Rozdział 10ty część druga, zapraszam :)
***
Gdy
tylko go minęła, poczuła na sobie jego spojrzenie. Nie było to typowe lubieżne
spojrzenie pijanego obwiesia, który ma ochotę na za wysokie dla siebie progi.
Długowłosy, oparty o mur, młody mężczyzna z papierosem w ustach niczym
szczególnym nie różnił się od pozostałych osób w okolicy. Ludzi szwendających
się to tu, to tam, odbywających swój maraton między klubami, które mieściły się
po obu stronach ulicy. Jednak jego spojrzenie wbite w jej plecy niemal paliło.
Wiedziała kim jest ów długowłosy. Skręciła za róg, nie oglądając się za siebie.
Tak, jak przewidywała, nieznajomy ruszył za nią, w pewnej odległości, jakby dla
zachowania pozorów. Nie miała jednak wątpliwości, iż i on domyślił się z kim ma
do czynienia. Skręciła ponownie i tutaj zrobiło się jakoś puściej. Chodź
pijawko, pomyślała, już ja ci pokaże, że lepiej nie żerować na czarownicy.
Nieznajomy nadal za nią szedł, gdy skręciła po raz trzeci. Tu ulica była
zupełnie opustoszała, weszła w dość szeroki, lecz ciemny zaułek. Gdy tylko
znalazł się w odpowiednim zasięgu nałożyła niewidzialną barierę na wyjście,
sprawiając jednocześnie, że oboje znaleźli się w pułapce, jak i to, że nikt z
zewnątrz niczego nie zobaczy. Obrócił
głowę w stronę magicznego muru. Wykorzystała ten moment, zdejmując
błyskawicznie bransoletkę z ręki i rzucając w niego długim, magicznie wspomaganym łańcuchem
jarzącym się niebieskością. Broń zakończona była głową węża, który rozdziawił
paszczę chcąc wbić się w ofiarę. Długowłosy jednak zdołał się uchylić. Psia
mać, pomyślała, szybki jest! Przyciągnęła łańcuch do siebie i skupiła wzrok na
przeciwniku. W ciemnych spodniach, lakierowanych butach i bordowej koszuli
wyglądał jak puzzel nie pasujący do obrazka tanich i licznych w tej okolicy
klubów. Miała wrażenie, że gdy spojrzy na jego rękę, doszuka się na przegubie
złotego zegarka. Nie zaryzykowała jednak spuszczenia wzroku z jego czerwonych
już oczu. Miał długie, do samego pasa, jasne włosy, pewnie w dzień
połyskiwałyby złotem, ale tego nie dane będzie nikomu stwierdzić, te istoty nie
chodzą za dnia. Lekki, swobodny uśmiech wypełzł na jego twarz, gdy mu się tak
przyglądała. Rzuciła łańcuchem raz jeszcze, znów się uchylił.
-
Zjeżdżaj – wycedziła.