>>Zaklęcie umarłych<<
(6 - END)
-
Nie żyje – powiedziała przykładając dwa palce do
szyi leżącego, by sprawdzić tętno.
-
Ten też – łowca kucał przy kolejnym martwym
elfie.
Yizu wstała i przyjrzała się ciałom. Dwóch strażników
świątyni Alishy, elfickiej bogini pokoju, leżało martwych na ziemi. Co dziwne,
żaden z nich nie miał ani jednej rany, a miejsce nie zdradzało śladów walki.
Wniosek mógł być tylko jeden. Zginęli zaatakowani z zaskoczenia przez magię.
Yizu przygryzła wargę. Elfy nie posługiwały się magią. Bynajmniej nie taką,
która nie zostawia żadnych śladów. Ta magia była bezbarwna i bezwonna, znaczyło
to dokładnie tyle, iż zamachowcem był ludzki mag. Rozejrzała się po otoczeniu.
Znajdowali się przed wejściem do świątyni, która umiejscowiona w lesie, była
tak dobrze ukryta, że nie dało się zobaczyć całego budynku stojąc nawet przed
główną bramą. Pomalowana na biało udekorowana była w centralnym miejscu znakiem
Alishy – bukietem liści wszystkich drzew, symbolizującym zjednoczenie różnic.
Po obu stronach wejścia paliły się pięknie zdobione pochodnie, święty ogień
bogini dający światło dla tych, którzy zgubili swą drogę. Ruszyli do wnętrza
długim korytarzem. Pomieszczenie którym szli było wąskie, a mimo to wydawało
się dość przestronne, za efekt ten był odpowiedzialny zapewne wysoki sufit.
Idąc miało się wrażenie ogólnego spokoju i przyjemnego orzeźwiającego
wietrzyku. Niemalże działała tu jakaś leśna magia. Minęli otwarte drzwi i
weszli do przestronnej sali. Udekorowana była kwiatami i umeblowana białymi
zdobionymi, drewnianymi ławami. Gdzieniegdzie między meblami leżało kilka ciał.
Yizu pośpiesznie sprawdziła funkcje życiowe. Wszyscy mnisi byli martwi.
Warknęła pod nosem. Łowca spojrzał na nią ze zdziwieniem, czyżby aż tak
wstrząsnęła nią śmierć mnichów? A może jej nerwy miały inne podłoże?
-
To Viria prawda? - zapytał.