        Będę walczył! - ostrzegł twardo.
-        Walczył? - zdziwiła się – Przynosisz go tu, bo ma umrzeć i będziesz walczył?
Zaszczyciła go ledwie widocznym uśmiechem. Nieuzbrojony koniec trzonka został postawiony na ziemi. Śmierć patrzyła jak wilk kładzie mężczyznę przy wampirzycy. Nonszalancko oparła się o kosę.
-        Jak się dobrze domyślam, nie masz tu żadnego browara przy sobie? -  zapytała.
-        Yyyy... nie. - odparł nieco zmieszany - Nie przyszłaś tu po nią? - zapytał dla pewności.
-        Nie.
-        No ale...?
-        Przyszłam tu po niego – wskazała na mężczyznę – i po tę dwójkę, którą jeszcze przyniesiesz.
-        Eee... aha...
Obserwowała, jak pazurem rozcina nadgarstek ofiary i przykłada go do ust Adri, by krew mogła swobodnie spływać. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, wpatrując się w przyjaciółkę. Wyglądała tak niewinnie, tak … bezbronnie. Ona, która zawsze wydawała się być kimś niepokonanym. Kimś, kto zawsze znajdzie rozwiązanie problemu. Kto po prostu zawsze dawał radę. Leżała tu teraz, tak delikatna, tak nikła, jakby była na tym świecie tylko połowicznie, zdana na jego łaskę... Zrobiło mu się przykro. Wiedział, że będzie złościć się sama na siebie, iż nie była w stanie sama pokonać porywaczy. Zawsze przecież powtarzała mu, że ona nie potrzebuje pomocy. Nigdy. Podkreślała to wielokrotnie. Miała chyba jakiś kompleks na tym punkcie. Westchnął.
-        Dlaczego trzymałaś nad nią kosę, skoro to nie ona ma dziś umrzeć? - zapytał.
-        Och słodki jesteś - rzekła – widzę, że bardzo się o nią martwisz. Ja się po prostu przeciągałam. Musiałeś mnie opacznie zrozumieć – znów zaszczyciła go uśmiechem.
-        Nie wiem, czy ktokolwiek widząc taką scenę, zrozumiałby ją inaczej niż ja - odparł z goryczą w głosie.
Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do jej osobowości. Czyż śmierć nie powinna być ponurym facetem w czarnej szacie z kosą, który nic, tylko ciacha? Albo kościotrupem? Nawet szkieletem-kobietą, chociaż nie bardzo widział różnicę między szkieletem – kobietą, a facetem. Nie istnieje przecież coś takiego jak kości piersi. Jeśli zaś chodzi o szkieleta jako takiego, tak przynajmniej było we wszystkich filmach jakie oglądał. Ona była całkowitym zaprzeczeniem. Nie miała w sobie nic ze stereotypowej ponurości. I jeszcze ten pociąg do alkoholu. Zastanawiał się, czy przypadkiem nie powinien zawsze nosić przy sobie puszki piwa, tak na wszelki wypadek. Nie wykluczał, że przy odrobinie szczęścia można by ją przekupić.
-        Niezłą rozróbę żeście tam zrobili – skomentowała.
-        No wiesz, taka wampirzo-wilcza ustawka - odparł po swojemu.
-        Plus magowie – sprostowała.
-        Plus magowie – zgodził się, a potem jakby mu się przypomniało - Nie wiesz gdzie poszedł Jin?
-        Mój drogi, nie zajmuje się żywymi – odparła takim tonem, jakby zadał pytanie, którego nie zadaje się damie.
-        Ach, no tak, to logiczne – zgodził się.
Śmierć uniosła kosę i machnęła nią energicznie z precyzją maszyny. Miał wrażenie, że powietrze obok niego zostało przecięte. Nie bardzo był pewien czego się spodziewał. Rozlanej krwi? Krzyku umierającego mężczyzny? Błagania? Jego ducha wychodzącego z ciała? Tego, że ostrze obetnie mu głowę? Żadna z tych rzeczy nie nastąpiła. Nie było żadnego znaku, widocznego, czy słyszalnego. Rzeczywistość pozostała taka jak dotychczas, tylko... biedniejsza o jedno życie. Wstał i podniósł ciało. Zarzucił je sobie na ramie, wiedział, że musi je gdzieś ukryć. Chwile później znikł w szarości rozpoczynającego się poranka, by schwytać jeszcze tę dwójkę o której mówiła Śmierć.

***                                           

            Pomieszczenie było dość obszerne. Na dwóch przeciwległych ścianach, po obu stronach drzwi, znajdowały się półki z książkami. Dawało to wrażenie raczej szerokiego korytarza, aniżeli gabinetu. Grzbiety dzieł stały w równych rzędach, niczym żołnierze na zbiórce. Wielkie okno, mieszczące się naprzeciwko wejścia wpuszczało sporo jasności za dnia. Teraz rozciągał się z niego czarujący widok na oświetlone sztucznymi światłami ulice i sąsiednie budynki. Blat mosiężnego biurka w starym stylu, z ciemnego drewna, był niemal pusty. Laptop, kubek z ołówkami i długopisami, oraz replika jakiegoś sztyletu. Bynajmniej wszystko kazało sądzić, że to replika lub też mieć na to nadzieję. Skrajnie po lewej leżał też jakiś oprawiony w skórę notes, wyglądający na bardzo stary, na okładce niedbale położono złote pióro. Ktoś nieśmiało zapukał do drzwi.
-        Wejść - padł krótki rozkaz.
Wysoki, chudy mężczyzna o jasnych, jak wyleżana w słońcu słoma włosach, wsunął się ostrożnie do pokoju. Jego czerwone oczy spoczęły na oparciu wielkiego, biurowego fotela. Mebel odwrócony był w stronę okna, tak, że przybyły nie mógł widzieć siedzącej na nim osoby. 
-        Ekhm... - zaczął – przybył.
-        Nikt go nie śledził? - padło pytanie.
-        Nie. Twierdzi, że nie.
-        W takim razie wpuść go.
Wampir skinął głową i wyszedł. Dało się słyszeć szmery i już po chwili do gabinetu, nieco zbyt swobodnym krokiem, wszedł mężczyzna. Jego ciężkie buty wydawały głuchy dźwięk, gdy stąpał. Zatrzymał się mniej więcej w połowie odległości między drzwiami, a biurkiem, gdyż postać na krześle uniosła bladą dłoń.
-        Rozumiem, że to coś ważnego, skoro ryzykowałeś przyjście tutaj – głos niemal wwiercał się w mózg.
Mimo, że pokój spełniał funkcje biura, miało się wrażenie, że dzieje się tu wiele zgoła innych rzeczy. Rzeczy nie mających nic wspólnego z biurokracją, czy interesami. Pomieszczenie sprawiało wrażenie jakiejś mrocznej tajemnicy, jakby za regałami ukryte były tajne przejścia do zamkowych lochów. Świadomość, że jest się w wieżowcu i to na piętnastym piętrze, mimo całego swego rozsądku, nie umiała pokonać tego wrażenia.
-        Chyba znalazłem czerwonowłosą - odparł, starając się zamaskować lekkie zdenerwowanie.
-        Chyba? - mężczyzna wyczuł, że postać w fotelu uniosła brew.
-        Jestem niemal pewien, że to ta, o którą nam chodzi.
-        Rozumiem. Jeśli jesteś pewien powiadom Eive, na pewno znajdzie się na dziewczynę jakiś kruczek.
-        Eiva już miała z nią konfrontacje.
Przybysz liczył się z każdym wybuchem gniewu, zgrzytnięciem gwałtownie odpychanego krzesła, uderzeniem pięścią w stół, czy krzykiem, lecz nic takiego nie nastąpiło.
-        Dziewczyna żyje? - padło pytanie.
-        Tak, zrobiło się niezłe zamieszanie, ale o ile mi wiadomo wyszła z tego z życiem.
-        Dobrze, zatem nic nie stoi na przeszkodzie. Powiadom Eive.
-        Czy ona wie, że... - zawahał się.
-        Nie, ale jeśli to ta czerwonowłosa, Eiva zostanie poświęcona dla dobra sprawy.
>>*<<


2 komentarze:

  1. Rozkręca się ^^ Czekam na dalszy ciąg.
    Molly chan czytała

    OdpowiedzUsuń
  2. No to namieszałaś :)
    Sakura Lilith Dragonet

    OdpowiedzUsuń