Gdy tylko go minęła, poczuła na sobie jego spojrzenie. Nie
było to typowe, lubieżne spojrzenie pijanego obwiesia, który ma ochotę na za
wysokie dla siebie progi. Długowłosy, oparty o mur, młody mężczyzna z
papierosem w ustach niczym szczególnym nie różnił się od pozostałych osób w
okolicy - ludzi szwendających się to tu, to tam, odbywających swój maraton
między klubami, mieszczącymi się po obu stronach ulicy. Jednak jego spojrzenie
wbite w jej plecy niemal paliło.
Wiedziała,
kim jest ów długowłosy. Skręciła za róg, nie oglądając się za siebie. Tak jak
przewidywała, nieznajomy ruszył za nią w pewnej odległości, jakby dla
zachowania pozorów. Nie miała jednak wątpliwości, iż i on domyślił się, z kim
ma do czynienia. Skręciła ponownie i tutaj zrobiło się puściej. Chodź pijawko,
pomyślała, już ja ci pokażę, że lepiej nie żerować na czarownicy. Nadal za nią
szedł, gdy skręciła po raz trzeci. Tu ulica była zupełnie opustoszała.
Kobieta
weszła w dość szeroki, lecz ciemny zaułek. Gdy tylko znalazł się w odpowiednim
zasięgu, nałożyła niewidzialną barierę na wyjście, sprawiając jednocześnie, że
oboje znaleźli się w pułapce, jak i to, że nikt z zewnątrz niczego nie zobaczy.
Blondyn
obrócił głowę w stronę magicznego muru. Wykorzystała ten moment, zdejmując
błyskawicznie bransoletkę z ręki i rzucając w niego długim, magicznie
wspomaganym łańcuchem, jarzącym się niebieskością. Broń zakończona była głową
węża, który rozdziawił kły, chcąc wbić się w ofiarę. Długowłosy jednak zdołał
się uchylić. Psia mać, pomyślała, szybki jest! Przyciągnęła łańcuch do siebie i
skupiła wzrok na przeciwniku. W ciemnych
spodniach, lakierowanych butach i bordowej koszuli wyglądał jak puzzel nie
pasujący do obrazka tanich i licznych w tej okolicy klubów. Miała wrażenie, że
gdy spojrzy na jego rękę, doszuka się na przegubie złotego zegarka. Nie
zaryzykowała jednak spuszczenia wzroku z jego czerwonych już oczu. Miał długie,
do samego pasa, jasne włosy, pewnie w dzień połyskiwały złotem, ale tego nie
dane będzie nikomu stwierdzić, gdyż te istoty nie chodzą za dnia. Lekki,
swobodny uśmiech wypełzł na jego twarz, gdy mu się tak przyglądała. Rzuciła
łańcuchem ponownie, znów się uchylił, podobnie jak następne dwa razy.
-
Zjeżdżaj – wycedziła.
Za trzecim
razem sięgnął do tyłu i dobywszy ukrytego za paskiem spodni sztyletu o
falującym ostrzu, wcelował go w jedno z ogniw łańcucha i pociągnął. Nie
spodziewała się tego. Nie sądziła zresztą, że nieznajomy ma ze sobą broń, a już
na pewno nie była przygotowana na sztylet, raczej na pistolet. Nie utrzymała
jednak łańcucha i już po chwili bransoletka, tracąc swoje magiczne właściwości,
znalazła się na ziemi. Czarownica cofnęła się i przywołała nad dłonie ogniste dyski, rzuciła w niego
kilka, ale on wyminął wszystkie. Był niewiarygodnie szybki, szybszy niż jej
myśli, w jednej chwili znalazł się przy niej, poczuła jego chłodną dłoń na
ramieniu.
-
Jaka groźna – rzekł aksamitnie, z nutką
rozbawienia w głosie.
Uśmiech ozdobiony ostrymi kłami napawał ją niemal paniką.
Wyrwała się z impetem i skoczyła na ścianę, a odbiwszy się od niej, skoczyła na
drugą. Pomagając sobie magią, pokonała tak trzy piętra, aż znalazła się na
dachu niższego z budynków.
Ruszył za
nią bez najmniejszego problemu. Nie oglądała się. Budynek był długi, więc miała
więcej miejsca na rozbieg. Pognała przed siebie, czując na karku jego oddech.
Biegła, nie słysząc jego kroków, ale ciągle miała wrażenie, że jest kilka
centymetrów za nią. Nagle obróciła się, wysapała jakieś zaklęcie zdyszanym
głosem. Z rozczapierzonych palców wyrzuciła kilkanaście ostrych lodowych igieł,
nie patrząc nawet czy goniący wciąż znajdował się za nią. Myliła się, nie było
go tam. Czyżby jednak nie wskoczył za nią na dach? Wciąż trzymając rękę w
gotowości rozglądała się, nasłuchując najmniejszego dźwięku, jaki może wydać
ukrywający się przeciwnik. Nie słyszała jednak nic poza własnym oddechem, który
powoli się już uspokajał.
-
Zwinna z ciebie mała kotka – szepnął jej do
ucha.
Zamarła.
Jakim cudem znalazł się za nią? Jakim, do cholery, cudem podszedł tak blisko
niezauważony? Przygryzła wargę. Nie doceniła go, a istot nocy nie powinno się
nie doceniać. Obróciła się, błyskawicznie zadając cios ostrymi lodowymi
szponami, które wyrosły jej z paznokci. Zablokował cios, bez większego
problemy. Jego czerwone oczy spojrzały głęboko w błękit jej własnych. Na chwilę
zamarł, jakby się nad czymś zastanawiał, wykorzystała ten moment, wyrwała się i
minąwszy go, zaczęła uciekać. Nie krzyknął za nią tak, jak się spodziewała.
Jeśli natomiast ruszył w pościg, to znów nie wydawał żadnego dźwięku. Przeklęte
wampiry, pomyślała, człowiek nawet nie jest w stanie się zorientować czy za nim
gonią, czy już się znudziły. Przyszło jej do głowy, że będąc tak szybkim -
dawno mógłby ją wyminąć i schwytać, nie zrobił tego jednak, co oznaczało, że
zwyczajnie się nią bawił. Gniew rozgorzał w niej dodając sił, przyspieszyła.
Wyminęła kilka anten zaczepionych na dachu, a widząc już krawędź, przyspieszyła
jeszcze bardziej, chcąc nabrać jak największego rozpędu.
Zdawało jej
się, że długowłosy wciąż jest przy niej zaledwie na wyciągnięcie ręki, nie
miała jednak odwagi się obejrzeć. Dobiegła do krawędzi i odbiła się najmocniej
jak umiała, wyciągając ręce przed
siebie.
Już w
momencie skoku zrozumiała, że źle wymierzyła, kolejny budynek był za
daleko. Dlaczego u licha nie pomyślała
by przy odbiciu wzmocnić skok magią?! Miałaby wtedy jakieś szanse, a teraz
spadnie i w najlepszym wypadku połamie sobie wszystkie kości.
-
Uch.. - wydobyło się z jej płuc.
Uderzyła
klatką piersiową o ścianę budynku, łapiąc się jednak palcami krawędzi dachu.
Musisz się podnieść, skarciła się w duchu, nie wiś jak jakaś kukła, podciągnij
się, bo spadniesz! Za sobą usłyszała kroki, a potem odbicie. Zobaczyła jak
nieznajomy przelatuje nad nią swobodnie, jakby grawitacja nie miała na niego
wpływu, ręce trzymał w kieszeniach spodni i już po chwili wylądował miękko na
dachu. Odwrócił się do niej, kucnął i wyciągnął w jej stronę rękę.
-
Spieprzaj! - wycedziła.
Nie powiedział nic, uśmiechnął się tylko pobłażliwie i
bezceremonialnie chwycił ją za przegub, pomagając wejść na dach.
-
Niezły pojedynek czarownico – powiedział z
uznaniem – Jestem Derian.
-
A...Adrelia – odparła zmieszana, zakładając
kosmyk czerwonych włosów za ucho.
-
Masz piękne imię Adrelio... i włosy.
Nadal
trzymał ją za rękę, a ona zamiast się wyrwać i walczyć albo uciekać, stała
oszołomiona jego spojrzeniem, tonem głosu i łagodnością. Stwierdziła nawet, że
jest w istocie piękny. Długie, blond włosy opadały łagodnie na ramiona. Jego
lekko podłużna twarz, ozdobiona jednodniowym zarostem, miała wyraz cudownie
ciepłego rozbawienia. Może wcale nie był taki groźny. Może wcale nie chciał z
niej pić? Patrzyła na jego piękne, krwistoczerwone oczy, dochodząc do wniosku,
że przecież niekoniecznie musi być zły.
Rozwarła
lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz on pociągnął ją do siebie i
okręcając jak w tańcu, sprawił, że teraz stała tyłem do niego. Nim zdążyła
zareagować, jedną ręką zasłonił jej usta, odchylając jednocześnie głowę, drugą
natomiast oplótł wokół jej łokci, uniemożliwiając ruch. Cały urok znikł, gdy
tylko przestał patrzeć jej w oczy. Szarpnęła się wściekła na siebie za
nieostrożność.
Wbił kły.
Zapragnęła krzyknąć, wyrazić tym krzykiem cały żal do świata, złość i nagły
strach, który ją teraz dopadł. Chciała krzyknąć, głośno błagając kogokolwiek o
pomoc. Chciała krzyknąć... ale nie mogła. Żelazny uścisk jego rąk nie pozwalał
jej na żadną reakcję. Niechciane, niekontrolowane łzy popłynęły jej z oczu.
Wędrujące chmury odsłoniły krwawy sierp księżyca, a ona nabrała pewności, że
umrze.
-
Musisz umrzeć, zanim się narodzisz – słowa
przebiły się przez gęstą zasłonę bólu.
W tej
jednej chwili, jeszcze zanim całkowita ciemność zapanowała nad nią,
znienawidziła nieznajomego tak bardzo, jak nikogo nigdy dotąd.
Jej
nienawiść wzrosła jeszcze, kiedy zabiła człowieka zaspokajając pierwszy głód.
^*^*^*^