Rozdział 9
Czytał jakiś artykuł o nowym MMO,
gdy znajomy dźwięk gadulca wyrwał go ze
skupienia tak nagle, że aż podskoczył. W prawym dolnym rogu pojawiła się
informacja, o jej stanie połączenia zmienionym na online. Jak zwykle na nią
czekał i odezwał się jeszcze zanim zdążyła dobrze usiąść przy komputerze. To
był ich taki rytuał. Ona wracała z pracy i włączała GG, a on już na nią czekał.
Rozmawiali chwilę a potem... „Jeszcze tylko prysznic wezmę (na spacer go
wyprowadzę), gary pomyje, pranie poskładam i już jestem dla Ciebie” napisała.
Właśnie. Zawsze po tej chwilce rozmowy zajmowała się domowymi sprawami, tak
jakby była zupełnie normalna.
Mimo
tego, że nie musiała jeść ludzkiego jedzenia, pracowała i zarabiała na siebie.
Widać było po niej, że chciała żyć jak normalny człowiek, a możliwość
przebywania na słońcu znakomicie jej w tym pomagała. Niestety pracowała na
zmiany i w tym tygodniu wracała wieczorami. Zamiast jednak odpocząć zabierała
się za domowe porządki niezależnie od godziny. Jakiś czas temu dowiedział się,
że mieszka zupełnie sama w niewielkim domku rodzinnym z ładnym ogrodem, który
zostawił dla niej ojciec. Nie wiedział jednak, czy o ludzkim, czy też o
wampirzym ojcu była tu mowa. Obiecała natomiast, że kiedyś go do siebie zaprosi.
Przymknął
oczy i oparł się wygodnie o krzesło. Wrócił myślami do wydarzeń sprzed pięciu
dni. W duchu dziękował jej za to, że tym razem nie zniknęła. Nie chciał znów
przechodzić przez tę niepewność. Czy żyje, czy dobrze się miewa, czy zadzwoni,
przyjdzie? W jakiś dziwny sposób zależało mu na niej...W końcu jest moją
przyjaciółką, pomyślał, nie chce by jej się coś stało. Z zadumy wyrwało go
pukanie do tarasowych drzwi. Wstał i ruszył w ich stronę. Czemu do licha
pukała? Przecież od dawna już nie wchodziła do jego domu w ten sposób. Chwycił za klamkę i nacisnął. Nim się
zorientował kto przed nim stoi, odziana w skórzaną rękawicę mała dłoń chwyciła
go za ubranie i wyszarpała na zewnątrz, z taką silą, że aż wywalił się na
brzuch.
-
Co się... - zapytał wstając.
Stala przed nim kobieta. Zmierzył
ją wzrokiem. Miała na sobie glany, rajtuzy w biało-czarne paski i krotką czarną
lekko falbaniasta spódniczkę. Wyżej znajdował się ćwiekowany, czarny, skórzany
pas, oraz takaż sama bluzka z czerwonymi ornamentami i sporym dekoltem. Dłonie
okryte miała skórzanymi rękawiczkami bez
palców, do jazdy na rowerze, w lewym uchu trzy kolczyki, a na szyi czarną obrożę z kolcami. Umalowana była jak
emo połączone z punkiem, a różowa grzywka opadała jej delikatnie na oczy.
Resztę czarnych włosów miała związanych w kucyk z którego wychodziło również
kilka wściekle różowych pasm. Siostra Jokera, czy coś?
-
Oto i nasz kundelek – rzekła, żując gumę.
W jednej chwili znalazła się przy
nim i poczęstowała go kopniakiem w brzuch. Jęknął bardziej z zaskoczenia niż
bólu. Odsunęła się odrobinę i zmierzyła go wzrokiem, jakby oceniała towar na
wystawie.
-
Całkiem z ciebie przystojniacha jak na kundla. –
powiedziała – Chodź, zabawimy się.
-
Kim jesteś – zapytał chłodno.
-
Deyva! - męski głos po prawej kazał zwrócić na
siebie uwagę.
Hakon spojrzał w stronę garażu.
Pod betonową ścianą stał... ten białowłosy wampir z sali sądowej - Ariin, tak
chyba było mu na imię. Po jego obu stronach stało dwóch ochroniarzy. Ciemne
oczy dziewczyny zmieniły się w czerwień. Zatem wilk miał za przeciwników całą
czwórkę. Kurcze, pomyślał, nie będzie łatwo. Zastanawiał się, czego chcą, jak
go znaleźli i, co ważniejsze, czy zdoła ich utrzymać do pojawienia się Adri.
-
Chcę się trochę pobawić – pożaliła się Deyva.
Doskoczyła do niego i dosięgła go
drugim ciosem. Ciężki but trafił boleśnie w jego bok. Zatoczył się od siły
kopnięcia. Wyszczerzył zęby w złośliwym, wilczym już, uśmiechu. Zdjął z pleców
miecz o czarnym ostrzu, po czym kopnął
Deyve w klatkę piersiową z taką siłą, że zleciała z tarasu na trawnik.
Podniosła się śmiejąc się serdecznie.
-
O tak! - zawołała z zadowoleniem – to jest
właśnie to!
Wypluła gumę i wyszczerzyła kły w
radosnym uśmiechu. Cholerna masochistka. Skoczyła, spojrzał za nią w górę.
Błyskawicznie zrobiła salto i lądując przywaliła mu piętą w wilczy nos. Znów
się zatoczył, oczy mu załzawiły. Kiedy się wyprostował spoglądała na niego z
zaciekawieniem. Machnął mieczem w powietrzu. Ostrze pokryło się błyskawicą.
-
Czego chcesz? - zapytał spokojnie.
-
Ciebie kundelku – odrzekła, uśmiechając się.
Zza pasa wyjęła bicz. Wilk
skoczył w jej stronę niespodziewanie. Syknęła, gdy zranił ją w udo a potem...
uśmiechnęła się, gdy odskakiwał, wyraźnie chcąc trzymać ją na dystans. Jej
uśmiech miał w sobie tyle samo ze szczerości, co uśmiech sprzedawcy w McDonalds
i tyle samo z normalności, co jej strój. Był to uśmiech szaleńca uwielbiającego
ból, zarówno własny jak i cudzy. Ruszył znów w jej stronę. Na tych trzech przy
ścianie garażu postanowił na razie nie zwracać uwagi, gdyż najwyraźniej nie
mieli zamiaru się mieszać, póki ta wariatka nie stwierdzi, że zabawa jej się
znudziła. Postanowił więc dać jej trochę rozrywki. Wyszczerzył kły i zamachnął
się mieczem. Odskoczyła, lądując nieco niezgrabnie przez zranioną nogę. Z
uśmiechem maniaka na twarzy machnęła biczem, broń otoczyła rękojeść jego
miecza. Pociągnęła z impetem, wyrywając mu miecz z ręki, machnęła raz jeszcze i
klinga wylądowała pod stopami białowłosego wampira.
-
Bez miecza – powiedziała kierując te słowa do
świata, jako całości.
-
Poradzę sobie i bez niego – odparł Hakon.
Znalazł się przy niej niemal w
jednej sekundzie i wyprowadził cios nogą, powalając ją na ziemię. Odskoczył dla
pewności. Zauważył jak dotknęła plecami ziemi, ale to było wszystko, co
zobaczył. W okamgnieniu znalazła się za nim, Poczuł solidny cios pięścią w
kręgosłup. Jak na dziewczynę miała sporo siły. Adri, gdzie jesteś..? Stracił
równowagę i poleciał do przodu, lecz nim upadł podparł się rękoma i zrobił
przewrót. Podniósł się błyskawicznie i spojrzał na nią bacznie. Kim była do licha i czego mogła od niego
chcieć? Pewnie miało to związek z rozróbą w sali sądowej, chociaż nie przypominał
sobie, by ją tam widział. Widział natomiast Ariin'a, a ona zdecydowanie dla
niego pracowała. Co chcieli osiągnąć? Czy chcieli go zabić? Było ich czworo,
gdyby rzucili się na niego wspólnie, najprawdopodobniej nie miałby szans.
Wiedział, że byli tego świadomi. Dlaczego więc się nim bawili? Potrzebowali go
żywego, tylko po co?
-
Kończ to Deyva – ponaglił białowłosy.
-
Jeszcze chwilkę... – ton jej głosu sugerował
dziesięciolatkę pragnącą spędzić jeszcze choć pół godzinki na dworze, podczas
gdy matka woła na kolację - No chodź psie – wycedziła przez zęby, obiema dłońmi
robiąc zapraszające gesty.
Skupił energię. Te pięć dni
spędził z Adri na nauce czarów, na ich tworzeniu i przerabianiu. Te pięć dni
dało mu więcej niż ostatnie tygodnie, gdy próbował uczyć się sam. Teraz był
pewniejszy na tym gruncie i właśnie postanowił wykorzystać to, czego go
nauczono. Złączył dwie pięści, skupił ogień w głowie, chwilę potem pięści
zapłonęły, jego samego jednak nie parząc. Stanął w pozycji typowo bokserskiej.
Zaśmiała się z odrobiną uznania. On również się uśmiechnął, choć nie widziała
tego zza ognistych rękawic. Ruszył, poczuła uderzenie w brzuch, poleciała w tył
i przeturlała się po ziemi. Wstała nieco chwiejnie i spostrzegłszy
niedogodności garderoby, zgasiła resztki ogników na ubraniu.
-
To łaskocze – powiedziała z rozbawieniem.
Podbiegła do niego i skoczyła,
robiąc gwiazdę w powietrzu. Uderzyła go w wilczy pysk najpierw jedną, potem
drugą nogą. Rana zadana mieczem najwyraźniej już jej nie przeszkadzała. Te
ciosy powaliły go na ziemię. Głowa bolała, jakby ktoś ciągle uderzał o wnętrze
jego czaszki gumowym młotem. Mimo to wstał powoli i znów skupił energie, pięści
zapłonęły ponownie.
-
Do nogi piesku – zaśmiała się szaleńczo.
Chwyciwszy bicz uderzyła go nim w
prawe ramie, zapiekło. Uderzyła w lewe, również zapiekło. Zamachnęła się i bicz
owinął się wokół jego szyi, pociągnęła go wywalając na brzuch. Jęknął głucho,
znów bardziej z zaskoczenia, niż z bólu. Uśmiechnęła się szyderczo. Przymknął
oczy koncentrując się, dotknął palcem bicza. Błyskawica pognała po linii broni,
rażąc dotkliwie Deyve.
-
Kurwa mać! - wrzasnęła – on mnie ugryzł! -
pożaliła się.
-
Nie mam na to czasu. – rzekł Ariin znudzonym
głosem.
Ruszył w stronę walczących, dając
jednocześnie znak tym dwóm, którzy stali za nim. W mgnieniu oka dopadli wciąż
leżącego wilka. Chwycili jego ręce i wykręcili do tyłu, podnieśli go i nim
zdążył zareagować zakuli go w kajdanki. Szarpnął się i warknął złowieszczo.
Zaparł się nogami mając w zamiarze podjęcie próby odskoku od oprawców. Gdzie u
licha była Adri? Nie da im rady sam, przecież jest ich czworo... nie da im
rady... Białowłosy wampir podszedł do niego i spojrzał mu w ślepia.
-
Śpij – powiedział spokojnie.
Hakon poczuł się senny. Świat
zawirował, a wilk zaczął zapadać się w sobie. Znów jakiś rodzaj tej przeklętej
wampirzej hipnozy. Próbował z tym walczyć. Chciał skupić na czymś myśli, na
czymkolwiek, byle nie na tej miękkości, którą zaczął odczuwać wokół swego
umysłu. Dlaczego nie chcą go zabić? Dlaczego się nim bawią, po co jest im
potrzebny żywy? I wtedy do niego dotarło. Oni wcale nie chcą jego, oni
chcą...Ogarnęła go błoga ciemność.
***
-
Nie zabi..jaj... proszę... - szepnęła młoda
kobieta.
Adri otworzyła oczy i wysunęła
kły. Przyjrzała się kruchej, niskiej istotce, którą trzymała w ramionach.
Dziewczyna ledwo już widziała i choć jej powieki wygrywały jeszcze z
grawitacją, niezbyt dużo siły jej pozostało, mimo to błagała. Dhampirzyca
pogłaskała ją czule po włosach. Oczy ofiary zabłysły nadzieją. Czerwonowłosa
uśmiechnęła się ciepło.
-
Przykro mi, ale to twój czas – powiedziała - To
jedyny sposób, by ją sprowadzić.
-
Prosz...
Jęknęła, gdy poczuła ponowne
wbicie kłów. Nie miała siły nawet się szarpać. Jej czas... Powieki przegrały z
grawitacją. Zawsze była bardzo praktyczną osobą i nie wierzyła w coś takiego
jak wampiry, wróżki, wilkołaki, czy czarownice. Jej cały świat opierał się na
logice i rzeczach, które można dowieść naukowo. Była ateistką, mimo że szanowała
ludzi wierzących. Odżywiała się zdrowo, wiedząc że to może przedłużyć żywot.
Biegała co wieczór, by utrzymać figurę i kondycję. Miała marzenia, do których
spełniania zaczynała się przygotowywać. Ktoś bardzo miły zaczął się nią
interesować i żywiła z tym nadzieję na związek. Praca szła jej wyśmienicie, a
atmosfera była taka, że aż chciało się rano wstawać. W końcu dogadała się z
matką. Tymczasem jej życie ma zostać odebrane przez jakąś fikcyjną postać
fantasy. Gdyby miała siłę, uśmiechnęłaby się do ironii losu. Dłonie, którymi do
tej pory próbowała się zapierać, opadły bezwładnie.
Adri
położyła delikatnie martwe ciało na ziemi. Nie odwróciła nawet głowy, gdy jej
prawa ręka, uzbrojona w puszkę piwa, wystrzeliła w górę.
-
Nie przekupisz mnie tym – odezwała się
śmierć. - Wiesz dobrze, że „kiedy” jest złym pytaniem.
-
Wiem – odrzekła Adri głaskając martwą kobietę w
zamyśleniu.
-
Więc zatem z jakiej to okazji? - śmierć
rozpromieniła się.
-
Wiesz gdzie idę – Dhampirzyca wstała.
-
Tak.
-
Odpowiesz mi na pytanie „czy” - czerwonowłosa
nie pytała, to było stwierdzenie. Spojrzała śmierci w oczy.
-
Nie – odparła wprost.
-
Zatem to nie dzisiejszej nocy – Adri chciała się
upewnić.
-
Nie, nie dziś – przyznała – ale to nie
znaczy, że nie możesz umrzeć.
***
Jego
ręce były rozłożone, jakby go ukrzyżowano. Plecy ochładzał mu zimny mur, a na
nadgarstkach czuł bransolety kajdan, którymi go przyczepiono do ściany. Gdzieś
w oddali usłyszał podekscytowany głos.
-
O kurcze, nie wierzę! A myślałam, że jestem
kurcze jedyna! O kurcze, żyjesz?
-
Chyba tak – odpowiedział cicho.
Otworzył oczy, ledwie widział
cokolwiek, jednak z każdą sekundą obraz stawał się coraz wyraźniejszy. Wiedział
już, że siedzi w klatce, a właściwie wisi przykuty do ściany jakimiś kajdanami
z dziwnego błyszczącego się metalu, czuł ich chłód na swoich nadgarstkach.
-
Wszystko kurcze w porządku? - odezwał się
dociekliwy głos po prawej.
-
Nie za bardzo – odrzekł, próbując się uwolnić -
Gdzie jesteśmy?
-
Z tego co kurcze wiem, to w jakimś kurcze zamku,
w lochach – poinformowała go rozmówczyni.
Usłyszał
jak ruszyła się z miejsca. Łańcuchy zgrzytnęły, kiedy przeszła kilka kroków,
potem odkręciła butelkę gazowanej wody, czy też innego bąbelkowego napoju. Napiła
się, odstawiła naczynie i jej głos znów stał się bliższy.
-
No to wygląda kurcze na to, że nie jestem kurcze
jedyna – powiedziała niemal radośnie.
Hakon szarpnął się, próbując
rozerwać łańcuchy. Nie podziałało. Spróbował zatem zapalić dłonie, by przetopić
metal, ale ogień się nie pojawił. Skoncentrował się jeszcze raz. Ponownie
skierował zaklęcie w stronę dłoni. Nic, zero efektu.
-
Nic z tego – wysapał w końcu.
Rozejrzał się i wtedy ją
zauważył. Siedziała w klatce obok, przyglądała mu się wilczymi ślepiami i...
merdała ogonem. Na szyi miała obrożę z tego samego metalu, co jego kajdany. Jej
sierść miała szaroniebieski odcień. Poza tym była dość mała, a kiedy siedziała
tak na zadzie bardziej przypominała psa aniżeli wilka.
-
To są kurcze magiczne kajdany, białe złoto –
wyjaśniła – nie zrobisz kurcze nic, nie zmienisz się w człowieka, nie użyjesz
czarów, zupełnie nic, już kurcze próbowałam.
Hakon pomyślał, że wyraża się jak
nastolatka. Spojrzał na nią raz jeszcze. Do tej pory wilki jakie widział były
jego wzrostu lub większe. Jednak nigdy jeszcze nie spotkał wilczycy. Czy była
taka mała, ze względu na płeć, czy na wiek? A może jedno i drugie? Warknął znów
szarpiąc łańcuchami, w końcu dał za wygraną.
-
Jak tu trafiłaś? - zapytał – nie zaszkodziło
zebrać trochę informacji.
-
Tak samo kurcze, jak i ty – odparła – napadli
kurcze, zahipnotyzowali kurcze i przynieśli. Jak będziesz grzeczny to
dostaniesz obroże zamiast kurcze tego – wskazała na jego kajdany.
-
Jest nas tu więcej, czy tylko my? - zapytał,
wpatrując się w drzwi.
-
Tylko kurcze my dwoje.
Przekrzywiła łeb przyglądając mu
się zza krat. Teraz zauważył, że do jej obroży przyczepiony jest dość długi
łańcuch, a ona sama siedziała kilka centymetrów przed kratą, jakby wolała jej
nie dotykać.
-
Jak cię kurcze zwą? - chciała wiedzieć.
-
Hakon, a ciebie? - zapytał, spoglądając na nią.
Zamerdała ogonem mocniej,
pokazując, jak bardzo uradowało ją jego zainteresowanie.
-
Jestem Teitara – przedstawiła się – miło mi cie
kurcze poznać Hakon
-
Ładne imię – pochlebił jej.
Spuściła wzrok, jakby się
zawstydziła.
-
Kurcze dziękuje – powiedziała, a potem zmieniła
temat - Nie szarp się kurcze jak przyjdą ze strzykawką - doradziła – Lepiej
kurcze dla ciebie, uwierz mi.
-
Hehe, szczepionka na wściekliznę, tak? -
zażartował.
-
Raz na jakiś czas przychodzą kurcze pobierać
krew – wyjaśniła.
-
Raz na jakiś czas? - spytał zdziwiony – jak
długo już tu jesteś?
-
Jakieś kurcze trzy miesiące – odparła – jak
będziesz kurcze grzeczny to dostaniesz kurcze obroże i będziesz se mógł
pochodzić, tak jak ja.
Wstała i przeszła się po klatce
demonstrując mu długość łańcucha i swobodę ruchów.
-
Trzy miesiące... - powtórzył cicho.
Trzy miesiące to kupa czasu,
pomyślał. Czy on też tyle tu będzie? Ta dziewczyna siedzi tu taki kawał czasu i
nikt jej jeszcze nie wydostał, czy wilki zostawiają swoich na pastwę losu? A
może nikt o niej nie wiedział. Zerknął na Teitarę. Wyglądała jak pies. Miała
wyraz pyska szczeniaka, czy jest wilkiem? A może to kolejna zabawka Taella, a
jej zadaniem jest szpiegowanie? Jednak z drugiej strony, może właśnie ma tak
myśleć i dlatego jej nie ufać. Rozejrzał się. Było tu przynajmniej jeszcze pięć
cel. Czemu wsadzili go tak blisko niej?
-
Tak – przytaknęła uśmiechając się – ale dobrze
karmią i tylko kurcze krwi w zamian żądają. Nie są tacy kurcze źli.
-
Chyba nie chciałabyś tu zostać, co? - zapytał
zdziwiony.
-
Ależ skąd! - uniosła głos, ale tylko na sekundę.
- Ale mój wampir nie przyszedł.
Powiedziała to tak cicho, że
ledwie usłyszał, a w jej głosie było tyle bólu, że nie mógł sobie wyobrazić, by
tak młoda osóbka, jak o niej myślał, mogła znać taki ból.
-
Oni mnie kurcze nie wypuszczą ot tak –
kontynuowała – więc po prostu szukam dobrych stron.
-
Trzymają nas przy życiu, bo nasza krew jest dla
nich cenna, nie? - upewnił się.
-
Tak... - przyznała ostrożnie – to znaczy mnie
trzymają dla krwi – jej ogon przestał merdać – jeśli chodzi kurcze o ciebie,
czekają pewnie na twojego wampira. Ale on kurcze nie przyjdzie. Oni kurcze nie
przychodzą, wierz mi.. - jej głos znów się ściszył i spuściła łeb.
-
Mojego wampira? Nie rozumiem.
Teitara podrapała się za uchem,
wstała i przesunęła się bliżej ściany. Przysiadła na zadzie i zaczęła mówić,
głos miała dziwny.
-
Ten białowłosy chce potęgi. Z tego co wiem,
wynalazł gdzieś, że musi wypić krew konającego wampira, prawdziwego
przyjaciela, który odda życie za wilka - zamilkła, chwilę później znów podjęła
- Potem poprawić to krwią owego wilka, ale ten już ponoć nie musi umierać. To
da mu moc niewrażliwość na fizyczne ataki kurcze...
-
Więc to tak!
-
Nie sądzę by złapali cię dla samej krwi, od tego
mają kurcze mnie. No chyba, że im mało, wampiry są pazerne.
Entuzjazm spowodowany pojawieniem
się nowego towarzysza, jaki pobrzmiewał w jej głosie do tej pory, gdzieś znikł.
-
Twój wampir nie przyjdzie – podjęła po dłuższej
chwili milczenia - Oni po prostu nie przychodzą. Przyjaźń z nimi jest gówno
warta...
-
To się okaże.
-
Naprawdę myślisz, że on przyjdzie?
-
Ona – poprawił – I tak, ona przyjdzie,
zobaczysz. Przyjdzie i znajdzie jakieś wyjście z tego gówna.
-
Ach, ona – powiedziała Teitara – a więc
wampirzyca. No cóż, zobaczymy.
-
Jestem pewien.
Zapadła
kilkuminutowa cisza, kiedy to każde z nich zatopiło się we własnych myślach.
Hakon nie zastanawiał się, czy Adri się zjawi, był tego tak pewien, jak tego,
że jest wilkiem. Zastanawiał się tylko, kiedy to nastąpi i czy nie zrobią jej
krzywdy. Czy będzie musiała przestrzegać jakiegoś specjalnego wampirzego prawa
na tę okoliczność? Jakoś nie umiał ogarnąć tej ich polityki karania za
zbrodnie. Brutalni i niebezpieczni, ale prawi i honorowi. Co działo się, kiedy
te cechy stawały sobie naprzeciw? Na jak wielką brutalność pozwala wampirze
prawo lub też jak bardzo niehonorowo można się zachować. Wydawać by się mogło,
że na siłę starali się uchodzić za arystokratów, jednak o ile im to wychodziło,
było to dość groteskowe. Jak bardzo Adri różniła się od tych zadufanych w
sobie, abstrakcyjnych krwiopijców? Czy miało to związek z tym że była...
Jakiś
zgrzyt po prawej przerwał jego rozmyślania, spojrzał pytająco na wilczycę.
-
Zbliża się pora karmienia – skrzywiła się na to
słowo – zaraz podadzą coś w rodzaju kolacji.
-
Aha – mruknął.
-
Tylko nie denerwuj Deyv'y – poradziła – to
szalona suka.
-
Ach, Deyva, fakt, paskudne emo.
Usłyszeli
kroki, Hakon naliczył kilka osób. W jego pole widzenia najpierw weszła szalona
wampirzyca.
-
Jak ci się podoba nasz hotel, kundelku? -
zapytała z najwyższą uprzejmością.
Oparła się o ścianę i zobaczył
jak reszta „delegacji” do niej dołącza. Rozpoznał, że dwie z nich to były
kobiety, mimo że ich szaty zakrywały całe ciała, a kaptury – twarze. Kolejni
goście stanowili bez wątpienia płeć męską i w przeciwieństwie do kobiet – rasę
wampirzą. Było ich czterech, a odziani byli na czarno. Każdy z nich wpatrywał
się w niego, jednocześnie wcale nie patrząc. Jeden z wampirów wyłączył napięcie
na kratach, dwóch otworzyło wejścia do cel. Odziana na czarno postać podeszła
do Teitary i podała jej miskę z surowym kurczakiem, ta zamerdała ogonem i
zabrała się do jedzenia. Druga kobieta weszła do klatki Hakona. Wilk nie
odzywał się, nie chcąc komplikować sytuacji. Porcja kurczaka została uniesiona
na wysokość jego pyska.
-
Tylko nie gryź – żachnęła się Deyv'a – bo nie
będzie żarcia.
Chwycił mięso w pysk i pożarł
kilkoma gryzami. Kobieta milcząco podała mu wodę z butelki, przechylając lekko
naczynie by mógł się napić.
-
Dobry piesek – Deyva zaśmiała się szyderczo.
Nie odpowiedział nic. Wkurwiało go,
że jest traktowany jak zwierzę ale nie zamierzał tego pokazywać. Cholera wie,
co ta sucz zrobi, by zwiększyć swoją radość zadawania mu sadystycznych
cierpień. O nie, wolał się nie odzywać. Karmiąca go kobieta wycofała się i cała
„delegacja” opuściła lochy. Kiedy wyszli, a Hakon miał pewność, że go nie
usłyszą, zaklął siarczyście.
-
Zabiję sukę – warknął cicho – powyrywam jej
wszystkie kończyny i przegryzę pierdolone gardło. Niech no tylko wpadnie w moje
ręce, a zobaczy czym są zęby wilka! - szarpnął się w łańcuchach, mimo że
wiedział iż to daremne.
***
Minęło
dobre dwie godziny zanim rozszyfrowała tę cholerną zagadkę, którą zostawił jej
Ariin. Wygląda to tak, jakby odczuwał niepohamowaną radość z tego, iż może
pograć jej na nerwach. Spojrzała na budynek, w którym najprawdopodobniej
znajdował się jej przyjaciel. Wampir, którego powaliła chwile wcześniej jęknął
cicho, więc kopnęła go mocniej. Sprawdziła broń. Jeśli to jest to miejsce, może
spodziewać się mnóstwa strażników. Jednak jeśli wierzyć Śmierci, ta noc
dzisiejsza była bezpieczna. Jakkolwiek by jej nie zmęczyli nie mogą jej zabić
jeśli sama się na to nie zgodzi. Tak czy siak, nawet na najgorsza ewentualność
miała plan. Ruszyła.
***
Nie
wiedział, ile czasu minęło, ale ręce zaczynały już mu drętwieć od tego
wiszenia. Usłyszał kolejny zgrzyt otwieranych drzwi. Teitara szepnęła
-
Może to ona?
-
Nie – odparł spokojnie, wyczuł zapach Deyv'y –
nie Adri, ona nie weszłaby tu tak grzecznie.
-
Może jednak nie przyjdzie? - w głosie wilczycy
czuć było zwątpienie.
-
Przyjdzie - to nie było przypuszczenie, tylko
stwierdzenie faktu.
W ich pole widzenia weszła
Deyv'a, za nią kroczyły dwie kobiety, sądząc po zapachu, te same, co
poprzednio, oraz czterech odzianych na czarno wampirów. Nie nieśli jedzenia,
natomiast zakapturzone postacie trzymały w dłoniach metalowe pudełka. Kiedy
klatki zostały otworzone, obie kobiety skierowały się do swoich „podopiecznych”
i otworzywszy pudełka, wyjęły z opakowań sporej wielkości strzykawki. Teitara
skrzywiła się, lecz posłusznie wyciągnęła łapę. Wiedziała już, co to oznacza i
że nie warto się szarpać. Wezmą to, po co przyszli, a oddanie tego po dobroci
oszczędza wiele bólu. Hakon zerknął w stronę współwięźniarki przyglądając się z
jaką delikatnością i pielęgniarską pewnością kobieta zajmuje się wilczycą. Tą,
która do niego podeszła okazała się Deyva. Widząc to od razu stracił nadzieję
na łagodne traktowanie. Wampirzyca jakby czytając w jego myślach powiedziała:
-
Będę delikatna – wredny uśmieszek zabarwił jej
twarz.
Wyszczerzyła kły, sekundę później
poczuł bolesne ukłucie w prawym przedramieniu. Skrzywił się, lecz pamiętając
rady młodej wilczycy, nie szarpnął się.
-
Dobra psinka – rzekła, a jej głos przybrał
słodki ton, jakby mówiła do szczeniaka.
Spojrzał na nią groźnie.
Naprawdę
działała mu na nerwy i dobrze o tym wiedziała. On z kolei wiedział, że
wampirzyca tylko czeka na jego fałszywy ruch, tylko czeka, by dać jej powód do
znęcania się. Milczał zatem, starając się skupić myśli na czymś istotniejszym,
na przykład jak się stąd wyrwać. Strzykawka była już pełna, więc Deyva wyjęła
ją, o dziwo nie wyszarpując, jak się spodziewał i podawszy milczącej kobiecie,
wyszła bez słowa. Hakon uśmiechnął się pod nosem, ta cholerna emo najwyraźniej
dostawała białej gorączki na myśl, że wilk nie da się sprowokować. Przynajmniej
tą potyczkę wygrał. Postanowił, że teraz podczas każdej jej wizyty będzie
skupiał się na tym, co jej zrobi jak już ją dorwie w swoje kły i pazury, na
samą myśl uśmiechnął się mściwie.
-
Strasznie wredna jest, co nie? - odezwała się
Teitara, gdy tamci wyszli.
-
No, a najgorsze, że nie mogę jej rozszarpać –
przyznał – ale gdy zjawi się Adri, inaczej potoczą się sprawy hehe – zaśmiał
się.
***
Dyszała
ciężko. Jeszcze nie dotarła do głównej sali, a już miała zranioną rękę. Za nią rozpościerał się dywan prochu, będący
pozostałością po licznych wrogach, których zabiła. Kolor jej skóry niemal
równał się z kolorem włosów i oczu, chwyciła mocniej nóż. Ten rytualny sztylet
dawał jej niejaką przewagę, jeśli za pierwszym razem udawało jej się trafić w
serce przeciwnika. Zaczęła zastanawiać się nad tym, co zrobi rodzina królewska
lub to, co zostanie z książęcej, gdy już upora się z tą sprawą. Jak bardzo
ukarzą ją za ratowanie wilka. Jak wielkie będą okoliczności łagodzące w postaci
przestępstwa jakie popełnia w tej chwili Ariin? A może nie popełnia? Może
wszystko zostanie zatuszowane? Przecież nie jest byle kim. Może skończyć się
tak, że ona zostanie wyklęta, jako zabójca księcia. Te rozważania kosztowały ją
niemal życie, gdy kolejny przeciwnik zamachnął się na nią mieczem. Uskoczyła z
ledwością, stwierdzając, że tego typu rozmyślania musi odstawić na drugi plan.
Żaden
ze znanych jej nocnych łowców nie używał broni palnej. To w ogóle nie miało
szansy powodzenia. Wampir potrafił być na tyle szybki, by umknąć kuli. Jednak
nie zawsze na tyle, by uniknąć innego przedstawiciela swojej rasy, uzbrojonego
w miecz.
Zawyła,
gdy ostrze jakiejś klingi zahaczyło o jej udo, rzuciła sztyletem, przeciwnik z
miejsca posypał się w proch, doskoczyła tam, wyszarpując nóż z kupki popiołów.
Zdecydowanie powinna bardziej się skupić. Skoncentrowała się na tyle, by dłoń
lekko jej się zaiskrzyła, odskoczyła przed kolejnym ciosem, lecząc ranę.
Skarciła się w duchu za swą lekkomyślność. Jeśli tak dalej pójdzie straci całą
energię magiczną na leczenie tych ran. Ostrza zgrzytnęły o siebie, kiedy
zablokowała kolejny niespodziewany cios.
Ten
wampir okazał się lepiej wyszkolony niż ta cała reszta, którą spotkała do tej
pory. Ubrany był w czerwony, obcisły bezrękawnik, ukazujący doskonałe mięśnie,
oraz ciemne jeansy nachodzące na kowbojskie buty. Włosy miał rzadkie, lecz
długie, związane w cienki kucyk sięgający do łopatek. Twarz jego była niemal
idealna, poza jedną blizną, pozostała zapewne jeszcze z czasów, gdy był
człowiekiem. Odskoczyła unikając cięcia na głowę. Skrzywiła się widząc kosmyk
czerwonych włosów opadających leniwie na podłogę. Sekunda, może półtorej i
byłoby po niej. Zmierzyła wzrokiem przeciwnika, a jego głęboko osadzone oczy
spoczęły na jej twarzy. Po chwili rzucił w nią kilka sztyletów zanim zdążyła
zarejestrować, że ruszył ręką. Jeden trafił ją w ramię, zaklęła siarczyście.
Już wiedziała, że nie wygra z nim ani swoimi umiejętnościami, ani szybkością,
niewiele magii jej zostało, ale musiała spróbować. Odskoczyła.
-
Mizu! - krzyknęła.
Lodowe krążki wystrzeliły z jej
dłoni, stając na drodze rzuconym sztyletom. Skoczyła do przodu między wirującą
broń, mając nadzieję, że uda jej się zasłonić w chmurze, jaka powstawała, gdy
ostrza trafiały na lód. Brnęła przed siebie, modląc się w duchu do wszystkich
sił natury i czegokolwiek, co akurat słucha, by to zadziałało. Nagle wypadła z
mgły ze sztyletem wycelowanym na wysokości piersi. Zaskoczony przeciwnik nie
zdążył się ruszyć, chwile później Adri schyliła się wyciągając sztylet z kubki
popiołu. Zerknęła na zdobione mosiężne drzwi. Tam musi się chować ta parszywa
menda. Ale jeszcze chwilkę, jeszcze nie teraz. Rozejrzała się. W korytarzu nie
było nikogo. Jeszcze dwie minuty. Uspokoiła oddech, przymknęła oczy, uleczyła
najświeższą ranę. Sprawdziła broń. Miała plan, nawet jeśli wszystko pójdzie nie
po jej...
Mosiężne
drzwi otworzyły się. Zobaczyła wnętrze sporej komnaty, naprzeciw niej stał Ariin
i gestem zapraszał do środka.
***
Drzwi
do lochów otworzyły się z trzaskiem. Zmęczony Hakon uniósł łeb, lecz zapach
Deyv'y zniweczył jego nadzieję. Wampirzyca schodziła po schodach w asyście
czterech ochroniarzy i mamrotała coś pod nosem. Weszli do klatki.
-
Weźcie go, ta ruda zdzira chce wiedzieć, czy on
żyje – powiedziała Deyva
Uwolnili wilka z kajdan przy
ścianie tylko po to, by zaraz skuć mu ręce za plecami, skuli mu także nogi,
żeby za bardzo nie wierzgał i ruszyli z nim w stronę korytarza. Teitara obserwowała
sytuacje z szeroko otwartymi oczyma.
-
Niemożliwe... - wyszeptała.
Nawet
na nią nie spojrzał, częściowo ze zmęczenia, częściowo dlatego, że nie chciał
zwracać uwagi wampirów na jej osobę. Z tego, co zauważył Deyva była w paskudnym
humorze, co mogło oznaczać tylko, że Adri zrobiła tam niezły raban, a
wyciągnięcie go z celi w ten sposób było częścią planu. Zakładając, że jest ich
tu pięcioro razem z Deyv'ą to najprawdopodobniej w miejscu do którego go
prowadzili został sam Ariin z przystawionym do gardła nożem, którego rękojeść
trzymała czerwonowłosa.
Skręcili
w prawo niemalże wlekąc go za sobą. Czuł się tak zmęczony, że ledwie poruszał
nogami. Weszli po jeszcze jednych schodach, zobaczył kilkanaście stosików
popiołu, będących niegdyś przedstawicielami wampirzej rasy. Uśmiechnął się pod
nosem, lecz uśmiech ten zbladł, gdy weszli do komnaty. Zobaczył ją. Stała
okrwawiona i dysząca, włosy miała poszarpane, wokół niej leżało masę popiołu
ale i tak wielu jeszcze stało. Naliczył co najmniej siedmiu, razem z tymi, z
którymi wszedł.
Usłyszawszy
ich obróciła się, chciała podejść do niego, lecz Deyva zastąpiła jej drogę.
-
Masz co chciałaś, twój kundel żyje –
powiedziała, chwytając bicz.
Po tym jednym kroku zdołał
spostrzec, że Adri utyka. Nie powinno tak być. Nie powinna być tak poobijana.
Przyszło mu do głowy, że to może udawanie, część jakiegoś planu. Tak, na pewno
to część planu, przecież Adrelia nie dałaby się tak łatwo pokonać.
-
Sama wiesz, że moja propozycja to najlepsze co
możesz dla niego zrobić – powiedział Ariin, wstając z masywnego krzesła.
-
Nie rób tego! - krzyknął Hakon – Jakoś sobie
poradzę, nie możesz tak dla mnie ryzykować!
Obróciła głowę i spojrzała na
niego. Miała zmęczony wyraz twarzy. Zobaczył jak w jej oczach odbija się cała
ta walka, ile dała by tu przybyć, ile walczyła i to wszystko dla... niego. Nie
rób tego, pomyślał.
-
Ochronię cię ...– szepnęła.
-
Nie rób tego! - szarpnął się w łańcuchach.
-
Przyrzeknij, że go uwolnisz – zwróciła się do
białowłosego.
-
Jak tylko umrzesz – obiecał.
-
Przyrzeknij! - chciała, by to zabrzmiało
groźnie, ale nie bardzo jej wyszło.
-
Przyrzekam – odrzekł.
Podszedł do niej i wyjął z jej
dłoni ostatni nóż. Nie stawiała oporu. Oddychała powoli, kiedy objął ją jedną
ręką. Deyva zachichotała.
-
Nie wierzę, ona naprawdę to zrobi - rzekła takim
tonem, jakby chodziło o jakiś głupi zakład. - Będzie ubaw – zatarła ręce jak
chochlik.
-
Słyszysz mnie?! Nie rób tego! - wydarł się
Hakon.
Znów szarpnął się w łańcuchach,
ale nadaremnie, trzymali go mocno. Nie rób tego, błagał w myślach. Jeśli miała
jakiś plan, powinna go już teraz wprowadzić w życie teraz, kiedy Ariin myśli,
że wygrał. Co ona u licha wyprawia?! Nie może dać się zabić!
Białowłosy
zbliżył się jeszcze bardziej i odchylił jej głowę delikatnie. Był niemal czuły,
niczym romantyczny kochanek. Świat zamarł nagle, gdy Hakonowi przyszło na myśl,
że ona jednak nie ma żadnego planu. Ciszę rozdarł jej krzyk, gdy ostrze
zatopiło się w jej boku, pociekła krew. W tej samej niemal chwili kły wampira
wbiły się w jej szyję przy wtórze kolejnego krzyku. Wilk znów się szarpnął.
Walcz, do diabła walcz Adri, błagał w duchu. Arinn chwycił ją mocniej, by nie
osunęła się na podłogę.
-
Nie! - krzyknął wilk - Nie możesz...
Szarpnął się mocniej, ale i to
nie dało żadnych rezultatów. Deyva zaniosła się upiornym, choć jednocześnie
szalonym śmiechem.
Jeszcze
trochę, pomyślała Adri, jeszcze kilka kropel i się obudzę... Śmiech urwał się
nagle, gdy czarne skrzydła czerwonowłosej się rozłożyły.
-
Teraz! - krzyknął Hakon, a więc jednak miała
plan!
„Teraz!”
Usłyszała jego krzyk... siła w niej wezbrała. Wiedziała, że to właśnie ten
moment, moment jej przemiany, moment zapożyczenia. Wiedziała, że teraz może...
Ale krew zbyt szybko z niej upływała, nie mogła się skoncentrować na tyle, by
użyć zapożyczenia. Poczuła się słabiej. Hakon zamarł, Deyva roześmiała się na
powrót, widząc jak pióra zaczynają wypadać, a skrzydła zrobiły się tak samo
bezwładne jak dhampirzyca, Adri jęknęła. Szkielet skrzydeł zaczął migotać
powoli zanikając, aż w końcu zniknął całkiem, pozostawiając po sobie skupisko
czarnych piór.
-
Nie możesz... - powtórzył wilk żałośnie – Nie
możesz...
Nagle
szarpnął się z największą siłą, na jaką było go stać, w efekcie leżał teraz na
ziemi, puszczony przez zaskoczonych strażników. Ariin nadal pił, pił, chociaż
wyglądała już na martwą, a jej pióra skąpane w kałuży krwi. Hakon podniósł się
szybko i ruszył w ich stronę, lecz już przy drugim kroku upadł, potknąwszy się
o własne nogi, splątane łańcuchami. Białowłosy oderwał się od dhampirzycy.
Puścił jej ciało, które opadło bezwładnie w okrwawione skupisko.
Ale.....ja chce dalej nooooo, jak zwykle w najlepszym momencie koniec.:P
OdpowiedzUsuńMolly chan czytała